Józef Birkenmajer
Wycieczka (tomik)
Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.
ISBN 978-83-288-3078-3
Wycieczka (tomik)
Strona tytułowa
Spis treści
Początek utworu
Listy matczyne
Medytacje
Meorum Prime Sodalium
Opuszczony okop
Wycieczka
Wieża Marjacka
W dzień zaduszny
Podzamcze
Rozmowa z cieniem
Wesprzyj Wolne Lektury
Strona redakcyjna
Wycieczka (tomik)
Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do prapremier wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Listy matczyne
(Wiersz odznaczony pierwszą nagrodą na konkursie w Krakowie)
Na dnie najgłębszej, najcichszej szufladki,
ukrytej w biurku — niby dusza w ciele —
chowam skarb wielki: listy mojej matki
pisane do mnie przez różnych lat wiele.
Tu, gdzie ich żadne nie dosięgną zgiełki,
leżą spokojnie — jak w morzu perełki.
Niegdyś latały — niby białe ptactwo —
na śmigłych skrzydłach — hen w świat gdzieś odległy..
Dziś, zakończywszy bezdomne tułactwo,
na jedno gniazdo gromadnie się zbiegły
i tutaj rzeszą zgodną i bezgwarną
— snać pomęczone lotem — wraz się garną.
Ja im przytułek dałem i gościnę — —
zabiegiem tutaj zebrałem je skrzętnym —
i wydzierałem te listy matczyne
losom złowrogim i ludziom niechętnym.
Były mi zawsze przedmiotem mej troski
i strzegł ich pilnie afekt mój synowski...
Nie zniszczył mi ich burz rozlicznych zamęt
(jak to się stało — nigdym nie wyświetlił! ).
Już tu i ówdzie przybladł w nich atrament,
a papier pożółkł, zszargał się i zetlił —
i rzekłbyś, że go lada siła zetrze,
jak liść jesienny, miotany na wietrze.
Lecz na tych kartkach wytartych i wiotkich,
co zwiędły, mamo, jak twoje oblicze,
ileż uśmiechów — jako ono — słodkich!
jakież w nich siły biją tajemnicze,
jakież — w młodości duchowej rozkwicie —
drga w nich przepiękne i prawdziwe życie!...
Niby to jeno cyfry i litery — —
a przecie w każdej literze i cyfrze
kryje się serca twego okruch szczery,
tętnią, śpiewają uczucia najżywsze —
bo twego pisma misterne przędziwo
jest jak żył siatka, krwią nabiegłych żywą...
W samotnych chwilach wyjmuję te listy
i odczytuję od deski do deski.
Wtedy mi w sercu zdrój wytryska czysty
i w duszy spokój jawi się niebieski
i tonę cały w czarownej powieści,
obejmującej — lat moich trzydzieści...
Pierwszy z nich — w drżącym nakreślony tonie:
cicho się zwierzasz matce swej... ponieważ
czujesz, że oto zagościł w twem łonie
ktoś, kogo pragniesz — kogo się spodziewasz —
ktoś, kto twojemu sercu jest już bliski...
W chwiejnych literkach lśnią szczęścia pobłyski...
Dalej — w następnych listach kilkunastu
dźwięczą wyrazy serdecznej tęsknoty
ku dalekiemu posyłane miastu,
gdzie bawił ojciec — — o zdrowie kłopoty — —
i dziwne lęki — duszę targające —
choć podróż trwała coś ze dwa miesiące.
W każdym dopisek jest o mnie — na brzeżku —
i tam nazywasz mnie: «nasze maleństwo»...
W spojrzeniu mojem — i w każdym uśmieszku —
do ojca mego widzisz podobieństwo — —
Piszesz, że moje dziecięce gruchania
łagodzą smutek twojego rozstania...
A potem listów — już do mnie — plik gruby: —
pragniesz, by syn twój, co się w szkołach kształci,
nauką swoją przyczyniał ci chluby
i żeby swojem sprawowaniem dał ci
szczęście i radość... ale ja, zły chłopak,
często czyniłem prośbom twym naopak.
Gdy karę za to wzięło krnąbrne chłopię
i Bóg mu zesłał nędzę i tułaczkę,
nawet w strzeleckim ponurym okopie
całą twych listów otrzymałem paczkę...
Szły za mną listy twe w obcą krainę — —
Łzy w nich piekące były — łzy matczyne...
Listy te były zwięźlejsze — niż tamte — —
A prócz podpisu twojego, o mamo,
miały też podpis: «N... Zensurbeamte...»
Zaś tekst niejedną był upstrzony plamą
i czasem ktoś w nich stronicę roztargał —
ktoś, co świętości moje miał... za szpargał...
Dziś kiedym z własnych doświadczeń dopiero
pojął, co znaczy kochać — własne dzieci,
radość odczuwam dziecięcą i szczerą,
ilekroć do mnie z oddali przyleci
list twój, o matko, tchnący staroświeckiem
pięknem... list, w którym wciąż jestem twem dzieckiem,
Każdy z tych listów w sercu mem rozdzwania,
myśl mą pogłębia, wiąże i uzacnia,
budzi wspomnienia i przyszłość odsłania,
krzepi mą ufność i wolę mą wzmacnia...
Druhy mej doli — życia mego świadki!
Najdroższe listy — listy mojej matki!...
12. I. 1929
Medytacje
W cieniu stuletnich buków nad wąwozem,
koło klasztoru na górze Alwerni,
smutny Panjezus siadł na kolumience;
rękoma — spętanemi konopnym powrozem —
podpierał głowę skrwawioną,
boć ją przygniotła korona z cierni
i srodze cięży Mu pono...
Usiadł Pan Jezus w smutku okrutnym,
myśli o Swojej męce,
o Swych krzyżowych stacjach...
*
Pod Panjezusem smutnym,
koło wyrębu, na drewnianej ławie,
nieraz w godzinę wieczorną
pogrążony w medytacjach
siadałeś, ojcze Czesławie,
aby odmawiać swe modły
albo kronikę spisywać klasztorną...
Gwarzyły z tobą korne mniszki — jodły,
gwarzyły z tobą bernardyny — buki
w burych a szorstkich habitach,
niby dysputę z tobą wiodły,
choć twej nie miały nauki.
Jednakże czasem w ich szumnych rozchwiejach,
w ich modlitewnych zachwytach,
słyszałeś opowieść rzetelną
o dawnych dziejach,
któreś spisywał do kronik.
I w takiej chwili
nieraz ci szeptał cicho pasikonik:
Cyt! już śpią, śpią snem wiecznym, pod kruchtą kościelną
ci, co tu niegdyś żyli!...
*
Pod Panjezusem smutnym,
na zielonej murawie,
hasały sobie wróbelki,
z rozgwarem buńczucznym, i butnym i chutnym
wzajemnej z każdym szukały zaczepki —
i zaglądały w twarz twoją ciekawie
i za nic sobie mając wzrost twój tęgi, krzepki,
nieraz w poufałości i śmiałości wielkiej
dziobały twoje trepki;
ty dobywszy z zanadrza kawał chleba suchy,
sypałeś im okruchy...
*
Kędyś za borem Szymoty,
poza Kwaczałą, Lipowcem,
chował się słońca krąg złoty;
wieczór już zwolna szarym pokrowcem
osłaniał łąki, łoźniaki, zagony,
jakby kościelne barwne feretrony,
po procesyji znów złożone w kącie...
Za mgłą się kryły babiogórskie szczyty
daleko — na horyzoncie,
głowy w kaptury wełniane odziawszy,
jak zakonnicy zamodleni w stalach...
Rąbek zórz się czerwienił — od serc ludzkich krwawszy...
*
Z rąk twych, ojcze Czesławie, wypadał różaniec
i mimowoli zamykał się brewjarz,
gdyś, od psalmu wersetów
twarz odrywając, wznosił wygoloną głowę,
a wzrok twój, w którym płonęły zachwyty,
błądził po ziemskich okolach, oddalach
aż poza świata kraniec —
wszędy, wszędy, gdzie miłość Bożą ty rozkrzewiasz...
Liczyłeś te wzgórza i wzgórki
jakby żywego różańca paciorki,
na srebrną Wisły nawleczone wstęgę;
wertowałeś stubarwne łąki, pola, niwy,
niby inicjałami zdobną starą księgę;
patrzyłeś na sterczące pośród górskich grzbietów
strzeliste krzaki jałowcowe
i na te zorze szkarłatne,
co nad niemi płonęły jak świece roratne;
wzrokiem nabożnym
zatrzymywałeś się przy każdym krzyżu
przydrożnym,
jak gdyby przy ołtarza mensie...
*
Wiatr, który śpiewał poszumów gwarem
i wierzchołki żywicznych świerczyn tarmosił,
aromaty upojne z łąk i pól przynosił,
jak ministrant co srebrną kadzielnicą trzęsie...
A tyś swe serce w górę wznosił,
jakgdybyś tym cennym puharem
w ręce Boże za braci swych, ludzi, wypijał
wino szlachetne, ożywczy kordyjał
miłości — powszechnej a żywej...
Te łąki — lasy — rzeki — na górach — na niżu —
ogarniałeś miłością i błogosławieństwem,
zowiąc je bracią własną i rodzeństwem,
jak niegdyś mistrz twój — prostaczek z Asyżu...