Darmowe ebooki » Wiersz » Ballada z tamtej strony (tomik) - Józef Czechowicz (darmowa biblioteka internetowa .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Ballada z tamtej strony (tomik) - Józef Czechowicz (darmowa biblioteka internetowa .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Czechowicz



1 2 3 4
Idź do strony:
gorzej albo lepiej 
może wszystko jedno  
 
sercem zagrać na mapach jak czerwiennną kartą 
stuka pod wstęgą drgnęło zabolało 
stukającym będzie otwarto 
stukać czy nie za mało 
 
działa bagnety nike7 to było 10 lat 
przygasły wybuchy śmierci ogniste smugi grzywy 
westchnieniem maszyn w tęgim znoju 
oddychają za miastem niwy 
domy ceglane chaty łakną chleba pokoju  
 
belweder8 to także dom stary biały jak księżyc 
dwoje w nim oczu a tyle światła 
patrz nocą na tym domu widać jak ziemia cięży 
tam dźwiga ją na barach atlas9 
 
bez nut
zapada w biały papier  
naprzeciw słońca i wód  
odwieczne promienie  
spadają też mieczami z chmur  
 
śpiewaczki jedwabne jagnięce 
i wy dziewice pożogi10 
przez wiersz przeświecają wasze ręce 
księżycem złowrogim  
 
zorza opada przez chmury 
a semafor wybucha wzwyż  
drzewa kwitną drzewa wichr11 łamie  
konie fal szaleją u zgliszcz12 
 
chrapliwe pierwotne krzyki  
trzaskają nad światełkiem muzyki  
i wąwozami popłynęła szumu ulewa  
te wiersze z mitycznego kraju  
niechcące śpiewać 
 
Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
lato na wołyniu
łąka huśtawka 
sznury pogody chrzęszczą 
rozwiewa się nieba kaftan 
w rozkołysaniach 
kołyszą się gałęzie pachnąc szczęściem 
tryumfowania 
 
od chmur dalekich do suchych skał 
młot słońca połysk 
moich stóp chwała 
tratuje wołyń13 
unosimy się falisty dym 
to słoneczna głowa i ja 
opadamy jak zgaszony wybuch 
krąży fosforyczny rym 
napowietrzną rybą 
 
z rozkoszą gwiżdżę w czerwcowy czad 
skaczę kołuję tętnię 
25 lat 
nagiego ciała ogień 
ręce ptakami w niebie 
wiatrem nad trawą nogi 
to pięknie  
 
to pięknie słuchaj 
gdy karminowy grzebień 
południa żłobi upał 
gdy lazurowym koniem do nas 
przyfruwa z gorącej przestrzeni 
asonans14 
ukochanej ziemi 
 
hej  
 
pamięci zniknionego
gdzie czerwona kalina 
styka się z niebem słodko  
szumiąca wiotka 
jest jasno 
 
u kaliny zamyślona dziewczyna  
jak piękna 
niewiele takich w życiu spotkań 
spojrzeć w zachwycie zasnąć  
 
morze morze morze 
okręt orzeł  
 
ciemność białą mętną stojącą  
łańcuch mocnym sprężeniem trąca  
w tej kopule zwróconej w dół  
wielkiej jak nicość  
łańcuch drży ogniwa idą wzwyż  
ostre szpony drą piach i muł dna 
wyrywa się z mroku żelazny masyw krzyż 
i prąc przez głębię gra 
kotwica  
 
morze morze morze 
między liny jak deszcz ukośne 
wplątał się wiatru proporzec 
trzepoce ostro i głośno 
ku zorzy  
 
morze morze morze  
 
wysp bukiety różowe granatowe 
w słonej burzy jak pięści się trzęsły 
głos daleki szybkim biegał krokiem  
przez obszary jasne i szerokie  
sztywnym jakby przerzucając się przęsłem  
głos daleki tulił się nam do głowy 
nie wiedział drżał powtarzał 
 
morze morze morze  
 
wichrze wyspach kotwicy burzy 
szukał głos duży 
orła conrada15 żeglarza 
 

panu kazimierzowi miernowskiemu

zdrada
dziewanno16 
grzmiały bryły chmur 
dziewojo17 
szmery drzew się stroją 
dziewico 
błysnęło złote lico sponad gór 
on żonę pojął 
 
w półkolu półksiężycu mulistym śniada  
wstęgami ciężkim dymem idzie smuga światła 
od sadu w noc gorącą dyszącego jak stado 
los się gmatwa 
 
a tymczasem woda się czesała 
wartkim szumem u wodopoju 
w siedmiu lustrach odbijał się pałac 
i słowa 
on żonę pojął 
 
wonią próchna ten dom się odziewa 
modlitwami szemrzący w kątach  
wśród okrzyków do dziewic dziewann 
los się zaplątał 
 
 
samobójstwo
ostatnim towarzyszem świt na hafcie firanek 
uderzony wystrzałem z bliska 
w ognistym huku i złocie 
rozszerzył się nagle w czarnych wód ścianę 
wody spadły w cień bez nazwiska 
cień w olbrzymie paprocie 
z dołu posrebrzane 
 
spadał o sny o sny 
 
bardzo głęboko siwy tuman zmurszały 
twarze krążą bezwładnie oślepłe 
zalane strużącą się krwią 
każdej dłoni kwiat biały 
ciepły 
w atmosferze stojącej pływa drżąc  
 
poprzez gęstwę18 przepastną 
w milczeniu jak rzeka długim 
świecąc w ciemnościach niejasno 
sennego lotu łukiem 
powoli spadł 
we mgłą szarawą migocący 
nieistniejący 
świat  
 
głębiej 
tuman zatrzepotał jastrzębiem 
nad wieczną nocą 
w zawiei form 
jak kamień 
oszalały wszechmocą 
runął mu na spotkanie 
sztorm  
 
grzmot grzmot grzmot 
nicość 
przepaści głodna  
żelazna błyskawico 
w lot  
w odmęt 
 
pęd pęd 
ciężkimi tabunami gwiazdy 
tratować na szczęt 
miażdżyć  
 
wichrem w ryczącej burzy 
urastał jego gniew 
miotał się palił w ryk zamieniał 
nie mogły śpiewać dłużej 
sprawy człowiecze wspomnienia 
poranek wystrzał ziemia 
nawet krew 
 
stopionym lały się brązem żywioły w gromie 
on poznał i wrzawą w górę 
wzbijał się niby płomień 
otchłań krzykiem napełniał wojennym 
w miliona głosów zawierusze 
z wszechrzeczy chórem 
i złudzeń 
jesteśmy zjawiska czasy ludzie 
śmierci geniuszem jednym 
śmierci geniuszem 
 

pani halinie powiadowskiej

Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
deszcz w concarneau
nisko nad lądem chmury zwinięte w pięść 
dziewczyna białe wiadro zanurza w zatokę 
trzepocze się falami horyzontu część 
żagle zakryły drugą przed patrzącym okiem  
 
spoza skały wiśniowej wiatr prychał jak zwierzę 
obtarłem o liść ręce burza czas mi odejść 
gdy barka rozhuśtana gniotła w pianach wodę 
płótna jej się wydęły dziewczęco i świeżo 
 
niby daleka bitwa na budynku grzmiał dach 
to w źle przybitych blachach i krokwiach19 wiatr zagrał 
znikły kontury rzeczy zaszumiało z nagła 
deszcz spadł niby kurtyna w eliptycznych fałdach 
 
przeczucia
u czarnych okien wicher 
brzęk choinkowych świecideł 
I wołam przychyl się przychyl 
twarzą ślepą 
niewidzialny trzepot 
szepce idę 
 
więc wówczas pokoju przestrzeń ściany 
zbratane z sufitem czworgiem krawędzi górą 
siny grzmot przekłuwa na wskroś 
pochłania łóżko szafę obrazy stół 
więc 
jest wielki obszar pod chmurą 
ciemny to dół 
echem zalany 
nawinięty na grzmotu oś 
 
chyba tak płomień szumi 
spalając jodłowe wieńce 
gdym umilkł 
oparłszy głowę na ręce 
szumiącą głowę 
szumiącą głowę 
 
rozszerzają się mroki granatowe na wszystko 
na światłość kobiet 
na szybkich pociągów 
przytupujący po polach takt 
fontanny biura bitwy czeluście szacht20 
szarość armat wieczorów posągów 
 
zjawiska dawne nowe 
dogasają ciemnoaniołowe 
smugą się leje powolną ni dobra ni zła ni dziwna 
ni śmieszna ni straszna 
trwoga 
po prostu zimna 
jak prąd wichru ze szczelin u proga 
 
imieniny

sobie samemu z goryczą

więc jeszcze jedna mila  
 
wiatr silniejszy we włosach  
 
że godzina godzinę odchyla 
łagodnym uchwytem 
cały mój posag 21 
 
pod popiołem
wichrze popielny czyś po to wiał 
by imię moje zetrzeć ze skał  
 
głowy snem owinięte głowy 
czarny kozioł prowadzi na makowy zagon 
widziałem w czeluści skrzypcowej 
jaskółka zawisła wagą 
 
cienie się w cieniach pławią 
formy poddają się rytmom 
światłością krwawopawią 
parne parowy22 kwitną 
 
z morza kobiety złotorogie 
wychodzą szukając pieszczot 
w jałowcach czerwony ogień 
krzaki w ogniu proroczym szeleszczą 
do jakich rozwiać się granic 
by nie pachniały bagnem 
wichru popielny taniec 
me imię ściera ze skał 
pragnę  
 
Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do prapremier wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur: wolnelektury.pl/towarzystwo/
sam
u dna ostrego krzyku 
nic się nie jawi 
brudna skrwawiona stopa na chodniku 
płot afisz 
drzewa szeregami bojowo 
chcą śpiewać ramionami nad głową 
ziemia w kamieniach płowych nie może się uśmiechać 
 
a gdzieś 
chociaż nici pajęcze na strzechach 
ptaki lecą pod zorzę 
świtem 
wiatrak ręce ogromne rozłożył 
nad żytem 
chociaż rola wędruje bruzdami wzdłuż 
od horyzontu do horyzontu 
od zórz do zórz 
nie ma spokoju  
 
pokoju mój z zegarem 
przyjacielu z zacisznym objęciem ścian 
ty nawet wietrze stary 
na ulicach mnie zdradzasz gdziem sam  
 
ach nie noc jedwabi żałobnych 
nie burza nad pustki żywiołem 
nie sen  
 
słowami czerwonymi 
strunami czerwonymi 
za rozpalonym czołem 
ciemny tors mostu nad ciszą 
wszędzie czerwienie kołem 
płomienie wisząc 
w mętnym strumieniu sekund 
grożą 
powodzią wieków 
straszniej niż noc 
straszniej niż burza 
niż sen 
 
pontorson23
ósmą godzinę znaczy twardy zegara terkot 
dzieci w sabotach24 śmieją się biegną do szkoły 
odprowadza je sad brzoskwiniowy a pachnie cierpko 
jest tu i ranek jasny jak lusterko 
wesoły  
 
to on siekierą z bursztynu podcina drzewa nocy 
więc walą się ciemnymi koronami na zachód 
w uliczce kościół ma srebrne oczy 
domy na kolanach modlą się bez strachu  
 
pole w ciepłych okrzykach 
bo tam żółty łubin 
swoim nocnym kolorem się upił 
a jeszcze słońca połyka 
ramieniem pijanym otacza 
najmilszą zabawkę swą 
miasteczko 
płaskie jak taca 
stare jak zgrzyt zegara 
pontorson  
 

pani stanisławie z gozdeckich horzycowej

preludium25
Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/
1
o świcie wybuchły ptaki z mosiężnych ról 
smukła kobieta jasność przyniosła na głowie 
 
 
2
dzwony nienasycone kołyski muzyczne 
wspominać wspominać zapominać  
 
3
powiewie różowy jak twarz dziecka  
płomyku podcinający niewysoką trawę  
ciemnym kwiatem makowym skinę  
nieruchomy zapach uderzy mnie i zginę 
 
4
jeleń stoi u źródła struga szepce ave26 
 
Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
ballada z tamtej strony
o śmierci nic już nie wiem  
 
o czarne okna i powieki 
trzepoce motylami 
pachnie sośniną modrzewiem 
dotyka co noc snami 
zza cichej rzeki 
gdzie mgła noga za nogą 
wlecze się w ciemny zakąt  
 
trzyma w skrzynce niebieskawy akord  
skrzynki otworzyć nie mogąc  
 
życie jest snem krótkim 
mówi głos z prawej strony 
życie snem krótkim 
wtóruje ze smutkiem  
głos lewy przyciszony 
życie snem krótkim 
to trzeci nieodgadniony  
 
i wzbija się w szare niebo  
mgła z nieznanego oblicza  
a czas  
a ziemia dziewicza  
 
o dlaczego 
wzrok twój nie schodzi 
z przedmiotów pod oknem leżących na stole 
z godziny w której żem się rodził 
ze skrzynki zamkniętej jak boleść 
z umarłych rąk czechowicza 
 

panu wacławowi gralewskiemu

o matce
rano tęcza na ścianie odbita z lusterka 
falisty brzęk zegara wydobywa na jaw 
maj się sadem puszystym jak chmura rozćwierkał 
w oknie które granicą jest izby i maja  
 
powiewają tu matki ciemne ciche ręce 
przebywają tęczowy refleks czy wodospad 
nad obrusem ciemnieją ciszej i goręcej 
mimo zmarszczek szept smutny niemyślaną groźbą  
 
matko zbudzony patrzę spod rzęs trawy leżąc  
matko twe siwe oczy płaczą nade mną może wiatr  
jestem tu choć daleko na innym wybrzeżu  
twój ostatni kwiat 
 
tak mało wiesz o synu chodząca wśród gromnic  
tyle że spajam głazy rymów  
tyle że nie mogę zapomnieć  
płomienia dymu  
 
jak nikt inny jesteś pośród ludzi  
mówić cóż mówić drżeć z niemocy
1 2 3 4
Idź do strony:

Darmowe książki «Ballada z tamtej strony (tomik) - Józef Czechowicz (darmowa biblioteka internetowa .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz