Uczta - Platon (ogólnopolska biblioteka cyfrowa TXT) 📖
Jedno z najważniejszych dzieł w historii kultury europejskiej, utwór uważany za szczytowe osiągnięcie literackie Platona. Dzięki przemyślanej strukturze i żywemu przedstawieniu postaci, z całą różnorodnością ich charakterów, poglądów, kontrastujących punktów widzenia, poważna, ale i zabawna, Uczta nie sprowadza się do wykładu filozoficznego, lecz stanowi atrakcyjny tekst literatury pięknej z interesującymi rozważaniami.
W drugim dniu uczty wydanej przez Agatona grupka ateńskich intelektualistów, zmęczonych piciem poprzedniego dnia, postanawia pić umiarkowanie i zabawiać się rozmową. Pada propozycja, aby każdy z biesiadników wygłosił jak najlepszą mowę pochwalną Erosa, boga miłości. Kolejne osoby przedstawiają różne obrazy miłości i różne refleksje na ich temat. Czy miłość jest fascynacją pięknem? Twórczą siłą kosmiczną? Czym różni się pożądanie i miłość? Co jest najistotniejsze w miłości: że stanowi siłę motywującą do szlachetnych postaw, że pełni ważną rolę społeczną? Jaki jest związek pomiędzy miłością, pięknem i dobrem? Czy miłość jest nieuświadomionym dążeniem do nieśmiertelności?
Tekst w popularnym przekładzie Władysława Witwickiego, zaopatrzony przez tłumacza we wstęp oraz obszerny, wnikliwy komentarz do utworu.
- Autor: Platon
- Epoka: Starożytność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Uczta - Platon (ogólnopolska biblioteka cyfrowa TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Platon
Zresztą Platon w wielu miejscach bardzo zręcznie i dość wyraźnie oddziela to, co jest jego własnym pomysłem, od tego, co jest niewątpliwą własnością Sokratesa. Tak postąpił i w niektórych miejscach Uczty, napisanej wedle wszelkiego prawdopodobieństwa pomiędzy rokiem 384 a 372 przed Chr., a więc w dobrych piętnaście lat po śmierci Sokratesa.
Po dziewięciu czy dziesięciu latach pobytu w Megarze puścił się Platon do Kyreny90 na wybrzeżu Afryki Północnej, do matematyka Teodora91, którego znał już z Aten, z kółka grupującego się naokół Sokratesa. Niepodobna, żeby stamtąd nie był zaglądnął do Egiptu, są bowiem w jego pismach ślady, że znał nauki tamtejszych kapłanów. Kilka razy był na Sycylii, w Syrakuzach, na dworze Dionizjosów92; próbował tu w czyn wprowadzić swe pomysły idealnego państwa. Nie powiodły się zamiary niepoprawnego marzyciela. Omal że się do niewoli nie dostał skutkiem nieporozumień z Dionizjosem. Tyle zyskał, że się zapoznał bliżej z pitagorejczykami93. Wrócił w końcu na stałe do Aten, gdzie był jeszcze około roku 386, niedługo po napisaniu Uczty, jako czterdziestopięcioletni mężczyzna otworzył instytut filozoficzny za miastem, w ogrodzie zwanym Akademią94.
Tu wykładał, tu dialogi coraz to cięższe prowadził, tu pisał do późnej starości. Umarł, mając lat 81, w czasach, kiedy wojska Filipa95 już były zburzyły Olint, na dziesięć lat przed Cheroneą.
Uwaga metodyczna
W dotychczasowym wstępie szło nie o danie historii filozofii do roku 384 przed Chr., ale o naszkicowanie sylwetek psychologicznych głównego bohatera Uczty, Sokratesa, i jej autora, Platona, o ile to się dało uczynić konsekwentnie na podstawie zachowanych źródeł; szło o naszkicowanie tła i atmosfery myślowej, wśród której się obracały postacie występujące w dialogu. Był to rodzaj rekonstrukcji paleontologicznej na podstawie zachowanych śladów. Jak geolog z odcisków i szczątków szkieletu odbudowuje i uzupełnia wyobraźnią naukową całości dawno zaginionych organizmów, tak i myśmy się starali na podstawie zachowanych biustów96, śladów utrwalonych w pismach Platona, Ksenofonta, Diogenesa Laertiosa, i na podstawie wpływu, który Sokrates wywarł na starożytność, odtworzyć całość możliwie konkretną, żywą a konsekwentną, zrozumiałą psychologicznie. Filolog potrafi bez trudności wskazać miejsca wymienionych autorów, na których są oparte poszczególne rysy, użyte do charakterystyki obu głównych postaci niniejszego wstępu. Podawanie tych miejsc u dołu tekstu utrudniałoby lekturę niefilologom, a nie przynosiłoby im pożytku.
Żeby tłumaczenia zbytnio nie obciążać komentarzem w tekście, wypada jeszcze kilka najważniejszych słów dodać o samym dialogu. Jedne do czytania przed tekstem Uczty; drugie dla tych, którzy już Ucztę znają, umieszczone na końcu książki.
Przy tym znowu nie o filologów chodzi — ci mają grecki tekst otwarty — tylko o inteligentnych ludzi, których starożytne życie interesuje, mimo że filologia jest im obca.
Uczty u Hellenów
Wieczorem zapalano oliwne lampy na postumentach brązowych, w dużej sali zdobnej w marmury, rzeźby i malowidła, kiedy miało być przyjęcie w zamożnym domu helleńskim. Na środku sali w podkowę ustawiano szereg sof z poduszkami, na których goście leżeć mieli. Jedna strona podkowy zostawała wolna do wnoszenia i wynoszenia potraw i stołów. Lśniły w mozaikowej posadzce długie smugi świateł odbitych, kręciła się służba, ustawiała w kutych stojakach duże amfory z winem pod ścianami, słychać było z dalszych pokojów głosy kobiet zajętych przygotowaniami do wieczerzy.
Gospodarz domu, a podobnie każdy gość, brał kąpiel, a potem, uczesawszy głowę i brodę, wdziewał na perfumowane ciało lepszy jakiś chiton, czyli koszulę bez rękawów — coś w rodzaju damskiej koszuli dziennej, ze szlakiem u dołu i na piersi, przepasanej w pasie i sięgającej do kolan u młodych, a do kostek u starców. Na nogi się wkładało podeszwy z rzemykami pięknie splecionymi nad kostkę, a na chiton zarzucało się himation, czyli narzutkę. Himation był to duży kawał materii, której jeden koniec przewieszało się z tyłu ku przodowi przez lewe ramię, reszta osłaniała część pleców i szła pod prawą pachę lub i po prawym biodrze ku przodowi, i tutaj się przewieszało drugi koniec przez lewą rękę albo się go przyciskało pod lewym łokciem lub też przerzucało znowu w tył przez lewe ramię. Jak sobie to kto urządził, to zależało już od gustu każdego. W każdym razie musiało się mieć na sobie himation lub inną narzutkę spiętą na prawym ramieniu, bo w samym chitonie przyjść do stołu nie wypadało przyzwoitemu człowiekowi, ani nawet wyjść na ulicę — podobnie jak u nas w koszuli. Wolno było za to być bez chitonu, byle himation był na grzbiecie czy na ręku.
Biały to był strój i do prania u ludzi ubogich; zamożniejsi nosili tę szatę w barwach i z wyszyciami: różowa i liliowa były w modzie, a nie brakło i innych kolorów.
Pasożyt
Powoli schodzili się goście zaproszeni. Odźwierny im bramę otwierał od sieni i wprowadzał do sali. Gospodarz ich witał grzecznościami. Kiedy się kroiło lepsze przyjęcie, zjawiały się, prócz zaproszonych, i figury zupełnie „nieproszone”, ale z dobrą miną wchodził taki jegomość, był jak u siebie i bawił towarzystwo humorem i dobrym apetytem. Nie była to rola tyle pochlebna, ile komiczna, toteż figury te weszły już u Epicharma w skład komedii greckiej, a stąd przeszły jako stały składnik do komedii łacińskiej. Prócz tych „parasitów” trafiały się i figury pośrednie. Bo taki, który się wstydził sam przychodzić bez zaproszenia, przychodził wprawdzie bez wiedzy gospodarza, ale w towarzystwie któregoś z gości.
Po przywitaniu gość siadał na kanapie, chłopak zdejmował mu trzewiki, umywał nogi, oczywiście, tylko dla formy. Potem wypadało się zgrabnie wyciągnąć na posłaniu i rozmawiać z towarzystwem o nowościach dnia, póki ostatni z zaproszonych nie nadszedł.
Wtedy wnoszono stoły, ustawiano je w podkowę wzdłuż szeregu kanap, gospodarz się układał na szarym końcu, tzn. na miejscu ostatnim na prawo, chyba że chciał bardzo uczcić któregoś z gości — wówczas mu własne miejsce odstępował.
Pierwszym miejscem była pierwsza kanapa od lewej ręki. Na niej w Uczcie Platońskiej ulokował się 1) Fajdros z Myrrinu, potem szereg innych gości, dalej w prawo 2) sofista Pauzaniasz, 3) komediopisarz Arystofanes, 4) staruszek Eryksimachos, lekarz i przyrodnik; ci obaj w ciągu uczty zamienili miejsca; dalej w prawo 5) młody gospodarz domu, tragediopisarz Agaton, a na ostatku 6) Sokrates.
Służba roznosiła wodę do mycia rąk przed jedzeniem, a następnie potrawy.
Po ostatniej potrawie nadpijał każdy odrobinę wina z płaskiej, szerokiej czary na cześć Dionizosa97 — objaw wdzięczności za wynalezienie winnej macicy98. Wino to musiało być czyste, bez wody. Zresztą mieszało się wino z wodą w dużych, malowanych, dwuusznych wazach i oziębiało się je w większych naczyniach.
Przy winie zabawa
Teraz służba wynosiła stoliki i sprzątała około99 kanap. Wnoszono stoliki nowe i roznoszono po raz drugi ręczniki i wodę do umycia rąk powalanych tłuszczem, sosami itd.
Naokoło kanap szedł niewolnik, rozdawał gościom wieńce z kwiatów i podawał maści wonne do natarcia rąk. Uwieńczeni i perfumowani biesiadnicy odlewali kilkakrotnie po kropli wina na cześć bóstw, bo się nie godziło pomijać libacji100, a przy tej ceremonii śpiewało się chórem pobożne pieśni z akompaniamentem fletu, tzw. peany. Wonne dymy wstawiały z kadzielnic pod ścianami i snuły się upajającą mgłą po sali.
Przez drzwi wchodowe101 wciskali się uliczni i wędrowni kuglarze, linoskoczki, magicy, tancerki w przezroczystych szatach, kitarzyści102, aktorzy i ofiarowywali swe usługi. Flecistka, która już peanowi akompaniować musiała, wchodziła teraz do kapeli lub towarzyszyła grą tańcom, łamanym sztukom i „cudom” przejezdnych „artystów”. Jednakże taka „variété”103 mało bawiła ludzi cywilizowanych, w dobrym tonie, toteż w inteligentniejszych towarzystwach, a tych oczywiście nie było i wtedy zbyt wiele, woleli się goście sami przy kielichu zabawiać rozmową o czymś poważnym czy wesołym: układaniem i rozwiązywaniem zagadek lub rodzajem „cenzurowanego”, który na tym polegał, że się siedzących przy stole charakteryzowało w humorystyczny sposób przez porównywanie z czymś czy z kimś. Teraz musiały kursować paradoksy zenonowskie i zasadnicze dyskusje filozoficzne, polityczne, literackie i społeczne. W czasie wojny peloponeskiej104 kultura stylu i „estetyka żywego słowa” stały tak wysoko, że się przy takich sposobnościach często słyszało improwizowane mowy i rozprawki na zadany temat: stylistyczne cacka.
Nie wypadało rozmawiać tylko z sąsiadem; człowiek dobrze wychowany musiał przy stole umieć tak odpowiadać na pytania, żeby wszyscy mieli czego słuchać. Rozmowa musiała być ogólna, żeby zaś nie była bezładna, na to miał uważać obrany spośród towarzystwa król uczty. Często udzielał głosu kolejno każdemu w prawą stronę, aż do szarego końca.
Wypijało się przy tym albo kolejką na komendę króla i nie wolno się było od kielicha uchylać, albo też, jeśli większość lub gospodarz domu wolał inaczej, pił każdy, kiedy i ile mu się podobało.
Do późnej nocy ciągnęła się zabawa, przy której wolno było bez urazy gospodarza wyjść „po angielsku”, jeśli się sposobność nadarzyła, a nie wadziło też i chrapnąć sobie przy stole na posłaniu, o ile kogoś zmorzyło wino czy sen.
Uważam tedy105, że już mam pewne przygotowanie do tego, o co mnie pytacie. Ot, bo i kiedyś tu, idę ja sobie właśnie z Falerontu106, z domu do Miasta, a tu mnie jeden znajomy zobaczył z daleka i woła za mną, oczywiście żartem:
— Obywatelu Falerontu — powiada — zacny Apollodorze, może byś się zatrzymał!?
I ja staję i czekam. A on powiada:
— Doprawdy, Apollodorze, ja cię już kiedyś tu szukałem; chciałem się rozpytać o to zebranie u Agatona107, bo to tam miał być i Sokrates, i Alkibiades108, i inni się tam byli zeszli109 na wieczór, a ciekawym, co mówili o miłości. Ktoś mi to inny opowiadał, taki, co to słyszał od Fojniksa Filipowego, a mówił, że i ty coś wiesz. Ale mi nic wyraźnego nie umiał powiedzieć; więc ty mi opowiedz! Przecież ci najwięcej to wypada, bo chodzi o słowa twego przyjaciela. Tylko mi naprzód powiedz, czyś sam — powiada — był na tym zebraniu, czy nie.
— A ja powiadam, że musiał ci ten ktoś doprawdy nic wyraźnego nie powiedzieć, jeżeli myślisz, że się to zebranie, o które się pytasz, odbyło teraz, niedawno, tak żebym i ja tam też był.
— Ano, tak.
— Skądże znowu, Glaukonie? To nie wiesz — powiadam — że Agaton tu już od szeregu lat nie mieszka? A dopiero trzeci rok, jak ja żyję z Sokratesem i odkąd każdego dnia wiem, co on mówi i co on robi, i dbam o to, żebym wiedział. Przedtem, tom biegał tędy i owędy; zdawało mi się, że coś robię, a byłem doprawdy wielkie ladaco; tak, mniej więcej, jak ty teraz, co to uważasz, że filozofia jest rzeczą niepotrzebną; raczej każda inna robota.
A on: — Nie żartuj — powiada — tylko mi powiedz, kiedy to było, to zebranie.
A ja powiadam, że jeszcze jakeśmy dziećmi byli110, kiedy to Agaton wziął nagrodę za pierwszą tragedię; na drugi dzień po tym dziękczynnym nabożeństwie, które był urządził razem z chórem po zwycięstwie.
— Dobrze — powiada — to już jakoś dawno było; więc któż ci to opowiadał? Może sam Sokrates?
— Na Boga, nie — tylko ten sam, co i Fojniksowi. Arystodemos niejaki, z Kydatenajon, ten niski, zawsze z bosymi nogami; był na tym zebraniu, bo należał do tych, którzy się wtedy najwięcej kochali w Sokratesie. I nie tylko stąd, ale i Sokratesa jeszcze pytałem o to i owo, com od tamtego słyszał, a on mi potwierdził to sprawozdanie.
— No, tak — powiada — ale może byś mi to wreszcie opowiedział.
— I owszem; tak po drodze do miasta dobrze będzie opowiadać i słuchać.
I takeśmy szli i gadali o tym; dlatego mam już pewne przygotowanie, jakem na początku powiedział. A wam to znowu trzeba rozpowiadać — cóż robić?! Zresztą ja zawsze chętnie i gadam o filozofii, i słucham, kiedy kto drugi mówi, bo naprzód uważam, że mam z tego pożytek, a potem, ja to strasznie lubię. Ale kiedy się mówi o czym innym, szczególniej te wasze rozmowy o pieniądzach i o interesach, tego nie mogę znosić, a was mi wtedy żal, moiściewy111, bo się wam wydaje tylko, że coś robicie, a to jest wszystko strata czasu. Wy za to przypuszczacie zapewne, że ja mam bzika, i może macie rację. Ale, co do was, to ja tego nie przypuszczam, tylko wiem na pewno.
II. Przyjaciel: Zawsześ taki sam,
Uwagi (0)