Impresye - Henryk Zbierzchowski (baza książek online TXT) 📖
Krótki opis książki:
Impresye to debiutancki tomik poezji Henryka Zbierzchowskiego, który został wydany w 1900 roku.
Młodopolski pisarz, który całe swoje życie był związany ze Lwowem, tworzył liryki, powieści, nowele, piosenki (patriotyczne i kabaretowe) i sztuki teatralne (przeważnie komedie i wodewile). Pracował i swoje prace publikował w takich czasopismach jak „Nasz Kraj”, „Gazeta Poranna” czy „Szczutki”. W 1928 r. miasto Lwów przyznało mu nagrodę literacką, w 1937 r. otrzymał Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, rok później Złoty Wawrzyn Akademicki Polskiej Akademii Literatury.
Przeczytaj książkę
Podziel się książką:
- Autor: Henryk Zbierzchowski
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Liryka
Czytasz książkę online - «Impresye - Henryk Zbierzchowski (baza książek online TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Henryk Zbierzchowski
zanim sierp je utnie,
Źdźbła spokojnie i górnie na polu się złocą,
Nagłe łan cały, tknięty niewidzialną mocą,
Zaczyna się kołysać i chylać okrutnie.
I płynie rzeka zboża szumiąca, szumiąca —
Źdźbła z szelestem tajemnym kolebie i trąca,
Przelewa się przez płoty i rowy przydrożne.
Wdziera się hen na wzgórza, falami się spiętrza,
I wali prosto w słońce, co blaskiem przemożne
Dogasa w jasnych łunach, jak hostya najświętsza!
Wniebowzięcie
przyszła chwila twórcza... tysiąc barw słonecznych
Rzuca mistrz rozpętany silną, wprawną dłonią,
Lecz zanim kształt i światło z płótna się wyłonią,
Szuka w duszy wyrazów dzieła ostatecznych.
Tę twarz widział już kiedyś... sennym czarem tknięta,
Jak wizya tajemnicza w duszy się kołysze —
Czy zjawiła się w nocną wczarowana ciszę,
Czy zrodzona w przeczuciu — nie wie, nie pamięta.
Zamęt... dusza się pręży od twórczego szału
I wyrzucona z biegu w tych światach się błąka,
Gdzie z gwiazd złotych, kwitnących kołysze się łąka.
I już nie będzie więcej powrócona ciału —
Serce mistrza zastyga — oko martwe, szklane,
Jeszcze odbija wizye w zaświatach widziane.
Erotyk
Janinie R.
Bądźmy dumni i bladzi! niech nikt nie odkryje,
Jaka w naszych istotach dopełnia się męka!
Jak nieraz dusza blada w oczach nam uklęka,
Ręce łamie i w bólu rozpacznym się wije.
Byłem, jak ptak.. w bajecznym hen ku gwiazdom locie
Brałem cię, drżącą całą, na skrzydła... pamiętasz?
Hen w dole ziemia cicha, jak uśpiony cmentarz,
Nad nami jakieś światy, zatopione w złocie.
Przeto wiem, że w twej myśli już mię nic nie zetrze...
W ciszy nocnej, gdy kwiaty w miesięcznych łzach mokną,
W płaczu deszczów, dzwoniących monotonnie w okno,
W bólu drzew konających na jesiennym wietrze,
W mgłach, rozczolganych1 rankiem po łąkach, jak płótno,
Wyczujesz moją duszę nieskończenie smutną!
Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Grota
Sklepienie — w fantastyczne pozwijany sploty
Zwisa las długi, gęsty lśniących stalaktytów.
Krople sączą się cicho ze ścian i ze szczytów,
Tajemnym szmerem wnętrze napełniając groty.
Szczeliną skalną wpada promień słońca złoty,
Niosąc z sobą łagodne oddechy błękitów.
W kraju wizyj2 i czarów, tajemniczych mitów,
Błąka się moja dusza i płacze z tęsknoty.
A łzy ze ścian dużymi kroplami się sączą,
Skrząc się w blaskach tęczowych od promieni słońca,
Z łez rosną stalaktyty, zlewają się, łączą,
I znowu las powstaje bez końca, bez końca...
W jego głębiach milczące snują się rozpacze —
Czy to grota tajemna, czy ma dusza płacze?...
Jesienią
Park drzemie... drzewa, jak schorzałe twarze
Zewsząd zwiędłymi rumieńcami świecą...
Z szelestem szklannym liście zwiędłe lecą,
Patrząc na niebo, co umierać każe...
O! gdzieś na gwiazdach wicher łka rozpacznie
Wskrzeszając zmarłe, zapomniane głosy...
Już brzozy-płaczki rozpuściły włosy
— Wkrótce się obrzęd pogrzebowy zacznie.
Pomiędzy bagno mętne zardzewiale3
Ścieżki, jak widma przypadłszy do ziemi,
W pomroku ręce wyciągają białe.
Aż w końcu dwiema liniami jasnemi
W krzyża potworne wyrosły ramiona.
— Chodźmy stąd... cicho... w tej chwili ktoś kona...
Las
Noc jasna... gwiezdnem migotaniem gwarna
I przesycona jutrzni światłem białem.
Las swojem cielskiem szarem, skamieniałem
Wrósł w blade niebo, niby chmura czarna.
Wtem drgnęły drzewa dziwną zdjęte trwogą..
Wiatr, co w gałęziach nieruchomie zwisał,
Wstrząsł się, rozbudził, rozgrał, rozkołysał
I zaczął szumieć posępnie, złowrogo.
Hej! jak konary tłuką się i skrzypią,
Jak szemrze liści rozszalałe morze,
Jakieś się licho rozhukało w borze,
A liście z wiatrem sypią się i sypią...
I znowu cicho... przebudzone burzą
Tajemną... gwiazdy złote oczy mrużą.
O wschodzie
Mrok gasnął... purpurowe wytrysły promienie,
W zamarłych chmurach budząc wyśnione widzenia
Opustoszałych zamków, potworów z płomienia
I dróg, wiodących w przestrzeń długo... nieskończenie.
Słońce! ku jego blaskom wyciąga ramiona
Tłum ludzi z błędnym wzrokiem i spalona wargą,
Jęczy niebo i ziemia utajoną skargą,
Co stapia się z purpurą i w przestrzeni kona.
W takiej chwili ujrzałem upiora-dziewicę,
Idącą w słońce pustką ugorów rozległą
I całe złoto wschodu w jej oczach się zbiegło.
Padłem na twarz!! już zachód pieśń grobów wydzwania,
O spojrzyj! spojrzyj! na mnie ty, której źrenice
Zwiastują wschód słoneczny i męki konania.
Przebudzenie
Z jasnych rozmodleń, cudownych majaków,
Gdzie się uczucia rodzą niewymowne,
Kwiaty tak płoną, jak lampki cudowne
I senność spływa hen z nadgwiezdnych szlaków.
Gdzie dusza leży na wznak w niemej ciszy
Z zapatrzonemi ku górze oczyma,
Dłonie na gwiazdach rozciągnięte trzyma
I jakieś dzwonne, górne szmery słyszy...
Zimny wiew śmierci przebudził mię nagle,
Prysły tęczowe wizye i widziadła,
Ciemność potworne rozpostarła żagle
I przyczajona z mrocznego ukrycia
Jakaś dłoń ciężka na piersi mi spadła...
O! jak się lękam twardej pięści życia...
Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
(I przyszła szara, wieczorna godzina...)
I przyszła szara, wieczorna godzina,
Wszystko w naturze zcichło w jednej chwili...
Zanim się księżyc z poza wzgórz wychyli,
Zasuwa ugor jakaś martwość sina.
Wiatr zmarszczył lekko sennych wód powierzchnię
I między trawy ułożył się na dnie...
Czasem się promień na wód tafle kładnie,
Rozświetli głębie i bez śladu pierzchnie.
Za chwilę światła rozbłysną w tej ciszy
I noc zapali złotych gwiazd miriady...
Tak cicho... zwolna zasypiają kwiaty...
Zda się, że teraz ludzki duch usłyszy,
Jak w sinych chmurach dzień przekwita blady
I jak się rodzą jakieś złote światy.
Modlitwa do duszy
Pani gwiazd złotych i smutku królowo,
W ciemnościach życia do ciebie się modlę,
Żem cię, syn własny, oszukiwał podle,
Udając wielkość myśli piorunową.
Żem był jak pielgrzym, co przez ugor idzie,
Pytając drogi pobladłemi usty,
Żem skrzydła szargał po domach rozpusty,
Chociaż coś we mnie łkało w niemym wstydzie —
Pozwól się tylko odrodzić odnowa,
Bo drzemie we mnie moc huraganowa
I zachowałem niby skarb w tej męce,
Kiedy mię porwie grzechu toń zdradziecka,
Ból — co nad wszystkiem załamuje ręce
I niezmącone jasne oczy dziecka.
Sen nocy letniej
Mrok... w oknie maki purpurowe płoną
Rozgranych zmysłów tajemna muzyka,
Czas niby płaty szarawe umyka
Do gwiazd... w dal ciszą i snem rozdzwonioną.
Wzrok nasz moc jakaś opętała dzika,
W twoich źrenicach moje oczy toną...
Jak pod zaklęcia tajemną osłoną
Przestrzeli się od nas odsuwa i znika.
I czułem wówczas, że nam w dusze spływa
Gwiazd spadających jasność migotliwa,
Że jakieś ręce na nas się pokładły,
Jakby z tych światów, gdzie gwiazd skrzy się droga,
Błogosławieństwo spłynęło w nas Boga.
Świt! świt! noc pęka! jak twarze nam zbladły...