Darmowe ebooki » Wiersz » Biała książka - Bianka Rolando (jak czytać książki przez internet za darmo TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Biała książka - Bianka Rolando (jak czytać książki przez internet za darmo TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Bianka Rolando



1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 24
Idź do strony:
z człowiekiem, gdy nie słucha innych 
Moje kroki bujają się w rytmie siarczanych opowieści 
Prawdziwie niesamowite, bo oni tak zawsze 
moi kompani częstują mnie nimi jak papierosami 
Nie mam przeszłości, nie mam ani ojca, ani matki 
nie mam licznych sióstr, braci, przyjaciół, wrogów 
nie mam kochanek, ani kochanków 
nie płaczę, nie szukam pocieszenia 
ani łaski, ani litości, ani gniewu, ani ciebie 
Nie jestem samowystarczający, ale wystarczający 
dlatego jestem nieproszonym dozorcą 
komentatorem pięknych, rozproszonych detali 
Dostaję grosze od zgarbionych ludzi 
dzięki temu co dzień jem czerstwy chleb 
piję najtańsze, wiśniowe wino 
w plastikowo-kryształowym kielichu uwielbienia 
Toczą mnie w środku jakieś nieznane choroby 
których objawów ciągle oczekuję 
Z pełną świadomością przyjmuję wszystko 
Moje ciało tęskni już za rozkładem 
Czuję tę piękną i skuteczną presję 
tę dyskretną elegancję wycofywania się 
w środku przyjęcia 
 
Pieśń szósta. Ośrodek wypoczynkowy z kokosem w logo
Chłodny poranek zaglądał mi ostro w oczy 
jego mocne uderzenia to jasna tenisówka 
Prosto w głowę pachnącym butem z gumy 
W mojej głowie jeszcze vino bianco 
w plastikowej paczce, z kraju kwitnącej wiśni 
Odkleiłem powieki ważące na oko pół tony 
Przeprowadzając sondę, zbierałem na bułki 
Tematem sondy był wpływ poezji metafizycznej 
wpływ na codzienne życie młodzieży licealnej 
Jakaś piękna kobieta o niewyraźnych rysach 
podarowała mi coś niezwykłego 
w dniu mojej śmierci, amen 
Błękitny likier o smaku kokosowym 
luksusowa przyjemność, z naruszoną pieczęcią 
Siedziała przy mnie, nie mówiąc nic 
Spoglądała na mój płaszcz, cerując go wzrokiem 
Kobieta pełna lęku o swoje chude ciało 
Gdy moi kompani zobaczyli moje błękitne usta 
powiedzieli, że całowałem się z niebem 
Wysoko, wysoko w tym pięknym dniu 
Moje ciało bujał jeszcze skryty aromat kokosów 
które w egzotycznych krainach zdobią hotele 
nazwy ośrodków wypoczynkowych all inclusive 
Moje serce zaczęło wybijać nieznany mi rytm 
bardziej nerwowy, nieujarzmiony już niczym 
Rytmika zaczęła wyskakiwać poza układ linii 
Nuty nie mieściły się już w tych układach 
przestały się do nich ciągle odnosić 
Poczułem przeciągły ból w klatce piersiowej 
cicha czerń okryła moje zmęczone oczy 
Bolesna depilacja trwała zaskakująco krótko 
Spojrzałem jeszcze raz na to moje ciało 
pogrążone w przyjemnym półmroku dworca 
Porzucony odwłok, zapomniana torba turystyczna 
Czułem radość cząsteczek w stanie rozpadania się 
w podskokach z radości wracały do domu 
na progu z dala wyglądali ich widoku zżercy 
Ktoś próbował mnie przebudzić elektrowstrząsami 
robiąc mi awanturę za jego własne życie 
Słuchałem tych oddalających się dźwięków 
zmierzając już na stację Ursus Północny  
 
Pieśń siódma. Blu podróżuje znów
Tchnienie jak wiatr zdmuchnęło mnie czule 
ruszyłem w kierunku cichych konstrukcji 
pełen nieśmiałego oczekiwania na jakieś zaproszenie 
to wszystko przez te kokosy, jak zwykle 
Ich egzotyczna woń kołysała mnie w uśpieniu 
CHODŹ — szepnęło niejęzykiem jakieś nieistnienie 
Wszystko zaczęło się wzajemnie znosić 
ten szum był szeptem miliardów istnień 
Żaden z tych głosów nie był głośniejszy czy cichszy 
dlatego wszystkie były słyszalne równocześnie 
Chodź do nas, chodź do nas, wielość cię woła 
Jesteśmy cudnie przeludnieni 
jakże piękna ta istna katastrofa demograficzna 
w obfitości przelewamy się na wszystko 
Usłyszałem w swoim duchu rwącą tęsknotę 
byłem ścigany z wielką szybkością 
Czułem, jak wszystko ściszone do tej pory 
ryknęło przeciągle z ukrytego schowka 
odpowiadając twierdząco na zawołanie 
zaklęte w tym dźwięku, przenikliwie pytające 
Pozostawiłem wspomnienia, zbędne powidoki 
Nędzne, żebracze wybory zdmuchnięte zostały 
Przymknąłem swoje już nieoczy z powodu blasku 
gdy je otworzyłem, byłem już w czymś innym 
gdzie powietrze było gęste od Wielkiego Jodu 
Oddychało się już tylko nim 
przy pierwszym oddechu poczułem bliskość morza 
Biegnij, biegnij, zaraz je zobaczysz 
Przestrzeń była podobna do niezwykłej plaży 
Na szerokim, ciepłym brzegu zobaczyłem 
w różnych odległościach od siebie postaci 
Jeszcze były w odległościach od siebie 
czekały na przypływ, aby je zabrał 
gdy spojrzałem w stronę morza, poczułem 
AAAAAAbsolutne spełnienie mnie i wszystkiego  
 
Pieśń ósma. Mare1
Wielkie, czarne, rozlewające się po policzkach 
Nieskończona liczba koncepcji, myśli, konstruktów 
powołanych z przepełnienia do przepełnienia 
do jeszcze większej obfitości przelewana 
Czułem miliardy, były wspólne i oddzielne 
Chłód owiewał mi twarz, spełniona rewolucja 
To chłód dostrzegany przez niewielu 
za słaba jakość soczewki w lornetce 
Dryfowały tu nieoczekiwane metafory 
burzycielskie i dzięki falom rytmiczne 
Były jak resztki po rozbitych samo lotach 
Drzazgi z drewna, resztki wsłuchane ostatecznie 
Nie było tam czasu teraźniejszego, passato prossimo 
Ja stałem, wchłaniałem ten widok otwartą gębą 
Pocztówka z widokiem za 1,50 
plus znaczek znaczeń, by odnaleźć nadawcę 
Wiekuiste leżenie na zabujanym w tobie hamaku 
podczas zmasowanych ataków rozwiązań 
z butelką niepotrzebnego wina oglądasz sufity 
nie dotykasz podłóg zabezpieczonych izolacją 
Dotykam głową sufitu, no proszę 
mój policzek przykleja się do niego 
no, już nareszcie nie można wyżej 
To bardzo staroświeckie standardy wysokości 
Supłana konstrukcja przyjemnie cię obejmuje 
Nie ma tu wielce oczekiwanych staruszków — owadów 
Wszystkie możliwości są tu spełniane w spokoju 
wszystkie oprócz ograniczeń, koncert życzeń 
Słowa mają tu swoje liturgiczne głębokości 
zaskakujące w swych turbulencjach i przejawach 
Sanctus, sanctus, sanctus2 łamie porządki 
porządki szklanych gablotek 
porządki systematyczności gatunków 
ułożonych przez moralizatorów, przez archeologów 
Morze ma swoje przypływy i odpływy 
Teraz lekko się wycofało, odsłaniając piaszczysty brzeg 
odsłaniając swą anarchiczną antygramatykę 
Oto reklama ośrodka wypoczynkowego 
gdzie ciągle brakuje kompletu na turnus 27.07.–30.08 
 
Pieśń dziewiąta. Wybrzeże
Na plaży dostrzegłem resztki po ludziach 
Zbiornik je zabierze, poszerzając swoje reguły 
lingwistyczne 
Bliskość morza sprawiała, że piasek rumienił się 
był poświęcony wielokrotną ilość razy 
na wszelki wypadek uświęcany stale 
Miewa swoje ledwo słyszalne harmonie 
Niechcący porzucone muszle dające echa 
wyrzeźbione w kruchej powłoce wapniowej 
wspominają pracownie rzeźb z plasteliny 
zwiastują perfekcję w niedoskonałym tworzywie 
Północna plaża pociągała mnie najbardziej 
inaczej łamała się tu linia brzegu zwiędniętego 
Nie było tu żadnego przedstawiciela ratownictwa wodnego 
Zanurzyłem swe stopy w piaszczystym brokacie 
Moje istnienie mieniło się niczym zabawka na choince 
pełna refleksów, pełna uroczystej odświętności 
lecz pozbawiona odbić wpatrzonych we mnie 
Spacer do wysokiej kobiety, którą obrałem za punkt A 
sprawiał mi niewymowną przyjemność 
Samotny wypad za miasto w pojedynkę 
Pojedynek ze sobą samym 
W podmiejskim pociągu, dwie moje połówki 
Czy jeszcze coś Pan sobie życzy? 
Wie Pani, tak się jeszcze zastanawiam 
cienie po ciałach w formie ręczników, poproszę 
Dizionario di lingua perfetta, per favore 
jeszcze poproszę, aby pani się też spakowała 
do tych zakupów, czy zmieści się Pani do jednej reklamówki? 
Czy wszyscy się zmieszczą? 
Mój wózek złomiarza, wiecznego tułacza 
da sobie radę z takim ciężarem, z taką mnogością 
na sankach zawiozę, zostawiając po sobie ślad 
Wszyscy będą w stanie mnie wywąchać już teraz 
psy policyjne, młodzieżówki polityczne 
Moje sekretne drogi i skróty  
 
Pieśń dziesiąta. Psalm do kobiety ze złamanym stawem biodrowym
Kim jesteś, o piękna przyjaciółko moja 
o rudych włosach, zawsze mi się takie podobały 
spiętych jak kurtyna, tylko dwoma punktami 
Jakże twoje jasne oblicze jest olśniewające 
Piłaś zawsze esencję z herbaty, inni rozwadniali 
stąd pewnie twój herbaciany odcień 
Twoją cerę pokryły piegi i niedoskonałości skóry 
wrażliwej z tendencją do wysuszania się 
Z długimi nogami na ręczniku plażowym leżysz 
kremem posmarowana UV 100, byś się nie spaliła 
jesteś tak cholernie wrażliwa na wszystko 
Czarne okulary chronią twój skacowany wzrok 
Jednoczęściowy kostium zawodowej pływaczki 
Siedzisz tak, paląc papierosa, wpatrując się w morze 
Jego łagodna rytmika odpowiada echem w tobie 
Cóżżeś zrobiła, o moja piękna przyjaciółko 
że znalazłaś się tutaj, na tym dziwnym brzegu? 
Czy nosiłaś etiopskie dzieci na uszach 
a może byłaś artystką społecznie zaangażowaną 
wzruszałaś się na samą myśl o mniejszościach? 
Może dostałaś pokojową nagrodę Dżingis-chana 
Zapach od morza morski swąd oddaje, czy wiesz 
masz piękne ramiona i spokojny oddech w sobie 
Czy mogę położyć się przy tobie na ręczniku? 
Przyglądając się wnikliwie, skorzystać z tej okazji 
kiedy jesteś taka plażująca i obojętna wobec mnie 
Nie proponuję ci romansu w stylu country rose 
po prostu położę się obok ciebie, spojrzysz na mnie 
swoim szarym spojrzeniem z rudym owłosieniem 
Więc zlituj się, o zlituj 
Bądź miłosierna, zdejmij te okulary 
No pokaż mi się wreszcie 
 
Pieśń jedenasta. 29 minut i 3 sekundy
Pięknie piejesz, o nieznajomy, budzisz mnie 
Pięknie piejesz, o nieznajoma, budzisz mnie 
Prosząc mnie o głośną odpowiedź na ciebie 
Tajemnicze reguły zawołały mnie tutaj 
niepotrzebne jest mi ich zrozumienie 
Jestem kobietą ze złamanym stawem biodrowym 
Moje dawne gesty zakończyły się wreszcie 
Oceniam je jako niedostateczne formy baletowe 
wywijanie nogami i rękami według ustalonych reguł 
Moje całe życie to był wielki wyścig pokoju 
Ja utalentowany, lecz niedoświadczony kierowca 
w środku sezonu zaczynam spadać w rankingach 
nie potrafię sprostać wysokim oczekiwaniom 
jakie narzuca mi ambitna publiczność teatralna 
Zamiast jechać prosto, z dużym impetem prosto 
skręciłam na dziwne drogi, łykając żwir z pobocza 
znalazłam sobie mój osobisty pościg 
za tym, który kochał mnie grzecznościowo 
przez 29 minut i 3 sekundy 
potem już nie, potem już tylko płacz 
Byłam doskonałą aktorką teatralną, słodka żmijka 
tak mnie przezywali moi drobni przyjaciele 
przyjemne włazidupki liżące mi opuszki palców 
Moje role były wymagające poświęceń 
„Nigdy nie będę twoja w polu rzodkiewek” 
Wyżej oczy, wyżej nad publiczność, nad 
Melodramatycznie do granic obrzydliwości 
zakochałam się w stażyście, grał drzewo w tle 
Nikt go wtedy nie zauważył, tylko ja niestety 
Skrywał się nagi za gałęziami, wstydząc się 
Nagi, schowany przed karcącym wzrokiem 
wciągnął mnie do swojej czarnej dziupli 
na 29 minut i 3 sekundy 
potem uciekł wraz z całym sztucznym listowiem 
Obciął mi ręce, nogi, głowę, włosy, rzęsy 
za pomocą chińskiego zestawu do obcinania 
wydłubał ze mnie wnętrzności, porcja rosołowa 
Pozostawił mnie kadłubem, bez właściwości 
wypieprzonym na jakieś nieprzyjemne warunki 
atmosferyczne, wtedy było zimno i mokro 
Jeździłam cadillakiem, pijąc drogi koniak 
z gwinta, sapiąc z przyjemności i bekając 
Oto pocałunki mącące moją marność 
Słodkie pocałunki prosto w usta, z gwinta 
Załamana nerwowo aktorka biega w nocy 
Nie chciałam nikogo innego już więcej 
Byłam bogata, ale to nie było nic warte 
Zostawił mnie z jego dociskami palców 
łatwy do rozpoznania sprawca zamieszania 
Jego intensywny zapach ciągle miałam na sobie 
Jeździłam płynnie przez rozświetlone bulwary 
nawet rozbijając swój wóz w kolorze ecru 
miałam w ustach jego znakomity smak 
Wypadek spowodował moje kulawe inwalidztwo 
Miałam wiele okazji na przyjemne chwile 
z pachnącymi jeszcze produkcją, jeszcze fabryką 
ale stałam się umarła dla pustych odwłoków 
Stałam się jednoosobową zakonnicą 
odepchniętą, z wbitym kawałkiem karoserii 
w kolorze kremowym w piękne biodro 
Wycięty z tyłu mój czarny habit z wyleniałą etolą 
którą miałam na sobie w tamten wieczór 
Złożyłam śluby czystości dla tego, który odszedł 
w sumie chrzanił moją kondycję psychiczną 
Oto rzucam miliony nie pereł, ale diamentów 
przed niegodnego 
Niech kopie on te kamienie poświęcone 
Niech jego but zgniecie ich mineralne struktury 
Niech wreszcie poślizgnie się na nich 
I niech stłucze sobie boleśnie staw biodrowy 
 
Pieśń dwunasta. Biodro, które się zrosło
Nie miałam w sobie cynizmu ani złości w trzewiach 
nie nosiłam w portmonetce drobnych, przekleństw 
Byłam przyjemna dla środowiska naturalnego 
Moje osobiste spaliny chronione były katalizatorem 
Zestarzałam się w spokoju, narzekając na ślad 
w krągłym biodrze, choć już nikt nie pamiętał 
Świetność mojego brązowego biodra minęła z czasem 
Pokochałam swoją cichą samotność z esencją herbaty 
Miałam coraz bardziej niewygodnie spętlone buty 
wbijały mi się w moje poskręcane stopy zapomnianej 
Coraz bardziej gniotły mi się jedwabne rajstopy 
na zmarszczonych kolanach ciągle wyczekujących 
Codziennie na targu kupowałam świeże warzywa 
Gotowałam, patrząc, jak zanurzają się w gorącej wodzie 
to jedyny grzech, który wspominam z niepewnością 
Słoneczna staruszka ze zdziwieniem odkrywa siwiznę 
Często w sklepach, dla żartu, grałam zapomniane role 
ku uciesze publiczności, by się cieszyli jeszcze raz 
Umierałam spokojnie wraz z kolejnymi kwitkami 
odcinki emerytury i badań na obecność nowotworu 
Na ostatnie pół roku bólu zostałam położona 
w Umieralni, gdzie zaprzyjaźniłam się z paprotką 
z wolontariuszką, którą namówiłam na studia 
Kiedy zmieniała mi pieluchę, podawała mi mleko 
dla dzieci powyżej 6 miesiąca życia, 6 miesięcy życia 
Cicho zasnęłam którejś gwiaździstej nocy teatralnej 
oddychając spokojnie i nie oddychając już spokojnie 
Słodka ciemność przygarnęła mnie ręką, wyciągniętą 
tylko do mnie, zgarniającą mnie jak drobniaki 
Teraz tu, na plaży, moje nieciało spoczywa w pokoju 
na ręczniku w kolorze ecrú wieczny odpoczynek 
Niedługo przyjdzie przypływ, czuję to w biodrze 
Jest bardzo wrażliwe na zmiany atmosferyczne 
Zabierze mnie do siebie na zawsze, spełni mnie 
tam gdzie będę tą, której biodro nareszcie się zrosło 
Moja meta nie była więc w ramionach drzewa 
Moja meta to ramiona tego brzegu, kochana czarna toń 
Nic potrzebuję, to miłość od pierwszego wejrzenia 
Wiem, znam doskonale jej słodki smak 
 
Pieśń trzynasta. Pocałunek na dobranoc
Blu śpiewa
Moje współodczuwanie stało się teraz wyraźne 
Poczułem dokładny jej ślad na moim biodrze 
bolesną karoserię w sobie, którą ona nosiła 
przez lata jak drogocenną biżuterię, pamiątkę 
Leżeliśmy chwilę na jej pachnącym ręczniku 
Wielki Jod napełniał nasze resztki płuc 
wypełnieniem tam, gdzie zawsze brakowało 
czyniąc z każdej naszej odpowiedzi pieśni 
o zapomnianych melodiach i hultajskim rytmie 
Brokat lepił się zabawnie do naszych lekkich dłoni 
Pocałowaliśmy się w usta na dobranoc 
w
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 24
Idź do strony:

Darmowe książki «Biała książka - Bianka Rolando (jak czytać książki przez internet za darmo TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz