Czem chata bogata, tem rada - Wincenty Korotyński (czytanie w internecie TXT) 📖
Krótki opis książki:
Czem chata bogata, tem rada to zbiór wierszy Wincentego Korotyńskiego, wydany w 1857 roku w Wilnie.
Poeta, dziennikarz, tłumacz, redaktor Słownika Języka Polskiego wydawanego w Wilnie, członek komisji Archeologicznej i Komitetu Statystycznego, redaktor 10-tomowego wydania Poezji Kondratowicza. Korotyński w swoich utworach wykorzystuje motywy ludowe, porusza tematykę biedy i wykluczenia.
Przeczytaj książkę
Podziel się książką:
- Autor: Wincenty Korotyński
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Liryka
Czytasz książkę online - «Czem chata bogata, tem rada - Wincenty Korotyński (czytanie w internecie TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Wincenty Korotyński
służebne, panięta i pany.
Lecz mimo złota i drogich kamieni,
Wśród nich Jadwiga, jak lilia wśród cierni,
Jak perła w konsze, jak jutrznia wśród cieni:
Byliby piękni — przy niej są mizerni.
Bóg ją ubarwił nieziemskimi wdzięki140
I pięknym ciałem odział duszę piękną:
Jeden jej uśmiech — już zleczył twe męki,
Jedno skinienie — tysiące uklękną,
Spojrzy — to Miłość i Wiara z Nadzieją,
A zacznie mówić — ptaszęta niemieją.
Lecz dzisiaj... dzisiaj coś sama nieswoja;
Darmo ją bawić chcą słudzy najszczersi:
Jak niezabudka kwitnąca u zdroja,
Powisła główką ku szlachetnej piersi.
Nagle zawrzały ponadbrzeżne chatki:
„Pani! tam Pani!” — i dziatwy gromada
Jak pszczółek z ula z chałupek wypada.
„Pani! hej, pani!” — i wprost jak do matki,
Jak do rodzonej, skoczyły pisklęta;
Ruch, gwar, jak w czasie Kurkowego święta.
Tłum różnowzorny otoczył Królową;
Ten u jej kolan, ten już na jej ręku...
— „Tak dawno! dawno!”... — „Bo byłam daleko,
Za siódmą górą, za dziewiątą rzeką...
No, jak się-ż macie? a w domu czy zdrowo?
I ty tu, rybko!... a! i ty błazenku!
Jakże się macie? jak idą pacierze?”
I zabrzęczała niesforna rozmowa,
Spór o pierwszeństwo, o Zdrowaś, o Wierzę;
I wpół ucięte, zagadkowe słowa,
Co miłujące tylko serce streści,
Związała w jedno najświętsza osnowa:
Dźwięk zespolonej miłości i cześci141.
Lecz gdzie krom142 smutku Bóg radość nadarza?
Życie tych uczuć amalgamat143 ścisły...
Gdy wkoło pani natłok się pomnaża,
Trącon znienacka młodzieńczyk kotlarza
Stoczył się z brzegu we wrzący nurt Wisły —
I grób ruchomy zasklepił swe brody...
Pani krzyknęła: „O! kto w Boga wierzy!”
I wnet co było ze dworskiej młodzieży
Wszyscy na ratunk skoczyli do wody.
Po chwili — strasznej niepewności chwili,
Co życie całe skupiwszy w minucie,
Szarpie i miota osłupiałe czucie —
Śmiali pływacze z wód się wynurzyli.
Dziecię zdrętwiałe u królowej łona
Zwisło na ręku jak trawka skoszona.
Gdy z przerażenia ochłonięto przecie,
Jadwiga, zdjąwszy swój płaszcz zakonniczy,
Skrzepłe od zimna otuliła dziecię;
Jeden i drugi chętnymi ramiony
Przynieśli pomoc dla Królowej żony;
I B ó g to sprawia, czego dusza życzy:
Cicho... nieznacznie odetchnął chłopczyna,
I mętne oczki otwierać zaczyna.
Tedy z modlitwą ku Najświętszej Pannie,
Pocieszycielce niedoli człowieczéj,
Królewskim płaszczem okryte starannie,
Oddano dziecię macierzyńskiej pieczy...
Biedny, kto nie czuł matczynej wdzięczności,
Kto łez matczynych, kto nie zna radości!
I pani, zawsze tak uprzejma, miła,
Dzięków nie słucha, twarz dłonią zakryła —
Władczyni świata, łez matce zazdrości:
Och! biedna, biedna — bo matką nie była...
Takąśmy mieli służebnicę Pana
I takie króle, mój młody człowieku...
Gdyby umiała ta struga wiślana
Ludzkimi słowy opowiedzieć jaśnie144,
Co ona pomni z dawniejszego wieku —
Dzisiejsi ludzie wzięliby za baśnie!
Bo cóż im powie ten piasek ruchawy,
Ten zimny kamień, lub trawka krzewiasta?
Takie to dziwnie pospolite sprawy!
A wszakże tutaj, na tejże wybrzeży
Świeża, jak trawka, co wiecznie odrasta,
I ta pamiątka przyczajona leży;
Patrzy z kamienia, z roślinki oddycha,
Oku za drobna, słuchowi za cicha.
Bo dziś nam dosyć obecną żyć chwilką,
Bo dziś my przeszłość niezdarnym pustkowiem
A sami w pysze wielkimi się zowiem;
Prawda, że wielcy — żal, iż w słowiech145 tylko...
Ale odbiegłem mój rzeczy osnowy.
Po krótkiej dobie146 od owej przygody,
Świąteczną barwę przywdział gród zamkowy
I stary Kraków wyładniał jak młody.
Przyszło pociechy z nią wesela siła147,
Szczęście ze szczęściem biegło na wyścigi:
Bo też nie lada uroczystość była
Powrót od Litwy i święto Jadwigi.
Właśnie się w Litwie i tarło, i mełło;
Pani zjechała, ku zgodzie ją chyli:
I mężny Witold148 ze srogim Skirgiełłą149,
Obadwaj szorstkie puszcz litewskich syny,
Obaj na siebie srożsi od gadziny,
Ku czci Jadwidze w pochwy miecz złożyli,
I obiecali pohamować wodze
I mieć ją sędzią w polubownej drodze,
Nim znowu rzucą żagiew rozpaloną.
Ona wróciła na stolicy łono.
Owoż, gdy natłok na zamku się gniecie,
Przyszły i cechu kotlarskiego posły,
I za płaszcz, którym okryła ich dziecię,
Nowy a piękny Jadwidze przyniosły.
Najstarszy z posłów i wiekiem, i zdaniem
Rzekł do królowej odwiecznym zwyczajem:
„Życzliwym sercem, choć prostym gadaniem,
Tobie, Królowo i Matko, cześć dajem.
Jako umiemy, parobkowie prości,
Dusznie Ci życzym: daj Bóg długie lata,
Daj Bóg Ci dożyć ze wnuków radości
I łaski Boskiej jak cześci u świata!
A co się tyczy owego zaś płaszcza,
Który, gdy dziecku na zgubę się wiodło,
Utulił, ogrzał ptaszeczkę ochłodłą,
Co mu wydała zazdrościwa paszcza:
Toć prosim, nie gardź, co dajem w zamianie,
A płaszcz ów zasię niech przy nas zostanie.
Niechaj snadź z ojca na syna przechodzi,
I trumnę zdobi, jak życie okrasza;
Niechaj się uczą więc starzy, więc młodzi,
Czym jest Królowa oraz Matka nasza”.
Pani ich słowem przychylnym obdarzy,
I szczerej prośbie uczyniła zadość;
I była wielka, bardzo wielka radość,
Gdy płaszcz królewski został u kotlarzy.
I długie wieki przepłynęły z wodą,
To piorunami, to znowu pogodą; —
Ale do uczuć nie przyszło utraty:
Płaszcz ów na zawsze pozostał w swej cenie,
I każdy kotlarz, ubogi, bogaty,
Weń się ubiera na wieczne spocznienie...
I pozostały na relikwię — szmaty...
Lecz myśl — duch wieczny — po czasu powodzi,
Jako ów święty, suchą nogą chodzi.
Figlik mojego dziadka
Pro publico bono150...
Mój dziadek (niechaj mu światłość świeci)
Był i po mieczu151 i po kądzieli152
Szczery153 karmazyn154, człek od Waszeci;
Przódkowie jego w bójkach słynęli —
I on ku temu zawsze był gotów,
I dużo szramów155 miał na łysinie,
Nawet z węgierska znał po łacinie;
Lecz — nie wiem za co — w zbiorze Klejnotów
Jego szanowne miano nie słynie.
Raz, gdy wspomnieniem bójek, biesiadek,
Wieczne mu chmury z czoła zegnano,
Wesołym gestem przyzwał mnie dziadek,
Ja osiodłałem jego kolano,
A on mi prawił taki wypadek:
„Dawno to było, lepszymi laty —
Ciołek156 się rozsiadł na tronie Piasta,
A w starym Barze konfederaty,
A w kraju obcy żołdak się szasta.
Mnie wówczas szkolnym karmiono pyłem;
Lecz Mars pomazał Muzeczkom plany:
Bowiem praeruptus animo157 byłem,
To jest, w gorącej wodzie kąpany.
Więc wziąłem na kieł158: bądź zdrów, Alwarze!
Cichaczem zbieram swoje manatki,
Kęs chleba, soli — w jednej czamarze159 —
Szabelka przy mnie — czmychnąłem z klatki.
Dzień prawie cały biegłem bez ducha
Przez rowy, lasy, kwitnące niwy;
Aż głód zawzięty, w gardle posucha
Dały mi wiedzieć, żem przecie żywy.
Tedy do siebie przyszedłem wreszcie;
Lecz kapsa160 chora, a głód uciska,
A tu do Baru mil ze trzydzieście,
A tam, co poczniesz sam bez koniska?
Krótko, gorąco — widzę najjaśniej;
Ściska za serce troska zajadła;
Chciałem już wracać — kiedy, jak w baśni,
Biała przedemną chatka usiadła.
Prawda, że młynka coś nie wywija,
Wkoło murawa, schludny podwórek:
Więc dla odwagi — Zdrowaś Maryja,
I het do chatki na podwieczórek.
W chacie staruszka, cudo kobiéty,
Wita pątnika ludzkiemi słowy;
Gdy mi Abaddon, czart pospolity,
Trefny161 swój kruczek162 wsadził do głowy.
A trzeba wiedzieć, że u nas w szkole.
Miało swą łyżkę każde pacholę163.
Więc gdy mi prawi: że mąż leśniczy
Gdzieś za borsukiem po nocy brodzi;
Że jej Marysia, kwiatek dziewiczy,
Czysta oskoma dla wszystkiej młodzi;
Gdy mnie pociesza wżyciu sierocém
Dobrą otuchą zieleńszej doli —
Ja do niej rzekłem tollere vocem164:
„Dajcie jeść, matko, tylko bez soli!
Każdemu jakąś cząstkę sądzono:
Bóg daje łyżkę na moję dolę.
Przynieś potrawę nieosoloną;
Ja swoją łyżką wnet ją osolę;
Choćby jak trawa była, mospanie,
Zmieszam ją tylko — słoną się stanie!”
Jęła165 się krzątać babka ruchawa;
Ja do tłomoka skoczyłem żwawie,
Łyżkę do ręki — sól do rękawa,
Mieszam potrawę, i baśnię166 prawię:
„Że przeznaczenie (cześć mu i dzięki)
Nie tylko w łyżce cuda zawarło,
Lecz królom Gallów wlało do ręki,
By swym poddanym leczyli gardło.
A jak ów kamień, co rubin zową