Darmowe ebooki » Wiersz » W mroku gwiazd - Tadeusz Miciński (efektywne czytanie .txt) 📖

Czytasz książkę online - «W mroku gwiazd - Tadeusz Miciński (efektywne czytanie .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Miciński



1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 12
Idź do strony:
twarz — źrenice szklane — 
tom ja przysięgnął taką pomstę lutą, 
jak Duch — co pisał ogniem: Thekel-Mane! 
 
Przez nocy tysiąc szukałem zbrodniarza, 
w gusła zabrnąłem i w czarne zaklęcia — 
Szatan objawił: zbrodniarz u ołtarza — 
— służy mnie — ale ma wygląd jagnięcia — 
— służy mnie — ale go oddam bez żalu — 
— ażebyś poznał bratyma w szakalu. 
 
— Tyś go paiżem swym zasłaniał w sieczy — 
— niejedna tobie zań przylgnęła rana — 
— ale jest zdrady pełen duch człowieczy, 
— gorszej — niż ciało paląca toffana. 
— Idź w grób — i legnij pod ciemnemi jodły, 
— wszystkie cię gwiazdy prócz jednej — zawiodły. 
— I tę jedyną — Tobie zadmuchnięto. 
— Ale masz w sobie, czego nikt nie zżarzy: 
— Prometeiczny ogień — duchów święto — 
— w zamurowanym lochu blask witraży... 
Coś mówił jeszcze — koń mój zdębion trwogą — 
szedł jakiś żebrak lichy wiejską drogą. 
 
Rozsiekłem. Z świstem lecąc przez mokradła, 
deptałem węże jako srebrne struny — 
a z borów na mnie leciały widziadła 
i twarz zielona z nadpróchniałej truny — 
wtem kościół. Z koniem wjechałem do nawy, 
lud śpiewał. Chrystus patrzył na mnie łzawy. 
 
„Nie będę Tobie służył, Jezu miły, 
„boś nie jest Bogiem gwiazd ani ananki”. 
Na wieży dzwony same rozdzwoniły 
i same gasnąć poczęły kaganki — 
on — słońce krzyżma wzniósł — lecz patrzył groźno — 
już leżał w krwi... 
 
Ja król — ja sędzia — archanioł sumienia — 
zbirem stanąłem przed lico ojczyzny. 
Czemuż w mem sercu nie dotknęła blizny, 
którą korona mi wryła cierpienia — 
czemuż na gwiazd mych nie patrzy agonię — 
krzyżową mękę moją: rex poloniae! 
 
Jeśli niewinny — niebo mu otwarłem, 
sam żyjąc w piekle miłości straconej, 
jeśli męczennik — jak lew go rozdarłem, 
ciemnym nieszczęścia grotem przebodzony — 
bo huczy we mnie tak ogromny dzwon, 
że gdy uderzy — to aż w Boga tron. 
 
Kto tu? znów przyszedł... oczyma przebija — 
szepce — tak cichy rozpacznie i blady 
„Jam święty — zbawił mię Chrystus Maryja”— 
precz maro! szatan cię wysłał na zwiady — 
któż wie cokolwiek? dusza ciemny bór — 
dusi mię — słońca! — wieków chór... 
 
Jak cicho... w małym ogródku przy celi — 
czerwone maki i modre baldaszki 
i te dziewanny, jak w złocie anieli 
i migocące lazurowe ważki... 
Czy z mazowieckich jezior wy? czy na jej kurhanie 
gra pieśniarz? czy w borach tam słychać szlochanie? 
 
...I odleciały!... a jam ryknął płaczem — 
gardzą — nieszczęścia królem i tułaczem. 
Ojczyzno! mych krwawiących kości 
nie złożę w Tobie — bobym Piotrowinem 
świadczył, wbrew ducha miłości — 
żeś mi macochą była, choć ja — synem.  
 
Lamentacye
Szumi wicher — płacze, w gałęziach jodłowych — 
dokądże mnie wiodą bogunki żałobne? 
— Poprzez góry, morza — przez wulkanów jamy 
powiedziem braciszka na trójsen głęboki. 
W pierwszym śnie on wyśni lico ukochanej 
i będzie z nią płynął po złotych jeziorach; 
a w drugim śnie bory, pałace wysokie, 
miesiące czerwone i serce Chrystusa; 
a w trzecim: głębokie groty lazurowe 
i gwiazdy grające — i że jest — szczęśliwy! 
 
O siostry żałobne — czemuż mię niesiecie 
w zimne kurytarze nad stojącą wodą? 
Ale nie odrzekły — twarz mi zakrywają 
i grają i łkają na czarownym flecie.  
 
Baśń
Śpią wierzchołki gór 
w fioletowej mgle — 
tajemniczy bór 
ukołysał mnie — 
i przytulił mnie — 
usynowił mnie — 
i do siedmiu cór 
powiódł w białej mgle. 
Błyszczy zamek szklanny 
na czarnym ostrowie — 
a kwitną dziewanny 
i maków pąsowie... 
 
Na bawolim zagrał rogu siwy groźny Bór — 
wypłynęło na jezioro siedm królewskich cór. 
Ta Bez serca, jako hiacynt, jak hiacynt różowy, 
a Z wężami — jak lilija — lilija anielska; 
nad Umarłą szybowały krogulce i sowy, 
a Zaklętą owionęły mórz głębokich zielska. 
Dumna rozpacz — na harfie lazurowej grała, 
Kwiat niewoli — łańcuchy do gwiazd przykuwała, 
a Nieznaną — tęczowe kryją mi welony 
i jak pierścień Saturna, grają złote dzwony. 
 
Do łodzi mię proszą na bezchwiejne tonie — 
i kwiatem paproci operlają skronie — 
i płyną wśród skał pod mostem kamiennym — 
idzie pacholę z krzyżem promiennym.  
 
Noce polarne
(Jak zwiędłe liście...)
Jak zwiędłe liście czernią me kroki na śniegu. 
Noc cicha, błękitna mimo chmur. 
Błyskają ognie gdzieś z tamtego brzegu — 
wśród gór. 
Noc cicha — mimo chmur — mimo zawiei. 
Noc twórcza. Patrzę uśmiechniony 
w życie i śmierć. Jam brat Amaltei, 
ale z niebiosów strącony. 
Apollo — Helios — Agni — 
więcej ma duszo — nie pragnij. 
Noc cicha, twórcza — borów szumy — 
nad morzem księżyc skrzy — 
w głębinie widzę tumy 
i wieże trzy. 
Na czarnej wieży biją dzwony — 
to człowiek pogrzebiony. 
Na purpurowej groźne straże — 
tam przeznaczenie każe. 
W trzeciej — co zowie się królewska — 
lampa niebieska — 
to Ty!  
 
(W mem sercu baśni...)
W mem sercu baśni o jutrzence 
i fantastyczne kwiaty szronu; 
w mem sercu jakby echo dzwonu; 
w mem sercu zakrwawione ręce 
grają na strunach miesiąca 
odwieczny ciemny 
hymn. 
Schodzę w labirynt podziemny — 
u stóp mych morze się roztrąca.  
 
Głębiny duch
W żelaznych trumnach króle Tatry. 
Noc — wicher i warczenie chmur. 
Noc — głębia i błyskanie watry. 
Z topieli pełznie okrwawiony Mór. 
Na głębię! na głębię! 
na serce morza pośród gór — 
wśród skał lodowo-śnieżnych 
wirują myśli jastrzębie — 
duch rwie się do bezbrzeżnych 
krain. 
Odbijam tratwę w mrok i patrzę w śmierci jamę 
i tworzę nową pieśń, jak Jubalkain — 
olbrzymów pieśń — umarłych bogów dramę — 
olbrzymów pieśń — Wöluspa i Szachname.  
 
Wichry! śnieżyce! mych szałów tabuny! 
przepaście! bory! słuchacze mych dum! 
w zatorach zemsty law kipiących szum — 
serc potrzaskanych tajemnicze runy — 
księżyce, gwiazdy — me bracia — me struny!  
 
Azalim skald? posiadłem dar cierpienia. 
Azalim król? któż większe ma przestworza? 
tak Atlantyda rzucona w głąb morza 
tysiącem kolumn błyszczy się i spienia.  
 
Znam bogów brzask: zielone oceany, 
w płomieniach zorzy lodowe katedry, 
ryk mastodontów, paroście i cedry, 
harf złotośpiewnych mistyczne peany 
i demiurgów orszak zadumany.  
 
Ponad górami, niby księżyc w pełni, 
snuje me serce czarodziejską przęśl — 
fiołkowy obłok u stóp mych się wełni — 
a jezior szklanych zatopiona gęśl 
gra wizye gwiazd — 
— ja z uchylonej trumny 
słucham — a wokół się walą kolumny — 
i ziemia drży podemną — i drży serce moje, 
jak posąg, w miażdżonej świątyni — 
a w chmurach pędzą skrwawieni heroje, 
pytając mię o znak: śmierć na pustyni! 
Nad górą świata, nad głębiami szczytów, 
słyszę jęk matki, co mi serce rwie — 
rzucam w jej łono pył aerolitów — 
rzuciłbym słońce — lecz się łzami mglę.  
 
Z czarnych kryształów mój pałac — w gryfy lemury rżnięty — 
gwiazdy przez witraż świecą zamarznięty. 
Perły posadzką, w koralach namioty — 
huczą nademną gdzieś przeznaczeń młoty. 
Myśl moja rzeźbi posągowe mary 
[na Jowiszowem czole stygmat kary].  
 
Po salach błądzę jako lew skrzydlaty, 
[echem grobowym wtórzą kazamaty]. 
W melodyach ciszy nie zadrga zasłona 
[w trumnie z ołowiu ktoś jęczy i kona]. 
Mrok zimny pluszcze w śpiżowe podwoje 
[gwiazdy migocą w zmarzłe serce moje].  
 
Zgrzytnęły dźwierze — pleśń i katakumba — 
pochodnia krwawi napis: in haec tumba. 
Wyrazy milkną, lecz połysk przelśniewa — 
w trumnie z ołowiu głos żałobny śpiewa. 
Chyłkiem się wije cień zamaskowany — 
idę rozpacznie do ostatniej ściany. 
Dotknąłem gwoździa — nisze się ozwarły — 
padłem na progu, jak człowiek umarły. 
Nieznana ręka podjęła mię z prochu — 
widzę grób — lampę konającą w lochu. 
Na stopniach klękam sarkofagu — 
od blasków się źrenica mruży — 
jak dwa płomyki białej róży 
świecą dwie ręce zapalone — 
dwie żywe ręce — jak przy Magu — 
me serce żywcem pogrzebione. 
I zaszlochały łzy w głębinie, 
zamigotały skrzydła zmięte — 
aniołów grają chóry święte — 
w różanych widzę mgłach świątynię — 
ale me serce już pęknięte — 
już go tym rajem nie upoję — 
anioły lecą ze mną w boje. 
Precz! — i wydarłem złote miecze — 
od przepaści moich progu 
wara wam — i wara Bogu! 
oto me serce człowiecze — 
rubinowa tajemnica — 
oto je rzucam w odmęty! 
— — — — — — — — — 
Jak czarna lecę błyskawica, 
nad przepaściami słychać me tętenty. 
A za mną śpiewa borów chór 
i łkają dzwony zatopionych miast — 
krwawi się serce morza pośród gór — 
konają tęcze zdruzgotanych gwiazd — 
hurra — tytany! w ręku piorun siny — 
ten świat roztrącić — w głębiny! w głębiny!  
 
Nokturn
Las płaczących brzóz  
śniegiem osypany —  
pościnał mi mróz  
moje tulipany.  
Leży u mych stóp  
konająca mewa —  
patrzą na jej trup  
zamyślone drzewa.  
Śniegiem zmywam krew,  
lecz jej nic nie zgłuszy —  
słyszę dziwny śpiew  
w czarnym zamku duszy.  
 
Umarły świat
Pokażę zamek wam nad czarną głębią, 
zarosły w tarnię, bluszcz i dziewięciornik — 
pokażę duchów siedzibę jastrzębią, 
wydartą przez mój miecz, a nie paciornik, 
i pójdę z wami w śpiewne kurytarze — 
podziemny znicz i piorun wam ukażę.  
 
Królestwo moje na miedzianej turni 
nad łez doliną w gradach i obłoku; 
na skalnej zbroi śnią rycerze jurni, 
kołysząc włócznie zielone w otoku — 
nad hełmem szafir, gwiazdami usiany, 
a pod pancerzem serce i wulkany.  
 
Jałowcem pachną krzesanicy pola, 
białe pustynne jak sybirski cmentarz — 
wszystko tu wieczne, jak ból i niedola, 
a choćbyś z pułkiem szedł, jak regimentarz, 
widząc toń zimną i martwą jeziora, 
poczujesz nagle w sercu szpon upiora.  
 
Dni moje przeszły, jak cień — i nic w górze — 
o Chryste — i Tyś minął — jestem dumny, 
widząc zmierzch bogów — serce mam w marmurze, 
a me tęsknoty zwarły się w kolumny 
krwawych bazaltów... Nie dbam o bożyszcza — 
z Walhalli mojej dymią mrok i zgliszcza.  
 
Zwano mię Chrobry. Stalowe koncerze 
biły jak hajnał w mego ducha dzwony, 
mój róg na puszczach zwoływał rycerze 
i rzewne w gajach straszył dziwożony, 
gdym wiódł w uroczne rzek leśnych zakręty 
purpurą strojne, zdobyte okręty.  
 
Obłok się we mnie wpił żelaznolicy 
i głaz otulił, jak giezło grobowe. 
Pamięć półsenną dawnej mam świątnicy, 
kiedy się w tęczach ukazował Prowe 
i pszczół pobrzękiem szumiały lewady — 
pod rosochatym dębem wojsk obrady.  
 
Lecz świat mój umarł. Błądzę nad wybrzeżem 
wsłuchany w pomruk wilgotnych kamieni. 
Mój róg — bez echa... Cisza mi pacierzem 
była, a dziś już me serce rumieni. 
Gram tryumf — wicher mi łka przez szczeliny — 
gram wieszczby — miesiąc zakrwawia się siny.  
 
Umarł... więc wichru i słońcu czarnemu, 
które już złotych nie wyda owocy, 
gram, — a hymnowi niewyśpiewanemu 
wtórują cienie nadgwiaździstej Mocy... 
Mój Bóg już umarł... w ogniu swe sztandary 
palę: miłości, nadziei, wiary...  
 
Widma
Płyną z mogił duchy białe, 
jak męczonych ofiar dym — 
i swe szpony zlodowiałe 
zatapiają w sercu mym. 
I powstaje niepożyta 
rozoranej ziemi moc — 
wicher świszcze, wicher zgrzyta, 
to upiorów sądna noc. 
Kto jesteście — biali króle — 
co szeptacie w sercu mem? 
wyją bomby, świszczą kule — 
i z reduty płynie dym. 
 
Jak ten żołnierz się krwawi... idź precz! 
szubienica skrzypi i powiewa — 
kto obróci w mojem sercu miecz — 
temu serce moje pieśń zaśpiewa. 
 
Ha — coś tętni — karawan i grób — 
ha, to jest — sędziego tron — 
widzę — siedzi w gwiazdach On — 
krwią bez głowy ściekający trup. 
A dokoła groźny stanął huf — 
zamarznięty na bezdrożach lud — 
lśnią na barkach czarne pióra sów — 
a na hełmach ich gwiazdy — jak cud. 
 
I ugiąłem przed nimi kolano — 
i swą głowę złożyłem na pień — 
wtem zapłakał mi tęczowy Cień: 
czy miłością i ciebie zbłąkano? 
 
Ja odrzekłem: wyleję swą krew 
za ten jeden z mego serca śpiew — 
za ten jeden z ręki Bożej cud — 
za bijący w niebiosa grom — lud! 
 
Lecz zahuczał przeraźliwy śmiech — 
i na koniu poleciałem wcwał — 
a z pod kopyt rozpryskiwał grzech — 
a na trąbie grał śpiżowej — Szał. 
 
I nie żądam już więcej aniołów — 
nie podaję już siebie na zgon — 
czuję — leci do mych oczodołów — 
z czarnej ręki
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 12
Idź do strony:

Darmowe książki «W mroku gwiazd - Tadeusz Miciński (efektywne czytanie .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz