Darmowe ebooki » Dramat współczesny » Szewcy - Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy) (czytaj książki TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Szewcy - Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy) (czytaj książki TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy)



1 ... 3 4 5 6 7 8 9 10 11 ... 14
Idź do strony:
ryczy Wychodź z więzienia, małpo metafizyczna! Co będzie, to będzie: użyję raz, choćbym z żalu potem skonać miał jak zbrodniarze hodowani przez księcia des Esseintes u Huysmansa69! KSIĘŻNA

My mówimy jak zwykli ludzie, nie oślepieni ideami ideowcy. Zwykły człowiek nie zniży dobrowolnie standardu życia, chyba że mu się da porządnie w pysk. I ty też, Scurviątko moje biedne. Ja nie mówię nawet o ideowej stronie rzeczy, tylko o tym mięsnym, bebechowym, rozbestwionym, rozłaskotanym podłożu, na którym wasza osobowość pnie się jak jadowita kobra w dżungli.

SCURVY

U was, kobiet, to jest inaczej...

KSIĘŻNA

Istnienie jest potworne, zrozum to. Tylko fikcje małego wycinka społecznego bytu naszego gatunku stworzyły fikcję sensu całości bytu. Wszystko polega na wyżeraniu się gatunków. Równowaga walczących mikrobów umożliwia nam istnienie — gdyby nie ta walka, jeden gatunek pokryłby w kilka dni sobą — o ile miałby co żreć — skorupę ziemską warstwą na sześćdziesiąt kilometrów grubą.

SCURVY

Ach, jaka ona mądra jednak jest! To podnieca mnie do szału. Chodź do mnie taka, jak jesteś: nie umyta, przepojona więziennym nastrojem i zapachem.

Księżna wstaje, rzuca but z hałasem i stoi dziwnie jakoś zamyślona. KSIĘŻNA

Tak jakoś się dziwnie zamyśliłam — po kobiecemu — ja nie myślę mózgiem — o nie, bynajmniej. To myśli we mnie mój potwór. Może jednak nie oddam ci się wcale. Robercie — tak będzie lepiej: potworniej, a dla mnie przyjemniej nawet.

SCURVY

O, nie! — Teraz nie możesz już! zrzuca purpurową togę Teraz wściekłbym się.

Biegnie do kraty i gorączkowo otwiera drzwi z klucza. SAJETAN

I to takimi rzeczami, i takimi problemami zajmuje się ta banda — eine ganz konzeptionslose Bande70 — gdy bez pracy my konamy jak ścierwa. Techniczni wykonawcy nieistniejących myślątek — ot co! Nawet kobiet mi się nie chce z tej czystej żądzy sfabrykowania czegokolwiek bądź.

CZELADNICY
chórem

I nam też! I nam!

I CZELADNIK

Problem maszyny zostawiliśmy chwilowo na boku: maszyna jest zbyt zbanalizowana — wiadomo wszystko — dorżnęli ją zaś futuryści — brrrrr... zimno się robi na sam dźwięk słowa „obrabiarka”!

II CZELADNIK

Maszyna to tylko przedłużenie rąk — zrobiła się, wicie, taka akromegalia71 — trzeba ciąć. Część maszyn będzie zresztą zniszczona w naszej koncepcji cofnięcia kultury. Wynalazcy będą karani śmiercią w torturach.

SAJETAN
olśniony nagle nową ideą

Jestem wprost olśniony nową ideą od środka! Hej, chłopcy: rozwalmy te nędzne, dziecinne balaski i pracujmy wraz natychmiast jak diabły. Bierwa się! Dumping72 ręczno-butowy! Tera jabo nigdy! Hej! Hej!

I CZELADNIK

Ale co będzie dalej?

SAJETAN

Choćby na pięć minut użyjemy za dziesięciu, nim nas skują i zmasakrują. Życie jest jedno — nie myśleć nic. Gwałt pracowników nad pracą — o, hej!!

CZELADNICY

A walmy! Abo — abo! Sturba wasza suka! Niech ta! Co nam tam! He, he!

I tym podobne wykrzykniki. Rzucają się wszyscy trzej, „w mig” rozwalają balaski i ciskają się jak głodne bestie na zydle, narządka szewskie, zwoje skór i buty. Zaczynają gorączkowo, zaciekle pracować. Tymczasem Scurvy narzuca swą czerwoną togę na więzienny strój Księżnej — w którym ona wyjątkowo ponętnie wygląda — stoją zgrupowani na katedrze. On trzyma ją w objęciach. Mizdrzą się. SCURVY
z czułością

Ty mój mały prokuratorze: zacałuję cię dziś na śmierć.

KSIĘŻNA
na tle sapania szewców

Ohydny musisz być w erotyzmie, sądząc po tym dowcipku. Przynajmniej milcz — lubię, gdy to się odbywa jako milcząca, ponura ceremonia upodlenia samca w absolutnej ciszy — wtedy wsłuchuję się w wieczność.

SAJETAN
sapiąc

Tu — dawaj dratwę — bij — tu ją tak...

I CZELADNIK
sapiąc

Macie — tu prędzej — hej, kołek — daj skórkę...

II CZELADNIK
sapiąc

Przyklapnąć toto — o tak — zaklep — szyj — prać — gwazdrać — gwajdlić...

Coś zaczyna być wariackiego w ich pracy. SCURVY
z naciskiem

Patrz, kochanie, za gorączkowo pracują. W tym jest coś strasznego. Mówię to z prawdziwym naciskiem, po prostu podkreślam to. To nowa epoka jakaś się zaczyna czy co, u diabła starego?!

KSIĘŻNA

Cicho — patrzmy — to straszne! Ja tylko co byłam w tym świecie. Tyś mnie uwolnił, kochany!

SAJETAN
odwracając ku nim głowę, z ironią

Za gorączkowo pracują! Abezjańska róża! Tyś nigdy tego nie rozumiał. Praca! w natchnieniu dzikim wali młotem; tamci wyrywają sobie wszystko; leci im to z rąk; jęczą głucho w zapale O, praco, praco! — Za ciebie, ale tobie nie zapłacą! Precz z tym! To te głupie prorocze wierszydła! Ja jestem realista. Dawaj — masz go — gwóźdź. O, gwoździu, dziwny gościu podbutowy — któż twoją dziwność oceni? Dziwność pracy! Czyż jest wyższa marka dziwności? — Wziąwszy pod uwagę ohydną pospolitość tej ostatniej — to jest pracy. Kuj! Wal! Ręce się palą — flaków nie starczy — rżnij, smaruj i pal — potem się chwal, póki nie wbiją na pal. Ciągle te sobacze wieszcze rymy — psiakrew!

II CZELADNIK

Tu — podbijaj — pier go — wal — zakrzyw. Tu but ! O, buty, buty — jakieście pikne! Zabucione światy! Cały świat zabucim — zapracujem, zagwazdrzem — wszystko jedno. Więzienie, nie więzienie — pracy nikt się nie oprze. Praca to cud najwyższy, to metafizyczna jedność wielości światów — to absolut! Zapracujem się na śmierć, aż do żywota wiecznego — może! Kto to wie, co w takiej pracy, jak nasza, na dnie jest!

I CZELADNIK

Wszystko we mnie dygoce, jak w jakiej turbinie na milion koni i klaczy parowych. Dziwek nie trza, piwa nie trza — nie trza radia, kina i pajęczarzy umysłu wszelakich! Praca sama w sobie — oto jest cel najwyższy — Arbeit an und für sich73! Bierz, wal, dratwę wlecz — kłuj! Buty, buty — powstają, wyłaniają się z nicości butowego prabytu, z wiecznej czystej idei buta, tkwiącej w otchłani idealnej, pustej jak sto milionów stodół. Kuj, kuj — okute buty nie drą się — to jest prawda, i to absolutna. Tyle jest prawd, ile butów i tyle pojęć buta, ile wynosi liczność alef jeden! Boże — daj tylko tak do końca. Dziwek nie trza — Arbeit an sich — to w serce jakby sztych. Piwa nie trza — niech nikt mi mózgu już nie przewietrza. Szczęścia idzie z flaków własnych tajny nurt — idzie furt74. Ręczna buciornia wali jak piekło, co wszystko już z nas wywlekło — a nie nastarczy butów dla całego świata na hurt — nędzny wiersz — ale nie o to chodzi: but się rodzi, but się rodzi!!

SCURVY

Wisz go! — stworzyli nową metafizykę. Irenko, to niebezpieczna bomba — to pocisk nowej marki z nieistniejących zaświatów. Ja, Irenko, ja się pierwszy raz w życiu boję. Może to naprawdę „święci się” — mówię to w cudzysłowie — nowa epoka — tak: święci się — „święć się, święć się, wieku młody” — tak pisano dawniej.

Ogłupiały zupełnie. KSIĘŻNA

Ja się nasycam cudownie ich złudną radością w męce najwyższej — w ich męce, nie mojej — tym ich bezprzykładnym dureństwem — sycę się jak niedźwiedź leśny miodem. My, dwa mózgi w istocie zbrodnicze, złączone płciowym uściskiem, bez pośrednictwa innych przyrządów...

SCURVY

Ale tak nie będzie, tylko tak nie będzie? Co — nie będzie? Będzie wszystko? Powiedz, że tak, powiedz, że tak, bo umrę.

KSIĘŻNA

Może dziś poznasz całą moją nicość — może...

Tamci ciągle mruczą i sapią, pracując bez wytchnienia. SCURVY

Patrz — coraz dziczej pracują. Tu spełnia się nareszcie coś naprawdę strasznego, czego nie przewidzieli żadni ekonomiści świata. Patrz, kochanie moje: ja umrę, dziś już nie chcę nic poza tobą.

KSIĘŻNA

To tak się mówi — dopiero dziś zaczniesz żyć naprawdę. Ale co kogo to obchodzi? Czuję małość wszystkiego. Ach — gdyby tak wypełnić sobą świat i zdechnąć choćby pod płotem zaraz potem.

SCURVY

Artystyczne problemy — precz z tym parszywym nienasyceniem formą i treścią. Patrz: dzika, a raczej udziczona praca wydzielona jako czysty instynkt pierwotny, jak instynkt żarcia i płodzenia. Uciekajmy stąd, bo ja oszaleję po prostu.

KSIĘŻNA

Patrz w moje oczy.

SCURVY
jak do dziecka

Ależ kochanie, trzeba wstrzymać tę nawałę pracy za jaką bądź cenę, bo to jest naprawdę niesamowite i oni naprawdę — jeśli ta psychoza się rozprzestrzeni — rozwalą świat i zniszczą wszelkie sztuczne zastawki i spod zgniłego ścierwa idei-nowotworów wyciągną biedną, skarlałą ludzkość, na pośmiewisko małp, świń, lemurów i gadów — niezdegenerowanych gatunków naszych przodków.

KSIĘŻNA

Po co gadasz, do cholery ciężkiej?

SCURVY

Biedaczką, biedaczką straszną jest ludzkość! Myśmy się ponad nią wyeliminowali na tę jedną sekundę wyższej świadomości naszej osobowej nędzy i bezcenności naszych uczuć i w tej jednej niepowrotnej chwili musisz jedność stanowić ze mną, kanalio!! Całuje Księżnę i gwiżdże na palcach; wpadają te same Pachołki Gnębona Puczymordy, co w akcie I; syn Sajetana na czele. Brać ich! Rozdzielić po leniwniach! Nie dać im robić nic! Ani mru-mru — bo to najgorsze, nieznane niebezpieczeństwo ludzkości. Arbeit an sich — to kołek pośród szprych. Żadnych narzędzi! — rozumiecie — choćby zawyli się na śmierć.

Pachołki rzucają się na szewców. Straszliwa walka, w której Pachołcy, zarażeni, zaczynają też pracować: po prostu uszewczają się. Sajetan pada w objęcia syna i pracują razem. SCURVY

Patrz, pieszczotko — to okropne. Uszewczyli się. Moja gwardia nie istnieje. To się wyleje na miasto i wtedy caput75.

KSIĘŻNA

Zupełnie zapomniałeś o mnie...

SCURVY

Sam Gnębon Puczymorda nie pomoże — jego pachołki wciągnięte w to jak w tryby jakiejś piekielnej maszyny... On sam zapracuje się na śmierć, podpisując bumag76 nieskończone zwoje...

KSIĘŻNA

Ale to wspaniałe tło dla tej naszej pierwszej i ostatniej nocy — naszej — moje biedne Scurviątko! Di doman non c’e certezza77! Jutro już może będę już „ichnia” — mówię to w cudzysłowie, a ty w loszku będziesz gnił — taki biedny, zgnojony zgniłek. Ale z tą właśnie myślą w środku, z tym poczuciem ostatniościo-razowości, będziesz dziś dość szalony, aby mnie rozpalić jako gwiazdę najpierwszej wielkości na całym samiczym firmamencie podziemnych światów wielkiego Cielska Bytu.

SCURVY

Potwornie wpadłem.

Tamci bełkocą, oczywiście w pauzach, gdy nikt nie mówi. SZEWCY I PACHOŁKI

Wal, szyj, kłuj, sturba jego suka; but sam w sobie!

SAJETAN

But jako abso-lut! z nieprawidłowym akcentem na ostatnią zgłoskę Czy rozumiecie tej chwili cud? To wielki symbol jest but — przekory wszelkich złud!

SCURVY
do Księżnej

To bycze — to nie jest wcale tak głupie, ten cały symbolizm, wiesz? I wiem, że ginę, ale się przed tobą nie cofnę. Chyba że mógłbym cię zaraz — o tu, w tej chwili — zabić. A taka szkoda by była, taka szkoda — tego ciałka, tych oczu, tych nóżek — i tych chwil nieprawdopodobnych.

KSIĘŻNA

Chodź więc — sturba twoja suka. Takim chciałam cię mieć, na tle tego piekła pracy samej w sobie. Skąd, u cholery, czerwony blask?

Czerwony blask rzeczywiście zalewa scenę. Scurvy i Księżna wybiegają na prawo. Praca wre jak szalona.
Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
AKT TRZECI
Scena z I aktu, tylko bez kotary i okienka. Półkoliste zakończenie pierwszego planu, jakieś jakby planetarne. Został tylko Pień, na którym palą się latarki sygnałowe (?) czerwone i zielone. Podłoga wysłana wspaniałym dywanem. W głębi, w dole, nocny pejzaż daleki — światełka ludzkie i księżyc w pełni. Sajetan we wspaniałym kolorowym szlafroku (broda ufryzowana, włosy uczesane), stoi na środku sceny, podtrzymywany przez Czeladników, ubranych w kwieciste Pidżamy i uczesanych z rozdziałkami na glanc. Na prawo, ubrany w skórkę psią czy kocią (ale cały, z wyjątkiem głowy, jest w skórze, a na głowie ma kapturek z różowej włóczki z dzwoneczkiem), do pnia na łańcuchu przywiązany, śpi, zwinięty w kłębek jak pies, prokurator Scurvy. I CZELADNIK
śpiewa ohydnym samczym głosem
Słyszę w sobie dziwny śpiew. 
To tak śpiewa nasza krew.  
Chamska, dzika i śmierdząca,  
Ale za to tak gorąca.  
Że jej wszystko, ach, przebaczą,  
Jeszcze po niej, ach, zapłaczą!  
  II CZELADNIK
śpiewa tak jak I Czeladnik
Czerwień się pieni w chmur przezroczu, 
Wśród wichrów nagie tańczą drzewa, 
Coś w mojej duszy samo śpiewa  
I nie pamiętam już twych oczu.  
  I CZELADNIK

Czyich, czyich?

SAJETAN

Dobrze, dobrze. Dajcie pokój już tym śpiewkom, bo rzygać się chce. Teraz rozumiem wszystko: pędzi to życie wewnętrzne jak lawina, jak stado afrykańskich — koniecznie — gazel koło mnie. Za wszystkie czasy przeżywam wszystko, ja,

1 ... 3 4 5 6 7 8 9 10 11 ... 14
Idź do strony:

Darmowe książki «Szewcy - Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy) (czytaj książki TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz