Obrachunki fredrowskie - Tadeusz Boy-Żeleński (czytaj online książki za darmo .txt) 📖
Obrachunki fredrowskie to zbiór felietonów Tadeusza Boya-Żeleńskiego na temat osoby i twórczości Aleksandra Fredry.
Ten dramaturg epoki romantyzmu miał bardzo duży wpływ na Boya. Publicysta poświęca ten tom zarówno komentarzom dotyczącym poszczególnych dzieł artysty, jak i jego recepcji na przestrzeni dziejów literatury oraz anegdotkom z życia pisarza.
Tadeusz Boy-Żeleński to jeden z najsłynniejszych polskich krytyków literackich, eseistów i tłumaczy, którego twórczość przypada głównie na pierwszą połowę XX wieku. W swoich esejach komentował zarówno życie literackie, jak i angażował się społecznie –– propagował edukację seksualną i świadome macierzyństwo, występował jako obrońca praw kobiet.
- Autor: Tadeusz Boy-Żeleński
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Obrachunki fredrowskie - Tadeusz Boy-Żeleński (czytaj online książki za darmo .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Boy-Żeleński
Objawia się to nader znamiennie w naszej literaturze fredrowskiej. Faktem jest, nie ulegającym dla mnie wątpliwości, że Fredro jest jednym z największych komediopisarzy świata, jednym z niewielu urodzonych geniuszów komedii; i z drugiej strony faktem jest, że jest on nim tylko dla nas, że wkład jego w dorobek wszechświatowy jest żaden. W niczym go to nie obniża. Dzieli w tym los największych naszych twórców. Nastręcza to jedynie pewne refleksje w związku z ulubioną paralelą Fredro — Molier. Uderza mnie, w przeciwieństwie do Fredry, zjawisko wielkiej powszechności i przenośności Moliera. Molier podbił świat w lichych przeróbkach. Skąpca można grać w byle jakim przekładzie; coż zostanie z Dożywocia bez jego cudownego upojenia słowem? Jest w sztuce Fredry jakiś delikatny zapach, który się ulatnia. Można grać od biedy Świętoszka nawet prozą, ale niech kto spróbuje przełożyć Zemstę! Można znaleźć odpowiednik dla wszystkich sławnych powiedzeń Moliera, ale ktoż zdoła przenieść w obcy język cudowną w swojej niby to rubasznej finezji muzykę jakiegoś fredrowskiego: „Co skłoniło Podstolinę — wdówkę tantną, wdówkę gładką”... To jest bardzo pozytywny sprawdzian, że sama esencja komedii Fredry tkwi całkiem w czym innym, niż istota komedii Moliera, i że wszelkie próby mierzenia tych dwu pisarzy wspólnym łokciem paralel estetycznych są zasadniczą omyłką. Jasne powiedzenie sobie tego oszczędziłoby wielu nieporozumień i wielu niezbyt ładnych chwytów.
Bo oto co mnie uderza w naszej literaturze fredrowskiej: jakieś obłudne podgryzanie się pod Moliera, wytrwałe próby — wśród ciągłych, oczywiście, reweransów — obniżania go, do czego licha znajomość Moliera dość wydatnie pomaga. Bez zaznaczenia, że dziedziny obu tych pisarzy są różne, że porównywania ich są czcze, że Molier na swoim terenie nieskończenie przewyższa Fredrę (o ile ma się ten nietakt, aby tam Fredrę niepotrzebnie ściągać), tak jak znów Fredro na swoim jest bez rywala, uprawia się dość pocieszne „półgębkowe” wywyższanie Fredry ponad Moliera, to przy pomocy kryteriów technicznych (co, jak pozwoliłem sobie zauważyć, jest absurdem), to znów etycznych, ale opartych na etyce, dziwnego, zaiste, nabożeństwa!
„Akcję tę umie Fredro przeprowadzić z talentem scenicznym, na którym widocznie zbywała Molierowi, skutkiem czego Molier widział się zniewolonym radzić sobie inaczej”... ten cytat, wyjęty z uczonej książki, to próbka podkopów „porównawczych” naszej fredrologii. Jeden bąknie, że siłą komiczną Fredro przewyższa Moliera; drugi, że „Fredro ma wszystkie niemal przymioty Moliera, a tę wyższość, że...” itd. Inny, snując ryzykowną analogię między Panem Jowialskim a... Mizantropem, konkluduje, że „geniusz naszego autora sięga na wyżyny, na których nawet Molier królował wyjątkowo”. Inny odkryje, że Fredro przewyższa Moliera architektoniką, biorąc sobie za przedmiot do tej demonstracji Mieszczanina szlachcicem, widowisko dworskie, stanowiące, jak wiadomo, pretekst do „ceremonii tureckiej”, komedio-balet wcale nie pisany jako samoistna komedia! Inny: „Każda z właściwości Pana Geldhaba mogłaby posłużyć Molierowi czy molierystom (!) za temat do odrębnej postaci”... „W Ślubach panieńskich — czytamy znów — zrealizował Fredro najwyższy ideał artystyczny, jakiego nawet Molier nie osiągnął”... Ówdzie znów Fredro „przewyższył Moliera co do intrygi”... Inny, zaznaczając zmianę metrów w Ślubach panieńskich, obwieszcza z dumą wyższości, że „redukowania wiersza nigdy u Moliera nie spotykamy”... (Zapomniał nieborak o Amfitrionie, chyba że go zna tylko z... Zabłockiego, który istotnie wiersza w Amfitrionie nie redukował). I dowód to wielkiego zaparcia się siebie, jeżeli prof. Chrzanowski, sugerując w iluż miejscach swojej monografii wyższość Fredry nad Molierem, wykrztusi wreszcie w dwóch wierszach: „Miejmy odwagę powiedzieć sobie, że, jako obserwator śmieszności ludzkiej, Molier miał kąt widzenia daleko szerszy niż Fredro”... Ja sądzę, że można by „mieć odwagę” różne jeszcze rzeczy powiedzieć o Molierze, nie ubliżając w niczym naszemu poecie. I czy nie lepiej byłoby po prostu powiedzieć, że Fredro jest nam szczególnie miły i bliski, i drogi, niż dopuszczać, aby to szlachetne wino godziwej miłości do Fredry kwaśniało w jakiś ocet pseudo-naukowo-porównawczy, którym napawa się Moliera?
Dlaczego tę robotę nazywam „podkopywaniem się”? Bo temu wszystkiemu brak jest lojalnej konkluzji. Wszyscy nasi fredrologowie, mimo niewielkiej sympatii do Moliera, godzą się, że to jest jeden z największych geniuszów świata. Otóż, wyobraźmy sobie, co by powiedział na to cudzoziemiec. „Jak to, wykrzyknąłby — więc wy macie pisarza, który tego olbrzyma Moliera niemal pod każdym względem (jak powiadacie) przewyższa, a co najmniej mu dorównywa35, i taki sobie siedzi u was za piecem i nikt go nie zna, i nawet nie próbujecie pokazać go światu, i powiadacie, że to jest zupełnie niemożliwe? Coś tu jest nie w porządku”. Cudzoziemiec (a może i nie cudzoziemiec, np. młody a myślący Polak) pokręciłby głową i wzruszyłby ramionami. Bo istotnie rzecz jest niezrozumiała, przez to, że jest fałszywie postawiona. Jeżeli się dowodzi wyższości Fredry nad Molierem, lub jego równowartości, jeżeli się ich mierzy tymi samymi kategoriami — wówczas siedzenie Fredry za piecem jest anomalią nie do pojęcia i słusznie budzącą nieufność. Jeżeli się natomiast zrozumie jego głęboką i zupełną inność, wówczas można nawet z pewną dumą i satysfakcją myśleć, że my mamy sobie takiego wspaniałego Fredrę, który jest dla nas, i tylko dla nas. Niekoniecznie człowiek musi chcieć się dzielić tym, co bardzo kocha.
Przejdźmy wreszcie do objawów, w których ta „polonistyka od pana Zagłoby” przekracza miarę przysłowiowej cierpliwości papieru. Przykro mi, ale muszę stwierdzić, że pod tym względem znów prym trzyma prof. Kucharski. Weźmy jego książkę Fredro a komedia obca, znajdziemy tam dziwne rzeczy. Kiedy prof. Kucharski pisze (str. 246): „Mam wrażenie, że Fredro nie tylko posiada wyższy ideał życia od Moliera (to mi się wydaje całkiem pewne), ale że lepiej od niego istotę życia rozumie”, jest to subiektywny pogląd, z którym nie ma powodu dysputować; można jedynie dziwić się brakowi perspektywy historycznej tego sformułowania. Ale kiedy o dziesięć stronic wstecz (str. 236) prof. Kucharski posuwa się do takiego zdania, jak: „Dobro innych, poświęcenie, ofiara, entuzjazm dla rzeczy wzniosłych i szczytnych — wszystko to są kategorie etyki najzupełniej obce komedii Moliera, Goldoniego i innych poprzedników Fredry”, tutaj trzeba już pohamować zapał zbyt gorliwego fredrologa.
Samo wymienienie jednym tchem komedii Goldoniego i Moliera niewiele przynosi zaszczytu smakowi krytycznemu naszego specjalisty. Ale trzeba by tu uczynić jedno rozróżnienie: czy mowa o postaciach Moliera, czy o samym teatrze Moliera, bo zdanie sformułowane jest nieco dwuznacznie. Jeżeli mowa o postaciach, można by przypomnieć prof. Kucharskiemu (bo widocznie zapomniał o nim) Alcesta, tę najbardziej reprezentatywną figurę molierowską, w której świat cały nawykł od dawna widzieć właśnie symbol poświęcenia i entuzjazmu dla rzeczy wzniosłych i szczytnych. A jeżeli wziąć Moliera jako autora, to czyż trzeba przypominać, że całe jego życie było walką o rzeczy wzniosłe i szczytne, walką, w której stawiał na kartę swoją karierę, swój byt, niemal swoją głowę! Czyż trzeba przypominać choćby Don Juana, którego musiał Molier zdjąć ze sceny, którego nigdy nie mógł wydać drukiem, a gdzie, w obliczu najwyżej urodzonej publiczności, w XVII w., ten wędrowny niedawno komediant, zawisły od łaski dworu, grzmi tymi słowami do swego audytorium: „Dowiedz się, że szlachcic, który żyje niegodnie, jest istnym monstrum w przyrodzie; że cnota jest pierwszym tytułem szlachectwa. Co do mnie, mniej zważam na nazwisko, niż na czyny; więcej wart dla mnie syn tragarza, będący uczciwym człowiekiem, niż syn monarchy, który by żył tak jak ty”.
Molier przezornie wkłada te słowa w usta staremu ojcu don Juana, ale nie zmniejsza to ich szlachetnej odwagi. W tym świetle zrozumiała stanie się anegdota o magnacie, który, niby to ściskając Moliera, rozorał mu twarz brylantowymi guzami. Powiedzieć, że ideał życia był Molierowi obcy, jest śmieszne: a co do sposobów, jakimi o ten ideał walczył — te trzeba zostawić jego wyborowi. A „dobro innych”? Przytoczę tu tylko te dwa wiersze: „Nie pragnę życia młodych zatruwać goryczą — która sprawia, że dzieci dni swych ojców liczą” — słowa, w których mieści się najdonioślejszy program przebudowy ówczesnego życia rodzinnego!
Wszystkie te podkopy prof. Kucharskiego mają, oczywiście, na celu gloryfikację Fredry i... usunięcie mu z drogi urojonego rywala. Ale jakże niezręcznego ma Fredro adwokata w naszym profesorze. Przeciwstawiając Molierowi świat fredrowski, rekapitulując Geldhaba, Męża i żonę i Cudzoziemczyznę, zauważa prof. Kucharski, że „wszędzie tam występują ludzie zakrojeni na dużą miarę — dusza ich jest światem psychicznie rozrosłym i rozległym”. Uśmiechamy się mimo woli: rozległy psychicznie świat Radosta, Astolfa i Zofii z Cudzoziemczyzny! Ale okazuje się, że, obszedłszy galerię figur fredrowskich, znajduje nasz profesor w rezultacie jedynie dwóch sprawiedliwych. „Spomiędzy długiego szeregu jego postaci męskich — pisze na str. 234 — są właściwie dwie tylko, które, nie będąc ideałem, do ideału poety najbardziej się zbliżają: to Gustaw i kapitan Barski z Dwóch blizn. Obaj przedstawiają nie tylko duchowość w pełni wyposażoną, ale są naturami czynnymi, pełnymi energii”.
To są rzeczy zaledwie do uwierzenia; tej polonistyki i pan Zagłoba by się wyparł! Gucio ze Ślubów panieńskich i kapitan Barski wyprowadzeni na pohańbienie Moliera, jako ów wyższy ideał życia, który autorowi Mizantropa jest „najzupełniej obcy”! Nie będę wracał do Gucia, o którym już mówiłem. Bardzo miły chłopiec, ale że, wyspawszy się po balu pod Złotą Papugą, swadą swoją, wyćwiczoną na lwowskich pięknościach, podbił serce ładnej i niebiednej panienki, przeznaczonej mu przez rodzinę, w tym nie widzę jeszcze cudu. Przejdźmy do kapitana Barskiego. Nie wiem, czy czytelnik dobrze pamięta Dwie blizny, komedyjkę o treści wziętej (jak autor objaśnia w podtytule), z jakieś powieści francuskiej, a zapewne przez Fredrę obyczajowo spolonizowanej. Czynem kapitana Barskiego jest to, że, wyparowawszy bez trudu nikłego współzalotnika, żeni się z panią Malską, młodą wdową po starym generale. Domyślamy się, że, skoro ją wydano za starego generała, musiał ten generał być bogaty i wdowa musiała po nim odziedziczyć majątek, zostawił jej też zapewne niezłą pensję wdowią; nareszcie tedy mogłaby pani Malska żyć wedle swojej myśli i wybrać sobie męża wedle swego serca. Gdzie tam! już ta młoda osoba pozwala się swatać ciotce, której jest sukcesorką, z jakimś facetem, o którym nic nie wie i którego nie widziała na oczy. Doprawdy, to już prostytucja posunięta do amatorstwa! — pomyślałby dzisiejszy człowiek, ale pośpieszmy zaznaczyć, że Fredro te rzeczy odczuwał inaczej, że ten obyczaj wydawał mu się zupełnie naturalny, tak samo jak jego współczesnym36.
Ale zjawia się kapitan Barski. Pokazuje się, że i on kroczył podobną drogą. Raz w życiu (powiada) „poszedł za głosem rozsądnej niby rachuby” ożenił się (zapewne z posagiem) i był nieszczęśliwy, ale niebawem owdowiał: — „Bogu dzięki”, jak mówi... I przekpiwa przed tymi obcymi ludźmi swoją nieboszczkę w sposób dość bezceremonialny. Miała nosek w górę i była zła jak trzysta diabłów. On jest człowiek honoru (powiada o sobie), „świadczą o tym jego szlify”. — „I jestem dobrym — na honor dobrym!... Zrobię, co pani każesz — pozostanę w służbie, albo ją porzucę; zamieszkamy w mieście, albo na wsi”... I oto między tą parą grobowych utrzymanków zawiązuje się następująca rozmowa:
Dziwne podobieństwo naszych losów. I ja rok temu drugi owdowiałam.
KASZTELANOWAMoże pan kapitan służyłeś pod rozkazami jenerała Malskiego, jej męża?
BARSKINie, pani. Znałem go wszakże z widzenia.
PANI MALSKAByłby doskonałością, gdyby nie jedna wada.
BARSKITo jest?
PANI MALSKABył nudziarzem nad wszelki wyraz i pojęcie. Moje sześciomiesięczne z nim pożycie było ciągłą męczarnią.
BARSKIKtórą jednak okupił sowicie szlachetnym czynem.
PANI MALSKAJakim czynem?
BARSKISwoją śmiercią.
PANI MALSKAO! Ja tak dalece...
BARSKII trzeba mu przyznać, że umarł dość prędko, a nudziarze zwykle decydują się z wielką trudnością...
To jest owa podniosła czynna atmosfera „pełni duchowej”, którą prof. Kucharski przeciwstawia z tryumfem brakowi ideału u autora Mizantropa.
Oczywiście, nie miejmy o to pretensji do Fredry, który, pisząc tę błahostkę, nie przeczuwał, że znajdzie się ktoś, kto z niej uczyni taran... przeciw Molierowi. A ideał życia? Mieszcząc w ten sposób swoje ideały, nasz apologeta daje miarę nie Fredry — jedynie chyba swoją.
Takie są wybryki owej polonistyki od pana Zagłoby — począwszy od niewinnych, aż do bardzo ciężkich. A największą wadą jej jest, że, obniżając
Uwagi (0)