Pamiątki po nas - Piotr Sommer (efektywne czytanie .txt) 📖
Krótki opis książki:
Udostępniamy drugi tom poetycki Piotra Sommera, wydany w 1980 roku a zatytułowany Pamiątki po nas.
Krzysztof Siwczyk pytał „Czy ktoś wymyślił piękniejszy tytuł książki poetyckiej?”. Na pewno jest on świetnym sposobem wyrażenia dystansu zarówno do siebie, jak i do własnej rzeczywistości.
Przeczytaj książkę
Podziel się książką:
- Autor: Piotr Sommer
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Liryka
Czytasz książkę online - «Pamiątki po nas - Piotr Sommer (efektywne czytanie .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Piotr Sommer
przystankiem a domem
Pawłowi i Helenie
Idziesz odwiedzić przyjaciela po pokazie filmów,
twoja żona została w domu sama,
twoja matka, o której zaczynasz myśleć
po wyjściu z autobusu, jest w innym mieście,
chora, wczoraj dostałeś od niej telegram;
między przystankiem autobusu linii 140-bis
a domem przyjaciela (czyli: przechodząc obok
zamkniętego sklepu, kupując papierosy
w kiosku przed domem oraz jeszcze w windzie),
zanim wejdziesz do mieszkania i zaczniesz
tę wieczorną konwersację z nim i jego żoną, jesteś sam;
twoje dziecko wyjechało wczoraj
do rodziców twojej żony, jest samo,
bez ciebie i bez swojej matki.
Myślisz o tym wszystkim zanim otworzą się drzwi,
gdy śnieg prószy ci w twarz, chociaż jest
trzecia dekada marca, przemierzając szybko
ten krótki dystans między przystankiem a domem.
Nagle zauważasz tę codzienną samotność, jakby wbrew sobie
i wbrew tym, o których myślisz.
List do Jerzego Ficowskiego
Wiesz, wtedy (choć piszę to
jeszcze teraz), drugiego maja
1975 roku, kiedy zszedłem
ze schodów, a potem jeszcze
niżej, w podziemie dworca
i znowu poczułem ten smród
tysięcy papierosów wypalonych
tutaj tego dnia (to znaczy
dzisiaj) i zdałem sobie sprawę
że nic stąd nie wywietrzeje
nigdy, bo nie ma gdzie,
choćby nie wiem ile szlauchów
oblewało peron, bo za trudno,
za daleko do powietrza
twojego domu (skąd mi się
to wzięło, przecież już
nie palisz), do twoich drzwi,
do twoich wszystkich
listów (przecież nawet nie
do mnie) w twoje strony
świata, do twojej jednoznacznej
ciszy, postanowiłem ci o tym
napisać, jakbym miał
w gardle tobół, który
mi trudno otworzyć
od tylu lat, jak dziecku
kiedy otwiera pierwsze
słowa, najostatniejszy krajobraz,
którego ktoś je nauczył,
tylko nie wie kto.
Białe pieczywo
Torsje po razowym chlebie
dwa krwiaki białek, brązowe bratki źrenic
Gorączkowe podziały testamenty dla kogo skąd
(co tu dzielić) Jeśli istnieje niebo
będzie gdzieś na samej górze
i będą zawsze sucharki, białe pieczywo
Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Coraz bardziej
Życie coraz bardziej składa się z drobiazgów.
Wydawało się, że jest — albo naprawdę było — inaczej:
same sprawy ważne, gorycz prawdziwych porażek.
Z drobiazgów, których jednak nie ma
bo albo zawodzą oczy,
albo nie chcemy być aż tak drobiazgowi —
niemniej trzeba by jakoś je zobaczyć,
nie mówiąc o tym, że trzeba by też zapamiętać.
Tymczasem tym, których nie lubimy
zadajemy kłopotliwe pytania
żeby przestali być
tak bardzo pewni siebie
a tym, których lubimy
kiwamy potwierdzająco,
że niby: z nimi, choćby nie wiem co.
List z Kijowa
I wiesz? Gdy na nalepce
od butelki ujrzałem nagle
dziesięć zamazanych gwiazd
(zamiast normalnie, pięciu
gwiazdek), co nawet
nie zabłysły żadnym
sensownym światłem oraz
słuchając słów Rubaszkina
(na litość boską, czy choć
dobrze zapamiętałem
to nazwisko) przypominanych
gorączkowo nocą, kiedy schodziłem
ze schodów (trzy razy
gorsza była zresztą
wspinaczka na to trzynaste
piętro; i znów zaczynam
cię zanudzać topografią
terenu i okoliczności; czy
uda mi się znowu to przełamać —
pewnie bym wtedy został
najbardziej zwichrowanym
poetą świata!), bo widzisz
tracę już rachubę i mówię
o wszystkim (naprawdę
nie wiem, jak mam nie być
taki detaliczny), bo i te
piętra, głosy, pieśni, pół
oficjalne nazwiska... Więc
kiedy zobaczyłem te dziesięć
gwiazd (zresztą być może
dziewięć, co chociaż by nie było
takie symetryczne)
i przypomniałem sobie
o Azerbejdżanach w mojej
starej szkole (i o rozbitym w proch
kirkucie tuż za miastem)
i wszystkich małych
narodach świata (i patrz,
obiecywałem, że przez chwilę
nie będę o tym myśleć) —
to wtedy, co się wtedy stało?
Czy coś zrobiłem, zapłakałem,
krzyknąłem w miasto?
Czy może tylko dalej
piłem wódkę, jak gdybym pił
od wielu lat, słuchając szeptem
wymienianych nazwisk, głosów,
pieśni, przypominając sobie
twoją twarz i to, co miałem
ci powiedzieć na początku
(„cyplonok toże choczet żyt’1”
śpiewał Rubaszkin cały czas),
nie zdając sobie więcej sprawy
co dokładnie, ani jak żarliwie
do ciebie mówię.
Ościenność
Zaczynasz używać
tych samych odległości
między wyrazami.
Jestem z tego dumny,
okazuje się, że miałem
na coś wpływ.
W domu jak zawsze:
ciepłe ale nieprzenikliwe ściany
nie przyjmą od nas nic,
sprzęty podstępnie
dają się dotykać.
Więc śpij
spokojnie i trochę
mów przez sen.
Okruchy
Czy to rodzina, ten kruchy nieśmiertelnik
skruszony ręką dziecka. Czy to mój głos.
Ile lat stoi na stole okryty kurzem,
ile mu nie potrzeba wody? Trzeba by
jakoś umrzeć, ale się boi
zostawić ranę nieobecności
chociaż oswaja ją od lat.
Domowy
Kobieta zwleka się z łóżka.
Wiesz, powinnam chyba zrobić sobie obiad
Ale nie zdąża
i umiera między
dwoma gestami: swojej matki
i dziecka, nie dowiadując się
na zawsze, kim, czyja
była bardziej.
Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
Mówi syn
Myśli, że odchodzę, a to
jakby uchodziła krew
przez ściśnięte palce. Krew
krwi. Tak myśli jednak
choć cały czas stoję naprzeciwko
i przeglądamy się w sobie.
Ale prawdziwym lustrem
jestem ja, tak zbity w szkło
że prawdziwsza tylko kropla
co po nim spływa.
I kopiuję jej światło i tamtą
krew. Mógłbym tak odbić
wszystko, prócz kilku słów,
czego mi nigdy nie wybaczy.
Tylko o 25, 30 lat
Ł. i M.
Dopóki można, zatrzymujemy ich
przy sobie. Wiemy, że muszą
odejść albo że musimy ich zostawić.
A jednak będą zdzierać z siebie
nasze ślady przez lata.
Kiedy nadchodzi tamto,
jesteśmy już właściwie gotowi.
Nie wiemy tylko, czy do końca
zachować pozory własnego wyboru —
że niby tak, kiedy odejdą
będzie lepiej,