Patryotyzm i kosmopolityzm - Eliza Orzeszkowa (biblioteki w internecie txt) 📖
Tekst publicystyczny Orzeszkowej z roku 1880, będący głosem w gorącej wówczas dyskusji pomiędzy zwolennikami kultywowania idei patriotycznych i tymi, którzy opowiadali się za kosmopolityzmem.
Eliza Orzeszkowa analizuje, jaka jest geneza narodu (czy jest on sztucznie wykreowanym tworem, dziełem przypadku, czy też może kategorią wpisaną w naturę człowieka), a następnie zastanawia się nad istotą patriotyzmu i możliwościami jego wynaturzeń. W ostatniej części wprowadza pojęcie kosmopolityzmu, dowodząc, że przy prawidłowym zdefiniowaniu analizowanych idei, obie postawy wzajemnie nie muszą się wykluczać, a wręcz przeciwnie, mogą się uzupełniać i wspólnie pracować dla dobra społeczeństw; człowiek może być zarazem patriotą, jak i kosmopolitą bez szkody dla swojej moralności.
- Autor: Eliza Orzeszkowa
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Patryotyzm i kosmopolityzm - Eliza Orzeszkowa (biblioteki w internecie txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Eliza Orzeszkowa
Inaczej nieco rzecz się ma z drugim, niezmiernie wyższym moralnie, odcieniem teoryi, który mieści w sobie żądanie zniesienia wszystkich różnic i odrębności narodowych ku większemu pożytkowi ludzkości całej. Odcień ten marzy i mówi o jakiemś porozumieniu pomiędzy organizmami ludzkimi, a przyrodą i sercami, umysłami, temperamentami wszech miejsc i czasów, porozumieniu dziwném i niepojętém, któreby sprawiło, że Grenlandczyk z roskoszą zamieszkiwaćby mógł Brazylją, a Brazylijczyk silnie i zdrowo wzrastałby w Grenlandyi; że góral na równinach czułby się jak w raju, a mieszkaniec równin, z chyżością kóz dzikich, przebiegaćby umiał szczyty i otchłanie górskie; że z jednostajną prędkością i siłą krew obiegałaby żyły i tentniałyby pulsa nad lodami północnego oceanu i nad modrą tonią Adryatyku; że proces myśli odbywałby się w sposób jednostajny w głowie Afrykańskiego Buszmana i mieszkańca Wielkiej Brytanji; że ze wszystkich krańców kuli ziemskiej porwaliby się i biegli ku sobie członkowie rasy białej i czarnej i żółtej i miedzianej, a połączeni uściskiem, pełnym bezbrzeżnej miłości, zbieleliby wszyscy, czy zczernieli, czy żółtą lub miedzianą, byle tylko jednostajną okryli się barwą i pamięć wszelką o wiekowej przeszłości utraciwszy i wyrzuciwszy z siebie wszystko, co przeszłość ta w jestestwa ich wlała, stanęliby przerodzeni, czy odrodzeni, nowi całkiem, a jednostajni, aż do szpiku kości, aż do najdrobniejszej krwi kropli, aż do najcieńszej kończyny włosa, — jednostajni tak, że, gdyby mieszkaniec innej planety zstąpił na ziemię i zapragnął z jednym z nich znajomość zawiązać, zapytać by musiał: „mamże honor mówić z paném, czy też z bratém pana?” (Aug. Wilkoński, Ramotki). A zagadnięty w sposób ten, człowiek nowej ludzkości byłby z odpowiedzią zakłopotanym nieco, albowiem sam nie posiadałby podstaw pewnych do twierdzenia: czy sobą jest, czy też bratém swoim.
Odcień ten kosmopolityzmu przypomina niezmiernie błogie marzenia pewnego izraelskiego quasi-uczonego, który wielką zagadkę bytu w następujący rozważał sobie sposób: „Gdyby, — mawiał on, — ze wszystkich ludzi, którzy są na świecie, zrobił się jeden człowiek, a wszystkie wody zlały się w jedną wodę, a wszystkie drzewa połączyły się w jedno drzewo i ze wszystkich siekier stała się jedna siekiera, i gdyby, następnie, ten wielki człowiek ściął tą wielką siekierą te wielkie drzewo i spuścił ją na tę wielką wodę, cóżby to był za ogromny plusk!” Otóż, — gdyby ze wszystkich tych narodów zrobił się jeden naród, a wszystkie dźwięki te zlały się w jeden dźwięk i ze wszystkich zdolności tych stała się jedna zdolność i wszystkie sposoby te czucia, myślenia i działania złączyły się w jeden sposób, cóżby to była za ogromna nuda!
Niektórzy przecież twierdzą, że ujednostajniona w sposób podobny ludzkość bawiłaby się wybornie. Któś, należący do tego odcienia kosmopolityzmu, prorokował: aby na północy i południu wystawioną została taka ilość wspaniałych pałaców, ażeby w nich mieszkańcy kuli ziemskiej pomieścić się mogli, ilekroćby chłodów w zimie, a skwarów w lecie uniknąć pragnęli. Z pierwszą zapowiedzią upalnej spieki południowego lata, tłumy bratnie, nakształt stad żórawi, ciągnęłyby ku łagodnej wiośnie północy, lecz, gdy tylko w północnych krainach zaniosłoby się na zimowe mrozy i śnieżyce, sakum pakum i — lecą znowu ku południowym, umiarkowanie ogrzanym i ochłodzonym, pałacom.
Lecz uśmiech, wywołany nieprawdopodobieństwem, rzecby można dziecięcą pustotą marzenia tego, znika szybko w obec myśli o silnych powabach, którymi pociąga ono ku sobie ludzi dość naiwnych i nieoświeconych, aby w nie uwierzyć mogli, zbyt przecież szczerych a pragnących prawdy i dobra, aby godziło się nimi gardzić. Kosmopolityczne marzenia rodzaju tego posiadają istotnie pozory wielkości i piękności; pochwytują je niby deskę zbawienia serca czułe i wspaniałomyślne, rażone i oburzone, przez niezgody i krzywdy, rozdzielające i zakrwawiające różne odłamy ludzkiego rodu, lecz nie dość jasno i gruntownie oświecone istotną nauką, ażeby przeciw nim skuteczniejszego dopatrzyć środka. Nieskończone słodycze powszechnego braterstwa i nieźmierne dobrodziejstwa wiecznego pokoju rajskiemi czary uśmiechają się ku tym, w których łzy, krew, gwałty dopełniane i straszne potrzeby ich odpierania, obudzają wstręt, żal i trwogę. Pobudki, rządzące ludźmi tymi, godne są poszanowania; co więcej, — dla pobudek tych, w których tłumy odczuwają i dostrzegają dobrą wiarę i silne dla cierpień swych współczucie, mogą oni niekiedy wywierać pewną moc pociągu, czarować bogatym w barwy i światła obrazem, na bezdroża moralne i umysłowe prowadzić tych, którzy mniejszą jeszcze, niż oni, posiadają możność rozpoznawania powabnych złud i poważnych a nieuniknionych prawd. W obec wszystkiego przecież, cośmy powiedzieli wyżej o sposobach wytwarzania się indywidualności narodowych i wielkich, a niezłomnych prawach natury, która je wytwarza i utrzymuje we wszech czasach i miejscach, wskazywanie: jak i dla czego marzenia te są płonnemi i dziecinnemi byłoby powtarzaniem się niepotrzebném. Dodamy tu tylko zapytanie jedno: czy kiedy ludzkość ujednostajni się i niby olbrzymia armja, przybrana w mundury, przez jednego krawca obmyślane, i skrojone stanie przed obliczém zdumionego zjawiskiem tém słońca, słońce jednostajnie wszystkie punkty kuli ziemskiej oświecać i ogrzewać pocznie? czy ziemia też jednostajnej już zażąda uprawy dla wydania jednostajnych wszędzie plonów? czy rozdział bogactw wytworzy wszędzie ściśle jednostajną summę kapitału i pracy, dostatku i ubóstwa? czy na wszystkich pięciu częściach świata jednostajne zapanują prawa i kto, przez kogo upoważnionym zostanie do ich skreślenia? A genjusze twórcze, czy także jednym i tym samym posłuszne będą natchnieniom, aby piśmiennictwo i sztuka wszędzie jednostajną przybrały formę i jednej dosięgły skali? i wszyscy przodkowie wszystkich potomków, czy też jednostajnie czuć, myśleć, działać i żyć będą, ażeby historya snuła wszędzie jedne i te same pasma wspomnień i nauk? Któż może posiadać tak naiwną i razem szaloną wiarę, czy nadzieję! Otóż, jeśli różnice te są niezmazalnemi, jeżeli na różnych punktach ziemi istnieć muszą różne gospodarstwa i różne wrażenia, różne wytwory umysłu i twórczej fantazyi ludzkiej, różne uczucia i czyny, a więc, różne prawodawstwa i tradycye, — zlejcie dziś, cudotwórczą siłą jakąś, ludzkość całą w jedną ciężką i monotonną, prawidłowo wykrojoną, bryłę, jutro rozpadnie się ona znowu na części i znowu istnieć i każdy po swojemu gospodarować, czuć, myśleć i tworzyć będą — narody. Jeżeli, więc, wytrącimy całkiém z rozwag naszych jeden z odcieni kosmopolityzmu, dla tego, że wytwory jego są zbyt nizkie, aby dla przyjrzenia się im warto było się schylać i zbyt brudne, aby wiele rąk zwalać się nimi chciało i mogło; jeżeli następnie, względem odcienia drugiego, na krótkiej tylko poprzestaniemy wzmiance, bo wszystko, cośmy powiedzieli wyżéj, ukazuje niesprawdzalność i nieledwie dziecinność rojeń jego, — cóż pozostanie nam do oglądania w dziedzinie téj uczuć i pojęć? Gdzie i w czém ujrzymy istotną racyę powstania i bytu teoryi obywatelstwa świata?
Pozostają nam do oglądania dwa tylko zjawiska, lecz wielkie i piękne, a przedewszystkiém wysoce prawdziwe. Pierwsze z nich ukazuje nam, że czém jednostki w narodach, tém są w ludzkości narody; że są to ciała, ściśle związane ze sobą, naprzód: mnóstwém podobieństw, istniejących obok i pomimo niemożliwych do zgładzania różnic; następnie: wspólnością dążeń nie tylko nie nadwerężoną, lecz, owszém, wspieraną podziałem pracy; nakoniec: zwikłaniem interesów wzajemnych takiém, że pomyślność i wzrost, zarówno jak cierpienie i upadek jednego z tych zbiorowych członków ludzkości, niechybnie, jakkolwiek nie z równą zawsze wyrazistością dobre lub złe następstwa sprowadza dla wielce oddalonych nawet miejsc i czasów. Drugiem zjawiskiem jest ów mniejszy lub większy pociąg, który mieszkańcy ziem różnych, pomimo zachodzących pomiędzy nimi niezgód i walk, czują wzajem ku sobie i budzenie się od czasu do czasu w łonach narodów wstrętu ku niezgodom i walkom, litości nad przelewanemi kędyś daleko łzami, oburzenia na dokonaną kędyś przemocą i krzywdą.
Podobieństwom swym, wspólnym dążeniom i wzajemnym odpowiedzialnościom, udzielimy ogólnego miana solidarności ludów; pociągi te zaś, litości i głuche bóle, pochodzące z uderzeń oddalonych w przestrzeni lub czasie, nazwiemy wiążącém ludy współczuciem. Solidarność tedy ludów i ich pomiędzy sobą współczucie, — oto jedyna racya powstania i bytu idei obywatelstwa świata.
Rzecz ta przecież nie jest tak nową, jak o tém mniemają ci, którym się zdaje, że ją wynaleźli i pierwsi ukazali oczom zdumionej ludzkości. Ludzkość bynajmniej zdumioną nie została, bo od bardzo już dawnych momentów życia swego doświadczała przebłysków wzajemnego dla siebie współczucia ludów i nosiła w sobie zarody pojęcia o wzajemnej wielowzględnej ich od siebie zależności. W prastarym momencie dziejów, w którym ludy zaledwie wypowijać się zdają z pieluch nieświadomości i grubjaństwa pierwotnego bytu, przebłyski uczuć tych i zarody tych pojęć nie istniały może, albo istniały w formach tak przelotnych i zaczątkowych, że dziś, przy bladém świetle wiedzy naszej o tym momencie, dostrzedz ich i rozpoznać nie możemy. Dokumenty, pisane lub ryte, które pozostawiły nam ludy, rozpoczynające bieg znanych nam dziejów, a należące bądź do rasy Aryjskiej: Indowie, Persowie, Medowie i t. d., bądź do Semickiej i Prosemickiej (gruppa ludów, zamieszkujących Palestynę: Hebrajczycy, Arabowie, Egipcyanie, Etyopejczycy i t. d.), przedstawiają nam obraz wojen, gwałtów, wręcz sprzecznych ze sobą religji i dążności, — obraz, na który nie zdaje się spływać nigdy żadne łagodne światło wzajemnej pomocy i litości. A jednak brak ten nie musiał być nigdy zupełnym, chociażby dla tego, że stosunki ekonomiczne ludów tych zmuszały je nieustannie do wzajemnego oddawania sobie przysług na drodze handlu; że cywilizacya Wschodnia przeradzającym się wciąż, lecz nieustannym strumieniem spływała tam z ludu na lud; że gruppy jednoplemiennych szczepów z jednych pierwiastków wysnuwały religijne swe wierzenia. Kto wié, czy prastare biblijne podanie o możnowaładcy Egipskim, który gościnnie przyjmował w granicach państwa swego Hebrajskich pasterzy, przybywających z kraju trapionego klęską głodową, nie przynosi nam oddalonego, więc zesłabłego i niewyraźnego, echa, jednego z tych wydarzeń dziejowych, w których objawia się międzynarodowe współczucie lub zrozumienie międzynarodowego interesu. Kto wie, czy w religijnym dogmacie Persów, przedstawiającym dobrego boga, Ormuzda, udzielającego, u końca dziejów świata, najwyższego i absolutnego przebaczenia wszystkim wrogom i przeciwnikom swym, aż do przywódzcy ich, a twórcy zła — Arymana, nie przewija się olśniewająca błyskawica myśli o powszechnej zgodzie, o wieczném wszechludzi i wszechżywiołów przymierzu. Jedynym przecież narodem, który na starożytnym Wschodzie myśl tę przyodział formą jasną i gorącą, byli, zawsze o wyłączność narodową i ciasny narodowy separatyzm oskarżani, żydzi. Jedno z najwspanialszych i najtragiczniejszych podań ludu tego opowiada nam o skrusze i pokucie Proroka Elijasza, gdy, po skłonieniu króla do krwawego zamordowania kilkuset cudzoziemskich i innowierczych kapłanów, ukrywa się on w ciemnej grocie Horebu, a pełen przerażenia i zwątpienia o samym sobie, błaga Istność najwyższą, aby osądziła czyn jego i oświeciła ściemniałe mu nagle sumienie. Wtedy, z wnętrza świętej góry Synai, głos potężny i druzgocący przemawia: „Nie burzą niszczącą przemawia Bóg i nie trzęsieniem ziemi, lecz szmerem łagodnym.”
Prorok raz tylko jeszcze wychodzi w świat, ażeby wybrać sobie następcę, potem cofa się na zawsze z widowni spraw publicznych i w pokutniczej samotni życia dokonywa. Przywódzcą i mistrzem ludu pozostać nadal nie mógł, albowiem oblała go wytoczona krew ludzka. Była to krew cudzoziemców i innowierców, — jednak ulitował się nad nią i za nią wybrańca swego skarcił Jehowa. W podaniu inném widzimy króla poetę i ulubieńca narodu, zapytującego proroka (Nathana): ażali pozwoli mu Pan zbudować przybytek narodowej wiary i chwały, i otrzymującego odpowiedź: że nie godzien jest wznoszenia świątyni Panu, albowiem wiele krwi przelał na wojnach. Im więcej przecież upływało czasu, im głębiej wsiąkała w naród i szerzej rozprzestrzeniała się moralność, głoszona przez Proroków i będąca wytworem narodowego ducha żydów, — tém głośniej brzmiała, tém wyżej strzelała nuta owa wszechludzkiej zgody, wszechludzkiego uznania wzajemnych praw i spraw ludzkich. Jeden z wieszczów i moralnych przywódzców ludu wielką tę pieśń rozpoczyna słowami: „On (Bóg) będzie rozstrzygał między narodami... Przekują one miecze swe na pługi... i z włóczni poczynią nożyczki winiarzy. Nigdy już naród żaden przeciw drugiemu miecza nie podniesie, ani wojowania uczyć się będzie.” — (Ozyasz).
A piewca inny pochwytuje brzmiący w przestrzeni dźwięk ten czarowny i ze zdwojoną woła mocą: „Biada tobie, który łupisz, ażali sam złupionym nie będziesz, i który gardzisz, ażali sam wzgardzonym nie zostaniesz?” (Izajasz 33, 1). I dalej, dłużej jeszcze rozlega się pieśń ta sama, przez inną znowu pieśń pochwycona: „Poniszczę rumaki i wozy wojenne... Pan pokój ogłosi pomiędzy narody... I zapanuje pokój od morza do morza, od źródeł Eufratu, aż do krańca ziemi” (Zacharyasz 1). Była chwila, w której myśl ta i to uczucie dosięgnęło granic niesprawdzalnej utopji; była pierś, która tętniała tak szeroko i ognisto, że jednym kręgiem miłości wzajemnej i wzajemnego poszanowania objąć zapragnęła nietylko wszechludzkość, ale wszechstworzenie, — wszystko, cokolwiek żyje i czuje na ziemi: Zamieszka wilk społem z jagnięciem, a koźle bezpiecznie spać będzie obok lamparta... Gry niemowlęcia spokojnie roztoczą się przy gnieździe wężowem, — a odłączone od piersi, bezpiecznie zapuści ręce swe wśród bazyliszki... Po całej świętej ziemi mojéj nie będą szkodzić, ani zabijać, albowiem napełni się ona wiedzą tak, jako pełnemi są wody otchłanie morza (Izajasz 11, 6–9). A obok niebotycznych marzeń tych i pragnień, czysta, jak zdrój kryniczny, łagodna, jak niebo wiosny, szemrze nauka: „Ciszą i pokojem tylko uratowanymi być możecie. W pokoju i cnocie jest siła wasza” (Izajasz, 31, 3).
Niejeden ze spółczesnych nam mieszkańców Europy, nieświadomy istotnych
Uwagi (0)