Darmowe ebooki » Tragedia » Ksiądz Marek - Juliusz Słowacki (czytaj .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Ksiądz Marek - Juliusz Słowacki (czytaj .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Juliusz Słowacki



1 2 3 4 5 6 7 8 9 10
Idź do strony:
Juliusz Słowacki Ksiądz Marek

 

Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.

Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.

ISBN 978-83-288-3931-1

Ksiądz Marek Strona tytułowa Spis treści Początek utworu AKT I AKT II AKT III Przypisy Wesprzyj Wolne Lektury Strona redakcyjna
Ksiądz Marek Poema dramatyczne w trzech aktach
Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do prapremier wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur: wolnelektury.pl/towarzystwo/
AKT I
Szopa wyporządzona jak na zebranie koła rycerskiego. Wchodzą: Starościc z Barku i Towarzysz pancerny. Słychać z daleka śpiew konfederacki. TOWARZYSZ
Słyszysz pieśni, oto z pola 
Rycerze nasi wracają. 
  STAROŚCIC
Mam taką harfę Eola1 
W Anielinkach nad strumykiem; 
Lecz jej struny tak nie grają 
Z szumem liści, ze słowikiem, 
Tęskno, dziko i żałośnie, 
Jak ta pieśń, co w hymny rośnie.  
  TOWARZYSZ
Wracają pełni zapału, 
A ksiądz Marek, karmelita2, 
Ludziom błogosławi z wału.  
  STAROŚCIC
Jak miło, gdy młodość rozkwita! 
Gdy krwią biją wszystkie żyły, 
Rzucić się pod sztandar boży, 
Co w stepach z dawnej mogiły 
Jak tęcza, którą na chmurach 
Słońce gdzieś ojczyste tworzy, 
Błyska i na złotych piórach 
Dusze rycerskie unosi. 
A ta pieśń, co Boga prosi 
O łaskę, politowanie, 
Taka miła — jak pieśń dziecka,  
Rubaszna — jak pieśń szlachecka, 
Święta — jak organów granie, 
A świeża — jako zaranie 
Przyszłych nadziei narodu; 
Tak trzęsie całą mieściną, 
Że bez żadnego powodu, 
Kiedy słucham, łzy mi płyną.  
  PIEŚŃ KONFEDERATÓW
za sceną
Nigdy z królami nie będziem w aliansach3, 
Nigdy przed mocą nie ugniemy szyi, 
Bo u Chrystusa my na ordynansach, 
Słudzy Maryi. 
Więc choć cię spęka świat i zadrży słońce, 
Chociaż się chmury i morza nasrożą, 
Choćby na smokach wojska latające 
Nas nie zatrwożą. 
Bóg naszych ojców i dziś jest nad nami, 
Więc nie dopuści upaść żadnej klęsce. 
Wszak, póki on był z naszymi ojcami, 
Byli zwycięzce4! 
Więc nie wpadniemy w żadną wilczą jamę, 
Nie uklękniemy przed mocarzy władzą, 
Wiedząc, że nawet grobowce nas same 
Bogu oddadzą. 
Ze skowronkami wstaliśmy do pracy 
I spać pójdziemy o wieczornej zorzy, 
Ale w grobowcach my jeszcze żołdacy 
I hufiec boży. 
Bo kto zaufał Chrystusowi Panu 
I szedł na święte kraju werbowanie, 
Ten de profundis5 z ciemnego kurhanu 
Na trąbę wstanie. 
Bóg jest ucieczką i obroną naszą! 
Póki on z nami, całe piekła pękną! 
Ani ogniste smoki nas ustraszą, 
Ani ulękną. 
Nie złamie nas głód, ni żaden frasunek, 
Ani zhołdują żadne świata hołdy, 
Bo na Chrystusa my poszli werbunek, 
Na jego żołdy. 
  STAROŚCIC
Ponieśli dalej sztandary, 
Poszli dalej z bronią w ręku, 
A ta pieśń na fundum wiary, 
Anielskiego pełna jęku, 
Ściąga nam cudy, zjawienia, 
Przelotne niebios humory, 
Gwiazdy z grzywą, meteory, 
Nocne słońca, łby z płomienia, 
Szwadrony w zbrojach nieznanych, 
Po obłokach malowanych 
Idące truchtem i cwałem; 
A jak wczora sam widziałem, 
Będąc na straży w mieścinie, 
Pana, naszego obrońcę, 
Co siedmiomieczowe słońce 
Na serca jasnym rubinie 
Zapaliwszy, stał na chmurach. 
I nie sam świadczę o cudzie, 
Ale wszyscy moi ludzie, 
Wszyscy szyldwasi na murach 
Widzieli ten wizerunek 
Doloris6, jak brał kierunek 
Ku wschodowi, świecąc miastu. 
Widać, że nasz okręt tonie, 
Że potrzeba mu balastu, 
Więcej szabel, więcej ducha, 
Więcej serca w naszem łonie, 
Bo ta wielka zawierucha 
Niebios wszystkich nas pochłonie. 
  TOWARZYSZ
Ksiądz Marek wczoraj to z ducha 
Wytłómaczył7 na ambonie, 
Mówiąc o różnej pokusie. 
Miecze te, powiada, bolu, 
Bolące w Panu Jezusie, 
To są, gorsze od kąkolu8, 
Wady na ojczystem9 polu, 
Z których boleść ma ojczyzna. 
Pierwszy miecz, co w niej usterka, 
Mówił, jest to francuzczyzna10, 
A drugi miecz — to szulerka, 
A trzeci — to kieszeń stratna11, 
A czwarty — kobiece rządy; 
Piąty — to sprzedajne sądy, 
A szósty — zawiść prywatna, 
A siódmy — zgniłe sumienie. 
Te wszystkie, mówił, ościenie 
W jednem sercu, co je mieści, 
Zatknięte ręką morderczą, 
Jako błyskawice sterczą; 
Jak słońce srebrne boleści, 
Słonecznik siedmio-mieczowy, 
Co ma w środku serce Boże 
A na rękojeściach głowy 
Do panów naszych podobne. 
I znów o każdym upiorze, 
O każdym mieczu, magnacie, 
Mówił powieści osobne, 
Jak sędzia na majestacie, 
Sądzący zbrodnie czerwone... 
Potem kazał przed ambonę 
Przynieść trumnicę z kościarza12, 
I sam z ognistą powieką, 
Nogą odrzuciwszy wieko, 
Kiedy się pył ruszył z kości, 
Krzyknął: oto proch cmentarza, 
Który w żywych obecności 
Będzie sądzon, jak wy sami 
Kiedyś, nakryci trumnami, 
Przez lud będziecie sądzeni... 
Oto jest proch z trupa rdzeni! 
Oto jest jedna z piszczeli, 
Co może na karabeli 
Spoczywała do starości. 
Jeśli ty, mówił do kości, 
Z pod13 twojej rysiowej delii14, 
Przy czytaniu ewangelii, 
Szabli dobyłaś na światy, 
Ręko, bądź błogosławiona! 
Lecz jeśli wy, stare gnaty! 
Wy, spróchniałe dziś ramiona! 
Wy, drżące palców kosteczki! 
Dla jakiej prywatnej sprzeczki 
Dobyłyście z pochew miecza, 
Chłopską porąbały chatę! 
Jeśli ty, ręko człowiecza, 
W sygnetach a krwią ociekła, 
Podpisywałaś utratę 
Naszych pogranicznych grodów, 
Jeśliś cały naród wlekła 
Za włosy w trumnę narodów 
I poiłaś go piołunem, 
Ręko hańby, idź do piekła! 
Rzekł i kością jak piorunem 
Uderzył z czarnej ambony 
Pomiędzy lud przerażony, 
W sam środek czerni, szepcącej 
O tej kości latającej, 
O tym poruszonym prochu, 
O tym niespokojnym grobie. 
Aż ksiądz znowu ręce obie 
Zanurzywszy w trumny łonie, 
Czerepem się na ambonie 
I głową trupa oświecił. 
Czerep pacierzom polecił 
I czcił pogrzebową rzeczą: 
To go malował w przyłbicy, 
To w karbunkułach15 korony, 
To w cierniach, co kość kaleczą; 
Aż ten czerep uśmiechniony16, 
Wziąwszy prawie twarz człowieczą, 
Co się uśmiecha, nie sroży, 
Jak drugi spowiednik boży 
Zaczął naliczać z ambony... 
  STAROŚCIC
A tym czasem17 obrażony 
Pan marszałek, szlachta cała, 
Tem ruszeniem z grobu ciała, 
Tem urąganiem z magnatów,  
Tą obelgą antenatów, 
Zamyśla porzucić sprawę.  
  TOWARZYSZ
Co mówisz?  
  STAROŚCIC
Będą ciekawe 
Dzisiejsze panów narady. 
Patrzaj, regimentarz blady 
Z manifestem o głos prosi; 
Ale oczu nie podnosi 
Na czoło marszałka dzielne. 
 
Wchodzą i zasiadają na ławach: Pan Marszałek Konfederacyi Krasiński, Pan Regimentarz Pułaski, Ksiądz przełożony karmelitów i wielu ze szlachty. REGIMENTARZ
z manifestem w ręku
W imię Boga nieśmiertelne! 
I w imię Bożego Syna! 
I w imię Bożego Ducha! 
Przed tym światem, co patrzy i słucha, 
Jak się nasza krew tu lać zaczyna 
I wulkanem pomsty z nas wybucha, 
I wulkanem jęków świat przeraża; 
Przed ziemią, co nas spotwarza, 
Że już ojczyzny nie mamy 
I o nią się dobijamy 
Z mieczem w ręku; przed tronami, 
Któreśmy kiedyś zakryli 
Od Turka naszymi szablami; 
I przed dzieciątkiem, co kwili, 
I przed starcem, co grób kopie, 
I przed chłopkiem, który siada 
Jak Ceres na złotym snopie 
I płacze, gdy o nędzy gada; 
Przed magnatem, co krew żłopie, 
Ludu wnętrzności wyjada 
I złoto skrwawione chowa; 
I przed tą, która jest wdowa 
Po mężu za kraj poległym; 
I przed wiekiem już ubiegłym, 
I przed tym, co w czasów prądzie 
Na sąd trupów naszych idzie... 
Wydarci przeszłej ohydzie, 
Stajemy z tem pismem na sądzie; 
Sądem krwi nie przerażeni, 
Ani dumni, ani bladzi 
W środku rzezi i płomieni, 
Przy biciu gwałtownych dzwonów; 
Pany na czele czeladzi, 
Wodze na czele szwadronów, 
Księża tłum prowadząc niemy 
W blasku krzyków i kagańców, 
Dawnych świętych zmartwychwstańców; 
Na sądzie wszyscy stajemy! 
I podnosząc ręce blade 
I wskazując rany święte, 
Tę wszystkich narodów zdradę 
I to morderstwo nie święte, 
Na naszych spełniane ciałach 
Rzucamy w czasu koryto. 
Bogdajby kiedyś odkryto, 
Że na tych przekleństwa skałach 
Zatrzymane ludów wody 
Pierś swoję o nas rozbiją, 
Staną i w kałużach zgniją, 
Nie mogąc wejść na te wschody, 
Któreśmy sypali sami 
Wiekom, kładąc się trupami. 
Bogdajby kiedyś odkryto, 
Że tu, gdzie nas zabijano, 
Ludów patronkę zabito; 
Że tu, gdzie Polski kolano 
Pierwszy raz przed nędzą klękło, 
Nowa jest ludów kalwarya18; 
A tam, gdzie jej serce pękło, 
Gdzie zapłakała jak Marya19, 
Jest miejsce lamentowania; 
A tam, gdzie ją kat pogania 
Knutem, cierniami i spiżem, 
A ona padła pod krzyżem, 
W koronie z blasków słonecznych, 
Jest miejsce upadków wiecznych 
I śmierci okropna przystań. 
A tam, gdzie matka rycerzy, 
Choć w grobie, w grób nie uwierzy, 
Jest miejsce wieczne zmartwychwstań, 
Jest duch, co z grobu wyrywa 
I kos żadnych się nie boi. 
Panowie! to miejsce stoi! 
To miejsce — Bar się nazywa! 
Tu my, rycerze bez plamy, 
Z odkrytą przed Bogiem głową, 
Pod chorągwią Jezusową 
Za kraj nasz poumieramy, 
Zatknąwszy wieczne sztandary 
Dla miłości i prawdy i wiary. 
  MARSZAŁEK
Szanowny regimentarzu, 
Mówisz tak jak na Golgocie, 
Mówisz tak jak na cmentarzu. 
I tak by się nam w istocie 
Należało dziś zachować: 
Krzyże nosić i całować, 
Samym je zatykać w ziemię, 
Nauczając przyszłe plemię, 
Jak los przeciwny pokona, 
Za prawą rękę i lewą 
Dać się przybijać na drzewo, 
Aby widział nasz morderca, 
Że otworzywszy ramiona, 
Pokazujemy i serca. 
Ale sądzę, mój kolego. 
Że wola Nieśmiertelnego 
Chowa nas na większe czyny. 
Więc z tej ubogiej mieściny, 
Gdzieśmy się teraz zamknęli, 
Nie chciałbym uczynić jeszcze 
Grobu dla obywateli. 
  REGIMENTARZ
Panie! przechodzą mię dreszcze! 
Z gwałtownego chłonę żaru!... 
Pierwszy raz ktoś mówi w radzie 
O hańbie... o wyjściu z Baru. 
  MARSZAŁEK
dobywając w pół szabli
Hańba! Cóż to mi ty? 
  REGIMENTARZ
Panie, 
Niech twoje słowo zostanie 
W gardle, szabla niech się kładzie 
Do snu i niech się nie budzi. 
Dawno ja żyję śród ludzi! 
Z różnymi panami żyłem, 
Obelgi nieraz znosiłem 
Dla ojczyzny i dziś zniosę. 
A
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10
Idź do strony:

Darmowe książki «Ksiądz Marek - Juliusz Słowacki (czytaj .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz