Nędza filozofii - Karol Marks (czytelnia online za darmo .TXT) 📖
Wydana w 1847 Nędza filozofii stanowi krytykę poglądów ekonomicznych i filozoficznych francuskiego anarchisty Pierre'a Proudhona wyrażonych w książce System sprzeczności ekonomicznych, czyli filozofia nędzy. Rzeczowo, a przy tym uszczypliwie analizując argumenty Proudhona, Marks przedstawia podstawy własnych teorii, które później rozwinął w Kapitale.
W niniejszym wydaniu razem z Nędzą filozofii zamieszczono kilka innych tekstów Marksa. Pierwszy z nich to mowa O wolnym handlu, wygłoszona w Towarzystwie Demokratycznym w Brukseli w związku ze zniesieniem w Anglii ceł na zboże. Przystępne omówienie podstaw ekonomii politycznej, jakim jest Praca najemna i kapitał, powstało na podstawie wykładów Marksa w Niemieckim Towarzystwie Robotniczym i ukazywało się drukiem w kolejnych numerach „Neue Rheinische Zeitung” do czasu zamknięcia tej gazety przez władze. Tekst zatytułowany Proudhon zawiera ocenę dorobku tego autora, dokonaną po jego śmierci na prośbę redakcji jednego z lewicowych pism.
- Autor: Karol Marks
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Nędza filozofii - Karol Marks (czytelnia online za darmo .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Karol Marks
Mierzenie wartości środków spożywczych wartością pracy przeczy ekonomicznym faktom. Jest to kręcić się w błędnym kółku, to określać wartość względną przez jakąś inną wartość względną, która znowu z kolei powinna dopiero zostać określona.
Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że p. Proudhon miesza ze sobą obie te miary: mierzenie czasem pracy niezbędnym do wytworzenia pewnego towaru oraz mierzenie wartością pracy. „Praca każdego człowieka — powiada — zdolna jest kupić tę wartość, którą w sobie zawiera” (wyd. I, str. 81). A więc jego zdaniem pewna zawarta w danym produkcie ilość pracy jest tyle samo warta, co wynagrodzenie robotnika, czyli wartość pracy. Ten sam wniosek pozwala mu utożsamić koszty produkcji i płacę.
„Co to jest płaca? Jest to cena produkcji zboża itd., jest to całkowita cena każdej rzeczy”. Idźmy dalej. „Płaca robocza jest to proporcjonalność składników stanowiących bogactwo” (str. 110). Co to jest płaca? Wartość pracy.
A. Smith za miarę wartości bierze raz czas pracy potrzebny do wytworzenia pewnego towaru, a innym razem wartość pracy. Ricardo odkrył ten błąd, dokładnie wykazując różnicę pomiędzy oboma tymi rodzajami mierzenia. Proudhon przewyższa jeszcze Adama Smitha w błędzie, gdyż utożsamia dwie rzeczy, które Smith tylko stawiał obok siebie. By znaleźć poprawny stosunek, w jakim robotnicy powinni uczestniczyć w wytworze, czyli innymi słowy, by określić względną wartość pracy, p. Proudhon poszukuje miary dla względnej wartości towarów. By określić względną wartość towarów, nie znajduje nic lepszego od podania sumy produktów wytworzonych przez pewną ilość pracy, jako równoznacznika tej ilości pracy — co każe mniemać, że całe społeczeństwo składa się jedynie z robotników, otrzymujących w zarobku swój własny produkt. Następnie przyjmuje jako fakt niewątpliwy, że dni robocze różnych robotników mają tę samą wartość, jednym słowem poszukuje on miary dla względnej wartości towarów w tym celu, aby w rezultacie otrzymać jednakowe wynagrodzenie robotników, a równość zarobków zakłada z góry jako już istniejący fakt, aby móc poszukiwać względnej wartości towarów. Jaka zaiste godna podziwu dialektyka.
„Say i jego zwolennicy zauważyli, że ponieważ praca sama podlega oszacowywaniu, jednym słowem jest takim samym, jak wszelki inny, towarem, zatem skoro przyjmie się ją za zasadę i najważniejszy czynnik wartości, wpada się w błędne koło. Ekonomiści ci, za przeproszeniem, dali tym dowód niesłychanego niedbalstwa. Powiadają o pracy, że posiada ona wartość nie jako właściwy towar, lecz ze względu na te wartości, które ich zdaniem praca w sobie potencjalnie zawiera. Wartość pracy to wyrażenie użyte w sposób przenośny; jest to tego samego rodzaju fikcja jak produkcyjność kapitału. Praca produkuje, kapitał ma wartość. Używając pewnego rodzaju elipsy73 powiadamy: wartość pracy... Praca zupełnie jak wolność... ze swej istoty jest nieokreślona i niejasna, jest czymś, co jednak stosownie do przedmiotu przyjmuje pewną określoną formę, tj. co w wytworze staje się rzeczywistością”.
„Ale po co się nad tym zatrzymywać? Skoro ekonomista (czytaj p. Proudhon) miesza nazwy rzeczy, vera rerum vocabula74, tym samym przyznaje się, chociaż tego nie mówi, do bezsilności i składa broń” (Proudhon, t. I, str. 188).
Widzieliśmy, w jaki sposób p. Proudhon z wartości pracy czyni „najważniejszy czynnik sprawczy” wartości produktów, mianowicie, że dla niego płaca robocza, jak zazwyczaj nazywa się „wartość pracy”, stanowi „całkowitą wartość każdej rzeczy”. Oto dlaczego sprawia mu kłopot zarzut Saya. W towarze-pracy, będącej nieubłaganą realnością, widzi on jedynie gramatyczną elipsę. Odpowiednio do tego całe obecne społeczeństwo, oparte na towarowym charakterze pracy, opiera się odtąd na pewnego rodzaju swobodzie poetyckiej, na obrazowym wysłowieniu. Jeżeli społeczeństwo chce „wytępić wszystkie dolegliwości”, pod uciskiem których się ugina, niechaj wytępi źle brzmiące wyrażenia, niech przekształci mowę; w tym celu wystarczy tylko zwrócić się o pomoc do Akademii i zażądać nowego wydania słownika. Po wszystkim, cośmy widzieli, z łatwością pojmiemy, dlaczego p. Proudhon w swym dziele z dziedziny ekonomii politycznej musi tak długo prowadzić rozprawy nad etymologią i innymi częściami gramatyki. W taki sam sposób uczenie rozprawia on nad starodawnym wyprowadzaniem słowa servus75 od servare76. Te filologiczne rozprawy mają głębokie znaczenie, stanowią istotną część argumentacji p. Proudhona.
Praca, o ile się ją sprzedaje i kupuje, jest towarem jak wszelki inny i z tego powodu posiada wartość wymienną. Jednak jak wartość zboża, czyli zboże jako towar, nie służy zgoła za pokarm, tak samo wartość pracy, czyli praca jako towar, niczego nie wytwarza.
Praca warta jest mniej lub więcej zależnie od tego, czy środki spożywcze są tańsze czy droższe, a popyt i podaż siły roboczej mają takie czy inne rozmiary, itd.
Praca nie jest czymś „nieokreślonym”, lecz zawsze pewną określoną pracą, a nigdy pracą w ogóle, którą się kupuje i sprzedaje. Jest to nie tylko praca, której właściwości określa przedmiot, lecz sam przedmiot określa się przez specyficzne własności pracy.
O ile pracę kupuje się i sprzedaje, o tyle jest ona towarem. Po co się ją kupuje? „Ze względu na wartości, które ich zdaniem praca w sobie potencjalnie zawiera”. Lecz jeżeli powiemy, że pewna rzecz jest towarem, wtedy nie chodzi już o cel, w jakim ją nabyto, tj. o pożytek, który z niej otrzymujemy, o użytek, jaki z niej zrobimy. Jest ona towarem, gdyż jest przedmiotem handlu. Wszystkie wykręty p. Proudhona sprowadzają się do następującego: pracę się nabywa, lecz nie jako przedmiot bezpośredniego spożycia. Nie; kupuje się ją jako środek produkcji, jak to się czyni z maszyną. Praca jako towar posiada wartość, lecz nie produkuje.
P. Proudhon z taką samą samą racją mógłby powiedzieć, że nie ma zgoła żadnych towarów, ponieważ każdy towar kupuje się tylko w celu jakiegoś użytku, nigdy zaś jako towar sam dla siebie.
Proudhon, wartość towarów mierząc pracą, w sposób nieokreślony przeczuwa, że niepodobna używać tego samego miernika do pracy, o ile posiada ona wartość, o ile jest towarem-pracą. Przeczuwa, że tym samym minimalną płacę roboczą wynosi do godności naturalnej i normalnej ceny pracy bezpośredniej, że zatem uświęca obecny ustrój społeczny. A aby więc uniknąć tej fatalnej konsekwencji, robi obrót i zapewnia, że praca nie jest towarem, że nie może mieć wartości. Zapomina, że sam przyjął wartość pracy za miarę; przeocza, że cały jego system spoczywa na towarze-pracy, na pracy, którą się handluje, sprzedaje i kupuje, którą się wymienia na produkty itd.; wreszcie na pracy będącej dla robotnika bezpośrednim źródłem dochodu — o wszystkim zapomina.
By ratować swój system, decyduje się poświęcić jego podstawę.
„Et propter vitam rivendi perdere causas”.77
Znajdujemy się teraz wobec nowego wyjaśnienia „ukonstytuowanej wartości”.
„Wartość jest to stosunek proporcjonalności między produktami stanowiącymi bogactwo”.
Przede wszystkim zauważymy, że proste słowo „wartość względna” lub „wymienna” zawiera w sobie pojęcie pewnego stosunku, w jakim wymieniają się nawzajem towary. Jeżeli stosunkowi temu nadamy nazwę „stosunku proporcjonalności”, to we względnej wartości nie zmieniliśmy nic prócz nazwy. Ani podniesienie, ani też obniżenie wartości pewnego towaru nie pozbawia go jeszcze własności znajdywania się w jakimś „stosunku proporcjonalności” do innych produktów stanowiących bogactwo.
Po co więc to nowe określenie, nie przedstawiające zgoła żadnej nowej idei?
„Stosunek proporcjonalności” nasuwa myśl o wielu innych stosunkach ekonomicznych: o proporcjonalności produkcji, o istotnej proporcji między popytem a podażą itd. O tym wszystkim p. Proudhon myślał, formułując tę dydaktyczną parafrazę wartości wymiennej.
Ponieważ względna wartość produktów określa się ilością pracy zużytą odpowiednio na wytworzenie każdego z nich, zatem stosunek proporcjonalności, w zastosowaniu do tego szczególnego przypadku, oznacza odpowiednią ilość produktów, które można wytworzyć w określonym czasie i wskutek tego wzajemnie wymienialnych.
Spojrzyjmy, jaki użytek z tego stosunku proporcjonalności robi p. Proudhon.
Cały świat wie, że w przypadku zrównania się popytu i podaży wartość względna pewnego produktu określa się ściśle zawartą w nim ilością pracy, tj. że ta względna wartość wyraża stosunek proporcjonalności w takim właśnie znaczeniu, jak to już nadmieniliśmy.
P. Proudhon przewraca wszystko do góry nogami. Zacznijcie, powiada, mierzyć wartość względną produktu tkwiącą w nim ilością pracy, a wtedy popyt i podaż będą się równoważyły. Produkcja będzie odpowiadała spożyciu, produkt zawsze będzie wymienialny, a jego bieżąca cena rynkowa wyrażać będzie dokładnie jego prawdziwą wartość. Zamiast powiedzieć, jak każdy, że podczas pięknej pogody wielu ludzi spaceruje, p. Proudhon radzi swym ludziom iść na spacer, aby móc ich zapewniać, że pogoda jest dobra.
To, co p. Proudhon przedstawia jako wynik z wartości wymiennej, określanej a priori przez czas pracy, mogłoby zostać usprawiedliwione tylko z pomocą następującego prawa:
Produkty będą na przyszłość wymieniane w dokładnym stosunku do czasu pracy potrzebnej do ich wytworzenia. Bez względu na stosunek podaży do popytu wymiana towarów ma się odbywać tak, jak gdyby wytwarzane one były odpowiednio do zapotrzebowania. Niech Proudhon sformułuje i przeprowadzi takie prawo — a my się zgodzimy. Ale jeżeli przeciwnie, chce on dowieść swej teorii nie jako prawodawca, lecz jako ekonomista, wtedy powinien by wykazać, że niezbędny do wytworzenia towaru czas dokładnie podaje stopień jego użyteczności, a nadto wskazuje jego stosunek proporcjonalności do popytu, a tym samym do ogółu społecznego bogactwa. W takim przypadku, gdy produkt sprzedaje się po cenie równej kosztom produkcji, popyt i podaż się wyrównają, gdyż koszty produkcji są uważane za wyraz prawdziwego stosunku między podażą a popytem.
Doprawdy, p. Proudhon poszukuje dowodu, że niezbędny do wytworzenia pewnego towaru czas pracy wyraża zarazem też jego prawdziwy stosunek do potrzeb, tak że przedmioty, których produkcja pochłania najmniej czasu, są użyteczne w najbardziej bezpośredni sposób, i tak krok za krokiem dalej. Już goły fakt produkcji przedmiotów zbytku dowodzi, zdaniem tej doktryny, że społeczeństwo ma zbywający czas, który pozwala mu na zadowalanie potrzeb zbytku.
Dowodów na to twierdzenie wyszukuje p. Proudhon w spostrzeżeniu, że wytworzenie najużyteczniejszych przedmiotów kosztuje najmniej czasu, że społeczeństwo zaczyna zawsze od najłatwiejszych gałęzi przemysłu i stopniowo „zabiera się do produkcji przedmiotów kosztujących więcej pracy i odpowiadających potrzebom wyższym”.
Proudhon zapożycza od p. Dunoyera78 przykłady pierwotnego przemysłu — zbierania, pasterstwa, polowania, rybołówstwa — tego przemysłu, który stanowi najprostszą i najmniej kosztowną produkcję i od którego człowiek zaczął „pierwszy dzień swego wtórego stworzenia” (wyd. I, str. 78). Pierwszy zaś dzień jego pierwszego stworzenia opowiedziany jest w Genesis79, przedstawiającej Boga jako pierwszego przemysłowca na świecie.
Rzeczy mają się jednak zupełnie inaczej, niż sądzi p. Proudhon. Od zarania cywilizacji produkcja zaczyna się opierać na antagonizmie grup, stanów, klas, jednym słowem na antagonizmie między pracą nagromadzoną a bezpośrednią. Bez antagonizmów nie ma postępu — oto prawo, które po dziś dzień przyświecało cywilizacji. Po dziś dzień siły wytwórcze rozwijały się dzięki takiemu panowaniu antagonizmów klasowych. Twierdzić obecnie, że ludzie dlatego mogli oddawać się wytwarzaniu produktów wyższego rzędu, bardziej skomplikowanym rzemiosłom, ponieważ wszystkie potrzeby wszystkich robotników były zaspokojone — jest to zupełnie zaprzeczać antagonizmom klasowym i pojmować na opak cały rozwój historyczny. To tak, jak gdybyśmy chcieli zapewniać, że za cesarzy rzymskich hodowano mureny80 w sztucznych stawach, więc cała ludność rzymska mogła karmić się obficie; tymczasem przeciwnie: lud rzymski nie miał za co kupić chleba, zaś arystokracja rzymska miała aż tylu niewolników, że karmiła nimi mureny.
Cena środków spożywczych prawie ciągle wzrastała, chociaż cena przedmiotów zbytku i wyrobów rzemiosła wciąż spadała. Weźmy np. tylko rolnictwo: przedmioty najkonieczniejsze, jak mięso, zboże itd. rosną w cenie, tymczasem tkaniny bawełniane, cukier, kawa i inne spadają w zaskakującym stopniu. A nawet wśród właściwych artykułów spożywczych przedmioty zbytku, jak szparagi, kalafiory i inne są stosunkowo tańsze od środków spożywczych pierwszej potrzeby. W naszych czasach łatwiej wytwarzać rzeczy niepotrzebne niż niezbędne. Wreszcie, w różnych epokach historycznych wzajemne stosunki cen są nie tylko różne, lecz przeciwstawne. Przez całe średniowiecze produkty rolne były stosunkowo tańsze od produktów rzemiosła; w czasach nowożytnych spostrzegamy stosunek odwrotny. Czy to oznacza, że użyteczność produktów rolnych od średniowiecza się zmniejszyła?
Używanie produktów zależy od stosunków społecznych, w których znajdują się spożywcy, te zaś opierają się na antagonizmach klasowych.
Tkaniny bawełniane, ziemniaki i wódka są przedmiotami najpowszechniej używanymi. Ziemniaki zrodziły skrofuły81; tkaniny bawełniane w wielkiej mierze wyrugowały sukno i płótno, mimo że wełna i len w wielu przypadkach są o wiele pożyteczniejsze, choćby pod względem higienicznym. Wreszcie wódka wzięła górę nad piwem i winem, chociaż jako substancja odżywcza powszechnie uchodzi za truciznę. Przez całe stulecia rządy bezskutecznie walczyły przeciw temu europejskiemu opium: ekonomia zwyciężyła i podyktowała swe prawa spożyciu.
Dlaczego jednak tkaniny bawełniane, ziemniaki i wódka stanowią oś, wokół której obraca się społeczeństwo mieszczańskie? Ponieważ do ich wytworzenia potrzeba najmniej pracy i wskutek tego mają najniższą cenę. Dlaczego minimum ceny decyduje o maksimum spożycia? Czy może z powodu bezwzględnej użyteczności tych przedmiotów, z powodu właściwej im użyteczności, z powodu tego, że w najlepszy sposób zaspokajają potrzeby robotnika jako człowieka, a nie człowieka jako robotnika? Bynajmniej — lecz dlatego, że społeczeństwie w opartym na nędzy właśnie produkty najnędzniejsze z konieczności mają ten przywilej, że służą na użytek największej liczbie ludzi.
Twierdzić, że ponieważ najtańsze przedmioty
Uwagi (0)