Darmowe ebooki » Wiersz » Biała książka - Bianka Rolando (jak czytać książki przez internet za darmo TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Biała książka - Bianka Rolando (jak czytać książki przez internet za darmo TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Bianka Rolando



1 ... 4 5 6 7 8 9 10 11 12 ... 24
Idź do strony:
pieśni dla dzieci 
ja wypływałem, spotykając każde z moich Licznych 
Oczekiwano mnie z radością i niecierpliwością 
Znałem każdy ich grymas, każde załamanie głosu 
każdą pliskę skóry i sposoby wielu zachowań 
Analizując swoje błędy wychowawcze przy herbacie 
opowiadałem im zamorskie opowieści wieczorami 
Do mojego łóżka przed nocą schodził się tłum 
Chcą tylko przy mnie być czuć mój morski zapach 
od ciągłego pływania kraulem za pomocą tylu ramion 
Z daleka co dzień wszystkie widziały moją banderę 
wtulały się w moją zniszczoną solą i słońcem koszulę 
tropiły każdy jej wątek, lepiej mnie zapamiętując 
Kładłem je spać, przytulałem do siebie, słuchając ich 
rytmicznych oddechów wpływających już w noc 
by jutro z piskiem radości przywitać kolejny dzień 
na pływalni 
 
Pieśń trzydziesta druga. Trzydzieści dwie dłonie do potęgi n
Naturalną konsekwencją licznego rozgałęzienia 
był nowotwór mojego zdeformowanego ciała 
Rozrastał się on wraz z moimi kończynami 
pod skórą zamieszkał i był nielegalny 
Piszczałem wewnętrznie z przeciągłego bólu 
ciągle zatykając sobie licznymi rękami usta 
Twarz wysuszała się z niepokoju 
a w dłoniach pierwszy raz poczułem drżenie 
Wielkie dziedzictwo moje pozostanie same 
dorosłe dzieci będą karmić młodsze filetami 
Otwarte buźki ze zdziwienia, że odchodzę 
Zapamiętałem ich pożegnanie z refrenem 
każde z nich było długą, samodzielną zwrotką 
rytmiczne zderzanie się 
codziennie z ich kamienistymi brzegami 
Kolejna dawka morfiny na uśmierzenie bólu 
serce stęknęło w skurczu podwodnym 
znużone zmęczeniem tego opierania się jeszcze 
Wszystkie moje dłonie cicho opadły na pościel 
spokojnie na dno morza opadałem, czując chłód 
Zostałem złowiony słowami Obcokrajowca 
liczne ramiona wplątały się na szczęście 
w najpiękniejszą z sieci utkanej z pytań do mnie 
Zostałem wyrzucony tutaj na czarną plażę 
Teraz gałęzie z każdą pieśnią mnożą się 
coraz liczniej, coraz liczniej zajmują miejsca 
obrastają mnie jak porosty niezwykle płodne 
Jest to znak braterstwa z tym, co ma najwięcej 
ramion, a każde możliwe zakończenie je zna 
Nasycę się więc nieskończonością na brzegach 
choć zawsze śpiewałem periplusy5 blisko lądu  
 
W tej mnogości zachowam ostrość wszystkiego 
każdego detalu obrzędowego przy nawigowaniu 
na nieznane lądy  
 
Pieśń trzydziesta trzecia. Do następnego przejścia
Prześlizgnę się na brokacie piasku przeciągle 
za pomocą jednego, mocno rozkraczonego 
gestu tanecznego z akompaniamentem słów 
dotrzeć do następnego chętnego z publiczności 
wybranego, oderwanego od czynności ciała  
 
Na palcu średnim mojej lewej stopy tańczyłem 
Dawne wykonanie pozy łyżwiarki chińskiej 
która wygnie się tak mocno, boleśnie dla was 
chce być taka piękna i najwyżej oceniona 
przez komisję, która nie lubi Chińczyków  
 
Dawne konkursy odbijają się we wspomnieniu 
lecz teraz mój najdrobniejszy ruch powieki 
jest doceniony u napełnionych wszystkim 
Mój taniec jest więc wolny od choreografii 
Chybotliwe echo naśmiewa się ze wzorników  
 
Płynę teraz na tafli wszystkiego najlepszego 
Jestem wśród finalistów mistrzostw świata 
Paraolimpiady dla nie do końca sprawnych 
gdzie wszyscy dostaną swoje złote medale 
za niedokładne wykonanie figur na lodzie  
 
Pieśń trzydziesta czwarta. Blu spotyka czarną Bambolę6
Czy przy tobie jeszcze można coś skomleć? 
Ty jesteś taką bambolą, z różnymi funkcjami 
możesz mówić mama, możesz nawet sikać 
Słodki wyraz twarzy, nadzwyczaj słodki 
Gdybym był gwiazdą muzyki rozrywkowej 
śpiewał co roku na festiwalu San Remo 
gdzie podstarzali łysiejący, gdzie młode kicie 
to bym wzruszał się infantylnie nad dolą lalki 
made in Rwanda or Republic of China 
Jak słodko można chrzanić i wzruszać się 
Małe, czarne bambole z Afryki transportowane 
Czyż moje wzruszenie nie jest śmieszne 
jest kłamliwe, bo wymówione na głos? 
Śpiewanie na głosy, teraz już tak potrafię 
Czy tylko łzy wylewać do kwiatów ogrodowych 
nad dolą światów trzecich i czwartych, i piątych 
Popatrzmy na zdjęcia małych, głodnych ust 
czarnych, małych gardeł ze strunami 
na których grana jest bardzo dziwna melodia 
Jakże straszliwe są te pęczki warzyw 
te cenne darowizny, wypieprzone na boki 
z nadmiaru, zbyt niskiej ceny rynkowej 
Nie opłaca się ich przechowywać dłużej 
w drewnianych skrzyniach płynących 
Język jest bezużyteczny i pachnie tandetą 
zakwiecone wersje opisujące czarną skórę 
Ładne litery z motywami etnicznymi 
informują, że jest to wersja second skin 
Nawet jak się histerycznie bronisz chirurgią 
staje mi wszystko w gardle i krztuszę się 
i duszę, i wypluwam, i znów dławię się 
ciemniejszą wersją kaszki manny na mleku 
 
Chodź do mnie, moja mała dziewczynko 
bawisz się teraz wiaderkiem na plaży 
budując nieznane rzeźby minimalistyczne 
Nie będę trzaskać twoim plastikowym ciałem 
w kaloryfer, sprawdzając, czy jesteś odporna 
jaki dźwięk dasz przy tym do akompaniamentu 
Nie będę białym kolonizatorem gwałcącym czerń 
Nie będę ci obgryzać paznokci nerwowo 
ani też czesać twoich włosów w ciągłe dekoracje 
Nie posadzę cię obok mnie, byś mi towarzyszyła 
lecz ja przysiądę się do ciebie, ja będę twoją kukłą 
dla ciebie choć przez chwilę, kukłą drugiego sortu 
zakopaną tylko dla twojej zabawy w piachu 
bym to Ja śmiesznie i litościwie wyglądał  
 
Pieśń trzydziesta piąta. Bambola z funkcją śpiewania
Mam taką funkcję w sobie, mogę śpiewać 
Funkcja niezwykle pożądana wśród was 
kolekcjonerów pamiątek z dziwnych miejsc 
Czarne wydłużone rzeźby z pseudohebanu 
Udawanie materiałów, udawanie wzruszenia 
z udawania ciebie i mnie, wiekuiste podróby 
Jestem wieczną sierotą pozostawianą w przejściach 
Czy ktoś mnie przygarnie ze względu na wygląd? 
Mieszkałam w Kinoni, rodzice zginęli w walkach 
Nikt nie znał ich z imienia, z nazwisk źle napisanych 
Nikt mnie nie znał, leżałam jak porzucona zabawka 
która pociesza wokół wszystkich swymi zdrobnieniami 
bez tkanych białych kwiatków na bluzce 
w ułożonych pęczkach, w pęczkach smażonych 
bez żadnych wstążek na sukience, trzeba oszczędnie 
Przy ulicy Pamiątkowej jest taki smutny plac zabaw 
porozrzucane są tam deszczowe mioty dżdżownic 
tak boleśnie czują wszystko w porach suchych 
braki opiekunów do przytuleń, choć chwilowych 
a ja żywiłam się zgniłymi bananami 
więc nimi pachniałam doszczętnie 
Mój głód był największy na świecie 
Byłam głodna wszelkich bananowych eliksirów 
radości i zapachów szczęścia, i najedzenia 
Cała lepiłam się od słodkości porzucenia 
od odwróconych spojrzeń w inne strony 
dlatego przyczepiałam się do wielkich drzew 
gdzie czułam się bezpieczna, gdzie duża mama 
przyjaźnie częstowała mnie tłustym cieniem 
zawsze nachylając się do mnie gościnnie 
 
Pieśń trzydziesta szósta. Bambola traci swe funkcje
Czarna, cicha, bezkrwawa rewolucja 
wyzwolenie z wiekuistego głodu 
Dzień, gdy deszcz dźwięcznie bębnił 
w suchą skórę ziemi, zmuszając ją do rytmu 
Przewożono mnie ciężarówką z innymi dziećmi 
do innego miejsca, do sierocińca w gęstych lasach 
Wypadłam z ciężarówki, boleśnie upadłam 
na zadżunglony dywan mchów i porostów 
Nikt nie usłyszał mego słabego głosu w tle 
Musiałbyś bardzo podgłośnić, by usłyszeć 
Zaczęłam płakać, bo wiedziałam wszystko 
że to będzie ostatnie porzucenie, byle gdzie 
Deszcz płukał moje włosy, moją sukienkę 
ja skuliłam się w kulkę i schowałam się 
pod dużym, prawie opiekuńczym liściem 
Leżałam jak szyszka, co nieoczekiwanie spadła 
pachnąca z wolna zapachem ziemi i rozkładu 
Wilgoć lasu była wielka, tajemnicza, zachłanna 
Wiedziałam, że nikt już nie znajdzie mnie w dżungli 
Byłam wielkim głodomorem, skurczonym z lęku 
w zieleni najpiękniejszej, mruczałam wtedy 
najsmutniejszą piosenkę świata 
Nikt nie słyszał, to nareszcie mogłam śpiewać 
w uśpieniu odchodziłam, w zapomnieniu 
zapomnieniu wszystkiego przez wszystkich 
Deszcz rozmył wielki liść, pod którym byłam 
skryta byłam całe życie, skrywana po kątach 
przez prawie osiem lat, dwa dni kamuflażu 
mój sen rozpuścił się w wodzie i soli  
 
Nastało to, poczułam w sobie wielkie znalezienie 
ktoś czekał cały czas na ten moment znalezienia 
już nie jako Bambolę, ale by kochać mnie bez skór 
zaspokoić mój nieprzenikniony w czerni głód 
Zostałam wtedy tak mocno wtulona w Wielkie Czucie 
obdarowana wielkimi skarbami i słodyczami 
Byłam odnaleziona po ukrytej we mnie informacji 
do kogo należę, z adresem, że ktoś czeka, gdy zginę 
Zwracaj mnie właśnie tam, gdzie jestem teraz 
Moje wielkie dosycenie spełnia się bez przerwy 
bez przerwy na funkcję, na tę kanapkę z kiełbasą  
 
Pieśń trzydziesta siódma. Pieśń rzeźbiarska
Dalsze przechodzenie, poruszanie się za pomocą wiatru 
Rzeźbiony jestem podczas moich mistycznych spacerów 
Pod skórą rzeźbią mnie słowa głęboko, boleśnie niekiedy 
Rytmiczne strupy po nich na śliskim ciele podróżnika 
W powietrzu rysują się słowa właściwe 
odrzucając niepotrzebne kawałki moich tkanek 
Materiał odcinany odsłania właściwy kształt głęboki 
Drążą mnie pewne brzmienia prawie muzyczne wokół 
bardzo ostre, łagodne zarazem uderzenia dłuta w cielesność 
Ostatnie poprawki, szlifowanie do gładkiej chropowatości 
Tutaj znaczenia są bardzo wnikliwe i docierają celnie, oj  
 
Przechodzę przez ich delikatne łuskanie i pieszczoty 
zabierają coraz więcej zbytku z mojego nieciała 
Wielkie szczotki w myjni samochodowej przenikliwe 
wycinają resztki styropianu cichego, ciepłego, izolacyjnego 
Strzepuję się z niego, z jego resztek, strzepuję się z siebie 
Idąc po brokatowym piasku, nie mając głowy na karku 
w murzyńskim tańcu zbliżam się do następnego przystanku 
Rytmiczne uderzenia we mnie, ślady słów mnie biczują 
dla pięknego niewyglądu, dla nieistotnego nastroju sytuacji 
To one jeszcze mnie określają, trzeba jeszcze zamieść resztki 
Sam jestem teraz zaskoczony swoim prawidłowym wyobrażeniem 
Śpiewam pieśń rzeźbiarską, rozkruszając się w brokat dekoracyjny 
bliski morskiemu oddechowi, bez wygimnastykowania się w pocie  
 
molto allegro
Pomału gubię swoje nogi i ręce 
O rzeźb mnie, rzeźb, słowo wiekuiste 
Pakuj mnie w czarne foliowe worki 
te rozproszone tłuszcze po mnie 
Niech całkiem nowy stanę przed tobą 
wszystko zgodnie z naturą materiału 
słuchając jej technologicznego szeptu 
Nic nie będzie przeciwko mnie 
pogłębi mnie bardziej do środka 
za pomocą nowej wymowy 
 
Pieśń trzydziesta ósma. Blu spotyka Ricarda
Na polaroidzie z 1982 roku stałeś mniej więcej 
w takiej samej pozie, mrużąc oczy tak jak teraz 
w wypłowiałych resztkach traw, jasnych 
w pogniecionym podkoszulku z szarym napisem 
Teraz znów tak stoisz w białych nietrampkach 
patrzysz zmęczonym wzrokiem w stronę wody 
Schodzi ci po raz ostatni skóra, od opalania się  
 
Na nieudanym zdjęciu typu polaroid z 1982 roku 
mrużąc ze zmęczenia oczy, w podobnej pozie stoi 
wysoki żebrowany, w ciemniejszej wersji językowej 
Smutne oczy patrzą na zamorskie krainy, za 
Wygniecione, ciemne ciało wydzierane przez słońce 
Ręce jakieś takie niepotrzebne, kieszeni brak 
w podkoszulku z mocno wypranym napisem  
 
Na plaży stoi postać jak na polaroidzie z 82 roku 
Czarnuch ukochany w wypłowiałych kolorach odbitki 
zdjęcie bardzo nietrwałe, rozsypujące się w dłoniach 
Stoi jak patyk wbity w piasek, jako mój ostatni punkt 
Z daleka dostrzegam jego rysy twarzy, to mój brat 
który raczej nie bywał na zdjęciach, bo uciekał 
Stoi w podartej koszuli z napisem Paradise Tours  
 
Przewrażliwiony bardzo 
Przebarwiony bardzo 
Podatny na farbowanie 
od wszystkich materiałów 
 
Pieśń trzydziesta dziewiąta. Blu śpiewa do brata
Powoli zajeżdżam do zajezdni na końcu świata 
Ostatni pasażer na gapę wsiada na końcowni 
w łagodnym przyzwoleniu mroku i świateł 
Widzę jego odbicie w szybie przybrudzonej 
podobny jest trochę do mnie, mruży oczy z dala 
bojąc się ślepoty od mocnych uderzeń z boku 
czarnego słońca prosto w twarze, bez przygotowania 
prosto na rozdziawione twarze, bez przygotowania 
Jesteśmy razem z tajemnego zakonu braci zgubionych 
Mamy habity uszyte trochę ze smutnych spojrzeń 
z klauzurą wiekuistego śpiewania i milczenia 
Na naszych biodrach sznur przewiązany luźno 
by czuć, że jeszcze istniejemy, by mieć dowód 
wszystko wskazuje na to, że już nie jesteśmy 
Mój zszywany ściegiem amatorskim brat-brak-wrak 
na plaży z rękami pokłutymi w różne wzory 
Teraz możemy się z radością porównywać 
nasze podobieństwo odkryć dopiero tutaj 
ten sam sposób seplenienia, z dużą ilością śliny 
cicho, niewyraźnie, nerwowo zadając sobie rebusy 
nie w formie haiku czy też zdania z myślnikami 
ale formie mnogiej, barokowo zaprzepaszczonej 
z dużą liczbą detali i zbędnych szczegółów 
które płodzą się bez ustanku, po kilkanaście miotów 
na minutę z każdego słowa, z każdego brzmienia 
nasza rozrzutność słów, dźwięków, obrazów 
których nie ma gdzie przechowywać z nadmiaru 
Jak my się mamy zmieścić z tym wszystkim 
Czy jest jakieś rozwiązanie naszego problemu? 
Czy jest jakiś funkcjonalny system meblowy 
do przechowywania tych bytów niepraktycznych? 
Nasza reguła została spisana wiele wieków temu 
reguła opierała się na specyficznym mrużeniu się 
Miło cię tu widzieć, umorusany w brokacie bracie  
 
Pieśń czterdziesta. Rebus II
Mógłbym się nie dzielić z nikim ułomkami w koszach 
swoimi utopiami utopionymi na dnie wanny, bez korka 
Mógłbym się schować przed innymi w roli scenografa 
skrywając swoje ludowe misje, sugestia tła jedynie 
Lecz ty, Rolando, ze złamaniem otwartym swojego bycia 
przyszedłeś we śnie moim, wkradłeś się na paluszkach 
innych nie budząc w środku nocy, nie przeszkadzając 
Przyszedłeś z rebusem w kieszeni w piżamie dla dziecka 
Czemu obdarowujesz mnie takim dziwnym darem? 
I nie rozpłynąłeś się na moją milicyjną komendę? 
Lecz stałeś, pozując jak na zdjęciu polaroidowym z 82 roku 
gapiąc się na mnie z błagalnym wyrazem twarzy 
Twoja przenajświętsza wrażliwość właściwa tylko tobie 
Opowiedz, jak to się stało, że leżałeś taki umierający i pokłuty 
w miejskim szalecie zarzyganym przez anorektyczki 
Matka nie dostarczyła ci odpowiedniej ilości witamin? 
Twoja dieta za uboga była w warzywa, w owoce? 
Po co przychodzisz do mnie z takim głupim wyrazem oczu? 
Więc stałem się prawie cycatą ratowniczką z patrolu 
słoneczną ratowniczką wyciągającą twego trupa na brzeg 
bez szansy na jakąkolwiek reanimację, zmartwychwstanie 
przyglądając
1 ... 4 5 6 7 8 9 10 11 12 ... 24
Idź do strony:

Darmowe książki «Biała książka - Bianka Rolando (jak czytać książki przez internet za darmo TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz