Darmowe ebooki » Wiersz » Impresye - Henryk Zbierzchowski (baza książek online TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Impresye - Henryk Zbierzchowski (baza książek online TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Henryk Zbierzchowski



1 2 3 4 5 6 7
Idź do strony:
moc twórcza!  
Pękają kwiaty, wiatr do nieba spiętrza 
Pył płodny kwiatów, łany zbórz się złocą...  
 
Ziemia swe łono brzemienne rozkurcza,  
Tysiące istnień dobywając z wnętrza,  
Tknięte tworzenia przenajświętszą mocą!!!  
 
Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do prapremier wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Capriccio
Z wieży kościelnej na trwogę dzwon wali,  
Mrok nocny głośnym rozkołysał tonem,  
Ciemność się kłębi nad bijącym dzwonem 
I psów szczekanie dolata z oddali.  
 
Już się pół nieba krwawą łuną pali,  
Iskry się sypią ponad zbórz zagonem.  
Księżyc, wejrzawszy okiem przerażonem,  
Płynie pospiesznie na obłoków fali.  
 
Aż tą podróżą zmęczony siarczyście,  
W warkoczach wierzby srebrną twarz zaczepia,  
Lecz, że mu wrony zaglądają w ślepia,  
 
Kryje się w dębu sąsiedniego liście 
I długo jeszcze jak ogromna kula 
Pomiędzy drzewa srebrną głowę wtula.  
 
Wierzby w polu
Białe, bezkreśne pole — pusto, szaro, mętno,  
Słońce od białych śniegów za mgłami oślepłe,  
Patrzy chorą źrenicą na ugory skrzepłe,  
Gdzie pod szarym całunem kona ziemi tętno.  
 
Tylko wierzby na polu, jak szkielety sterczą,  
W jakiejś cichej, rozpacznej pokurczone męce,  
Z pod śniegu zamarznięte wyciągają ręce 
Z groźbą dla szarych niebios bezsilną, bluźnierczą.  
 
Cichy, samotny cmentarz, wśród śniegowych łanów 
Jakiś orkanu olbrzymi spadły z sinej chmury 
Górą śniegu przywalił do ziemi tytanów,  
 
Jeszcze poznać po wydmach cielsk groźne kontury 
I jeszcze sterczą w niebo po minionej walce 
Długie agonią śmierci pokurczone palce.  
 
Wizya
Noc... przez stłoczone chmurami niebiosy 
Ciemność bezkresna spływa na świat cały,  
Wiatr jęczy dziko wśród załomów skały,  
Niby z otchłani potępionych głosy.  
 
Tam, gdzie ku niebu sterczą gór kolosy,  
Ogromne oczy w przestrzeniach się chwiały 
Martwe — świecące jak złote kryształy —  
Okropne oczy! Na dole tłum bosy 
 
Nędzarzy zewsząd ciśnie się i tłoczy —  
Wrzask — jęki — wycia. Wychudłych tysiące 
Ramion wskazuje na źrenice lśniące 
 
Tajemnych oczu — A te wielkie oczy 
Mgłą zaszły białą i dwie łzy z pospiechem 
Spłynęły w przepaść — — — Tłum zahuczał śmiechem...  
 
Tryumf
Ciemność bez kresu — głusza nieskończona,  
Cisza wlokąca zwój długich warkoczy —  
Duszność, co wszystko w swoich splotach tłoczy,  
Objęły ziemię i niebo w ramiona.  
 
W tem zadźwięczała jakaś pieśń szalona,  
To stado wilków stojąc na skał zboczy 
Spogląda w wąwóz świecącemi oczy 
I wyje dziko — na chwilę pieśń kona.  
 
I znów wybucha beznadziejnie... długo...  
Księżyc przedarłszy chmur stłoczonych zwały,  
Oświecił wąwóz bladą światła strugą.  
 
Na dnie w szczelinie rozpękniętej skały 
Trup leży siny — — — księżyc zczerniał blady,  
Ciemno — i jęczą znów wilków gromady.  
 
Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Wiersze różne
O zmierzchu
Gdy mrok się szary do mej izby wtoczy,  
Po kątach wizye wyprawiając zdradne,  
Głowę skroniami na poduszki kładnę,  
Zamykam mocno powiekami oczy.  
 
Lecz próżno chciałbym, ciszą kołysany,  
Wsiąknąć bez czucia w te mroki i cienie;  
Z godziną zmierzchu zaczął swe istnienie 
Jakiś świat drugi, tajemny, nieznany...  
 
W powiekach, lekko pod naciskiem drżących 
Dostrzegam przestrzeń głęboką i czarną,  
W której się zwolna kołyszą i garną 
Tysiące kropek złotych i świecących.  
 
Jedna za drugą w szereg się układa,  
A potem w przestrzeń na krawędziach siną 
Zwolna całemi gromadami płyną,  
Jakgdyby ptactwa wędrownego stada.  
 
Czasem, gdy szereg przypłynie ostatni,  
Znów czarna mroków zamyka się ściana,  
I tylko jedna gwiazda zapomniana 
Przemknie z pośpiechem do gromady bratniej.  
 
Może to płyną owe gwiazdy święte,  
Które duch Boży rozpalił nam w duszy,  
A noc wieczysta blask ich cudny głuszy,  
Że gasną dla nas obce, niepojęte?  
 
Może to płyną łzy niewypłakane,  
W nocach bezsennych i długich poczęte,  
I nasze dole tułacze, przeklęte,  
Na wieczną drogę i na ból posłane?  
 
Może to bóstwo zsyła nam przestrogę,  
Że, gdy z wieczności głuche padnie słowo,  
To trzeba z dumnie podniesioną głową 
Zawsze gotowym być na długą drogę?  
 
Napróżno chciałbym, ciszą kołysany,  
Wsiąknąć bez czucia w te mroki i cienie;  
Z godziną zmierzchu zaczął swe istnienie 
Jakiś świat drugi, tajemny, nieznany...  
 
Dzwon

Edward Grieg, Op. 57. Nr. 6.

W dal siną, bezbrzeżną ma dusza się wlecze,  
Stargana wichrami i burzą jesieni...  
A za nią się snują rozpacze człowiecze 
I jęk jakiś głuchy i echa przestrzeni.  
 
Rozpięty nad światem niebiosów strop szary,  
Jak dzwon tajemniczy w pomroków kościele,  
Olbrzymiem swem cielskiem zakrywa obszary,  
Gdzie pustka na martwych ugorach się ściele.  
 
Ma dusza się wlecze w dal siną i ciemną,  
A kiedy ku górze wyciągnie ramiona,  
Uderza o dzwonu kopułę tajemną 
I znowu upada na ziemię i kona...  
 
A wówczas dzwon świata trącony u szczytów,  
Wydaje dźwięk cichy, co rośnie i rośnie,  
Przybywa mu jęków i płaczów i zgrzytów 
I huczy w tej próżni stężałej rozgłośnie.  
 
Rozchodzi się w kręgi, w akordy się zmienia,  
Aż w końcu melodyą rozpaczną wybucha,  
Co kryje w swej głębi tragedyę istnienia 
I ból bezsłonecznych walk i wzlotów ducha.  
 
Drga fala... w niej dźwięków kołyszą się krocie,  
A pieśń, niby sępów żarłocznych gromada,  
Z tajemnym poszumem czarnych skrzydeł w locie 
Na duszę mą z bólu konającą spada...  
 
Dźwięk gaśnie! — dzwon świata zasępił się szary 
I znowu w dal siną, bezbrzeżną i ciemną,  
Ma dusza się wlecze przez głuche obszary,  
Pod dzwonu olbrzyma kopułą tajemną...  
 
Rój płynie blady
Rój płynie blady 
Rój długi... długi 
Z tajemnem graniem 
Kaskady,  
Co wody złociste strugi 
Sączy w promieniach słońca,  
Z szeptem rozkołysanych zbóż 
I serca łkaniem —  
Rój płynie blady 
Gwiazd zgasłych w mrokach i uwiędłych róż 
Bez końca.... 
 
Rój płynie blady 
Rój cichy... cichy —  
Świateł migocą 
Miriady,  
Mistycznych kwiatów kielichy,  
Strugą oblane złotą,  
Kołyszą się, jak fale mórz,  
Miesięczną nocą...  
Rój płynie blady 
Myśli zagasłych i starganych dusz 
Tęsknotą...  
 
Do gwiazd

P. Maryi i Cecylii B.

Chrystusa umęczone ciało,  
Nad którem cicho szumiały 
Ścięte gałązki jodły 
Od blasków świec i dymu kadzideł 
Dziwnie zżółkło i ściemniało...  
A ludu żarliwe modły 
Z cichym szelestem poruszanych skrzydeł,  
Jak obłok przez chwilę w powietrzu się chwiały.  
Aż zawisłszy pod łukiem sklepienia,  
Nieruchomie — stężały.  
I była chwila wielkiego milczenia 
W tem zachwyceniu dusz nadziemnem,  
Tylko na dworze brzoza umarła 
Z szemraniem tajemnem,  
Zwiędłemi gałązkami o ścianę się tarła...  
— — — — — — — — — — — — — — 
 
Resurrexit! huknęły wielkie dzwony,  
A na to hasło 
Pięć małych dzwonków przeraźliwie wrzasło 
Zbitą gromadą...  
I grają zrodzone z spiżu tony,  
Porwane wichru zawrotną falą,  
Pełzają po szczytach gór i borów,  
Aż wkońcu się kładą 
Na wyciągniętą dal ugorów 
I gasną w trawach siną pochłonięte dalą...  
— — — — — — — — — — — — — — 
 
Mrok już zapadał...  
Od sinych borów uroczysk i gór 
Zwolna, tajemnie się skradał.  
Na ziemi długie kładły się cienie 
Od chmur,  
Co zbierały się groźnie na nieboskłonie.  
 
I tylko w jednem miejscu słońce zachodzące 
Złotem i purpurą lśniące 
Przedarło wyłom w chmur czarnej oponie 
I takie cudne powstało jaśnienie 
W tej nieba stronie,  
Jakby daleko... w błękitach tam,  
Gdzie chmur opona przedarła się szara,  
Druga się jakaś spełniała ofiara...  
I czułem wówczas, jak stopiona w ciszy 
Wzleciała dusza moja z tych padołów 
Do rozpiętego w górze nieboskłonu 
Z palcem na ustach... czy za błękitami 
Chociaż słabego echa nie usłyszy 
Z tych cudnych dźwięków niebieskiego dzwonu,  
Kołysanego rękami 
Aniołów...  
 
 
Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
Moja zemsta

Jadwidze Mrozowskiej.

Było to śliczne, kochane, malutkie.  
Nie znałem dotąd kobiety podobnej.  
Uśmiech nie schodził z jej twarzyczki drobnej,  
Poco się smucić — życie jest tak krótkie.  
Coś z rozświetlonych motylich skrzydełek,  
Coś z gnanej wiatrem niteczki pajęczej,  
Z promyka słońca, koloru tęczy —  
Prawdziwy kociak, źle mówię dyabełek!  
Raz kiedym słuchał jak mi w duszy śpiewa,  
Jak złote myśli nachodzą mię tłumnie,  
Rzekła zwracając duże oczy ku mnie:  
Pan nie wraźliwy... a mię to tak gniewa! —  
Co? co? słyszycie! Boże! wielki Boże!  
Mnie, który gwiazdom wypowiadam wojnę,  
Mnie, którym w duszy wykołysał morze 
Olbrzymie, groźne, wiecznie niespokojne.  
Mnie, który jeden nad kwiatami władam,  
Słyszę sen lilii, kiedy w wieczór rośny 
Zamyka kielich — ten dzieciak nieznośny 
Pragnie odebrać wszystko, co posiadam.  
 
Zwołałem elfy, krasnoludki, gnomy,  
Duchy zrodzone w zmierzchu i psotnicze 
I wszystkie inne, których nie wyliczę,  
Świat ludziom obcy, a dla mnie znajomy.  
Co chwila postać nowa się wyłania,  
Siadły na brzegu mojego posłania.  
I rozpoczęły się dziwne narady...  
Wiatr jęczy... deszcze dzwonią w moje okno 
Czuję, jak drzewa gdzieś na dworze mokną,  
Jak za chmurami księżyc kona blady,  
Knujemy zemstę okrutną!  
Duchy choć rozmów naszych nikt nie słyszy 
Coraz to senniej, tajemniczej, ciszej 
Szeptają w ucho... sen idzie... jak smutno.  
 
Poszedłem w pomoc wszystkich duchów zbrojny 
Dziwnie wzburzony, z bijącymi tętny.  
Już w progu spotkał mię jej wzrok spokojny,  
A taki jasny i taki ponętny,  
Jak dno jeziora, gdy świt na nie padnie,  
Zaklęte skarby odkrywając na dnie.  
I byłbym zemścił się, lecz duchy psotne 
Na jej spojrzenie wszystkie mię odbiegły,  
Jedne w jej oczach jak szatanki legły,  
Kusząc... a inne rozbawione, lotne 
We sploty włosów ukryły się tłumnie,  
Błyszczące oczko obracając ku mnie.  
 
I nie wiem — pewnie Amora to sprawka,  
Który je na mnie uzbroił tajemnie,  
Bo rozpoczęła się dziwna zabawka,  
Tysiące łuków zwróciło się we mnie 
— Wierzcie mi — mogę przecież na to przysiąc —  
I złotych strzałek wyleciało tysiąc 
Prosto w me serce...  
 
Nie wiem dokładnie, co się potem stało,  
Kiedy skończyła się zabawa pusta —  
Dość, że mi grały archanielskie głosy,  
Dość, żem całował włosy, oczy, usta,  
A potem znowu usta, oczy, włosy 
I że mi było wiecznie mało, mało!!!  
 
Regina Autumni
Idzie już! — patrzcie jak stąpa tajemnie 
Po miękkich mchach...  
Czasem po drodze trawę stopą zemnie 
A kwiatom strach!!!  
 
I jęk powstaje uporczywy, cichy,  
Jak kiedy miesiąc w dziuple brzozy uśnie,  
To kwiaty więdną, tuląc się
1 2 3 4 5 6 7
Idź do strony:

Darmowe książki «Impresye - Henryk Zbierzchowski (baza książek online TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz