Darmowe ebooki » Tragedia » Lilla Weneda - Juliusz Słowacki (książka czytaj online .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Lilla Weneda - Juliusz Słowacki (książka czytaj online .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Juliusz Słowacki



1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 13
Idź do strony:
go widzisz?

Oto wróżka, która zabrania harfiarzom rozpaczy, a jednym strasznym i mściwym czynem zajęta, stąpa po sercach ludzkich, kruszy je pod swymi nogami. Eumenida5 eschylowska6 krzycząca: zwycięstwo! sto serc ludzkich za zwycięstwo. Czy się nie wzdrygasz?

Oto jest stary i święty człowiek, który przyszedł łzawe Chrystusa oliwy7 zaszczepiać na płonkach8 sosnowych i zamieszkał w czaszce olbrzyma, a przyjazne jemu ślimaki przylazły i śliną kryształową zalepiły czaszki już pustej źrenice, powoje owinęły ją dokoła. Oto we wnętrzu groty kościanej i ludzkiej krzyż stoi, lampa się pali i błyszczy obraz rafaelowski Boga Rodzicy. Widzisz, jak dno złote obrazu pięknie jaśnieje w ciemnościach pustego czerepu? Słyszysz, jak szemrze modlitwa? Lecz — o! biada, o! losy... słowo świętego starca miecz Rolandowy wyprzedził i jeszcze lud jeden kona z wiarą okropną rozpaczy w przyszłość i zemstę. Cóż, mój Galilejczyku?

Oto jest brat Rolanda, a praszczur Sobieskiego, człowiek silnej ręki i molierowskiej w domostwie słabości; kontusz mu włożyć i buty czerwone, gdy wróci z piorunowej walki siarką cuchnący i krwią oblany po szyję. — Kontusz mu włożyć i żupan, niechaj panuje... bez jutra.

Oto nareszcie jest twarda dziewka skandynawska; oto mniejsze mrówki ludzkości, pełne kłamstwa, wybiegów, tchórzostwa w osobie Ślaza. Oto jest cały sklepik kolportera, wysypujący przed tobą swe fantastyczne figurki, za które autor sam gada; a czasem szczebioce Alfierego9 językiem. Na cóż to wszystko?

Zaprawdę ci powiadam, jam tych mar nie wołał — przyszły same; przyprowadziła je z sobą biała Lilla Weneda; a ja ujrzawszy ten tłum ludzi, harf złotych, hełmów, tarcz i mieczów dobytych, usłyszawszy głosy zmięszane dawno już wymordowanego ludu, wziąłem jednę z harf wenedyjskich do ręki i przyrzekłem duchom powieść wierną i nagą, jaka się posągowym nieszczęściom należy.

Ile razy więc, zwyczajem teraźniejszych poetów, chciałem zacząć kwilącą serca dyssekcją, lub melancholizowaniem sztucznym obrazów prostą legendę okrasić, tyle razy mary zjawione krzyczały z krajów przeszłości: „serca nasze były zdrowe i ciała, w mowie naszej nie było niespodziewanych concetti. Choć córki królewskie, nie wzdychałyśmy do księżyca, choć synowie królewscy, pędziliśmy woły na paszę. Osjan10 usłyszał naszego zgonu historię, lecz nie znalazł w niej dosyć chmur księżycowych, duchów, sarn, błyskawic i wiatru wzdychającego po mogiłach, ani więc ruszył harfy na omszonym dębie wiszącej, ale odpędził nas w mgłę niepamięci rozpaczne. Lecz ty, mówiły dalej mary, któregośmy widziały w ciemnym Agamemnona11 grobowcu, ty, jadący niegdyś brzegami laurowego potoku, gdzie Elektra12 królewna płótno bieliła matczyne, mów o nas prosto i z krzykiem.”

Tak namówiony, wziąłem pół posągową formę Eurypidesa13 tragedii i rzuciłem w nią wypadki wyrwane z najdawniejszych krańców przeszłości; a jeżeli Bóg mi pozwoli, to na tej nieco marmurowej podstawie, oprę szersze, bardziej tęczowe, lecz mniej fantastyczne niż Balladyna tragedie; tylko ty, Irydionie, nie opuszczaj mnie śród zimnego świata słuchaczy, tylko ty mi nie daj uczuć chłodu, który mi na czoło od twarzy ludzkich powiewa; a gdybyś widział na mnie idące węże, weź w rękę harfę Lilli Wenedy i przemień te gady w słuchaczów. Ile razy z tobą byłem, zdawało mi się, że wszyscy ludzie mają oczy rafaelowskie, że dosyć jest jednym słowa zarysem pokazać im piękną postać duchową, że dbać nie trzeba o niedowidzenie, a chronić się tylko przesytu; sądziłem, że wszyscy ludzie obdarzeni są platońską i attycką uwagą; że dodawszy do stworzonego już przez poetów świata jednę14 taką postać jak nimfa uwieńczona jaskółkami, które pierzchają z włosów, dotknięte słońca promykiem; jednę taką postać jak nimfa uwiązana rączkami za łańcuch smutno gwarzących po niebie żurawi, można te Ateńczyki obrócić na niebo oczyma. Teraz widzę, że innych widm, innych kolorów, innych potrzeba obrazów. Nie schodzę jednak z mojej drogi; a że jest pustą i szeroką, to przypomina mi złote pustynie Suez, na których tak mi dobrze było, gdym się tylko za słońcem i gwiazdami kierował. Jest to wreszcie dla mnie droga konieczna; ile razy bowiem zetknę się z rzeczywistymi rzeczami, opadają mi skrzydła i jestem smutny, jak gdybym miał umrzeć; albo gniewny, jak w owym wierszu o Termopilach15, który na końcu księgi umieściłem, niby chór ostatni śpiewany przez poetę. Na Odyna! niech wrzeszczą samochwalce, a ja z drgającymi ustami wracam pod skrzydła twoje ochłonąć.

A teraz, słyszę, że mnie pytasz, skąd się w mojej myśli biała postać Lilli Wenedy zjawiła... posłuchaj. Przed pięciu laty mieszkałem nad jeziorem Szwajcarii, blisko miasteczka Villeneuve, dawnego Avencium. Miasteczko to, położone na zielonej równinie w końcu jeziora, niedaleko zamku Chillon i skał Heloizy, czarowało mnie swoją wiejską i spokojną pięknością; na jasnych i wodnistych łąkach zbudowane, uśmiecha się wiosenną zielenią spod czarnych gór, które, podobne rzymskiemu legionowi, stoją groźne, nachylone, gotowe spaść i rozprószyć... Co? kilka małych domków, biało odbitych w jeziorze, mały kościołek z piramidalną wieżyczką i rzęd16 ciemnych drzew kasztanowych, które jesienią owieszone mnóstwem chłopiąt, tłukących z koron owoce, rumienią się hożą czerwonością wesołych twarzy, niby jabłonie sadów naszych mnóstwem owoców spłonione. Takim jest dzisiaj to miasteczko; lecz niegdyś, przed wiekami, na tym samym miejscu odbywała się okropna jakaś ofiara: musiało być poświęcenie się, rozpacz, szczęk broni, miecz katowski ucinający głowę starca i słowo: S. P. Q. R17. błyszczące na rzymskich chorągwiach. Czas wszystko uciszył. Z całej owej historii został tylko jeden grobowiec z następującym napisem:

Julia Alpinula

Tu leżę.

Nieszczęśliwego ojca nieszczęśliwa córka,

bogów aventyńskich kapłanka.

Wyprosić ojca od śmierci nie mogłam.

Nieszczęśliwie umrzeć w losach jego było.

Żyłam lat XXIII.

Mój Irydionie, ta młoda dziewica, ta czysta kapłanka, co żyła tylko lat 23, skarżąca się tak cicho a tak przeraźliwie z przeszłości, ona to zamieniła się w Lillę Wenedę; chciałem kwiat łączny przenieść do Polski: niosłem go ze świętym uczuciem, aby nie strącić zeń rosy, listka nie ułamać. Ta mara srebrnej białości, która na dziwnej zieleni łąk szwajcarskich, na odłamie skały stawała przede mną, teraz zmartwychwstawszy nad Gopłem, opowiedziała swego poświęcenia się historią; cicha, czysta, biała i spokojna, ale głęboko w serce nawet przez ojca własnego raniona.

Dawniej jeszcze, jadąc przez pińskie błota, widziałem mnóstwo lilij wodnych i mnóstwo chłopów wychudłych od głodu; między chłopami a nenufarem litewskim taki byt związek, że chłopstwo jadło kwiatów łodygi, nie mając chleba; łodygi te bowiem rdzeń mają słodką, gąbczastą, która za pokarm służyć może. Co z tego pińskiego wspomnienia do tragedii wniknęło, zobaczysz.

A teraz, kiedym ci się wyspowiadał, usiądź na ułamku jakiej dawnej ruiny, albo pod cieniem Wirgilowego18 lauru i niech cię gwarząca moja przeszłość otoczy, usiądź nad kryształową jaką i smętną wodą, abyś z książką moją mógł to zrobić, co zamyślona z białą różą w ręku dziewczyna: to jest, oberwać ją liść po liściu, rzucić w wodę płynącą i pytać cię losu listków o los człowieka; a zniszczywszy tak ciało Lilli Wenedy, odtwórz ją na nowo w myśli swojej większym blaskiem odzianą i piękniejszą sto razy, i niech ta postać do nas obojgu należy, niech będzie jako łańcuch łączący dwóch Wenedów ręce, nawet w śmierci godzinie. A tych dwóch wodzów! czy ty myślisz, Irydionie, że tworząc ów mit jedności i przyjaźni, nie łudziłem się słodką nadzieją, że kiedyś, i nas tak we wspomnieniach ludzie powiążą i na jednym stosie postawią... ty mnie wtenczas umarłego będziesz trzymał na piersiach i mówił mi do ucha słowa nadziei i zmartwychwstania, albowiem za życia słyszałem je od ciebie jedynie.

Paryż, dnia 2 kwietnia 1840 r.

PROLOG
Obszerna grota wróżki wykopana w ziemi; w ścianach okrągłe dziury, przez które widać rozległe pola i daleki krajobraz — światło zachodzącego słońca ROZA WENEDA i LILLA WENEDA. LILLA WENEDA
O! siostro moja, jak ty zadumana! 
Idź, spójrz na walkę, zaczaruj zwycięstwo. 
  ROZA WENEDA
Na nic nie przyda się tu czar szatana. 
Przekleństwo! przekleństwo! przekleństwo! 
Ojczyzna nasza kona i na wieki... 
Widzę umarłą... 
I ty umarła... ja ci zamknę powieki, 
Zimnego piasku w usta nasypię, a w gardło 
Przekleństw, które ty z sobą poniesiesz w daleki 
Kraj... na tamten świat... o! nieszczęśliwa! 
  LILLA WENEDA
Mówisz i wicher się zrywa 
I płacze nade mną biedną. 
Więc ja mam umrzeć? o! Boże! 
  ROZA WENEDA
Cicho! czy Bóg ciebie jedną 
Stworzył? Czemu trudzisz Boga? 
Tam krew nasza i krew wroga 
Zrobiła strumień i łoże 
I Gopło zaczerwieniła.  
Będziesz ty jak płaczka wyła 
Nad sobą, gdy rycerze konają? 
Słychać dźwięk harfy 
O! cyt, harfy nasze grają. 
Słyszysz ich głosy ponure, 
Płaczące i rozstrojone? 
Harfiarze wchodzą na górę... 
Wszystko stracone! 
  LILLA WENEDA
Za harfiarzami tu wejdą rycerze 
I nas zabiją i wytną harfiarzy. 
  ROZA WENEDA
Co? a z chmurami przymierze? 
A piorun posępny, złoty, 
Co stoi jakby na straży 
U wejścia groty? 
Co? a szatański mój głos, 
Podobny zimnym sztyletom? 
A zmartwychwstanie dane przeze mnie szkieletom! 
A mój smutek! A mój los! 
I ty nie ufasz w tę straż? 
I ty się lękasz, o krasna. 
  LILLA WENEDA
Ty mówisz, lecz twoja twarz 
Jak księżyc smutna, choć jasna, 
Jak księżyc, umarłych słońce. 
Gdzie nasi bracia obrońce, 
Czy wiesz, co z nimi się stało? 
  ROZA WENEDA
Wnętrze groty zajęczało, 
Słyszałaś odpowiedź skał. — 
Wyjdź i wprowadź harfiarzy, ja ogień rozpalę. 
Wchodzi dwunastu starców ze złotymi harfami 
Proszę was, przy ciemnej skale 
Postawcie te harfy rzędem, 
I powiedzcie, co stało się z Wenedów ludem. 
  LILLA WENEDA
Czy mój ojciec i bracia moi jakim cudem 
Wyrwali się od śmierci? 
  HARFIARZ
Starce, z takim pędem 
Szliśmy na górę, że nam w piersiach głos zamiera. 
  LILLA WENEDA
O! wy nie chcecie mówić. 
  HARFIARZ
Niestety! Niestety! 
  LILLA WENEDA
O! bracia moi! O! mój drogi ojcze, gdzie ty? 
Ci ludzie milczą... mój ojciec umiera! 
O! wy nie macie litości. 
  HARFIARZ
Jak żądasz, 
Abyśmy z trwogi już przyszli do siebie? 
  LILLA WENEDA
Starcze! Ty na mnie, starcze, tak spoglądasz 
Jak na sierotę. 
  HARFIARZ
Na ziemi i w niebie 
Lud nasz przeklęty... O! biada nam, biada! 
Twój ojciec wzięty; rycerzy gromada 
Otoczyła go z harfą jego złotą. 
Widzieliśmy to i, bladzi zgryzotą, 
Rwaliśmy włosy... Bracia twoi wzięci. 
  LILLA WENEDA
Więc nie umarli?... O! mówcie mi jeszcze!... 
Więc nie umarli?... 
  ROZA WENEDA
Nie, ale przeklęci! 
  LILLA WENEDA
O! nie mów tego! O! nie mów, przez litość! 
Ja braci moich, ojca mego zbawię. 
O! błogosław ty mi, siostro moja, 
Ty smutna, byłaś mi wesołej matką. 
I wy mi, starzy ludzie, błogosławcie, 
Ale nie proście Boga o nic dla mnie, 
Tylko o rozum i przebiegłe serce, 
Abym zbawiła tych, co są w kajdanach.  
O! bądźcie zdrowi! nie troszczcie się o mnie, 
Za mną jest każdy kwiat i każdy gołąb, 
Co biały jak ja, swą mnie siostrą mniema; 
I ten jest za mną, co nad gołębiami 
W nieba błękicie jeszcze wyżej lata; 
A gdy mnie nazbyt przyciśnie nieszczęście, 
Gotów odebrać gołębiowi skrzydła 
I mnie dać skrzydła, bym od ludzi poszła. 
Jeśli nie zbawię ojca, umrę młodą... 
A wtenczas płaczcie wy biednej dziewczyny. 
 
Wychodzi. ROZA WENEDA
Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy... 
Cóż wy myślicie, harfiarze? 
  HARFIARZE
Wszystko stracone! 
  ROZA WENEDA
Na jad węża, co w tej czarze 
Karmi płomienie czerwone, 
Zaklinam się wam, o! starzy, 
Że kości z pobojowiska 
Wstaną i będą walczyć w takt pieśniom harfiarzy. 
  HARFIARZE
Wstaną i zginą raz drugi... 
  ROZA WENEDA
I trzeci raz jeszcze zginą, 
I przejdą po nich zapomnienia pługi, 
I stokrocie się rozwiną 
Na krwawym umarłych stepie; 
I cóż!... czy płakać? 
  HARFIARZE
Słuchaj, tam wrony zaczynają krakać 
I wilcy gryzą śpiące na oszczepie 
Ciała rycerzy. 
  ROZA WENEDA
Za trzy dni sto piorunów uderzy, 
Tysiące się podniesie prawic; 
Będzie okropna walka przy świetle błyskawic. 
Żywi się pomieszają z umarłymi,  
I nikt ich nie rozbroni. 
Wy umarłych poznacie po zapachu ziemi, 
Po ognistym śladzie koni; 
Lecz ci, co oko w oko spojrzą, nie poznają. 
  HARFIARZE
O! cud!... Harfy nasze grają 
Rycerski śpiew. 
  ROZA WENEDA
Te harfy uczuły krew 
I drżą... 
  HARFIARZE
O! chodźmy tą pieśnią jak skrą 
Ożywić ludy po siołach. 
  ROZA WENEDA
Dębowe wieńce na czołach, 
A w ręku harfy złociste; 
W piersiach serca bursztynowe, 
Jak słońca złote i czyste; 
A w ustach pieśni grobowe, 
Co budzą narodów lwy; 
To są harfiarze! to wy! 
  HARFIARZE
Wlałaś nam ogień do łez... 
  ROZA WENEDA
Ogień, nim we łzach ostygnie, 
Dwanaście ludów podźwignie; 
Za trzy dni wszystkiemu kres, 
Walka i zgon! 
  HARFIARZE
Nasze harfy tobie w ton 
Odgrały smutnie. 
  ROZA WENEDA
Uciszcie wy rękami rozpłakane lutnie, 
Brońcie, by między ludzi ta pieśń nie wybiegła. 
Brońcie,
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 13
Idź do strony:

Darmowe książki «Lilla Weneda - Juliusz Słowacki (książka czytaj online .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz