Uczta - Platon (ogólnopolska biblioteka cyfrowa TXT) 📖
Jedno z najważniejszych dzieł w historii kultury europejskiej, utwór uważany za szczytowe osiągnięcie literackie Platona. Dzięki przemyślanej strukturze i żywemu przedstawieniu postaci, z całą różnorodnością ich charakterów, poglądów, kontrastujących punktów widzenia, poważna, ale i zabawna, Uczta nie sprowadza się do wykładu filozoficznego, lecz stanowi atrakcyjny tekst literatury pięknej z interesującymi rozważaniami.
W drugim dniu uczty wydanej przez Agatona grupka ateńskich intelektualistów, zmęczonych piciem poprzedniego dnia, postanawia pić umiarkowanie i zabawiać się rozmową. Pada propozycja, aby każdy z biesiadników wygłosił jak najlepszą mowę pochwalną Erosa, boga miłości. Kolejne osoby przedstawiają różne obrazy miłości i różne refleksje na ich temat. Czy miłość jest fascynacją pięknem? Twórczą siłą kosmiczną? Czym różni się pożądanie i miłość? Co jest najistotniejsze w miłości: że stanowi siłę motywującą do szlachetnych postaw, że pełni ważną rolę społeczną? Jaki jest związek pomiędzy miłością, pięknem i dobrem? Czy miłość jest nieuświadomionym dążeniem do nieśmiertelności?
Tekst w popularnym przekładzie Władysława Witwickiego, zaopatrzony przez tłumacza we wstęp oraz obszerny, wnikliwy komentarz do utworu.
- Autor: Platon
- Epoka: Starożytność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Uczta - Platon (ogólnopolska biblioteka cyfrowa TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Platon
Już Pauzaniasz i Fajdros, i Agaton tłumaczyli, każdy po swojemu, pobudki dzielnych czynów i podnosili moc Erosa, który dwóch mężczyzn powiąże. Dopiero teraz się jednolicie wyjaśniać zaczynają pobudki czynów ludzkich, teraz dopiero miłość dwóch mężczyzn świeci czystym, królewskim blaskiem, bo zarówno sława, za którą ludzie gonią w życiu, jak i to, co stwarzają razem, węzłem przyjaźni związani, ma w sobie coś z „nieśmiertelnego dobra”.
Atmosfera platońska. Czuje się, płynąc za coraz to szybszym rytmem skandowanej prozy, jak się podnosi nastrój uczuciowy, a na różnorodne objawy natury i życia z pierwszego aktu dialogu, na przedmioty i kwestie, które tam „były” po heraklitejsku, raz takie, raz inne i dla jednego mówcy takie, a dla drugiego inne, niejasne i subiektywne, padać zaczyna coraz jaśniej jakiś jeden, nieodmienny, jasny blask; czuje się, że przedmioty i zjawiska, pozornie różne, mają jakieś wspólne, wyższe tło; że są takie, jak są, i tym, czym są, nie same przez się ani przez widzimisię tego lub owego, ale przez stosunek z jakimś jednym nieśmiertelnym, niezależnym bytem.
Budzi się pragnienie, żeby ktoś ten wieczny byt odsłonił, objawił, ukazał. — Ukaże go Platon.
Bo oto równocześnie, w toku rozdziału XXVII dobro zaczyna stale nazywać się „pięknem” i rozwija się przed nami obraz stosunku Sokratesa do Platona: stosunku między tym, który pełen nasienia twórczego szuka dusz młodych, aby je zapładniał, i tym pięknym młodzieńcem o pięknej duszy, który z nasienia mistrza rodzi nawet wtedy, „kiedy ich obu tylko pamięć wiąże”. Słychać nawet echa ich rozmów o pańskim ustroju Sparty, echa marzeń młodego Platona.
Przedziwny jest Platon w tej mowie Sokratesa.
Przewinął się w niej sam Sokrates, jego psychika i jego metoda; przesunął się w niej stosunek jego z Platonem, a teraz, kiedy rozdział XXVII zamknęły myśli o nieśmiertelnej sławie twórców, niby epitafium233 nad grobem bohatera, w dwóch następnych rozdziałach mówi już Platon sam przez usta mistrza.
Diotyma na czele rozdziału wyraźnie zaznacza ustęp Platoński.
Objawienie
Rozdział XXVIII. Oto przedziwna droga wyzwalania się ludzkiej duszy z jednostkowych przywiązań. Oto jak się dusza wybrana coraz bardziej odrywa od świata zmysłowych, konkretnych, dotykalnych przedmiotów, coraz bardziej samotna i obca pospolitemu życiu, coraz to mniej poddana i bierna, a coraz to potężniejsza w czynach, coraz bardziej twórcza.
Rozdział XXIX. Cisza na sali zupełna; platoński Sokrates ma zmienioną twarz i głos. Oczy mu się szklą, twarz pała. Mówi teraz w dialogu swego ucznia to, czego za życia nie mówił nigdy. Jakaś mistyczna komunia dwóch dusz ludzkich, poza materią i czasem. Diotyma ubiera w grubą zasłonę słów chwilę obcowania z zaświatem. Oto apokalipsa234 idei „piękna”.
Ale na to nie ma słów w języku ludzkim.
Sokratesowi zabrakło tchu. Faluje mu pierś, przygasają oczy, głos kaskadami spada, dreszcz po nim chodzi, kiedy mówi o tym, „co naprawdę jest — rzeczywiste”, i o nieśmiertelności tych, którym dane było oglądać idee; ale już przyszedł do siebie i oto czym prędzej nawiązuje do początku mowy, byle ją skończyć czym prędzej. Skończył, ale echa tej mowy poszły daleko w przyszłość przez Akademię, neoplatoników i realistów średniowiecznych do filozofii czasów nowych i nie przebrzmiały do dziś. I dziś jeszcze walczą z duchem Heraklita i Protagorasa, jakby na potwierdzenie Platońskich przeczuć z kilku rozdziałów poprzednich.
Drugi akt dialogu skończony. Wielkie misterium zamknięte. Potrzeba odpoczynku, odetchnięcia po szczytach gdzieś na ziemi, potrzeba estetyczna kontrastu i powolnego, jasnego przejścia do codziennych, potocznych spraw. Musi nadejść „dramat satyryczny”235, drama satyrikon.
Jest intermezzo sceniczne w dwóch rozdziałach najbliższych.
W chwili kiedy zdyszany, zmęczony Sokrates skończył, towarzystwo myśli przejść nad jego mową do pochwał i krytyk. Byłby to zgrzyt. Platon nie dopuści do tego.
Potrafi zamknąć widzowi dialogu niezatarte i czyste, nietknięte wspomnienie mowy Sokratesa wprowadzeniem motywu, którego jeszcze nie było.
Drama satyrikon
Wprowadzi go takim kontrastem i tak plastycznie, i tak zacznie mówić innym językiem, niż dotąd mówił, że zaciekawiony i rozbawiony widz ma wrażenie zgoła szczególne. Zdaje mu się, że czyta zupełnie inną książkę, jest w nowym, innym towarzystwie, w innej atmosferze. A jednak czuje, że teraz właśnie taka atmosfera jest na miejscu, czuje, że się ten motyw prosił czy narzucał estetycznie, tak się dobrze w całość zamkniętą składa z poprzednimi.
Wejście Alkibiadesa i scena wstępna przed jego mową to małe arcydzieło plastyki i charakterystyki. Tę scenę dał A. Feuerbach236 w swym znanym obrazie.
Niezrównane jest zestawienie Alkibiadesa kolejno z różnymi znanymi postaciami dialogu w tych od niechcenia rzucanych, wesołych zwrotach, bo nie tylko piękne samo przez się, ale tak zręcznie przeprowadzone, że dzięki temu po dwóch rozdziałach już się doskonale wie, kto jest Alkibiades. Już się go zna i rozumie jego tonację. Wie się już, jakim on głosem mówi i akcentem. Wyborna jest przecież jego rozmowa z Eryksimachem, szybka scena z Sokratesem, i po prostu każdy moment tych dwóch rozdziałów taki żywy i taki potrzebny do całości.
Sokratesowi należały się jakieś wstążki do wieńca. Dał mu je Platon z rąk Alkibiadesa — nie od tych, którzy go słuchali, mało go rozumieją. W Alkibiadesie widział Platon duszę zdolną, bujną, człowieka, w którym był doskonały materiał, tylko poszedł „na lep oklasków hołoty”, a może mu nieco zaszkodziła i filozofia, którą kopie później w przystępie chwilowej, dionizyjskiej rozpaczy. Jakże się lepiej pojmuje tę historyczną postać i jej awanturnicze koleje, kiedy się ją żywą widziało w Uczcie Platońskiej. Było w nim przecież coś z Kmicica, tylko w innych czasach i stosunkach, w innej kulturze.
Teraz mówi urywanymi ustępami; miesza to i owo, ma szeroki gest, podochocony jest znakomicie, ale nie pijany. Mowa jego jest napisana tak, że jej nie potrzeba psychologicznych komentarzy. W mowie tej, niby w noweli, przesuwa się szereg obrazów, w których Sokrates żyje wiarygodny i dotykalny. Alkibiades uważa Sokratesa za półboga i z szeregu wspomnień osobistych buduje mu spiżowy pomnik.
Gwarancja rysów
Kilkakrotnie uderza weń pytaniem: „Zaprzecz, możeś nie taki?!”. Sokrates milczy. Potrącony spiż nie zadzwonił, bo pod nim było tylko ludzkie, żywe serce, w ludzkim ciele przecież.
A czemu go nie odsłonił Platon? — Nic dziwnego. Przecież mu chciał zrobić pomnik, nie sekcję.
Trzydziesty siódmy rozdział skończony. Sokrates urósł ponad głowy wszystkich.
Ale nie można na tym skończyć dialogu. Dwa ostatnie rozdziały stanowią zakończenie. W trzydziestym ósmym wesoła, żywa scena, w której znowu powraca Agaton, jako motyw komiczny. Pogodna atmosfera żartów, w której się gubić zaczyna potężny ton Sokratesa.
Finale
Toteż w trzydziestym dziewiątym mamy scenę nową: obce, nieznane, przykre, niskie, bezładne elementy. Wpada gromada pijaków. Uderzają nagle i przykro; ale się po tym nagłym rozstrojeniu łatwiej, choć zawsze z żalem, znosi powolne rozluźnianie się towarzystwa tak szczególnego. Pustoszeje tło, niedobitki uczty leżą i chrapią po kanapach i na ziemi. Sen. W dusznej atmosferze ogólnego upadku jeden Sokrates panuje niezwalczony. Jakiś doprawdy nadludzki mąż. Cóż za nieprawdopodobna moc, nawet i na tym polu. Jeszcze prowadzi dialog przy kielichu — jeszcze ma dość sił, żeby rozmawiać o kompozycji Uczty Platońskiej. Coraz to ciszej na scenie. Koguty pieją z daleka. Gra dwóch świateł: poranka i dogasających lamp. Ciche echa wszystkich trzech aktów. Sokrates dziwnie samotny w tym boleśnie komicznym towarzystwie istot słabszych i niższych od siebie wychodzi na świeże, chłodne powietrze zimowego dnia o wschodzie, w towarzystwie tego „pasożyta” Arystodema, który mu po piętach depce symetrycznie do początku dialogu, bierze kąpiel, cały dzień dialogi prowadzi w gimnastycznej sali, jakby nigdy nic, i dopiero wieczorem idzie — „do domu odpocząć”.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Uwagi (0)