Szewcy - Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy) (czytaj książki TXT) 📖
Szewcy to dramat autorstwa Stanisława Ignacego Witkiewicza pisany w latach 1931–1934, a wydany po raz pierwszy w Krakowie w roku 1948.
Autor oprócz pisania słynie również z malarstwa. Zajmował się też fotografią oraz filozofią. Jego niektóre utwory doczekały się ekranizacji. Wśród jego dzieł są powieści, dramaty, pisma estetyczne czy filozoficzne.
W Szewcach pokazany jest świat przyszłego społeczeństwa, społeczeństwa, które jest zautomatyzowane, a w konsekwencji pokazano również upadek cywilizacji według wyobrażeń Witkiewicza.
Utwór przedstawia historie Szewców, którzy przechodzą przez kilka rewolucji. Są oni niezadowoleni ze swojej dotychczasowej pracy, zostają zamknięci i skazani na bezczynność. Również i to im nie odpowiada, dlatego dochodzi do buntu…
- Autor: Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy)
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Dramat
Czytasz książkę online - «Szewcy - Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy) (czytaj książki TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy)
A ten „hehe” znowu. Jeden „hej”, a drugi „hehe” — wytrzymać nie można, robi z wściekłością olbrzymi, nienaturalnie wielki but oficerski, który wyciągnął z kąta zarupiecionego na lewo. Po chwili — Scurvy patrzy nań z wyczekującym uśmieszkiem — krzyczy z rozpaczą Ja nie chcę pracować za taką flotę! Ja nie będę! Puśćcie mnie!
SCURVYHehe. Droga wolna. Możecie iść i zdechnąć sobie pod płotem. Wyzwolenie jest tylko przez pracę.
SAJETANAle ty pracujesz siedząc w fotelu, paląc dobre „papirusy”, nażarty czym chcesz. „Pracownik umysłowy”. Kanalia! A i zmysłowy też — hej!
Czy myślicie, Sajetanie, że kiedyś będzie inaczej? Czy wy naprawdę myślicie, że wszyscy będą mogli być zmechanizowani i ustandaryzowani w pracy ręcznej? Nie — zawsze będą dyrektorzy i urzędnicy wyżsi, którzy będą musieli nawet co innego jeść niż majstrzy w fabrykach, bo praca umysłowa wymaga innych składników mózgu — mózgu i jedzenia.
Hej — ale będą jeść odpowiednie preparaty bez smaku, a nie langusty i wąparsje jak ty, prokuratorze sądu najwyższego dla społecznych nieporozumień kapitału z pracą. Ty elityczny rzezańcze! W naszych czasach, tych tam faszystowskich syndykalistów w rodzaju mego syna, ty możesz jeszcze żyć jak soliter w zepsutym bańdziochu rozkładającej się socjety. Ale jak prawdziwi syndykaliści zwalą państwo w ogóle, takich jak ty nie będzie trzeba. Będzie towarzysz-dyrektor prawdziwy, okarmiony obrzydliwymi pigułkami...
Macie po prostu kompleks langusty — wy i wam podobni. Nie, Sajetanie, tego nie będzie nigdy. Nie może się tak zdegenerować nasz gatunek, żeby narządy trawienia skurczyły się i przystosowały do paru pigułek. Wtedy proporcjonalnie zdegenerowałoby się wszystko tak, że w ogóle żadnych problemów by nie było: byłaby kupa dogasających pierwotniaków, a nie społeczeństwo, cierpiące nieuleczalnie na zależność swych części jednych od drugich.
II CZELADNIKJa panu coś powiem: dobra byłaby każda prawda, byle nie życie osobiste. Jak pan, panie prokuratorze, odwali swoją pracę, to może pan myśleć o abstrakcjach w uniezależnieniu od swego żołądka i innych jelitalii...
SCURVYNo — to jest przesada...
II CZELADNIKAle nie gruba, z rozpaczą Mnie się chce ładnych kobiet i dużo piwa. A mogę wypić tylko dwa duże i ciągle z tą Kaśką, ciągle z tą Kaśką — a niech to cholera!...
SCURVYDość...
I CZELADNIKDość! Panu prokuratorowi najwyższego sądu kwaśno w nosie się robi na myśl samą, że on, Jędrek, musi ciągle z tą jedną Kaśką. A sam to on je teozof15. Bardzo pikne ma idejki. Ale dziwek ma, ile chce. Ale do tego chciałby tylko z jedną, a z tą się nie da — hi, hi — wszędzie są te same problemy, w stosuneczkach równolegle przesuniętych albo kolineacyjnie podobnych — hi, hi!
SCURVYMilcz, sflądrysynie, milcz, skurczyflaku.
I CZELADNIKCha, cha! Hej! Trafiłem, jak mi Bóg miły! Ona tu zaraz będzie, ta sadystka z twarzą aniołka, ta moralna brewilierka — niby markiza de Brinvillieres. Dla niej męki pana prokuratora, jak musi z innymi dziwkami myśląc o jej „niedoszczygłej” somie — tak, soma16 to nic złego — otóż te męki są tym samym, co zaglądanie do warsztatów, w których pocimy się i zdychamy od pracowitej śmierdziączki my, i wglądanie do więzień, gdzie gniją w płciowej, raczej zapłciowej rozpaczy najtęższe samce w rozpadzie duchowym i cielesnym...
SCURVYOn oszalał, ale to jego szaleństwo z niemożności wytrzymania po prostu działa na mnie jak szalej. Ja wariuję! pada na szewski zydel Ja ją tak dobrze rozumiem, nawet w jej najgorszych kobiecych świństewkach duchowych... i tak by było dobrze... Cóż, kiedy ona woli, aby nic — och, och! Moja męka nasyca ją więcej, niżby nasycić zdołał najszaleńszy mój hipergwałt jakiś.
SAJETANO — widzicie — rozłożył się na elementy proste — nawet nie śmierdzi już. Porób pan buty — to panu dobrze zrobi — lepiej niż widok skazańców o świcie.
SCURVYI to wiecie nawet, Sajetanie?! Sajetanie! Jakież to straszne...
Dzień dobry, Sajetanie, dzień dobry. Jak się macie, jak się macie? Dzień dobry, panowie czeladnicy. Ho, ho — robota wre, jak widzę, ochoczo, jak to dawniej pisali przodkowie duchowi naszych pisarzy z osiemnastego wieku. Ochoczo — śliczne słowo. Czy pan by potrafił się ochoczo kochać, panie prokuratorze? Teruś wącha Scurvy’ego. Teruś, fuj!
SCURVYJa chcę zrobić parę butów — choć jedną! Wtedy będę godnym pani, dopiero wtedy. Wtedy potrafię zrobić, co zechcę, z kogo zechcę. Nawet z pani, dobrą, domową, kochającą kobietę — potworze najukochańszy, jedyna!...
Cichojcie! Zatkało go do cna — hej!
KSIĘŻNABezsilność pana, doktorze Scurvy, podnieca mnie do zupełnego wariactwa. Chciałabym, aby pan patrzył na to, kiedy ja — wie pan? — ten tego — tylko nie powiem z kim — jest taki cudny porucznik błękitnych huzarów życia, w dodatku ktoś z mojej klasy czy sfery, jest też pewien artysta... Niepewność pańska jest dla mnie rezerwuarem najwyuzdańszej, płciowej, samiczkowatej, bebechowato-owadziej rozkoszy — chciałabym jak samice modliszki, które ku końcowi zjadają od głowy swoich partnerów, którzy mimo to nie przestają tego — wie pan, hehe!
II CZELADNIKKel ekspresją grotesk17!
Daj mu ten oficjerski, kirasjerski18, psia jego flądra, but. Niech go skończy za ciebie. Jemu takie buty są potrzebne — jemu i tym panom, dla których on wsadza bohaterów przyszłej ludzkości do pałaców swoich, pałaców jego ducha. Hołotę trzymać za mordę — oto ich najszczytniejsze hasło. Hej! Hej! Hej!
I CZELADNIKA on, wicie, jeszcze jedno, wicie, ma cierpienie, towarzyszu mistrzu: on się kocha w naszym tym perwersyjnym aniołku tylko temu, co ona jest księżną, a on jest zwykły burżuj z trzeciego stanu, a nie hrabia. Takich to hrabiowie bezkarnie po pyskach prali jeszcze dwieście lat wstecz. To on cierpi i sam się pławi w swoim cierpieniu jeszcze bardziej — bez tego to go, kociego syna, nie cieszy, jak pisał sam Boy19.
SCURVYTo jedno nie — tego jednego mi nie zabierajcie: jestem prawdziwym, liberalnym — w ekonomicznym znaczeniu — demokratą.
SAJETANTrafiłeś go. Tak — on żałuje, że nie liznął tego najparszywszego istnienia, jakie być może, istnienia w złudzie fikcyjnej wartości hrabskiego bytu w ostatniej połowie dwudziestego wieku. On by nie wiem co dał, aby móc być cierpiącym hrabią i ubrdać się na to całe nasze istnienie taką, wicie, subtelnością wyższości, co to, psia jego suka — a nie wiem już co. Jemu nie wystarcza, że on będzie but robił jako doktor praw i prokurator najwyższy nieomalże sądu ostatecznego — a oto wskazuje Księżnę ten aniołek zatrąbi mu na swych wewnętrznych organkach.
KSIĘŻNATeruś, fuj! I wy „fuj”, Sajetanie! Taż to tak nie można — nie „lza”, jak mówili słowianofilscy dowcipnisie słów nijakich. To niesmaczne i koniec. Zawsze mieliście tyle taktu, a dziś?...
SAJETANBede niesmaczny — bede! Dość smaku. Wywątrobię wszystko na smród i brud ostateczny. Niech śmierdzi wszystko, niech się na śmierć ten świat zaśmierdzi i niech się het do cna wyśmierdzi, to może potem zapachnie wreszcie; bo w nim takim, jakim jest, wytrzymać wprost nie można. Nie czują, biedni ludziska, że demokratyczne kłamstwo śmierdzi, a smród klozetu to czują, psie pary, hej! Otóż to je prawda: on by dał wszystko, aby choć jeden moment hrabią prawdziwym być. Ale nie może, biedota nieszczęsna, hej.
SCURVYLitości! Przyznaję się. Dziś rano wieszali przy mnie przeze mnie skazanego hrabiego Kokosińskiego — Janusza, nie Edwarda, mordercę ulicznicy Ryfki Szczygiełes, defraudanta państwowego w Pe-Zet-Pe, biuro numer 18. Przyznaję się: ja zazdrościłem tego, że go wieszają, jego, prawdziwego arystokratę! Oczywiście, gdyby przyszło co do czego, powiesić bym się za dziewięć pałek nie dał — ale wtedy: zazdrościłem! On mówił, ten hrabia, a rzygał równocześnie ze strachu jak mops glistowaty: „Patrzcie, jak ostatni raz degobijuje20 prawdziwy hrabia.” Och — tak móc powiedzieć raz i umrzeć.
KSIĘŻNATeruś, fuj! Ja się rozpływam wprost z nieludzkiej rozkoszy!
To moja pierwsza śpiewka dzisiaj rano. Tornado Bajbel-Burg jest moje panieńskie nazwisko, panie Robercie. Nie ma pan pojęcia, co to za rozkosz jest tak się nazywać.
SCURVYAch — ona była kiedyś panną! Nigdy mi to na myśl nie przyszło. Ona była malutką dziewczyneczką — córeczką — bidulką! Ta niesmaczna w wysokim stopniu piosenka jej rozczuliła mnie do łez. Na mnie więcej działają takie oto rzeczy niż rzeczywiste cierpienie. Mała czyjaś gafka wstydliwa rozczula mnie do obłędu, a na kiszki na wierzchu mogę patrzeć bez drgnienia. Złotko moje jedyne! Jakże bezmiernie cię kocham. Straszne jest, jak demoniczne pożądanie zejdzie się w jednym punkcie z największą tkliwością. Wtedy samiec jest gotów — gotiu.
Cierpiętnik! Chłonę rzeczywistość brudnym kubłem od pomyj. Niezdrowa bo jest jak Campagna Romana. Pomyje mrożone piję przez rurkę jak mazagran21. Potworne cierpienie! Flaki mam takie odparzone, jakby mi kto lewatywę ze stężonego kwasu solnego dał.
KSIĘŻNATo przesada.
II CZELADNIKNie. Pomyślcie tylko: czemuż jestem tym, a nie innym? To nieprawda, że ja nie mogłem o innym stworzeniu powiedzieć: „ja”. Mogłem być chociażby tym padłem22wskazuje na Scurvy’ego, a jestem jakimś lodowatym nadwszarzem czy czymś podobnym — mówię w przybliżeniu tylko — na przełęczy najdzikszego z nonsensów: pomieszania osobowości z ciałami — ja sam nie wiem, wicie...
Nie wstydaj się tak, Jędrek! Nieprawda: materializm biologiczny autora tej sztuki mówi inaczej: jest to synteza poprawionego psychologizmu Corneliusa23 i poprawionej monadologii Leibniza24. Przez miliardy lat łączyły się i różniczkowały komórki, aby takie ohydne ścierwo, jak ja, mogło o sobie powiedzieć właśnie: „ja”! Ta metafizyczna książęca prostytuta — po co zdrabniać? — psiakrew, psia ją mać, tę sukę umitrzoną...
KSIĘŻNASajetanie...
SAJETANIrina Wsiewołodowna — wam Chwistek25 zabronił być w polskiej literaturze. I dlatego musi się pani błąkać po sztukach bez sensu, stojących poza literaturą, sztukach, których nikt grać nie będzie. On nie znosi rosyjskich księżnych, nie cierpi, biedaczek. On chciałby tylko szwaczki, mundantki — czy ja wiem? Dla mnie to już za wiele! Dla mnie, dla nas są śmierdzące dziwki i jeszcze bardziej śmierdzące rynsztokowe, podwórzowe matrony: nasze babki, ciotki, wujenki... hej!
II CZELADNIKMistrzu, to już jest samobiczowanie się klasy. Dobrze, żeście matek tu nie wymienili, a tobym wam dał w pysk.
SCURVYKlasy klas! Cha, cha! Logistyka w walce klas. Walka klasy klas samej ze sobą. Sam pogardzam sobą za ten nędzny „witz”26, a na lepszy mnie nie stać.
KSIĘŻNATo po co w ogóle robić „witze”?
SCURVYZły przykład naszych dowcipnisiów w literaturze: dowcip im dawno zjełczał, a „witze” robią, kanalie, wciąż. Ha — dosyć: kimś trzeba być w tej matni: trzeba stanąć albo tu, albo tam. Ze strachu przed odpowiedzialnością — mego strachu — gotów mi się wymknąć najprzedniejszy kąsek przeznaczonego mi życia. Jako hrabia mógłbym być obserwatorem tylko.
KSIĘŻNATo tylko w Polsce jest tak ostro postawiony problem hrabiego jako taki. Od tej chwili nie wolno o tym gadać — szlus27, chłopaki cudne moje!
Jak można tak mówić: „chłopaki cudne” — brrr... otrząsa się ze wstrętu i martwieje Taż to, panie, szczyt niesmaczności i moweżanru28! Otrząsam się ze wstrętu i martwieję.
To ja za te buciki księżnej pani nie chcę
Uwagi (0)