Darmowe ebooki » Felieton » Zmysły... zmysły... - Tadeusz Boy-Żeleński (biblioteka nowoczesna TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Zmysły... zmysły... - Tadeusz Boy-Żeleński (biblioteka nowoczesna TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Boy-Żeleński



1 ... 15 16 17 18 19 20 21 22 23 ... 26
Idź do strony:
 
I w Salonie, hen paryskim  
ozdobimy skroń wawrzynem  
może nawet z większym zyskiem — 
razem z Tadziem, moim synem. 
 

Niech tylko nikt nie przypuszcza, że Styka sobie na zimno kombinował to wszystko. Nie, on taki był, z bożej łaski. Lepiej może od długiego komentarza, odmaluje go ten drobny epizod:

Umarł w Krakowie nie pamiętam już kto, ktoś znany. W jakiś czas po tej śmierci, żona otrzymuje z zagranicy starannie opakowaną sporą przesyłkę. Nadawca: Jan Styka, Capri. Stroskana wdowa otwiera, w jednym opakowaniu znajduje drugie, trzecie, wreszcie, po odwinięciu znacznej ilości papierów, pudełko, w którym znowuż kilkakrotnie opakowana — pestka. Równocześnie przychodzi list, w którym Styka objaśnia przesyłkę. Mianowicie, nieboszczyk był raz w jego willi, gdzie, w cieniu pigwy, wiedli z sobą długą i podniosłą rozmowę. Posyła tedy Styka wdowie pestkę z onej pigwy, iżby ją zasadziła na grobie męża, aby kiedyś, po latach, ta pigwa szumem swoim przypominała nieboszczykowi chwile spędzone w willi Styki.

Teraz rozumiecie, czemu my, starzy krakowianie, uśmiechamy się, czytając biadania warszawskiej krytyki? Tej wystawie, na którą się tłoczy publiczność, patronuje duch Jana Styki, niespożytego kombinatora palety, renesansowego bufona. Jest tam wszystko, od przesławnej Polonii począwszy, Grottgery i Elidy, cycki i ojczyzna, nagusy i Chrystusy, Joanna d’Arc i Pola Negri, i Tadé ze swymi szatańskimi dekoltami, i Adam ze swoim afrykańskim panoptikum308, jest cały interes Styków, pół wieku grandy malarskiej. A choć zamknął powieki ten, który był jej twórcą, z jego kości jest i z jego krwi, i jego to kalibański duch magnetycznie zza grobu ściąga tłumy. I kiedy stałem na tej wystawie przed którymś z jego autoportretów — są dwa: jeden a l’artiste309, drugi z polska w kontuszu — miałem uczucie, że Jan Styka, herbu Wczele, mruży do mnie przyjaźnie oko i mówi: A co? moje za grobem zwycięstwo...

To był typ! Już tacy się nie rodzą.

Ostatni zajazd na Litwie... wciąż trwa!

Jedną z oryginalności Pana Tadeusza jest swoboda, z jaką Mickiewicz miesza fikcyjne nazwiska z prawdziwymi, splata wydarzenia urojone z tymi, które w istocie działy się na Litwie i które znał z opowiadań lub tradycji. Czyniąc tak i opisując fakty stosunkowo bardzo świeże, Mickiewicz nieraz korzystał ze straszliwej potęgi poety, który ma moc dania ludziom i wypadkom fizjonomii trwalszej i rzeczywistszej od samej rzeczywistości. Biada temu, kto znajdzie się w niełasce poety: Kennst du die Hölle des Dante nicht, die schrecklichen Terzetten? Wen da der Dichter hineingesteckt, den kann kein Gott mehr retten! Kein Gott, kein Heiland erreltet ihn mehr aus diesen singenden Flammen...310 powiada gdzieś Heine311, który też umiał korzystać z tego prawa... czy bezprawia. Ale zrozumiałe jest, że rany zadane w ten sposób broczą, a jeżeli wyrok wydany przez poetę był przypadkiem niesprawiedliwy, naturalne jest, że budzi w sercu potępionych protest bezsilnej wściekłości. I to trwa, aż wreszcie przeszłość zblaknie, lub też zyska ową patynę312, dzięki której wszelka dawność staje się z czasem przedmiotem chluby, bez względu na jej charakter.

Nie przeczuwał z pewnością Adam Mickiewicz, że kilka wierszy pomieszczonych przezeń w VII księdze Pana Tadeusza wywoła replikę w sto lat niemal po ich powstaniu, że krewniak sponiewieranego pociągnie poetę do porachunku i że dzisiejsze sceptyczne pokolenie, dość obojętne na samo meritum sporu, będzie patrzało z uśmiechem na te ostatnie podrygi ostatniego zajazdu na Litwie.

Oto owe wiersze, włożone w usta Klucznika w księdze p.t. Rada.

... Wszakże to Dobrzyńscy sami  
Bili się na zajaździe myskim z Moskalami,  
Których przywiódł jenerał ruski Wojniłowicz,  
I łotr, przyjaciel jego, pan Wołk z Łogomowicz.  
Pamiętacie, jak Wołka wzięliśmy w niewolę,  
Jak chcieliśmy go wieszać na belce w stodole,  
Iż był tyran dla chłopstwa a sługa Moskali;  
Ale się chłopi głupi nad nim zlitowali!  
(Upiec go muszę kiedyś na tym scyzoryku)... 
 

Tym, co upomniał się o honor pana Samuela Wołłka, jest rodzony jego wnuk po kądzieli313, p. Hipolit Korwin-Milewski, ziemianin z Litwy, znany działacz polityczny, członek Rady Państwa itd., który obecnie wydał swoje zajmujące pamiętniki. Urodzony w r. 1848, zatem dziś przeszło osiemdziesięcioletni, ale krzepki i zadzierżysty starzec, arystokrata w każdym calu a weredyk314 z temperamentu i z wieku, posiadający doskonałą pamięć, jest żywym dokumentem nie jednej, ale wielu epok. Mówi o tym, co widział, co przeżył, co przemyślał, bez ogródek, nieustępliwie; często wręcz — tak samo jak w swoim praktycznym działaniu — jak gdyby prowokując niepopularność. Pierwsze wychowanie, otrzymane we Francji, zaszczepiło w p. Milewskim, naturze trzeźwej i pozytywnej, wybitny antyromantyzm, który już sam wystarczyłby zapewne, aby go nastawić nieprzychylnie wobec tego człowieka-symbolu, jakim się stał dla ideałów i tęsknot narodu Mickiewicz. Mrzonki, demagogie, trucizna! Nie znał Milewski Mickiewicza osobiście, ale jakże bliski jest jego tradycji, on — wychowany w Paryżu w latach sześćdziesiątych. I właśnie przez tę bliskość, rankor315 jego do poety (którego, pisząc w r. 1925, nazywa raz po raz panem Mickiewiczem) wybucha w formach tak żywych, tak „niehistorycznych”, że mimo zawartych w nich bluźnierstw, z uśmiechem przyjemności czytamy docinki pamiętliwego starca. Bo w gruncie „pan Mickiewicz” jest dla tego karmazyna316 pisarkiem, który panu z panów nastąpił na honor rodziny. Przyznacie, że to ma swój styl.

Kreśląc we wspomnieniach dzieciństwa postać swego dziadka, owego Samuela Wołłka, rozprawia się p. Hipolit wręcz z cytowanym ustępem z Pana Tadeusza. I to jak! Posłuchajcie:

„Pominąłbym milczeniem tę fantazję, gdybym nie pisał dla publiczności polskiej, od 150 lat do tego stopnia cierpieniem i uniżeniem rozczulonej i chorobliwie łakomej pochwał cudzoziemców, że ciągle potrzebuje wcielać się w jakiegoś „nadczłowieka”, którego uniwersalną kompetencją, aby on tym zdobył sobie wszechświatową sławę.

Wyrok Mickiewicza na nieboszczyka Wołłka zawiera dwie bajki, jedno ogólnikowe grubiaństwo i w końcu jednostronną prawdę.

1) Jeśli p. Samuel Wołłk kiedykolwiek był (z jakiej racji?!) w Myssie położonej o 100 km. od Ługomowicz, to na pewno ani jeden z drobnych szlachetek, opowiadających w Panu Tadeuszu te zajścia i zamieszkałych koło „Soplicowa”, za Niemnem jeszcze o kilkadziesiąt km. dalej, w tej Myssie nie był i o niej nie słyszał.

2)„Sługą Moskali” nie można nazwać człowieka, który służył w wojsku pruskim, potem w polskim, potem szlachcie polskiej jako wybrany przez nią sędzia powiatowy, kilka miesięcy Napoleonowi, a na służbie państwowej rosyjskiej nie był ani jednego dnia. Na odwrót, p. Adam Mickiewicz jako nauczyciel etatowy w gimnazjum kowieńskim, był przez dwa lata rosyjskim płatnym „czynownikiem317” rosyjskiego ministerstwa oświaty.

3)Epitet „łotr”, co oznacza w ogóle człowieka bez czci i wiary, w zastosowaniu do człowieka, który, choć srogi i gwałtowny, był wysoce honorowy i za takiego uchodził, zaufany opiekun, doradca, sędzia polubowny w licznym swoim otoczeniu i sąsiedztwie, stanowi jedno z tych częstych poetyckich grubiaństw lub inwektyw, które tradycyjnie stanowią miły grzech „wieszczów” (np. u Wiktora Hugo).

...Poetom w ogóle, a Mickiewiczowi w szczególności nie przychodzi na myśl, że historia powinna osądzać czyny ludzkie nie w świetle obecnych warunków i pojęć — lecz w świetle ówczesnych i miejscowych. Wielki nasz wieszcz pisał sobie w r. 1836 w Paryżu w małym mieszkanku, nie mając innych podwładnych, jak francuską kucharkę, która, gdyby jej pogroził palcem, zbuntowałaby przeciw niemu cały kwartał. A Wołłk działał o 2000 km. na wschód, tj. jak dzisiaj od Paryża do Pekinu, a co do stopy kulturalnej ludzi, z którymi miał do czynienia, o trzy lub więcej stuleci wstecz”.

Nakreśliwszy z własnych wspomnień sylwetę swego dziada, z jego zaletami i wadami, pisze p. Milewski dalej tak:

„Ten związek zalet z wadami stanowi prawo natury, któremu podlegał w całej pełni sam Adam Mickiewicz. Nikt nie zaprzeczy, że w tej cudownej sztuce, która od czasu Homera318 i Tyrteusza319 porywa do największego entuzjazmu dusze ludzkie, tj. w sztuce zamykania w prawidłowych ramach prozodii myśli, które byśmy, ludzie zwykli, z większą precyzją wyrazili w liniach dowolnej długości i końcówek, tj. w poezji, Adam Mickiewicz był geniuszem, super geniuszem, arcygeniuszem. Jako taki nie mógł nie podlegać, i podlegał prawu, które już określił filozof rzymski Seneka w słowach: Non est magnum ingenium sine mixtura dementiae. (Nie ma wielkiego geniusza bez przymieszki szaleństwa). Przykład:

W chwili, kiedy wieszcz pisał swoje Księgi narodu i pielgrzymstwa polskiego, Francją rządził najznakomitszy mąż stanu, jakiego miała w ciągu XIX stulecia, Casimir Périer. Panu Adamowi Mickiewiczowi, który cały period powstania listopadowego przebył w Dreźnie i nie wystawił na szwank dla Polski ani cala kwadratowego swojej skóry, raptem zachciało się, żeby minister Périer rzucił setki tysięcy lub milion żołnierzy francuskich i miliardy franków jednocześnie na Rosję, Prusy i Austrię, aby jemu, Adamowi, urządzić uroczysty ingres320 do jego Wilna. A minister tego nie uczynił. Więc nasz wieszcz palnął mu z wysokości swego „Synaju” następną, jeszcze sroższą niż dla Wołłka anatemę321. Cytuję dosłownie:

„A rządca francuski rzekł: nie możemy krwią naszą ani pieniędzmi tego niewinnego odkupywać, bo krew moja i pieniądz mój do mnie należą, a krew i pieniądz narodu mego, do mego narodu należą... A rządca ten nazywał się Casimir Périer, imieniem słowiańskim a nazwiskiem romańskim. Imię jego znaczy skaziciela czyli zniszczyciela miru, to jest pokoju, a nazwisko znaczy od słowa perire albo périr zgubiciela czyli syna zguby. A imię i nazwisko jest Antychrystowe i będzie zarówno przeklęte w pokoleniu słowiańskim i w pokoleniu romańskim”.

Albo sam w piętkę gonię — konkluduje p. Hipolit — albo tu się ma dobrą porcję mixtury.

Zabawnym zbiegiem okoliczności, kiedy p. Korwin-Miłewski sam rzucił się w działalność publicystyczną i stanął na czele Kurjera Litewskiego, właśnie wyłonił się projekt — pomnika Mickiewicza w Wilnie. Sforsowany przez opinię, subskrybował Milewski 500 rubli na pomnik, ale dziś jeszcze czuje potrzebę założyć votum separatum322 w swoim pamiętniku. Oto co pisze:

„Naturalnie nie mogłem się dotknąć polskiego pióra, żebym się zaraz nie potknął o... Adama Mickiewicza. Już w 1906 roku ten wielki człowiek, dzięki czterdziestoletniej reklamie, prowadzonej według wszystkich prawideł nauki handlowej przez jego syna Władysława na swoją wyłączną i osobistą korzyść (ani grosza dla siostry Góreckiej lub brata Józefa), stał się u nas jedynym monopolowym uosobieniem całego narodu, nie w mniejszym stopniu niż Garibaldi323 u Włochów. Moi współpracownicy sądzili, że Kurier Litewski bez inwestytury324 bożyszcza żyć nie może. Wiedzieli jednak, że, oddając należyty hołd genialnemu poecie i pisarzowi, uważam polityka, działacza i moralistę, wielbiciela zdrady, „ducha” nastroju i „tonu”, a osobistego wroga rozsądku, jako nie mniejszego truciciela duszy i myśli polskich, jakimi stali się dla narodu francuskiego J. J. Rousseau325, a dla rosyjskiego Tołstoj326”....

Z próbki tego wnuka p. Samuela Wołłka możemy wnosić, jaki musiał być dziadek. Co za temperament! Co za niezłomność w tym caeterum censeo327 na które bieg lat nie ma żadnego wpływu! I mimo wszystko, co za... mickiewiczowska figura ten Korwin-Milewski! W istocie jest w nim czystość typu, która, mimo jego europejskiego wychowania i poloru328, czyni go współczesnym raczej figur z Pana Tadeusza, niż nas. Patrząc na fotografię tego urodziwego starca, łatwo wyobraziliśmy go sobie w roli stolnika Horeszki, gdy stoi na ganku i dumnym wzrokiem mierzy miotającego się Jacka Soplicę.

A p. Wołłk? Jak było naprawdę z p. Wołłkiem-Łaniewskim z Łogumowicz? Skrzywdził go Mickiewicz czy nie skrzywdził? Zaglądam do komentarza prof. Pigonia w jego wydaniu Pana Tadeusza; wydarzenie samo wydaje się autentyczne, tyle tylko że poeta przesunął czas: wypadek z Wołłkiem zdarzył się w czasie powstania r. 1831. Opisuje go rękopis pt. Stan dzisiejszy Litwy w Bibliotece Czartoryskich.

W powiecie oszmiańskim obywatel Wołłk... znajomy jest w całej Litwie z okrucieństw, jakich się dopuszcza nad nieszczęśliwymi włościanami... Dość przypomnieć, że za nieludzkie obchodzenie się z chłopami przez rząd nawet moskiewski oddawany był kilka razy pod sąd, lecz zawsze pieniędzmi potrafił się z kryminału uniewinnić. Ten sam Wołłk w moment wybuchnienia Powstania w Oszmianie (1831) przez własnych swoich włościan ostrzeżony, że powstańcy jego, jako człowieka sprzyjającego Moskalom i ciemiężyciela chłopów, wziąć chcą, przez swoich-że włościan potajemnie przez lasy i rzekę Niemen do miejsca zajętego przez Moskalów przewieziony został.

Powie ktoś, że to wszystko niezupełnie przekonywujące. Być przeciwnym powstaniu, a być „sługą Moskali” — to nie jest to samo. Być w owych czasach srogim panem, a być „łotrem” — to też różnica. Ci chłopi, którzy Wołłka ostrzegają i ratują (mimo że sami poszli później do powstania), musieli być jednak do swego pana przywiązani. Odpowie na to znowuż ktoś, że sąd o panu Wołłku pada w Panu Tadeuszu nie z ust Mickiewicza, ale z ust klucznika Gerwazego, który nie jest zobowiązany do historycznego obiektywizmu. Tak; ale (powie na to ktoś) po cóż Mickiewicz wkładał Gerwazemu w usta rzeczywiste nazwisko pana Wołłka, jeżeli nie po to, aby — antycypując datę — załatwić z nim rachunki z ostatniego powstania, których to rachunków na emigracji musiały go dojść echa... Et, nie rozplącze się, jak to wszystko było, a obraza szlachcica jest; to fakt. Trzeba by ten zatarg, który dziś jeszcze wybucha oto w tak cierpkich przytykach, jakoś zlikwidować. I nie widzę lepszego sposobu, jak ten, którego użył sam poeta w Panu Tadeuszu: skończyć tak, jak skończono odwieczne kłótnie Sopliców z Horeszkami — małżeństwem. Okazja jest jedyna. Bawi w tej chwili w Polsce rodzony prawnuk (chociaż po kądzieli) Adama Mickiewicza, wnuk wspominanej w pamiętniku p. Hipolita Korwin-Milewskiego, Heleny Mickiewiczówny-Hryniewieckiej, pisarz francuski p. Charles-Louis Royer, autor książek L’amour en Allemagne329, La maitresse noire330, Chez les hommes nus331, Le sérail332. Pan Royer (wiem to od niego) ma córkę: niechże ją bierze jaki młody Korwin-Milewski, z tych, którzy się wiodą od pana Samuela Wołłka z Łogumowicz, i niech się zakończy szczęśliwie ten ostatni zajazd na Litwie.

Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Rok 1900

Spędziłem zajmujący dzień z nową książką Paula Moranda pod tytułem 1900. Po prostu, rok 1900. Kroniczka jednego roku, zestawiona tak zręcznie, że staje się zarazem i satyrą, i dramatem, i dokumentem. Morand uważa ów rok za przełomowy; zmierzch epoki, i to zarówno w rzeczach ważnych, jak błahych. Wystawa paryska z r. 1900 to dla niego apogeum kończącego się królestwa tryumfalnej burżuazji, owego świata bogatego, sytego, brzydkiego, zadowolonego z siebie, mimo iż kokietującego swoim „pesymizmem”.

1 ... 15 16 17 18 19 20 21 22 23 ... 26
Idź do strony:

Darmowe książki «Zmysły... zmysły... - Tadeusz Boy-Żeleński (biblioteka nowoczesna TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz