Orinoko - Wioletta Grzegorzewska (biblioteka przez internet .TXT) 📖
Krótki opis książki:
Wiersze z tomu Orinoko zakorzenione są w kobiecym doświadczeniu biograficznym.
Poetka opisuje studencką tułaczkę po stancjach i akademikach, z każdego miejsca czyniąc interesujący punkt obserwacyjny. Parę dłuższych wierszy poświęca też swoim rodzicom i dziadkom. Komentując tę książkę, Karol Maliszewski pisał o „przenikaniu się anegdoty i tajemnicy”.
Przeczytaj książkę
Podziel się książką:
- Autor: Wioletta Grzegorzewska
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Liryka
Czytasz książkę online - «Orinoko - Wioletta Grzegorzewska (biblioteka przez internet .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Wioletta Grzegorzewska
siennikiem, w kiblu — królestwie
władcy much za stodołą, w telewizorze rubin,
na strychu, gdzie nietoperze odwracały świat
do góry nogami, a czas tlił się nerwowo
jak popularne papierosy znalazł mnie diabeł.
Pojechał ze mną do miasta na olimpiadę z chemii,
na pierwszą dyskotekę do remizy strażackiej,
pozwolił bez zmrużenia oka czytać Egzorcystę,
był moim pierwszym, cierpkim kochankiem.
Pilnujemy dymu z komina
Dla Renaty Zarychty
W tłusty czwartek odwiedzam chorą sasiadkę.
Przy łóżku na makatce haftowane flamingi,
woda wygrywa marsz w zardzewiałej misce.
Che uciec z tej izby pachnącej walerianą,
i mydlarskim ługiem. Mam siedem lat i nie znam
chłodu, który czeka w sieni, w sercu tej kobiety.
Ona łapczywie zlizuje puder z faworków,
zawstydzona odwraca się do ściany,
zostawia obolałe i schodzi
do wyszywanego
jeziora.
Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
W hotelu przy Żyznej
Czytam Rozmyślania Przemyskie,
na świetlicy Rosjanie oglądają pornusa,
(do tego niepotrzebny jest lektor),
o świcie pakują tajemnice do jutowych toreb
i wyruszają do Bazarowego Królestwa.
Próbuję napisać list skostniałymi palcami:
„Mamo, wreszcie znalazłam przytulna stancję”
tak ciepła, że strach nie pozwala zamarznąć,
wieczorem nie można wejść pod prysznic,
wataha śliniących się wilków pożera
studentki w bawełnianych pidżamkach.
Amazonki
W internacie rytuał obcinania paznokci,
roztocza maja ucztę, kiedy dziewczynom
z filologii łuszczy się po solarium naskórek.
W kabinie prysznicowej rozkleiła się podpaska,
bordowa stróżka2 płynie po płytkach jak Orinoko.
W nocy pora polowań, deszcze niespokojne,
w tropikach giną koledzy z politechniki.
Nawiedzona w Skrzacie
Po rynnie zjeżdżał prysznicowy wirtuoz,
który zmieniał skarpetki raz na ruski rok,
raz na zawsze chciał skoczyć na piwo.
Malarka spod piątki, pogotowie seksualne
w kotłowni, lekką ręką pomagała kolegom.
Upośledzony wujek Józek, najlepszy model
na Wydziale Plastyki, tańczył na płytkach,
w kuchni, jakby rozgrywał partie szachów.
Tam byłam chiromantką, łaziłam po liniach
życia i serca jak akrobatka.
Ciuciubabka
Pobiegłam na autostradę. Wsiadłam do tira
skazana na oglądanie Charona, który woził
nieprzytomne krowy, tam gdzie nieskończoność
chwiała się na haku. Paplał o starej,
która puszcza się często, kiedy on jest w trasie.
Przesiadłam się do zachodniego samochodu,
częstowałam się gorzką czekoladą, rozmawiałam
po niemiecku o pogodzie, Wałęsie i papieżu,
przełykałam rosnące w gardle anioły strachu...
Skoro nie chce się zatrzymać, trzeba ja zgasić.
Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Blue Velvet
Żyłam w czyśćcu Tartak, w Biznes Centrum,
Tam piwo pieniło się jak tutejsze morze,
barman był kulawy, otwierały się sezamy
pod stołem dla cierpiętników wszelkiej maści,
święta była przemiana kostek lodu w wodę.
Absolut nas rozgrzeszał. Półnagie czekałyśmy
w narożnikach, peruki pachniały sianem,
w rękach starego Wadima wszystkie jak aksamit
polskie laski, bułgarskie sokowirówki i rosyjskie wydry.
Teraz, gdy nie patrzę na swoją twarz w gablotach,
chciałabym tam wrócić, kląć po polsku, obgryzać tipsy
Przedwiośnie
Jeszcze jeden odważny spacer w zimnym świetle,
kontury stają się za ostre, sople nokautują w słońcu,
ucieczki kończą się lądowaniem po drugiej stronie luster.
Na skwerku kobieta, która dawno postradała zmysły,
nazywa świat nowym dialektem, karmi gołębie chlebem,
ptaki siadają na jej ramionach i skubią spleśniałą komunię.
Muszę zatrzymać ten widok: Pani Babel krąży alejami,
a matki z dziećmi uciekają przed nią, jak przed grypą.
Wszystkie wieczory świata
Pierwszy samotny wieczór na poddaszu,
niewyraźny jak biała cerkiew za oknem,
w podbrzuszu niosłam przezroczyste kiełki
i strach, który trzeba uciszać postinorem.
Kiedy mąż przepływał Cieśninę La Manche,
musiałam pilnować dłoni, palce tęskniły.
Złośliwe klucze nie chciały się przekręcić,
w przeciwieństwie do mnie miały żelazną wolę.
Bigbitowo
Wymyślona przeze mnie kochanka
jest słodka jak melodia o Aluette,
nienasycona łodyga hortensji
zwykle dochodzi w pięć minut
do miejsc, gdzie pokazuje landszafty.
Nie jada na kolacje łososia w pieprzu,
pod poduszka chowa hamburgery,
nie wysyła esemesowych chartów,
w których opowiada sny o toreadorach.
Wódka w korze, bigbitowe ciało bez blizn,
w środku ślad, który się nie zgoił.
Bezsenność w Ryde
Od wszystkich rzeczy oddziela mnie próżnia
i nie pcham sie nawet ku jej krawedzi.
Franz Kafka, Dzienniki 1910–1923
Plamka na tęczówce, rudy kot na framudze,
lśniące futro na krawędzi powietrza,
wyłazi z siebie, aby dogonić dmuchawiec.
Z wiktoriańskiej kamienicy wypływa kobieta,
niech jej wybacza ściany codzienne przekleństwa.
W nocy otwiera się próżnia, pęka w skroniach,
nabita płaczem dziecka i gwizdem promów
Więcej krawędzi, mniej słów
Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do prapremier wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Morfinowe
Patrzcie na tego starego żuka!
Franz Kafka „Przemiana”
Wałkarz lipczyk, krawiec głowacz, orszoł prążkowany
przyszli w białych fartuchach, sterylne gadziny,
specjaliści do spraw chirurgicznej przemiany.
Najpierw zmienili głowę w szyszak zwariowany,
przez butle, rurki, kaniule pompowali płyny,
wałkarz lipczyk, krawiec głowacz, orszoł prążkowany
moi starzy znajomi. Sapiens zaplątany
próbował się wydostać ze szkieletu chityny.
świat się pootwierał na skutek przemiany.
W kolbie sali symfonia, ogród światła rozlany.
Całą noc przelewali zimne krople morfiny
wałkarz lipczyk, krawiec głowacz, orszoł prążkowany.
Lampy wybałuszał sufit drapowany,
za parawanem mijały nieludzkie godziny.
Trio grało na skalpelach. Pod koniec przemiany
powróciła przytomność i świat sponiewierany.
Niech się utopią w rymach mojej formaliny
wałkarz lipczyk, krawiec głowacz, orszoł prążkowany
w szpitalu Saint Mary’s, sprawcy mej przemiany.
Oko waserwagi
Każdy jak może, swoja starość łata.
Tytus Czyżewski
Ja Władysław, syn Marianny i Józefa, stolarz
z dziada pradziada, urodzony na klepisku
jako dziecko od pasania krów uciekałem,
modlić się pod kapliczką do Anioła Stróża,
by choć raz pozwolił pojechać do Warszawy,
którą widziałem na obrazie u księdza w Kamyku.
Ożeniłem się z panną, co w łóżku jak kamyk,
wysłali rozkaz, pojechałem do Warszawy,
wcielili do armii. Pytajcie Anioła Stróża,
pognali mnie do obozu, gdy uciekałem
z Sudetów, żułem korę z głodu. Na klepisku
jak bydlę konałem, ja syn Józefa, stolarz
jak postrzelona kuna w lesie na klepisku
i nie wyniuchał esesmański pies stolarza.
W rynnie pod mostem dziękowałem Stróżowi,
że mnie nie zawiódł do płonącej Warszawy,
co paliła się jak stodoła. Nie było kamyka,
którego nie podeptał wojskowy but. Uciekałem
na furmance, za pazuchą mój Anioł Stróż
heblował mnie na człowieka, mnie stolarza.
Dał cynk, gdy podchodziłem do Warszawy,
że ślubna z byle cepem urzęduje na klepisku,
chciałem babie manto spuścić, ale uciekła
perliczka jedna. Z domu nie został kamyk,
wystrugałem nowe gniazdko, ale uciekłem
do gospody przed miejscowym aniołem stróżem,
co partią mamił, obiłem mu mordę na klepisku,
przyjechali mundurowi, wsadzili mnie stolarza,
ojca dzieci, po których został cmentarny kamyk.
Długo śniłem na pryczy, że jadę do Warszawy,
leżę w hotelu i oglądam ulice Warszawy
przez okienko jak oko waserwagi stolarza,
leże w srebrnej wannie, nie na klepisku,
wącham mydełko jak rzeczny kamyk,
leżę tak sobie bez wiórów i nie uciekam,
wyrywa mnie ze snu klawisz, wredny stróż.
Ja stolarz, syn Józefa, urodzony na klepisku
uciekałem całe życie przed Aniołem Stróżem
do Warszawy. Niech spadnie z serca kamyk.