Szopen a Naród - Stanisław Przybyszewski (co można czytać txt) 📖
Esej autorstwa Stanisława Przybyszewskiego napisany w setną rocznicę urodzin Fryderyka Szopena.
Młodopolski poeta wskazuje na nieocenioną rolę kompozytora w kulturze polskiej, daleko większą niż ta odegrana przez znanych literatów. Autor eseju omawia rolę pianisty w kontekście narodowym, porównuje jego talent z innymi wielkimi twórcami, a także łączy jego postać z własną ogłoszoną wizją sztuki. Szopen był dla Przybyszewskiego jednym z najważniejszych i najabardziej inspirujących twórców w ogóle.
Stanisław Przybyszewski to jeden z najważniejszych twórców okresu Młodej Polski, prekursor polskiego modernizmu, kontrowersyjny dramaturg, eseista, przedstawiciel tzw. cyganerii krakowskiej.
- Autor: Stanisław Przybyszewski
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Szopen a Naród - Stanisław Przybyszewski (co można czytać txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Stanisław Przybyszewski
Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.
ISBN 978-83-288-3769-0
Szopen a Naród Strona tytułowa Spis treści Początek utworu Wesprzyj Wolne Lektury Strona redakcyjnaPraca niniejsza — mało co rozszerzony odczyt, który miałem tego roku we Lwowie — nie rości sobie najmniejszego prawa do jakiejśkolwiek zasługi w badaniach nad życiem i tworem Szopena.
Jest ona li tylko osobistym, skromnym wyrazem zbożnego i pokornego hołdu, jaki żywię dla nieśmiertelnego wieszcza i Duszy chrobrego Narodu, której Szopen jest widomym objawieniem.
Autor.
Piękny pjetyzm każdego narodu, do którego gienjusz należy, każe mu obchodzić rocznicę jego śmierci i urodzin, by przez gienjusz, który wydał, wykazać poniekąd żywotność swoją i potęgę, zrobić obrachunki z własnemi siłami i ich zasobem, spojrzeć wstecz na drogę, którą Dusza Narodu przebyła, i spojrzeć naprzód w klin światła, jakie dusza gienjusza przed się w mrok ciemnej przyszłości rzuciła, a które wskazuje nieomylną drogę, jaką dusza Narodu ma postępować, by z drogi nie zbłądzić.
Bo dusza gienjusza jest syntezą duszy całego Narodu, a zarazem filtrem, przez który do wielkiej, przez Boga pomazanej duszy jednostki przedostaje się li tylko to, co w Narodzie jest najszlachetniejszym, najczystszym, niezmożonym i niespożytym.
I takoż jest dusza gienjusza chwałą i wniebowstąpieniem duszy Narodu, a tym więcej Narodu bez bytu politycznego, bo wtedy staje się ona jedyną rękojmią, że Naród, który się w takiej duszy objawił, zginąć nie może, przeciwnie w duszy gienjusza ma i czerpie przeświadczenie niespożytych swych sił i zwycięskiej przyszłości.
Sto lat mija, odkąd Szopen nam się narodził. Mam wrażenie, że nie doceniamy ważności tej chwili, że nie dość godnie i uroczyście obchodzimy to wielkie święto, w którym dano nam pokazać całej Europie, jak wielką jest nasza potęga w panowaniu Ducha.
Bo jeżeli nam chodzi o chwałę i wiekopomność naszego narodu wobec Europy, a chodzi nam o to bardzo — to zaiste nikomu z synów ziem polskich tyle nie zawdzięczamy, co właśnie Szopenowi.
Przecież się chyba łudzić nie można: Mickiewicza w Europie zna zaledwie parę filologów, Pana Tadeusza czytają z tymsamym trudem, z jakim nad Mahabharatą, albo innym jakimś eposem hinduskim ślęczą; przyswojenie nieśmiertelnego dla nas tworu Słowackiego obcemu językowi spełzło na niczym, a smutne próby wystawienia jego dramatów na scenie francuskiej tylko srom wielkiemu artyście przyniosły.
Wobec Europy tylko Szopenem pochlubić się możemy. I rzeczywiście niema dziś zakątka w całej Europie, gdzieby nie piano pochwalnych dytyrambów na cześć Szopena. I po raz pierwszy od niepamiętnych czasów ta słynna „cała Europa”, ta z całkiem przymkniętemi, albo co najwyżej — szyderczo przymróżonemi oczyma, gdy o nas chodziło, ogląda się na nas, ale tym razem z całą powagą i szacunkiem, a w swym kornym kajaniu się przed gienjuszem Szopena składa hołd duszy całego Narodu.
Dla narodu bez bytu politycznego i Odsiecz Wiednia i Konstytucja Trzeciego Maja, a nawet i Grunwald, to relikwje, które raz po raz pokazuje się skruszonemu ludowi, by przywdział zgrzebną koszulę, posypał głowę popiołem i kajał się za grzechy przodków, co mu królewską przeszłość zaprzepaścili, relikwje, które słusznie Europie pokazujemy, by wspólne długi się nie przedawniły. Ale tu w obchodzie setnej rocznicy urodzin Szopena święto narodowe stało się świętem całej ucywilizowanej ludzkości.
O narodowość Szopena nam chodzi, umyślnie to zawsze z jakimś dziwnym lękiem podkreślamy, a więc trzeba nam wiedzieć, że Szopen jest narodowym w najwyższym tego słowa znaczeniu, narodowym, jak był nim Bach i Beethoven i Schumann i Wagner.
Wzbogacić skarbiec tworu ducha całej ludzkości tak olbrzymim bogactwem, jak to uczynił Szopen, nadać mu nowy kierunek, wskazać mu niewidziane dotychczas drogi, któremi w nieskończoność kroczyć może, to już znacznie więcej, aniżeli być narodowym.
A jednakowoż ambicja ta narodowa jest nietylko zrozumiała, ale i głęboko uzasadniona.
Wiemy aż nadto dobrze, czym był i jest Szopen dla Europy. Wiemy, że niema narodu, któryby go nam nie zazdrościł.
Więc pomimo, że jesteśmy bądź-co-bądź najkulturalniejszym narodem Europy — ustawicznie to powtarzam — pomimo, że w naszym panowaniu w Duchu nie potrzebujemy się na nią oglądać, to jednak wobec zaborczych zakusów obcego narodu, by się choć w części wielką naszą chwałą podzielić, obowiązkiem się staje, by z bezustanną czujnością i wszystkiemi siłami bronić każdej piędzi Araratu, na którym zbłąkana arka naszego Bytu osiadła.
A naszym Araratem, to jedynie niezmożona potęga Duszy Polskiej, która w muzyce Szopena bodaj czy nie najwspanialej się objawiła.
Obce brzmienie nazwiska tym razem wydaje się jakimś przykrym wypadkiem, niemiłą pomyłką, bo dusza Szopena była tak nawskroś polską, jak była nią dusza Matejki, lub Grottgera...
Sakramentem nierozerwalnych ślubów złączyła się jego dusza z duszą Polski.
Dostojniejszego, więcej godnego oblubieńca Polska zaiste znaleźćby nie mogła.
Biografja Szopena, jako człowieka, dla jego tworu, który nas jedynie obchodzi, jest rzeczą dość obojętną, a poza tym wdzieranie się w tajemnice życia prywatnego artysty tak olbrzymiej miary, jak Szopen, byłoby co najmniej ordynarnym.
Zewnętrzne przeżycia artysty, jego miłość, losy, tragiedja itd. mogą być bardzo ciekawe dla publiczności, ciekawej plotek i ploteczek o tym, którego przeznaczenie wysunęło na główny posterunek bytu duchowego Narodu. Ale to całe zewnętrzne życie artysty ma zwykle bardzo mało, albo całkiem nic wspólnego z jego wewnętrznym przeżyciem.
Dusza twórcy przefiltrowuje, że tak powiem, każde wrażenie zewnętrzne, a co jako osad tego lub owego przeżycia na dnie duszy pozostaje, zwykle w niczym nie odpowiada jego zewnętrznej linji. I stąd pochodzi dziwny, a znamienny fakt w duszy artysty, że jakiś przegniły liść, który jesienną porą z drzewa opadnie, wywołuje w jego duszy niesłychaną reakcję, podczas gdy najgłębsze wstrząśnienia, dziejowe choćby nawet przewroty, istnieją jako blade, bezbarwne wspomnienia, albo tak doszczętnie przekształtowują się w duszy, że nawet ich echa trudno w tworze artysty odnaleźć.
Znamiennym tego przykładem jest Beethoven, który jak najspokojniej, ukryty w jakiejś piwnicy, pracował nad swą siódmą symfonją, podczas, gdy działa Napoleona srożyły się wściekłym huraganem ryku i ognia nad Wiedniem. Wtedy Beethoven przygrywał wszystkim światom do tańca.
I na życie zewnętrzne Szopena składało się tyle i tyle czynników mniej lub więcej tragicznych, jak zresztą na każde inne życie ludzkie. Biografja jego składa się z tysiąca anegdotek, ciekawych lub mniej ciekawych ploteczek, kilkunastu ocalałych listów, wcale nieciekawych. Wiemy coś niecoś o drobnych szczegółach jego życia, nawet to, ile jego szafka do butów kosztowała. Ale to wszystko może li tylko zaspokoić ordynarną ciekawość motłochu, który się wpycha gwałtem za kulisy życia artysty, lecz w niczym nie ujawnia tej podziemnej, ukrytej duszy artysty, która tworzy. Dusza artysty jest niejako magnesem, który dla zwykłej duszy człowieka rzeczy najważniejsze odpycha, a przeciwnie, najprostsze opiłki z warsztatu życia do siebie przyciąga i nierozerwalnie się z niemi łączy.
A przedewszystkim byłby czas zerwać z śmieszną tradycją minionych czasów, jakoby George Sand miała odegrać tak niesłychanie poważną rolę w życiu Szopena, jak to powszechnie głoszą. Wpływu żadnego na Szopena nie miała, ani mieć nie mogła. Bo przedewszystkim nie miała najmniejszego wyobrażenia ani o twórcy, ani o jego tworze. Aż nadto dowiodła tego w swojej mizernej, kłamliwej powieści Lukrecja Floriani.
Był to epizod w życiu Szopena niezmiernie przykry, ale z twórczością jego nic nie mający wspólnego. A uwłaczającym jest wspominać o nim wogóle, gdy się mówi o tym, który razem z Mickiewiczem miał prawo powiedzieć:
„Duszą jam w moją ojczyznę wcielony...”
WOBEC Szopena stajemy jak wobec jakiejś zdumiewającej zagadki. Hagjografja katolicka twierdzi, że Opatrzność upatruje sobie jednostki, na które zsyła najstraszniejsze męczarnie, by one pokutowały za grzechy, spełniane przez ludzkość całą, i Boskość przejednały. Są one zatym męczennikami, wybranemi przez Boga, by przez ich męki dokonały się Jego niepojęte zamiary i wyroki. Takim przykładem jest według Huysmansa Św. Ludwina. Wszystkie wtedy cierpienia, wszystkie męki nic nie znaczą wobec — w imię wyższej potęgi — dokonanej ekspjacji.
I coś analogicznego odbyło się w życiu Szopena: Całe jego życie zewnętrzne nic nie znaczy wobec świętej misji, którą miał spełnić: ukazać gienjusz całego narodu, w nim ześrodkowany, w całej swej niesłychanej potędze.
I myśląc o Szopenie, trzeba zapomnieć, że wogóle istniał, korzyć się tylko nam przynależy przed tym świętym objawieniem duszy narodu, dla którego Szopen jest li tylko symbolem.
Szopen, powtarzam, był wysłannikiem, którego Dusza Narodu pomazała, by jej wielkość, jej potęgę i moc głosił. I stąd pochodzi, że Szopen jest zdumiewającym przykładem potężnego artysty-magnata, który nic więcej nie potrzebował, jak tylko pełnemi garściami rozrzucać bezmierne bogactwa, jakie dusza Narodu w nim przez wieki całe nagromadziła: a, gdy umarł, nie umarł ani za rychło, ani za późno: w tym krótkim życiu dusza Narodu zaiste zdążyła się cała wypowiedzieć.
To, co prorok Boży w swym życiu zewnętrznym przeżywał, tego tykać niewolno, choćby to miało być jego szczęściem lub męczarnią, a jeżeli już chodzi o biografję artysty, to jedynie tylko o tę wewnętrzną, o jądro jego duszy, wokół którego jego twór oscyluje i w widome kształty się przyobleka.
A tym barocentrycznym jądrem w duszy Szopena, to ziemia, która go wydała, ta ziemia, jak widna i szeroka, z jej smutkiem i weselem, jej krwawemi losy i ponurym tragizmem — ziemia, tym więcej ukochana i utęskniona, w im dalszą perspektywę się usuwała i z oczu zatracać się jęła — ziemia, która w duszy jego od bieguna do bieguna niepodzielnie się rozpanoszyła — w całym królewskim tego słowa znaczeniu, ale już nie jako zwykła rzeczywistość, ale niejako w pojęciu Anamnezy Platona: w dalekim wspomnieniu, które tym większym i gorętszym ulegało przekształceniom, im więcej ta ziemia stawała się wytęsknioną, nigdy nie osiągłą ziemią obiecaną, której już oczy wieszcza ujrzeć nie miały.
Nie potrzebuję się silić na opisy tej ziemi, która Szopena zrodziła. Każdy z nas nosi ją w swym sercu, żywą i najserdeczniejszą krwią karmioną. Cóż mówić o tej ziemi, o której sam papież Paweł V miał powiedzieć delegacji polskiej, gdy go o relikwje prosiła: Na co Wam relikwje?! każda grudka Waszej ziemi, krwią męczenników przesiąknięta, jest już relikwją!
A jak gorąco, jak zbożnie musiał ukochać tę ziemię jej potężny syn, kiedy na chwilę do końca życia nie rozstawał się z jej grudką, starannie w woreczek zaszytą!
Cały jego twór robi wrażenie, jakby to wszystko było dalekim, a nieskończenie blizkim przypomnieniem rzeczy kiedyś widzianych, słyszanych, jakby we śnie przeżytych, a wszystko, co sam przeżywał i przecierpiał, kojarzy się z wizją tej ziemi, która duszę jego ukształtowała. Dochodzą go odgłosy i szumy i rozhowory, płacze i jęki i wesele tej tak nieskończenie ukochanej, utęsknionej ziemi, a rozpłakaną godziną płyną i płyną dzwony wiejskich kościołów. Tantum ergo Sacramentum modlą się organy, zanoszą się od szlochu w hymnie nad hymnami Święty Boże, Święty Mocny albo kwilą prostaczą kolendą Lulu, lulu Jezusińku.
I śnią mu się bajki i opowiadania, jakie dzieckiem posłyszał: dziwożony i rusałki wśród uroczysk tajemniczych jezior, ich wabiące, rozkołysane, a tak zdradzieckie śpiewy, wyłania się mogiła, gdzie pani pana zabiła, grzmią bohaterskie pochody Lisowczyków i wściekła nawałnica husarzy, co srebrnemi skrzydły u ramion w zwycięskim huraganie powietrze na strzępy darli... przed oczyma jego snuje się uroczysta procesja
Uwagi (0)