Sarajewo 1914, Szanghaj 1932, Gdańsk 193? - Ksawery Pruszyński (biblioteka komiksowo .TXT) 📖
Książka Ksawerego Pruszyńskiego Sarajewo 1914, Szanghaj 1932, Gdańsk193? jest zbiorem fascynujących reportaży o międzywojennym Gdańsku. Powstała z rozmów z mieszkańcami, wywiadów z politykami, scenek podchwyconych na ulicy, wreszcie z własnych intuicji autora.
Pruszyński pokazuje, jak potężnieją siły nazizmu w Wolnym Mieście na kilka miesięcy przed dojściem Hitlera do władzy i jak narasta terror. Ale potrafi też dostrzec błędy polityki II Rzeczypospolitej wobec gdańskich Niemców. Wracając często do historii, zastanawia się nad fenomenem niemiecko-polskiej współpracy na obszarze Gdańska, która mimo wszelkich przeciwności miała miejsce przez kilkaset lat. Jego reportaże to wielkie oskarżenie nacjonalizmu i ostrzeżenie przed zbliżającą się burzą.
- Autor: Ksawery Pruszyński
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Sarajewo 1914, Szanghaj 1932, Gdańsk 193? - Ksawery Pruszyński (biblioteka komiksowo .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Ksawery Pruszyński
Wielkie odezwy często zapadają... w wielką próżnię. Mikołaj Mikołajewicz!93 Tak — ale gdy po nich nie idzie akcja. Dziś Gdańsk odczuwa boleśnie swą walkę z Polską. Jeśli ją kontynuuje, to dlatego, że myli się co do celów naszej polityki. Winien tu nie tylko intrygant z Berlina, winniśmy i my. W zaraniu niepodległości trzeba było społeczeństwo uświadomić, że nasze podejście do niemczyzny w Wielkopolsce czy na Pomorzu, a do niemczyzny w Gdańsku nie może być to samo. Trzeba było, by wiedział o tym i Gdańsk. Po kilku latach walki z nami przypomniałby sobie taką odezwę-exposé i możliwy byłby kompromis. To bowiem, o co walczy Gdańszczanin, to obawa przed polonizacją, do której nie dążymy wcale. W tym wadliwym podejściu do Gdańska leży nasz wielki i pierwszy błąd. Ludność niemiecka Wolnego Miasta widzi dziś w Traktacie Wersalskim gwarancję swej narodowości i swobód: winna je była widzieć w Polsce, w naszej tradycji i nawiązaniu do niej. Nawet Gdańsk przyłączony wprost do Polski trzeba by było pozostawić niemieckim. Ta uchowana enklawa byłaby najlepszym dowodem naszej wielkości. Nacjonalizm zacieśnił, niestety, nasze polityczne horyzonty.
„To się skończy Szanghajem”.
Słowa te usłyszałem w pierwszy wieczór po mym przyjeździe do Gdańska. Wypowiedział je znajomy Rosjanin emigrant, osiadły w Wolnym Mieście. Dzieliłem się mymi pierwszymi spostrzeżeniami i wrażeniami, które nie były entuzjastyczne, ale nie były pozbawione optymizmu. Tego wieczoru ponura zapowiedź Rosjanina, który widział w swym życiu wiele i był człowiekiem rozumnym, przeszła na mnie bez wrażenia. Miałem jeszcze przed oczyma miasto okwiecone i czyste, ulice wyasfaltowane i rojne, przepełnione plaże i kawiarnie. Nie! — pomyślałem — tu czuć może parady, ale nie czuć wojny. Ci rosyjscy emigranci mają szczególną skłonność do czarnowidztwa. Gdańsk — Szanghajem?
Od owego wieczoru minęło całe dwa tygodnie. Słowo „Szanghaj” słyszałem odtąd od Polaków i Niemców, dygnitarzy i bezrobotnych. Zatokę Gdańską od milionowego portu nad Pacyfikiem dzielą dziesiątki tysięcy mil. A przecież ów Szanghaj bombardowany i broniony wydaje się tu być tak bliski, droga, po jakiej toczą się tu wypadki, tak bardzo przypomina prolog szanghajskiego zatargu!
Porównajmy!
W chwili gdy po ostrzelaniu Szanghaju przez ciężkie działa floty japońskiej w lewicowo-liberalnych kołach genewskich zawrzało świętym oburzeniem na „imperialistyczną” Japonię, jej delegaci w Lidze Narodów mogli spokojnie wskazać na bardzo bogate dossier chińskich zaczepek przeciw Japończykom w Szanghaju. Zaczepki te, szykany, napady, wypadki pobicia itp., itp. — coraz ostrzejsze środki przeciw wyspiarzom bywały od szeregu lat przedmiotem skarg Japonii, docierały do Genewy — i zapadały w archiwalną czeluść biurek podkomisyjnych. Zupełna bezkarność Szanghaju ośmieliła tylko Chińczyków. Ekscesy stawały się coraz częstsze, coraz bardziej niemożliwe do uwierzenia. W ich kłębowisko runęły wreszcie szrapnele japońskich armat. Dziś o tym, że Japończycy zbombardowali od a do zet Szanghaj, wie się powszechnie. O tym, że była to ultima ratio94 Mikada95 po użyciu bez najmniejszego rezultatu wszelkich dyplomatycznych i międzynarodowych dróg, o tym się nie pamięta.
Porównajmy!
Od szeregu lat Gdańsk jest terenem, gdzie bezkarnie krzywdzi się Polaków. Weszło to w życie miasta. Stało się rzeczą normalną. Ale obecnie w niezmiernie szybkim tempie rośnie przewaga tych czynników, które są siłami wywrotowymi, maleje z dnia na dzień siła czynników ładu.
Gdańsk nie darmo stanowił część Niemiec i nie darmo dzięki swej strukturze gospodarczej musiał ulec kryzysowi. Bezrobocie wzrasta, bezrobocie pomnaża szeregi dwóch armii: hitlerowców i komunistów. Siwe mundury tych ostatnich (w Niemczech wszyscy muszą mieć mundury) spotyka się coraz częściej obok brązowych koszul. Ale bezrobotny, wcielony w kadry partyjne, to nie jest żołnierz, który będzie długo czekał na realizację haseł swej partii: bezrobotnemu spieszno. Bezrobotnego nie zadowoli, jak bursza z politechniki, piękny mundur i najwspanialsze buty kawaleryjskie.
A jednocześnie w Berlinie robi się wciąż bliższa możliwość rządu Hitlera. Mam wrażenie, że chwili tej nawet wrogowie jego wewnętrzni wyczekują z wytchnieniem: enfin96. Tak samo jak wybuchu wojny po parnych miesiącach wyczekiwania 1914 roku. Wówczas dojdzie do realizacji olbrzymiego programu, wówczas trzeba będzie z tysięcy obietnic wykonać choć jedną, rzucić na ochłap choćby Gdańsk. Przecież dziś tu władają hitlerowcy.
Szanghaj.
W Gdańsku ludzie postronni, jak ów Rosjanin, są przekonani, że musi się to skończyć zbrojną interwencją Polski. Ludzie ci nie rozumieją paradoksu, byśmy we własnym porcie byli tak traktowani, jak jesteśmy. Ludzie ci wierzą, że Polska będzie musiała wystąpić, jak musieli Japończycy.
Jednocześnie w Gdańsku 10 000 ludzi cieszy się na tę chwilę. Hitlerowcy są przekonani, że Polskę da się sprowokować. Co dalej? Dalej — może interwencja mocarstw i inna decyzja o losach Gdańska, dalej — może wciągnięcie Niemiec do gry. „Na wojnie mniej stracimy niż Polska, bo większe niż ona masy bezrobotne przerzucimy z kraju, gdzie są zawadą, na front, gdzie będą pomocą”. Dalej? Dalej wierzy się, że Polska, zaatakowana niebawem przez ZSSR, choćby czasowo zwycięska na Zachodzie, zwróci się do mocarstw o interwencję. To, co się wówczas zadekretuje, będzie lepsze dla Niemiec niż postanowienia Wersalu.
Ale niemiecka polityka w Gdańsku opiera się na dwóch przekonaniach:
1. Niemcy wiedzą od r. 1918, jak źle jest mieć świat przeciw sobie, jak wygodnie — za sobą. Niemcy wiedzą, że w 193...? będzie go miał przeciw sobie ten, co wojnę zacznie, za sobą — napadnięty.
2. Niemcy wiedzą, że Europę obruszyło bombardowanie Szanghaju — ale nie zamącały jej spokoju ducha kilkuletnie ekscesy antyjapońskie.
Japonia miała przeciw sobie w 1932 r. opinię świata, jak w 190497 miała ją za sobą. I nic... Tak — rozumieją Niemcy — ale to, co było bezkarne na Dalekim Wschodzie, nie będzie bezkarne w Europie. I to się zemści na Polsce.
Te wszystkie rachuby są bardzo słuszne i logiczne, ale brakuje w nich jednego ogniwa: Polska nie da się sprowokować, nie zbombarduje ani nie „zdobędzie” Gdańska. Mylą się hitlerowcy i mylą się obserwatorzy. Tylko że tymczasem w Gdańsku wzrastać będzie bojowość hec i szykan w nadziei, że może, że przecież... I ta polityka, nie powodując „wojny” z Polską, pociągnie wreszcie za sobą zupełny zamęt. Nie darmo żyje się i pracuje w oczekiwaniu burzy.
Te wszystkie bojówki i jaczejki, te wszystkie porachunki partyjne i napady, i zasadzki wzajemne — są to już stosunki włoskiego Rinascimento98, gdzie polityczna vendetta zajęła miejsce rodowej, jak rewolwer zastąpił sztylet. Nie bezkarnie chodzi się z bronią i nie bezkarnie marzy się o i wojnie. To wszystko musi się wylać, wyładować. i Wojna domowa? Może.
Gdańsk skarżył się długo na niebezpieczeństwo z Westerplatte: z tej polskiej enklawy w porcie trzeba usunąć zapasy amunicji, przychodzące morzem do Polski. Prochy tam nagromadzone mogą wysadzić cały Gdańsk!!
Byłem dwa tygodnie w Gdańsku i parę godzin na Westerplatte. Jest to ocieniony jesionami i klonami park, gdzie głęboko, w podziemnych kazamatach ułożone są wyładowane z okrętów prochy, czekające na dalszy przewóz koleją. „C’est rassurant”99 — powiedział przy mnie pewien deputowany francuski.
Prawdziwy, choć nie materialny arsenał wybuchowy skoncentrowany jest jednak gdzie indziej. Nie Westerplatte jest groźne! Nie dzięki niemu Gdańsk może wylecieć w powietrze. Nagromadzono w nim przeogromną ilość Bóg wie jakich środków wybuchowych, w postaci agitacji, propagandy, mundurów i różnych błyskotek. Igra się tu z nimi, jak dzieci ze znalezionym w polu granatem, w nadziei, że jeśli rozszarpie — to kogoś innego. Prędzej czy wcześniej te prochy, o których nic nie wie Liga Narodów, mogą wybuchnąć. Eksplozja ich może pociągnąć za sobą nieobliczalne skutki.
Mój Rosjanin-emigrant nie patrzy zbyt czarno!
Walizka zamknięta. Za dwie godziny minut dwadzieścia i dwie odchodzi mój pociąg. Jest jeszcze czas odbyć ostatnią przechadzkę po mieście. Ileż przy podobnych okazjach udało mi się złapać ciekawych rozmów, dowiedzieć jeszcze czegoś więcej. Wyjść? A może przejść się po raz ostatni pod jedną z tych starych bram miejskich z ostatnim, nie wyczernionym na pruski100, Białym Orłem Rzplitej? Nie wyjdę. Wiem już, że nie dowiem się niczego więcej.
Będzie chyba dobre sześć lat temu, jak czytałem nieco zresztą à la Mniszchówna pisane pamiętniki ostatniego ambasadora Francji przy ostatnim carze Wszechrosji. Pod datą na tygodnie wcześniejszą od marcowego wybuchu zapisywał Maurice Paléologue: „C’est fini101. Teraz już wiem, że jest to nieuniknione. Rewolucja rosyjska musi nastąpić — nastąpi. Nie wiem, kiedy. Nie wiem, czy to będzie rewolucja pałacowa, czy wojskowa, czy ludowa. Ale będzie”. Coś tak mniej więcej notował swe obserwacje pan ambasador. Miał właśnie w pamięci swą ostatnią rozmowę z Mikołajem II, który zaznaczył spokojnie, że wie, że w salonach Petrogradu się szemrze. Miał w oczach spotkaną niedawno chromającą i chudą panią Wyrubow102, a na biurku wysokie dossier codziennych raportów. Były one barometrem rozprzężenia w okopach, rozprzężenia na dworze, wszędzie. Rtęć wywiadowczego barometru podchodziła pod czerwoną — och, jak bardzo czerwoną! — kreskę — „rewolucja”. Dlaczego teraz, po sześciu latach, na odjezdnym z Gdańska, przychodzą mi na myśl refleksje ambasadorskie?
Na kolejach są białe, zupełnie białe karty Europy. Przechodzi koło nich co dzień tysiące tysięcy ludzi. Ma się ochotę podejść do takiej mapy, czerwoną linią zakreślić niewielki trójkąt u ujścia Wisły, trójkąt Wolnego Miasta. I napisać: czy stąd przyjdzie wojna?
Znowu reminiscencje z 1917 r. Kessel napisał książkę Ślepi władcy103. Wczoraj na Heeresanger spotkałem grupę kilkudziesięciu umundurowanych komunistów. Wracali z wycieczki podmiejskiej. Szli tak, jak żniwiarze, ukończywszy robotę w polu. Na Heeresanger104 było poza tym dość pusto. Gdyby przejeżdżało tędy auto prezydenta Senatu, z chorągiewką o herbach miasta, należałoby je wstrzymać i powiedzieć, wskazując na grupę: „oto ci, co po was zbierać będą”. Nie Berlin i nie Warszawa, ale Moskwa i tylko Moskwa. Ale ślepota władców jest nieuleczalną ślepotą.
Będę jutro o świcie w Poznaniu — i wiem, jak wie tylko człowiek, który widział, naprawdę widział Gdańsk — że mogą mi tu powiedzieć: przyjechał pan ostatnim pociągiem, jaki odszedł z Wolnego Miasta. Za tygodnie i miesiące lub tylko za dni może przyjść telegram, że wybuch nastąpił. Stanie się to niespodzianie dla 90 procent Polaków i nie będzie to niespodzianką dla 90 procent Gdańszczan. Nic nie pomoże wówczas ani pacyfizm, ani wojska, ani konferencje, ani bombardowanie. Stanie się to być może tego samego wieczoru, gdy hrabia Gravina będzie powtarzał zagranicznym dziennikarzom (iluż ich ostatnio zjechało do Gdańska! ), że jest idyllicznie i cicho i trzeba chodzić na palcach, by nie płoszyć sów i słowików w alei lipowej do Oliwy. Będzie się żalił dr Sahm i oczekiwał dr Papeé. Ale nad tym krążyć będzie echo orkiestry tanecznej „Titanika”, orkiestry, która nie zmilkła, aż się nad nią i okrętem nie zamknął katastrofą ocean. Podobno prochy, nagromadzone w znacznej ilości na jednym miejscu, mogą wybuchnąć bez rzucenia iskry.
Wielki mąż stanu, hr. Witte105, nazwał „wojnę światową” une aventure stupide106. Jeżeli w Gdańsku dojdzie do wybuchu, będzie to naprawdę une aventure bien stupide107. Wszystko zdawało się skłaniać do polsko-gdańskiej kolaboracji: był to najlepszy handlowy interes dla obu stron. Ale za jedną z nich substytuowała się „osoba trzecia” i walczyła o własne interesy. Myśmy zaś w ciągu lat 13 nie umieli przemówić do przekonania drugiej strony procesowej i wykazać jej sprzeczność interesów jej własnych i interesów adwokata. Bezsensowna „walka” Gdańska z Polską miała charakter licytacji, kto więcej zrobi błędów. Licytacja szła ostro. Licytowały się nie tyle zresztą rządy, co same społeczeństwa. Miraż odrodzonych wielkich Niemiec i miraż spolonizowanego do cna Gdańska drzemały w duszy exaltados108 obu stron.
Raz jeszcze wraca się myślą do błędu naszego z 1919 r. i potem. Błędy Gdańska były odeń dużo gorsze, ale ten błąd był nasz. Nie zrozumieliśmy, że w Gdańsku będzie możliwy kompromis na punkcie pogodzenia się jego z politycznym oderwaniem od Niemiec, pod warunkiem, by jego narodowy niemiecki charakter był uszanowany. Nie zrozumieliśmy, że właśnie niemiecki narodowo, a polski państwowo, choćby z odrębnością „wolnego miasta” Gdańsk jest i koncepcją możliwą do realizacji i koncepcją korzystniejszą, większą, godniejszą narodu, który raz już stworzył mocarstwo i drugi raz być nim, aby być w ogóle państwem, musi. Nasz błąd gdański rozpływa się tak w wielkim błędzie, błędzie pierworodnym dzisiejszej Polski. Byliśmy ciaśni, byliśmy mali. Polskę o imperialnej przeszłości i imperialnych koniecznościach budowano w jej pierwszych latach tym samym schematem, co Łotwę, Czechosłowację, Estonię, co Turcję Kemalistyczną, Litwę Kowieńską. Na miarę krawca, nie Fidiasza, na miarę pana pisarza gminnego Zołzikiewicza, awansowanego na męża stanu. Kijów i Wilno były jedynymi przebłyskami jagiellońskiej purpury, utopionymi zresztą w powszechnej szarzyźnie: pierwszy załamał się nie o pułki Budionnego, ale o niechęć, ale o małość społeczeństwa po 1920 roku. Traktat ryski. Drugi był dziełem grupy.
Pierwszą spekulacją polityczną Gdańska, dziś zbankrutowaną (Gdynia nie stanie, Polska jako Saisonstaat rozpadnie się niebawem), nazwałem koncepcją Sahma. Drugą, obecną i antypolską — koncepcją Ziehma. Opiera się ona na nadziejach, że „korytarz” wróci do Niemiec, że pierwszym ku temu krokiem winno być włączenie Gdańska do Rzeszy. Pisałem już, jak nietrudną, jak o niebo łatwiejszą od poprzedniej do obalenia jest ta właśnie koncepcja. Zresztą
Uwagi (0)