Darmowe ebooki » Wiersz » Napój cienisty - Bolesław Leśmian (biblioteka .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Napój cienisty - Bolesław Leśmian (biblioteka .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Bolesław Leśmian



1 ... 5 6 7 8 9 10 11 12 13 ... 17
Idź do strony:
mam w kwiatach innego dorobku... 
Kochaj mnie w mej pośmiertnej za grobem niedoli, 
Bom bez niej — nie ta sama... Sprawdź mój czar, Śnigrobku!» — 
 
I rzekł na to Śnigrobek: «Niech nicość nam sprzyja! 
Tak mi modro dziś z tobą!... Łzy — oddaj aniołom. 
Wszelka radość jest w końcu tyleż, co niczyja... 
W urojonych ogrodach znajdź mnie i oszołom!» — 
 
Szołomiła mu usta, obłąkała ręce, 
A on tulił cud chwiejny i czar jej nieścisły, — 
I patrzył w zakochane mglistości dziewczęce, 
Gdzie obok żądzy śmierci — wrą pieszczot domysły. 
 
I ginąc od nadmiaru mgły w czujnym objęciu 
Wpośród złotawych przyćmień i błękitnych zadym, — 
Skonał wreszcie — posłuszny temu wniebowzięciu, 
Które przez sen zawdzięczał — fioletom bladym. 
 
Czas się włóczył po drzewach. Noc przyszła — żałobna. 
Cienie wszystkich umarłych — ubożuchno szare — 
Pochowały Śnigrobka na wieczną niewiarę — 
We wszystkich grobach naraz i w każdym — z osobna. 
 
Mgła mu w trumnę skrzystego nawrzucała nieba, 
A wszechświat, co już stał się czymś w rodzaju mitu, — 
Ożywiony pogrzebem — pomyślał, że trzeba 
Zmienić cel nieistnienia i miejsce — niebytu. 
 
Więc — choć ktoś go do mgławic i dróg mlecznych przykuł, — 
On, wstrząsając łańcuchy przeznaczeń bez treści, — 
Śnił, że w drogę wyrusza, jak rdzawy wehikuł, 
Zbłąkany w złotym wnętrzu zamierzchłej powieści. 
 
Wrogowie
Tam na zielonym dąb szumi dolińcu54, 
A pod tym dębem — półskrzyniec55 ze złota, 
A łabędź biały śpi w złotym półskrzyńcu, 
A w jego dziobie — igła się migota56, 
A na jej ostrzu — wroga mego życie. 
Leżę pod dębem. Dąb szumi obficie. 
 
Dość mi przyłamać ostrze od niechcenia, 
A śmierć swym wichrem w proch nędzny go utrze! 
Wśród dębowego namyślam się cienia, 
Czy dziś — czy jutro — czy może pojutrze? 
Lecz on coś przeczuł i nagle się zbliża, 
I dąb pośpiesznie żegna znakiem krzyża... 
 
A ja udaję, żem spoczął na rosach, 
O niczym nie wiem i sny mam dziecięce. 
Chrzabąszcz się w moich zawieruszył włosach, 
Twarz mi zdrętwiała i ścierpły mi ręce, 
Bom ich nie zdążył usunąć z pokrzywy. 
Wróg mój jest chytry, zły i podejrzliwy. 
 
I z nożem w dłoni w twarz mi się pochyla, 
Zagląda pilnie i bada, i waży... 
Jedna, w swym locie nieostrożna chwila, 
Nikły wstrząs powiek, nie ten wyraz twarzy!... 
W głąb snu się wtulam, aż w oczach mi ciemno, 
Dech zataiłem. Dąb szumi nade mną... 
 
Kochankowie
Ledwo dziewczyna przyszła z daleka, — 
Dreszcz go obleciał skrzydlaty. 
Zatrzepotała martwa powieka, — 
I z grobu wyjrzał na światy. 
 
— «Dobrze, żeś przyszła! Gniję daremnie, 
Własnego niepewny cienia! 
Gdziem jest, że oto — nie ma mnie we mnie? 
Są tylko moje cierpienia. 
 
Powiedz — schylona ponad mogiłą — 
Śpiącemu w mogił obłędzie, — 
Gdzie się podziewa to, co mną było, 
A nigdy mną już nie będzie?» — 
 
Nic nie odrzekła w trwodze dziecięcej, 
Lecz martwa padła na wrzosy. 
Pewno kochała o wiele więcej, 
Niż myślał — kusząc niebiosy. 
 
Padła w ustroniu ojesieniałem, 
Gdzie kwiatom — straszno różowieć, 
By kochankowi całym swym ciałem 
Dać tę jedyną odpowiedź! 
 
Karczma
Między niebem a piekłem, wśród słynnych bezdroży, 
Które lotem starannie pomija duch boży, 
Stoi karczma, gdzie widma umarłych opojów 
Święcą tryumf swych szałów pijackich i znojów. 
Skąpiec, co, mrąc, ostatnie połknął ametysty, 
Znajdzie tu za dwa grosze nocleg wiekuisty, — 
I zbrodniarz, co w błysk noża zachował swą wiarę, 
Zdoła tutaj niejedną nadybać ofiarę, — 
I nierządnica, sennym wabiąca pachnidłem, 
Brwi nabytym w tej karczmie barwi błękitnidłem, 
By się mizdrzyć do cieniów jakiegoś tłuściocha, 
Co po śmierci w tych barwach lubieżnie się kocha. 
I są w karczmie grajkowie, stłoczeni w kapelę, 
Co dbają o pląs cieniów i o ich wesele, 
A grają im takiego szczękacza — brzękacza, 
Że karczma z tancerzami w otchłań się zatacza 
I, przyźbą57 przytupując, wstrząsa tłum ich dziki, 
Aż im w ślepiach migają te krwawe świerszczyki! 
Jedna tylko za piecem ukryta starucha, 
Mać58 pięciorga wisielców — tej wrzawy nie słucha 
I, pośmiertnie skulona, śni w sobie po cichu 
Cuda pierwszej miłości, spełnionej na strychu, 
I, zawzięcie słodkiemu oddana wspomnieniu, 
Gra polkę — wytrzykąta na rdzawym grzebieniu. 
 
Ludzie
Szli tędy ludzie biedni, prości, — 
Bez przeznaczenia, bez przyszłości. 
Widziałem ich, słyszałem ich!... 
 
Szli niepotrzebni, nieprzytomni, — 
Kto ich zobaczy — ten zapomni. 
Widziałem ich, słyszałem ich!... 
 
Szli ubogiego brzegiem cienia, — 
I nikt nie stwierdził ich istnienia. 
Widziałem ich, słyszałem ich!... 
 
Śpiewali skargę byle jaką 
I umierali jako tako... 
Widziałem ich, słyszałem ich!... 
 
Już ich nie widzę i nie słyszę, — 
Lubię trwającą po nich ciszę. 
Widziałem ją, słyszałem ją!... 
 
Anioł
Czemu leciał tak nisko ten anioł, ten duch, 
Sięgający piersiami skoszonego siana? 
Wiatr rozgarniał mu skrzydeł świeżący się puch, 
A od kurzu miał ciemne jak murzyn kolana... 
 
Włos jego — hartowana w niekochaniu miedź! 
Oczy płoną miłosnym nieskalane szałem! 
Snem wezbrała mu w skrzydłach niewiadoma płeć, 
Kiedy, lecąc, sam siebie przemilczał swym ciałem... 
 
Możem zbyt go zobaczył lub uwierzył zbyt, 
Bo w niechętnej zadumie przystanął w pół drogi... 
I znów w oczach mu błysnął nieczytelny świt, 
Gdy do lotu pierś tężył i prostował nogi. 
 
Rosa jeszcze mu ziębła na wargach, a on 
Już piętrami swych skrzydeł ku niebu się wzbielił 
I ogrom ciała oddał bezmiarom na strwon, 
A jam się do niebiosów wówczas onieśmielił... 
 
Odtąd, gdy wchodzę z tobą w umówiony park, 
Gdzie światła księżycowe do stóp nam się łaszą, — 
W twych wargach szukam jego przemilczanych warg 
I nie wiem, co się dzieje z tą miłością naszą?...  
 
Niewidzialni
Niewidzialnych istot tłumy sąsiadują z nami wszędzie. 
I kto kogo ujrzy pierwej? I kto komu duchem będzie?  
 
Błąkają się między nami i po nocy i o świcie — 
I nie wiedzą, że to właśnie jest wzajemność i współżycie.  
 
Oni o nas, a my o nich nic nie wiemy — tylko tyle, 
Że bywają nagłe zmierzchy i przychodzą pewne chwile... 
 
A łódź moja trwa u brzegu — ponad rzeki głęboczyzną, — 
I ta woda, co śni siebie, — jest jej grobem i ojczyzną.  
 
I ktoś bardzo wieloraki łodzią chwieje i kołysze, — 
A stwierdziłem wokół zieleń i stwierdziłem wokół ciszę...  
 
A to oni łódź trącają, upojeni snem i trwogą, — 
I odpłynąć chcą koniecznie, lecz nie mogą, bo nie mogą...  
 
Sił im starczy do majaczeń w mgle, co w śmierć się sączy błędna, 
Ale brak im dzielnej mocy, co do wioseł jest niezbędna...  
 
A ja pragnę, by łódź drgnęła, gdy się tłumnie zbliżą do niej, 
I by dłoń ich nieostrożna pozostała w mojej dłoni...  
 
Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do prapremier wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Goryl
Spoza drzew gęstwy goryl kosmaty 
Śmieszliwym ślepiem wyzierał w światy. 
 
Małpował orła, gdy ranny strzałą 
Wlecze po ziemi nic warte ciało.  
 
I lwa małpował, kiedy w barłogu 
Kłem spłoszonemu zagraża Bogu.  
 
I, drwiąc, przedrzeźniał wieczności minę, 
Kiedy z błękitu schodzi w dolinę.  
 
Aż śmierć, wtulona w szary przyodziew59, 
Stanęła przed nim, że zbladł nad spodziew!  
 
Chciał ją zmałpować, ale nie umiał, — 
Chciał coś zrozumieć — i nie zrozumiał.  
 
I padł jej do nóg, nie wiedząc czemu, 
I — niewiedzący — skomlał po psiemu.  
 
A ona cicho, niby mogiła, 
Pierś mu przydeptać stopą raczyła.  
 
Niezmałpowana, nieprzedrzeźniona 
Patrzyła w niego, jak rzężąc, kona.  
 
Pozorzanie
Zanim dzień nastał, żeśmy w świat przybyli, 
My — ród Pozorzan, nieśmiertelny ród, — 
Żył niegdyś człowiek, twór jakiejś tam chwili, 
Ten cudów nie znał, ale wierzył w cud. 
 
Szał jego tęsknot wyczarował z mroku 
Nasz byt, od zgonu wolny i od łez, — 
A to się stało w tym roku... w tym roku, 
Kiedy istnienie zatraciło kres. 
 
On śnił w przestrzeni i wszystko mu było 
Dalekie, pełne bezdroży i dróg, — 
Rozpaczał w czasie, co z taką łkań siłą 
Mijał, aż minął wysnuty zeń Bóg. 
 
My poza czasem i poza przestrzenią 
Trwamy, spełnieni od stóp aż do głów. 
Czym dla nas człowiek, co z leśną zielenią 
Zamienił ledwo kilka mylnych słów? 
 
Czemuż on dotąd tak czujnie nam śni się, 
Jak gdyby tryumf błogosławił nasz? 
Czemu nam w twarzy odmiennych zarysie 
Tkwi coś, co jego przypomina twarz? 
 
Dokoła klombu
Gdy wzbiera ciszą śmierci południa upalność, — 
Dokoła mego klombu — zgiełk i niewidzialność!  
 
Grzmią wozy, chrapią konie i dzwonią kopyta, — 
Lśni kurzawa, ku słońcu bezrozumnie wzbita!  
 
Wciąż dokoła, dokoła... Wciąż tą samą drogą!... 
Słychać wszystko i wszystkich — nie widać nikogo!  
 
Pędzą z szumem tysiąca oszalałych borów, 
Wykrzykując gwiazd nazwy i nazwy przestworów!  
 
Brak im miejsca! Ścisk we śnie! Aż próżnia się mroczy! 
Czy to — byt, czy to — niebyt tak wrzawnie się tłoczy?  
 
Nic nie ma, prócz pośpiechu! Gdzie teraz ich — ciało? 
I czy ciągle się staje to, co raz się stało? 
 
Zdaje mi się, że pęd ich mam w uszach i skroni — 
I że lecę wraz z nimi, jeżeli to — Oni!... 
 
A gdy wrzawa zamilka i cisza się dłuży, 
Zdaje mi się, żem stanął u celu podróży... 
 
Panna Anna
Krakowianka jedna 
Miała chłopca z drewna. 
 
Znana piosenka.
Kiedy wieczór gaśnie 
I ustaje dzienny znój60, — 
Panna Anna właśnie 
Najwabniejszy61 wdziewa strój. 
 
Palce nurza smukłe 
W czarnoksięskiej skrzyni mrok, 
I wyciąga kukłę, 
Co ma w nic utkwiony wzrok.  
 
To — jej kochan62 z drewna, 
Zły, bezmyślny, martwy głuch! 
Moc zaklęcia śpiewna 
Wprawia go w istnienia ruch.  
 
On nic nie rozumie, 
Lecz za niego działa — czar... 
Panna Anna umie 
Kusić wieczność, trwonić żar...  
 
W dzień od niego stroni, 
Nocą — wielbi sztywny kark, 
Nieugiętość dłoni, 
Natarczywość martwych warg.  
 
— «Bóg zapomniał w niebie, 
Że samotna ginę w śnie! 
Kogóż mam, prócz ciebie? 
Pieść, bo musisz pieścić mnie!» — 
 
Pieści ją bezdusznie, 
Pieści właśnie tak a tak — 
A ona posłusznie 
Całym snem omdlewa wznak. 
 
Śmieszny i niezgrabny, 
Swą drewnianą tężąc dłoń, 
Szarpie włos jedwabny, 
Miażdży piersi, krwawi skroń.  
 
Blada, poraniona 
Panna Anna bólom wbrew 
Od rozkoszy kona, 
Błogosławiąc mgłę i krew!  
 
Poprzez nocną ciszę 
Idzie cudny, złoty strach... 
A śmierć się kołysze 
Cała w rosach, cała w snach.  
 
Potem nic nie słychać, 
Jakby ktoś na dany znak 
Nie chciał już oddychać — 
Byle istnieć tak a tak... 
 
A gdy świt się czyni — 
Panna Anna dwojgiem rąk 
Znów zataja63 w skrzyni 
Drewnianego sprawcę mąk. 
 
Sztuczne wpina róże 
W czarny, ciężki, wonny szal — 
I po klawiaturze 
Błądząc dłonią — patrzy w dal... 
 
Dźwięki płyną zdradnie, 
Płyną właśnie tak a tak... 
Chyba nikt nie zgadnie — 
Z kim spędziła noc i jak?  
 
W chmur odbiciu (cykl)
W chmur odbiciu
W chmur odbiciu — śpią żółwie... 
Woda z niebem — coś snuje i współwie, — 
Tą współwiedzą drżą liście, 
Kwiaty o niej ziołom dają znać. 
W ciszę kwiatów i ziół tych 
Purpurowych, zielonych i żółtych 
Słońce wsącza plamiście 
Bystrych świateł rozbryzganą rzadź64. 
 
Konie maści obłocznej 
Mkną wzdłuż mrzonek alei ubocznej. 
Zaświat stoi — otworem, 
Byle minąć zgróz kilka i debrz65. 
Bóg je minął... Lecz dokąd 
Płynie chmury żaglisty wielokąt? 
Czar się zaśmiał za borem, 
A ty — drogo — i złoć się i srebrz! 
 
Świat raz jeszcze ustala 
Swój stosunek do mgły i korala... 
Żadna mgła się nie dowie, 
Ile było koralowych prób? 
Komuż
1 ... 5 6 7 8 9 10 11 12 13 ... 17
Idź do strony:

Darmowe książki «Napój cienisty - Bolesław Leśmian (biblioteka .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz