Ubu Król czyli Polacy - Alfred Jarry (efektywne czytanie .txt) 📖
„Rzecz dzieje się w Polsce, to znaczy nigdzie” - powiedział Alfred Jarry we wstępnym przemówieniu na premierze w 1896 roku. I faktycznie, wtedy nie było na mapie świata takiego kraju.
Sama premiera była prowokacją idealną, skandalem na wielką skalę. Żywiołową, wręcz agresywną reakcję publiczności budziło wszystko — od pierwszego słowa (grrówno), do groteskowej scenografii. W teatrze rozpętało się istne pandemonium, niemal zamieszki. Oddźwięk był ogromny, choć trudno powiedzieć, ilu z dyskutujących faktycznie widziało lub czytało absurdalny dramat — po pierwszym przedstawieniu został zdjęty z afisza, a wersja drukowana przez lata była prawie niedostępna. Legenda rosła, napędzana również przez ekscentryczne zachowania samego autora, bohatera wielu anegdot paryskiej cyganerii. Przy okazji wznowienia, już po śmierci Jarry'ego, wydania książkowego, wyszło na jaw, że szyderczą sztukę, która tak poruszyła publikę napisał (przy nieokreślonym udziale dwóch kolegów), mając piętnaście lat.
- Autor: Alfred Jarry
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Dramat
Czytasz książkę online - «Ubu Król czyli Polacy - Alfred Jarry (efektywne czytanie .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Alfred Jarry
1° Maska dla głównej postaci, dla samego Ubu, której to maski mógłbym panu w potrzebie dostarczyć. Zresztą zdaje mi się, że pan sam się zajmował kwestią masek.
2° Końska głowa z kartonu, którą Ubu zawiesiłby sobie na szyi — jak w starym teatrze angielskim — w czasie dwóch scen konnych. Wszystkie te szczegóły byłyby w duchu sztuki, z której chciałem zrobić coś w rodzaju teatru marionetek.
3° Zastosowanie jednej jedynej dekoracji lub raczej jednego tła, bez podnoszenia i spuszczania kurtyny w ciągu aktu. Przyzwoicie ubrana osobistość wchodziłaby, jak w budach jarmarcznych, aby zawiesić kartę z napisem wskazującym miejsce akcji. Jestem przeświadczony — proszę to zauważyć — iż karta z napisem przewyższa co do sugestywności dekorację. Żadna dekoracja ani żadni statyści nie mogliby oddać „pochodu wojsk polskich przez Ukrainę”.
4° Skasowanie tłumów, które często na scenie śmierdzą, a zarazem paraliżują intelekt. Zatem jeden jedyny żołnierz w scenie rewii, jeden jedyny w czasie popłochu, gdy Ubu powiada: „Co za kupa ludzi w rozsypce” etc.
5° Zastosowanie specjalnego akcentu lub raczej specjalnego głosu dla głównej osobistości.
6° Kostiumy możliwie odlokalnione i odchronologicznione (przez co lepiej się odda pojęcie rzeczy wiecznej); najlepiej nowoczesne, bo satyra jest nowoczesna; i brudne, bo dramat wyda się wówczas plugawszy i okropniejszy.
Są tu jedynie trzy ważne osobistości, które wiele mówią: Ubu, Ubica i Bardior. Ma pan doskonałego faceta do sylwety Bardiora, tworzącej kontrast z opasłym Ubu...”.
Jak widzimy, wiele z tych tez (odrealnienie jako znak „rzeczy wiecznej” i in.) ma kurs do dziś i wypływa raz po raz jako najnowsza zdobycz teatru. Głośna przed kilku laty łódzka inscenizacja Wesela Wyspiańskiego z „rumbą” wiedzie się (nieświadomie oczywiście) bodajże od — Króla Ubu.
Jarry troszczył się też o inne role, przy czym niektóre rozwiązywał w sensie swoich upodobań... trochę specjalnych. I tak na przykład motywuje:
„Oto czemu mam zaufanie do obsadzenia młodym chłopcem roli Byczysława; znam takiego chłopca na Montmartre, jest bardzo piękny — zdumiewające oczy i ciemne włosy spływające w puklach poniżej pleców. Ma trzynaście lat i jest dosyć inteligentny, byleby się nim zająć. To by był może atut dla Ubu; podnieciłoby to starsze damy, a wywołało krzyki zgorszenia u innych; w każdym razie to by ściągnęło uwagę; nigdy tego nie bywało84, a sądzę, że trzeba, aby teatr de l’Oeuvre scentralizował wszystkie innowacje”.
Przedstawienie, rozpoczęte skandalem, dobiegło końca raczej w atmosferze nudy. Nie mogło być inaczej: tak zacząwszy, niepodobna utrzymać się w ciągu trzech godzin na wyżynie. Dyrektor l’Oeuvre nie miał odwagi wznowić tej próby; bał się nie tyle skandalu, ile tego, że skandal może się nie powtórzyć, co by zaszkodziło reputacji teatru i sztuki. Król Ubu po jednym spektaklu zeszedł ze sceny. Ale echo w prasie miał ten wieczór ogromne. Tradycjonaliści, wrogowie eksperymentów i awangardy tryumfowali: „nareszcie — mówili — amatorzy nowinek otrzymali lekcję, skończyła się tyrania wygów, spekulujących na snobizmie i głupocie; przeciągnięto strunę; publiczność krzyknęła gromkim głosem: Dość!”.
W istocie wzburzenie było takie, że jeden z najwpływowszych krytyków, Henry Bauer, sprawozdawca teatralny „Echo de Paris”, patron wszelkich nowych prób i usiłowań, dostał po tej premierze w swoim piśmie dymisję i od tego czasu „skończył się”.
Mimo to Król Ubu znalazł swoich obrońców. Żywo oddaje te dwoiste nastroje „najbardziej paryski z krytyków”, Catulle Mendes85, w impresji skreślonej na gorąco po skandalu:
„Gwizdania? — Tak! Wycia wściekłości i charkot urągliwego śmiechu? — Tak. Ławki gotowe polecieć na aktorów? — Tak. Loże wykrzykujące i wygrażające pięściami? — Tak. Słowem, tłum wściekły, że go wzięto na kawał, miotający się, gotów runąć na scenę, gdzie człowiek z długą białą brodą, w długiej czarnej szacie, który miał zapewne wyobrażać Czas, wchodził cichym krokiem, aby zawieszać symboliczną tablicę zamiast dekoracji? — Tak; i symbol niskich instynktów, które niedostrzegalnie stają się tyranem? — Tak; i sponiewieranie wstydu, cnoty, patriotyzmu, ideału, wzniecające święte oburzenie wstydliwości, cnoty, patriotyzmu ludzi, którzy przyszli trawić po sutym obiedzie? — Tak; i do tego niedowcipne dowcipy, ponure błazeństwa, śmiech przechodzący w makabryczny chichot trupiej głowy? — Tak; i w sumie nuda bez jednego wybuchu ożywczej radości? — Tak, tak, tak — powiadam wam!... Ale, mimo wszystko, niech was to nie mami; nie jest obojętny i nieznaczący wieczór, jaki spędziliśmy wczoraj w l’Oeuvre. Ktoś, wśród tego zgiełku, wrzasnął: »Tak samo nie pojęlibyście Szekspira!«. I miał rację. Porozumiejmy się! Nie twierdzę wcale, że p. Jarry jest Szekspirem, a wszystko, co ma z Arystofanesa86, stało się tanią szopką i jarmarcznym plugastwem; ale wierzcie mi, mimo bzdurnej treści i nędznej formy, objawił się nam typ, stworzony przez szaloną i brutalną wyobraźnię tego niemal dziecka.
Ubu istnieje.
Ulepiony z Pulcinelli i Poliszynela87, z Roberta Macaire88 i z p. Thiersa89, z katolika Torquemady90 i z Żyda Deutza, ze szpicla i z anarchisty, potworna i plugawa parodia Makbeta, Napoleona i sutenera na tronie, Ubu istnieje odtąd, niezapomniany. Nie pozbędziecie się go: będzie was straszył, będzie was zmuszał bez ustanku do pamięci, że był, że jest; stanie się popularnym mitem szpetnych, zgłodniałych i potwornych instynktów...”.
A F. Herold, krytyk „Mercure de France”, pisze w sprawozdaniu z premiery:
„Ta zdumiewająca groteska, którą niektórzy obłudnie się gorszą, jest w istocie dziełem najbardziej pełnym nieuszanowania, jakie sobie można wyobrazić: nie ma bodaj przesądu, choćby najżywotniejszego, który by nie był tam wydrwiony; co więcej, panu Jarry przypadnie ten rzadki zaszczyt, że stworzył typ — Ubu. Czyż nie czytaliśmy już — zaledwie w kilka dni po przedstawieniu — artykułu, w którym p. Rochefort, chcąc wyrazić swoją wzgardę dla obecnego ministerium, porównał pana Meline i jego kolegów do króla Ubu? I w sumie Ubu — profesor czy polityk — czyż nie jest zasadniczo człowiekiem rządu?...”.
Tak się w istocie stało: Ubu — nawet ze szkodą dla samego utworu — stał się mitem. Nazajutrz po premierze gruchnęło na Paryż, że w teatrze l’Oeuvre grano jakąś bardzo ciekawą sztukę. Wciąż mnożyła się liczba tych, którzy rzekomo byli obecni na premierze i ozdabiali jej przebieg coraz dosadniejszymi szczegółami. Książka, jak wspomniałem, była prawie niedostępna; stwierdza to znany krytyk Souday, który dostał do rąk Króla Ubu aż w r. 1922 — w dwadzieścia pięć lat po słynnej premierze — kiedy rzecz ukazała się w normalnym wydaniu.
W ciągu ćwierćwiecza ten prawe nieznany utwór dojrzał do apoteozy. W przedmowie swojej do książkowego wydania p. Jean Saltas powiada, że „słusznie napisano, iż bohater tej genialnej szopki wszedł w ludzkość i w historię, jak don Juan, jak Tartufe91, Hamlet i Panurg92”...
Pan Saltas nie żałował sobie. Myślimy w duchu, że to musiał być przyjaciel autora. W istocie był przyjacielem biednego Jarry’ego, który wówczas już od dawna nie żył. Ale bardziej zdziwi czytelnika to, co dalej ujrzy w tej przedmowie:
„(...) to swoje arcydzieło, tę legendarną i błazeńską sztukę, która zawiera satyryczną prostotę Arystofanesa, zdrowy rozum i soczystość Rabelais’go oraz fantazję Szekspira, napisał mając piętnaście lat”.
Szekspir, Arystofanes, Rabelais — to jeszcze możemy przełknąć; trochę przesady w przedmowach i w dedykacjach zawsze było dozwolone: ale piętnaście lat? Ta zuchwała i bezczelna premiera, która poruszyła na długo Paryż, miałażby być naprawdę dziełem piętnastoletniego smarkacza?
W istocie. Swojego Ubu napisał Jarry, mając piętnaście lat, wespół z dwoma kolegami. Był wówczas uczniem gimnazjum w Rennes. Grano ten utwór pierwszy raz w r. 1888 na prowincji, w teatrze marionetek; słynna premiera paryska była już tedy wznowieniem. Co więcej, „dramat” ten był sztubackim figlem; bohater zaś, potworny Ubu — stylizacją postaci jednego z profesorów.
Aby już wszystko było mityczne w tym Królu Ubu, wszczęła się — w piętnaście lat po śmierci autora — kwestia, że Jarry nie jest prawdziwym autorem swojej sztuki; zupełnie jak o Szekspira! Tuż po pojawieniu się utworu w wydaniu książkowym w r. 1922 wystąpili dwaj bracia Morin, oficerowie artylerii, z rewelacjami. Kolegowali przed laty z Alfredem Jarry w gimnazjum w Rennes. Otóż w ich klasie krążył cały cykl mniej lub więcej udatnych fantazji na temat niepopularnego profesora Hébert, grubasa o świńskiej twarzy z dużymi wąsami, który jest prototypem Ubu. Co się tyczy samego Króla Ubu, napisali go jakoby oni, bracia Morin, i darowali Jarry’emu kajet93 z tekstem utworu. Jarry zmienił jedynie tytuł, który w oryginale brzmiał Polacy. Przy tej sposobności bracia Morin nie pożałowali sobie drwin z krytyki paryskiej, która wzięła serio tę sztubacką błazenadę. Bracia Morin orzekli, że „sukces Ubu daje miarę głupoty epoki”.
Cóż za awantura! Czyżby znów powtórzyła się historia owego obrazu namalowanego przez osła ogonem, który krytyka omawiała poważnie? Nic dziwnego, że oświadczenie to wywołało żywą polemikę, w której wzięli udział Souday, Rachilde94, Paul Fort, Thérive i in. Nie będę tu omawiał jej szczegółów; powiem tylko, że na ogół nie dano wiary braciom Morin i ich tak spóźnionym rewelacjom, w których opierają się oni — po trzydziestu kilku latach — na swojej pamięci. Byłoby już może zbyt dziwne, gdyby autorami sztuki mieli być dwaj ludzie nic wspólnego później nie mający z literaturą, a prostym kopistą ten, który zostawił wśród swoich bliskich famę człowieka genialnego. Niech nam wystarczy fakt, stwierdzony zresztą przez samego Jarry, że ta głośna i do dziś wspominana premiera paryska — a raczej może pierwszy jej szkic — była wspólnym dziełem paru prowincjonalnych sztubaków, przy czym zapewne Jarry dał Królowi Ubu to, co stanowi o jego istnieniu.
A teraz kilka słów o samym Alfredzie Jarry, o którym ogłoszono sporo wspomnień osobistych. We wspomnieniach tych prawda mocno przerośnięta jest anegdotą, legendą, którą przeważnie on sam tworzył o sobie. Mówiąc o swoich rodzicach, wyrażał wątpliwości, czy „zacny człowiek noszący miano jego ojca”, niewątpliwy (jak powiadał) ojciec jego starszej siostry, brał „czynny udział w sporządzeniu jego szacownej osoby”. Nie potępiał za to matki: honor kobiety (wciąż słowa Jarry’ego) jest rzeczą zasadniczo bez znaczenia, wobec tego, że kobiety nie mają duszy...
Szczupłe realia jego życia przedstawiałyby się następująco. Urodzony w drobnomieszczańskiej rodzinie na prowincji, obciążony neuropatycznie po matce, pierwsze nauki pobierał w Rennes. Przedwcześnie rozwinięty, bystry, cyniczny, zuchwały, ma coś z młodego Rimbauda w brutalności, pod którą kryje się może jakiś uraz młodzieńczy. Służbę wojskową traktuje Jarry jak dalszy ciąg szkoły; można przypuszczać, że ten mały człowieczek, daremnie naciągający nogi do przepisowego siedemdziesięciopięciocentymetrowego kroku, musiał przebyć w koszarach niejeden „dzień rekruta”. Kiedy mu np. polecono zamieść podwórze, pytał: „Panie sierżancie, zamiotę najchętniej, ale w którą stronę?”. Uzyskał w końcu — nie zgłębiajmy, jakim sposobem — diagnozę lekarską „imbecilitas praecox95”, a tym samym zwolnienie z wojska. W Paryżu uczęszcza młody Jarry na kursy filozofa Bergsona96, którego (podobno) zaskakuje nieoczekiwanymi pytaniami. Później Jarry miał stworzyć nową gałąź filozofii, którą nazwał... „patafizyką97”. Odziedziczywszy niedużą sumkę po zmarłych rodzicach, puszcza ją rychło z dymem cygańskich ekstrawagancji; mimochodem wydaje ulotny miesięcznik poetycki. Już wówczas jest poetą, znanym w kołach młodych. Ale prawdziwe — a raczej fikcyjne — jego istnienie datuje od Króla Ubu. Bo historia Alfreda Jarry i Króla Ubu przedstawia ciekawy przykład mimetyzmu98 literackiego, wchłonięcia autora przez stworzoną przezeń postać; wypadek pokrewny nieco temu, co się zdarzyło Monnierowi99 z jego panem Prudhomme100.
Jeżeli wierzyć relacjom współczesnych, zaczęło się tak. W roku 1895 zaproszono Jarry’ego do willi nad morzem, którą zajmował, wraz z żoną i paroma przyjaciółmi, literat Gustave Kahn. Jarry zjawił się jako młody człowiek bardzo przyzwoicie ubrany, milczący, dyskretny, skromny. Pewnego dnia ofiarował się przeczytać swój utwór, napisany za szkolnych czasów, pod tytułem Ubu. Czyta tę rzecz ze swoistym akcentem, który miał się później stać sławny jako specjalność „Ubu”. Towarzystwo śmieje się do łez. Powodzenie to przeobraża z miejsca młodego prowincjusza: wyzbywa się swojej nieśmiałości, przerzuca się w bezczelność, częstuje gospodynię domu słownikiem tak rabelaisowskim, że w końcu trzeba go wyprosić.
Ale od czasu owej słynnej premiery, można powiedzieć, że Jarry zniknął całkowicie poza swoją figurą. Nazywano go pére Ubu, poczuwał się do obowiązku przemawiania brutalnym i soczystym językiem swego pierwowzoru; że zaś, grając tę rolę, Gémier, za radą Lugné-Poego, skandował sylaby, naśladując sposób mówienia samego Jarry’ego, autor i jego figura spłynęły się całkowicie. Mówił o sobie stale w liczbie mnogiej — „my” — pluralis majestaticus — alboż nie był królem Polski i Aragonii? Jarry doprowadził do ostatecznych krańców ekscentryczne i pozerskie życie ówczesnych „dekadentów”, wypełnione absyntem101 — który zwał „świętym zielem” — i paradoksami, które sypał z oszałamiającą wymową. Żył w nędzy, dobrowolnej cygańskiej nędzy. Nie chciał i nie umiał zarobkować piórem. „Ubu, czemu ty nie chcesz pisać tak jak wszyscy? — spytała go raz cierpliwa jego opiekunka, Rachilde. — Niech mnie pani nauczy”, odparł świszczącym od pogardy głosem. W odczytach, które mu czasem organizowano, aby go wspomóc, uprawiał prowokacyjne niezrozumialstwo, tworzył nawet całą teorię w tym sensie. „Mówić rzeczy zrozumiałe — twierdził — to obciąża umysł i deformuje pamięć; podczas gdy absurd ćwiczy mózg i pobudza grę pamięci”.
Cały jego tryb życia obliczony był na to, aby nieustannie „zadziwiać mieszczucha”. Męczące zajęcie! Ale na owym błogosławionym schyłku XIX wieku burżuazyjna Europa miała tak mało zmartwień, że można ją było czymś olśnić, czymś jej zaimponować,
Uwagi (0)