Przygody Sindbada żeglarza - Bolesław Leśmian (czytamy książki online TXT) 📖
Sindbad mieszka w Bagdadzie wraz ze swoim wujem Tarabukiem. Tarabuk jest poetą, który choć pięknie składa słowa, nie zna gramatyki i ortografii, przez co popełnia mnóstwo błędów.
Pewnego dnia Tarabuk zasypia nad morzem, napisawszy wiersz, a wiatr zwiewa jego rękopisy prosto do wody. Na dnie odnajduje je Diabeł Morski, który stwierdza, że wiersze są paskudne, ale kojarzy wuja Tarabuka z Sindbadem, miłym młodzieńcem. Diabeł Morski pisze list do Sindbada, by ten wyruszył w morską podróż, zamiast tkwić na brzegu w chacie wraz z wujem, nieudolnym poetą. Sindbad chętnie przystaje na tę propozycję — rozpoczyna się jego przygoda…
Przygody Sindbada Żeglarza zostały wydane w 1913 roku jako utwór dla dzieci i młodzieży. Bolesław Leśmian to jeden z najsłynniejszych pisarzy i poetów polskich pierwszej połowy XX wieku, uznany za najoryginalniejszego twórcę tych czasów. To twórca nowego typu ballady, zasłynął także charakterystycznym językiem — jego utwory pełne są neologizmów, zwanych leśmianizmami. W swoich dziełach odwoływał się często do wątków fantastycznych, do wierzeń ludowych, czerpał z tradycji baroku, romantyzmu i Młodej Polski, inspirował się Bergsonem i Nietzschem.
- Autor: Bolesław Leśmian
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Przygody Sindbada żeglarza - Bolesław Leśmian (czytamy książki online TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Bolesław Leśmian
Oddałem mu słoik z maścią, gdyż podniosłem go z pokładu, gdzie go dłoń Arminy uroniła.
Zbliżyliśmy się właśnie do wyspy, na której znajdowało się państwo króla Pawica. Okręt przybił do brzegu i pośpiesznie wysiedliśmy na ląd, nieco zmęczeni podróżą. Kapitan niezwłocznie zaprowadził mnie do pałacu króla Pawica, aby — wedle zwyczaju — przedstawić królowi cudzoziemca.
Król Pawic siedział właśnie na tronie i czytał jakieś niezwykle zajmujące bajki, gdyż nie zauważył nawet naszego wnijścia58.
— Królu — rzekł dość głośno kapitan — przyprowadzam ci cudzoziemca, który pragnie oglądać twe oblicze.
Król nie oderwał oczu od książki z bajkami. Zapewne odczytywał jakieś zabawne miejsce, bo uśmiechnął się sam do siebie i czytał dalej.
— Królu! — zawołał głośniej kapitan. — Przyprowadzam ci cudzoziemca, który pragnie oglądać twe oblicze.
Król i tym razem nie oderwał oczu od książki. Zapewne odczytywał jakąś smutną przygodę, bo oczy mu się rozszerzyły, a twarz nabrała wyrazu trwogi i rozciekawienia.
— Królu! — wrzasnął kapitan. — Przyprowadzam ci cudzoziemca, który pragnie oglądać twe oblicze!
Król czytał dalej. Trafił zapewne na jakąś zawiłą i dobiegającą do końca historię, bo sapał z rozciekawienia i niecierpliwie podrygiwał nogą. Kapitan, straciwszy wszelką nadzieję na zbudzenie uwagi królewskiej, zwrócił się do mnie:
— Wrzask mój widocznie nie wystarcza. Byłoby chyba najlepiej, gdybyśmy razem, wspólnymi siłami i zgodnym chórem wrzasnęli jednakowe zdanie.
— Owszem — odrzekłem — nie mam nic przeciwko temu, chciałbym tylko wiedzieć, jakie zdanie mam wykrzyknąć.
— To samo, które dotąd nadaremnie powtarzam — odparł kapitan.
— Będzie to poniekąd śmieszne, jeśli sam o sobie wykrzyknę zdanie, które ktoś inny może tylko o mnie wygłosić — zauważyłem nieco zakłopotany.
— Nic nie szkodzi! — przerwał mi kapitan. — Idzie tylko o to, aby na dwa głosy wrzasnąć to, co dotąd jednym głosem wrzeszczałem.
Kapitan dał znak i wrzasnęliśmy obydwaj:
— Królu, przyprowadzam ci cudzoziemca, który pragnie oglądać twe oblicze!
Tym razem król oderwał oczy od książki i przeniósł je najpierw na mnie, a potem na kapitana.
— Kto mówił i do kogo? — spytał po chwili namysłu.
Znać było, iż nie otrząsnął się jeszcze z wrażeń, których mu udzieliła przeczytana bajka. Wzrok jego był wciąż roztargniony, a myśl daleka od rzeczywistości. Kapitan wtedy wytłumaczył mu, że jestem cudzoziemcem i stawiam się przed oczy królewskie według pradawnego zwyczaju.
— A, bardzo to pięknie z twojej strony, młody cudzoziemcze, że nawiedzasz naszą krainę. Przerwałeś mi wprawdzie niezmiernie ciekawą bajkę, którą właśnie kończyłem, ale, niestety, zawsze ktoś komuś musi coś przerwać. Podobasz mi się bardzo i śmiało rzec mogę, iż od pierwszego wejrzenia poczułem dla ciebie sympatię. Możesz tedy zamieszkać w moim państwie, lecz muszę cię uprzedzić, że według naszych odwiecznych zwyczajów żaden, najsympatyczniejszy nawet, cudzoziemiec nie ma prawa poślubić naszej poddanej bez specjalnego królewskiego zezwolenia.
Król raz jeszcze spojrzał na mnie uprzejmie i dał znak dłonią, iż audiencja skończona.
Skłoniłem się i wyszedłem z pałacu wraz z kapitanem.
Zamieszkałem w jednym z pomniejszych domostw, które się znajdowały w pobliżu pałacu królewskiego. Obok mnie mieszkał kupiec nazwiskiem Hassan, który miał niezwykle piękną żonę Korybillę. Zaprzyjaźniłem się z nimi i odtąd całe dnie i wieczory spędzałem w ich domu na rozmowach.
Zauważyłem, iż państwo króla Pawica odznacza się dwiema osobliwościami. Po pierwsze — wszystkie bez wyjątku kobiety są niezwykle piękne i czarujące. Po wtóre zaś — mężczyźni, pomimo zapału do konnej jazdy, wcale nie używają, a nawet nie znają, siodeł.
— Czyliż to być może — spytałem Hassana i Korybilli — że w państwie waszym nikt nigdy nie używał siodła?
— Czego? — zawołali oboje ze zdziwieniem.
— Siodła — powtórzyłem.
— Nie znamy tego słowa i nie wiemy, co znaczy, a przez to trudno nam odpowiedzieć na twoje pytanie.
Starałem się rozmaicie wytłumaczyć im znaczenie tego słowa.
— Jest to miękki przedmiot — rzekłem — który wtłacza się na grzbiet koniom, aby udogodnić jeźdźcowi jego konne stanowisko.
— Czemuż w takim razie to, co ma stanowić wygodę jeźdźca, wtłacza się na grzbiet koniom, nie zaś jeźdźcom? — spytali oboje.
— Dla tej prostej przyczyny, że siodło ma na celu utworzenie pewnego przedziału pomiędzy jeźdźcem a koniem.
— W takim razie nie pojmujemy, czemu ten, co chce konia dosiąść, jednocześnie powinien się starać o przedział pomiędzy sobą a koniem.
— Grzbiet koński — mówiłem dalej — jest wąski i twardy. Łatwo z niego stoczyć się na ziemię. Tymczasem siodło jest szerokie i miękkie, można utrzymać się na nim doskonale i uniknąć upadku.
— Nikt jeszcze w naszym państwie z konia nie spadł — zauważył Hassan — toteż nie pojmuję, w jakim celu mamy się posługiwać przedmiotem, który właśnie chroni od upadku.
— Widzę, że mi się nie uda wytłumaczyć wam wszystkich przewag siodła. Otóż, zamiast tłumaczyć, zajmę się wyrobem siodeł, a wówczas sami osobiście sprawdzicie ich użyteczność. Będzie to dla mnie zajęcie wielce zyskowne. Zasłynę bowiem w waszym kraju jako pierwszy rymarz i wynalazca siodeł. Prócz tego — sprzedaż siodeł zapewni mi dochody znaczne, a jestem na razie pozbawiony odpowiednich środków do życia.
Zająłem się tedy59 wyrobem siodeł. W ciągu kilku miesięcy mieszkanie moje zapełniło się po brzegi tysiącem najwytworniejszych siodeł. Ogłosiłem wówczas całemu miastu, iż nauczę wszystkich używania do konnej jazdy nowego przysposobienia, które się nazywa siodłem, a które, udogadniając konną jazdę, chroni jednocześnie od upadku. Oznaczyłem godzinę próby i wybrałem na miejsce pokazu najobszerniejszy plac w samym środku miasta.
O godzinie oznaczonej cała ludność zgromadziła się na placu. Sprowadzono tysiąc rumaków, na których zazwyczaj rycerze króla Pawica jeździli na oklep60.
Stanąłem na środku placu, otoczony stosami spiętrzonych siodeł i mając u boku mych przyjaciół — Hassana i Korybillę, którzy z ciekawością wyczekiwali moich pokazów.
Wybrałem dla doświadczeń pierwszego z brzegu rumaka, osiodłałem go i dosiadłem. Zacząłem kłusować po placu, aby dać możność obecnym dosadnego przyjrzenia się mojej jeździe. Po czym, zsiadłszy z rumaka, zaproponowałem, aby z kolei ktokolwiek z rycerzy dosiadł go i wypróbował przewagę siodła nad jazdą na oklep. Nikt wszakże z rycerzy nie chciał się odważyć na próbę. Jedni zdradzali oznaki czegoś w rodzaju wstydu, którego przyczyn zrozumieć nie mogłem. Drudzy najwidoczniej bali się siodła, niby jakiejś zasadzki lub pułapki diabelskiej. Inni zaś wymawiali się tym, że nie są w tej chwili usposobieni do jazdy konnej. Inni jeszcze mówili:
— Jakżeż możemy dosiąść konia, który ma na grzbiecie coś zgoła niekońskiego, a tak zbytecznego, jak wrzód lub garb? Chętnie zresztą dosiądziemy tego rumaka, o ile ów pomysłowy cudzoziemiec umieści swe siodło z dala od grzbietu — pod brzuchem końskim lub przytwierdzi je do ogona.
Usilne moje namowy z pewnością spełzłyby na niczym, gdyby nie to, że sam król Pawic przybył nagle na plac.
Wysłuchawszy cierpliwie moich objaśnień oraz zarzutów rycerzy, rozkazał mi raz jeszcze dosiąść osiodłanego rumaka. Uczyniłem to natychmiast i znowu objechałem plac dokoła.
Król przyglądał mi się uważnie i z widocznym podziwem. Gdy zeskoczyłem z rumaka, rzekł do mnie z wielkim uznaniem:
— Pomysł twój jest wspaniały i ma zapewne na celu rzucanie postrachu na wroga podczas bitwy. Wyglądałeś tak strasznie, że musiałem czynić nadludzkie wysiłki, aby nie uciec lub nie zemdleć! Król, który skorzysta z twego pomysłu, ma zapewnione na wojnie zwycięstwo, żaden bowiem, najodważniejszy nawet nieprzyjaciel nie ustoi przed widokiem straszliwych jeźdźców, którzy, prócz grzbietu końskiego, mają jeszcze pod sobą tak potworny, a tak zbyteczny przyrząd! Proszę cię wtedy, abyś osiodłał wszystkie rumaki nasze, gdyż chcę sam osobiście wraz z całą moją ludnością męską dosiąść rumaków osiodłanych.
Zacząłem tedy siodłać rumaki. Siodłałem je trzy dni i trzy noce — na czwarty dzień raz jeszcze pokazałem królowi i rycerzom, którą nogą powinni wstąpić w strzemię, a którą zarzucić na konia.
Ludność kobieca też się zgromadziła na placu, aby się przyglądać niezwykłemu widowisku.
Na dany znak — król i wszyscy rycerze dosiedli rumaków i wyruszyli kłusem61 za miasto. Niestety — król przez zapomnienie prawą nogą wskoczył do strzemienia62, a lewą przerzucił przez grzbiet koński, toteż pędził teraz na czele całego hufu63, odwrócony tyłem do łba końskiego, a przodem do ogona, który dość krzepko dzierżył w dłoni w celu utrwalenia swego na grzbiecie stanowiska.
Ja i cała ludność kobieca — pokłusowaliśmy w ślad za jeźdźcami, aby śledzić dalsze ich losy. Nadaremnie dawałem królowi znaki, aby się zatrzymał i odmienił swoją przykrą pozycję. Król uśmiechał się do mnie dobrodusznie i wołał:
— Nie mam czasu!
Albo wrzeszczał:
— Za późno, za późno!
Ten ostatni wrzask królewski zbudził we mnie dość uzasadnione przypuszczenie, iż król, mając w dłoniach jeno ogon koński, nie może ani powstrzymać rumaka, ani kierować jego biegiem. Postrzegłem przy tym, iż król bywał to blady, to czerwony i wyprawiał na koniu dziwne podrygi i poskoki. Blednął, poskakując wzwyż, — zaś czerwieniał, spadając z powrotem na siodło.
Inni za to rycerze, jak mi się zdawało, tkwili na koniach należycie. Jeźdźcy wbiegli właśnie na wzgórze, które się za miastem wznosiło i stamtąd wzięli rozpęd ku zieleniejącej u stóp wzgórza dolinie. Ja i cała ludność kobieca zatrzymaliśmy się na szczycie wzgórza, aby ze szczytu poglądać na dalsze ich losy.
Król pierwszy stoczył się w dolinę, zgoła nieuśmiechniętą twarzą zwrócony ku nam, zaś tyłem — ku celowi swej własnej wycieczki.
Za nim stoczyła się reszta rycerzy. Wówczas stało się to, czego się najbardziej obawiałem. Zaledwo konie dotknęły kopytami wonnego podścieliska doliny, gdy król i wszyscy rycerze pospadali z siodeł na ziemię. Wśród całej ludności kobiecej, nie wyłączając mojej osoby, uczynił się zgiełk i zamieszanie, natomiast ludność męska zachowała spokój całkowity, leżąc rozmaicie na dnie doliny i nie starając się nawet czy też nie mogąc powstać na nogi.
Ja i cała ludność kobieca zbiegliśmy co tchu ze wzgórza w dolinę. Politowania godny widok przedstawił się naszym zapłakanym źrenicom. Król i rycerze doznali tak bolesnego upadku, że nie było nawet mowy o tym, aby o własnych siłach wrócili do domu! Przerażenie ludności kobiecej było tym większe, że od stworzenia ziemi nikt w państwie króla Pawica nie spadł dotąd z konia! Po raz więc pierwszy doznano tu tego rodzaju katastrofy i po raz pierwszy stwierdzono możliwość takich upadków!
Ludność kobieca zajęła się przenoszeniem rannych i uszkodzonych do ognisk rodzinnych. Po czym w mieście przez trzy miesiące z górą trwała ponura i bezludna cisza. Cała bowiem ludność męska pod nieustanną pieczą kobiet leżała w łóżkach i czekała cierpliwie, aż rany się zagoją. Wreszcie, gdy już wszystkie rany zagoiły się i zabliźniły, zaczęto mi składać wizyty dziękczynne, gdyż tak kazały obyczaje i grzeczność. Pierwszy odwiedził mnie król Pawic i ze łzami w oczach dziękował za mój wynalazek. Cały był pokryty sińcami, bliznami i guzami.
— Dobry to i ciekawy wynalazek — rzekł, łkając po cichu — ale ma jedną wadę, a mianowicie tę, że jest niewygodny.
Mówiąc to, wręczył mi do rąk własnych siodło, które przyniósł pod pachą. Nazajutrz składała mi wizyty cała ludność męska, ściskając mnie w milczeniu za dłonie i zwracając siodła, którymi ją obdarzyłem. Wkrótce mieszkanie moje znów się po brzegi wypełniło siodłami. Przez czas długi nie wychodziłem z domu na ulicę, bo się wstydziłem pokazać na oczy tym, którzy tyle z mego powodu ucierpieli. Po długim wszakże namyśle napisałem do króla list, treści następującej:
Miłościwy Panie!
Boli mnie niezmiernie to, że stałem się mimowolną przyczyną tak wygórowanych klęsk i nieszczęść. Największym jednak dla mnie bólem byłaby strata łaski Waszej Królewskiej Mości. Pomimo bowiem, iż zgodnie z odwiecznym swego kraju obyczajem Wasza Królewska Mość raczyła mi złożyć wizytę dziękczynną, wszakże zwrot siodła każe mi się domyślać, iż Wasza Królewska Mość nie jest ze mnie tak zadowolona jak ja — z Waszej Królewskiej Mości. Domysły moje potwierdza i ta okoliczność, że w oczach Waszej Królewskiej Mości widziałem łzy dość gorzkie, a na czole — sińce, guzy i blizny. Toteż byłbym niezmiernie wdzięczny, gdyby Wasza Królewska Mość na dowód niezmiernej sympatii dla mojej osoby zezwoliła mi na poślubienie jednej ze swych poddanek, których uroda od dawna zastanawia moją uwagę, lecz których zbyt wielka liczba wzbrania mi jeszcze poszczególnego i stanowczego wyboru. Zezwolenie Waszej Królewskiej Mości na ów ożenek będzie dowodem, iż Wasza Królewska Mość nie chowa w swym sercu żadnej do mnie urazy za nieszczęśliwą katastrofę, zdarzoną na kwietnym podścielisku wiadomej doliny.
Cudzoziemiec Sindbad
Nazajutrz po wysłaniu powyższego listu otrzymałem pergamin, własnoręcznym pismem królewskim zapisany, który głosił, co następuje:
My, król Pawic, władyka wyspy, książę wszystkich na wyspie ogrodów, wódz wszystkich na wyspie jeźdźców, arcykapłan wszystkich na wyspie obrzędów, arcyznawca ugrzecznień i gościnności, arcymiłośnik bajek i jazdy konnej, niniejszym wiadomym czynię, iż cudzoziemiec Sindbad może — zgodnie z Naszym zezwoleniem — pojąć za żonę jedną z naszych poddanek, których niezwykła uroda zastanowiła jego uwagę, a których zbyt wielka liczba wzbrania mu dotąd stanowczego i poszczególnego wyboru.
Król Pawic
Otrzymawszy ów cenny pergamin, przykleiłem go co prędzej do szyby mego okna w ten sposób, że pismem zwrócony był na ulicę. Urok pergaminu był zapewne znaczny, gdyż wkrótce tłum kobiet zgromadził się pod moim oknem i odczytywał uważnie pismo królewskie.
Mogłem wtedy do woli przyglądać się pięknym mieszkankom wyspy, aby nareszcie uczynić swój wybór i jednej z nich — na mocy królewskiego zezwolenia — zaproponować ożenek.
Wszystkie jednak były tak piękne, że w żaden sposób nie mogłem przenieść jednej nad drugą, gdyż wybierając jedną, pominąłbym i pokrzywdził resztę. Przyglądałem się i namyślałem tak długo, aż wreszcie noc zapadła i ulica opustoszała. Wszystkie mieszkanki wyspy udały się do swych domów — wszystkie, prócz jednej, która — pomimo nocy — wciąż jeszcze trwała pod mym oknem i zapewne po raz setny odczytywała pismo królewskie.
Otworzyłem tedy okno i rzekłem:
— Piękna samotnico, jak możesz psuć swe błękitne źrenice odczytywaniem po nocy tego pergaminu?
— Treść tego pergaminu — odparła
Uwagi (0)