Palestyna po raz trzeci - Ksawery Pruszyński (czytelnia książek online TXT) 📖
Wydana po raz pierwszy w 1933 roku książka Ksawerego Pruszyńskiego stanowi cykl reporterskich obrazów z Palestyny, gdzie właśnie — dzięki kolosalnemu, budzącemu mimowolny podziw wysiłkowi pionierów, wykorzystujących cień szansy, jaki pojawił się w polityce międzynarodowej — odradza się żydowskie państwo.
Pruszyński był wówczas korespondentem wileńskiego „Słowa”, trzymającego kurs konserwatywny za sprawą redaktora naczelnego, Stanisława Cata-Mackiewicza. Jednakże podobnie jak pismo potrafiło użyczyć swych łamów młodym, awangardowym i lewicowym żagarystom; tak samo Pruszyński potrafi zdobyć się na korektę swoich dotychczasowych zapatrywań. Autor „Palestyny po raz trzeci”, choć podkreśla swój katolicyzm (jeden z rodziałów stanowi emocjonalnie zaangażowany „reportaż uczestniczący” z uroczystości drogi krzyżowej podczas świąt wielkanocnych), swoją klasowo uwarunkowaną niechęć do komunizmu — podejmuje próbę obiektywnego spojrzenia na nowo powstające zręby społeczeństwa i kraju. Pisze wprost, jak bezpośrednie doświadczenie pozwalało mu wielokrotnie rozbijać antysemickie klisze.
Pruszyński szacunkiem postrzega żywiołowość, wielonurtowość i rozmach działań ludzi zmierzających do odzyskania Erec Israel; może nawet chciałby, żeby jego ojczyzna, też niedawno odrodzona, w tym i owym wzięła przykład z działań żydowskich. Co ciekawe jednak, niezwykle bystry reporter kreśli już wówczas zasadnicze rysy konfliktu politycznego w opisywanym regionie.
- Autor: Ksawery Pruszyński
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Palestyna po raz trzeci - Ksawery Pruszyński (czytelnia książek online TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Ksawery Pruszyński
Nie trzeba być rozczytanym w doktrynach ekonomicznych, by zrozumieć całą ciężarność konsekwencji, wypływających z tej tak jasnej, tak prostej i nieskomplikowanej różnicy. Wskazania socjalizmu pojmowane jako normy o charakterze gospodarczym tylko, mające na celu wyłącznie lepsze urządzenie życia, były oczywiście z samego swego założenia przepisami, których zmiana nie zależała od niczego innego, jak od prostej zmiany poglądów owych ludzi na tę czy tamtą sprawę. Ale socjalizm substytuowany takim ideom, jak religia — ten socjalizm to już było coś innego. Jak sobory i kościoły zamieniono na domy klubowe, tak samo najmniejszy przepis doktryny Marksa zajmował miejsce strąconego z dawnych piedestałów religijnego dogmatu. Rozwiązanie kwestii takiego czy innego wychowania dzieci dokonywało się w Palestynie pod kątem widzenia miejscowych widzimisię, miejscowych rozumień. W Rosji jedynym kątem patrzenia na te rzeczy było, czy dane rozwiązanie odpowiada teorii marksizmu, czy nie. Te same zmiany dokonane tu były po prostu wariantami, te same zmiany dokonane tam muszą być herezją, muszą wołać o karę jak za zdradę stanu. Europejczyk, który się nie myje, jest tylko człowiekiem brudnym; ale Arab, któremu ablucje przepisała religia, będzie w podobnym wypadku bezbożny.
Dlatego też w Palestynie, mówiąc o jej „socjalistycznej części”, podkreśla się, że w tych a tych warunkach, do tych a tych zadań kolonizacja dokonywana kolektywnie była lepszym narzędziem pracy narodowej, zapewniała skuteczniejszy postęp. Jedni i ci sami ludzie powiedzą: ustrój kapitalistyczny dał nam Tel Awiw, ustrój kolektywny dał nam Emek. Cóż to oznacza? Po prostu socjalizm stał się narzędziem, jednym z narzędzi w ręku ruchu narodowego. Stał się czymś takim jak traktor, jak inkubator. Umyślnie używam tych gospodarczych porównań, bo one najlepiej odzwierciedlają rolę socjalizmu w Palestynie. Przenigdy nie chcę powiedzieć, by rola ta była mała; to, co pisałem chociażby o Emeku, to, co pisałem o akcji budowniczej Histadruthu realizującego hasło „robotnikowi — własny dom”, zgniotłoby wszystko, co bym teraz napisał. Nie. Tylko socjalizm wszedł na pole, gdzie mógł dokonać rzeczy większych niż gdziekolwiek indziej.
„Kolektyw palestyński nie oparł się na przymusie”. W całej Palestynie nie ma ani jednego człowieka, który by należał do kibucu wbrew swej woli. Ludzie przychodzili dobrowolnie, odchodzili dobrowolnie. Odchodziła ich masa. Jest [to] fakt zasługujący na podkreślenie. Jest to fakt, z którego dobrze sobie zdają sprawę ludzie kibuców. Mówią oni zawsze: „Życie w kibucu łatwe nie jest”. Cóż potrzeba? Potrzeba dwóch rzeczy: silnej idei syjonistycznej i silnej idei socjalistycznej. Niektórzy dodają już: i predyspozycji duchowej do życia zbiorowego. Nie wszyscy to mają, nie wszyscy to mogą. Przez każdy kibuc przesunęło się ogromnie dużo ludzi. Tak dużo — jak przez nowicjat zakonny.
I wskutek tego:
Ludzie żyjący dziś w tym ustroju zdają sobie sprawę z tego, że narzucony całym masom ludzi byłby on jednak katorgą. Tłumaczą to po prostu, że ludzkość nie dorosła jeszcze do tych ideałów. Czasem spotkać się można i z refleksją, że predysponowanymi do komunizmu gospodarczego nie będą nigdy wszyscy ludzie; jest to kwestia pewnych skłonności, które istniały zawsze i które prawdopodobnie nie zanikną nigdy. Na tej płaszczyźnie dochodzi niepostrzeżenie do zbliżenia między inną formą kolektywizmu, która trwa od wieków, umiała współżyć z niekolektywistycznym otoczeniem nie mniej pokojowo jak Emek z Tel Awiwem i która z pierwotnego komunizmu wszystkich wyrosła na komunizm ściślejszej elity jednostek: klasztor. Mimo tych ogromnych różnic, jakie leżą między klasztorem katolickim a kibucem, mimo tak zasadniczej różnicy, jaką stanowi przede wszystkim pełne oddanie się Bogu, a nie ludzkiej idei, lub choćby celibat, zaryzykowałbym twierdzenie, że rozwój życia kibucowego ma wbrew wszelkim pozorom więcej cech wspólnych z klasztorem jak79 z kołchozem.
Pokoje domów jerozolimskich to takie głębokie wnęki w mieszkaniach. Otwory okienne wysuwają daleko poza swe centrum. Jest w tym jakieś krycie się przed światem z zewnątrz, wiejącym zimą chłodem, dusznymi skwarami latem. Ale w dnie, gdy ani jedno, ani drugie nie daje się odczuć, w pokojach tych panuje spokój, pokrewny spokojowi muzeów czy domów patrycjatu w miastach bardzo starych i wyludnionych. Jerozolima jest miastem, o którym powiedziano „w szatach wdowich” na długo przed śmiercią Chrystusa. Jej kręte zaułki średniowieczne były zbyt często rynsztokami krwi płynącej tu deszczem. Jerozolima jest miastem w żałobie. Jakby drobne pyłki owej żałoby, zamarłej, spylałej wiekami grozy, docierają aż do tego cichego pokoju.
Z dębowej bibliotecznej półki wyciągam na chybił trafił małą zszarzałą książkę. Gdy się czeka na kogoś, co właśnie przeszedł do dalszych pokoi w poszukiwaniu jakiejś statystyki, tak dobrze jest coś przewertować. Książka, którą wziąłem do ręki, to, o dziwo, Kollokacja starego Korzeniowskiego80. Czyż można się tu było spodziewać przedkraszewszczyzny, nalotu wspomnień starych, sprzed stu dwudziestu lat?
Za oknem jest Jerozolima, mieszkanie jest mieszkaniem syjonistycznego przywódcy. A zwiotczałe karcinki książki jak gdyby nigdy nic mówią o wielkim błocie wołyńskich dróg, przez które przenosi się panie z ugrzęzłego głęboko koczu. Szyszkowce i kollokanci, kontrakty w Dubnem, transporty z Odessy.
Zupełnie niepostrzeżenie — takie miękkie są tu dywany — wrócił prezes Farbstein. Ma tan sam spokojny i pogodny uśmiech, z jakim mnie witał całe cztery tygodnie temu. Wówczas byłem ledwo przybył i z listami polecającymi waliłem prosto jak w dym do tego jedynego polskiego Żyda, zasiadającego w najwyższym sanhedrynie żydostwa — w egzekutywie syjonistycznej — jako delegat religijnego odłamu syjonistów-Mizrachi.
I teraz na to wszystko, co zbierałem w ciągu tych paru tygodni, narzuci ostateczny szkielet wiadomości.
— Panie prezesie — mówię — rzecz, która moich rodaków najbardziej może zainteresować jest w stanie, to sprawa, jak wielkie postępy robi emigracja żydowska do Palestyny, jakie są jej widoki, jakie przeszkody? Jak duże skupienie żydowskie może znaleźć miejsce na ziemi ojców?
— Dobrze, proszę pana, służę panu wszelkimi informacjami... Ale odpowiedź na nie niech lepiej dadzą Anglicy...
Nie jest to jednak odesłanie mnie do Wysokiego Komisarza Brytyjskiego. Prezes Farbstein podaje mi tylko dwa grube tomy. Jest to Sprawozdanie statystyczne kraju mandatowego Palestyny, oficjalne wydawnictwo w Kairze 1933, zebrane przez E. Millsa, przydzielonego do sekretariatu Komisariatu. Szukamy i oto:
W roku 1919 (data objęcia mandatu) było:
W roku 1931 (data spisu ludności):
Jeżeli chodzi o trzy [?] inne religie, cyfry są jasne i bez większych odchyleń. Jeżeli chodzi o Żydów, to wiem już, że cyfra podana w statystyce jest niższa od prawdziwej. Od samych Anglików słyszałem, że Tel Awiw liczy od kilku do kilkunastu tysięcy ludności niezapisanej, „niestałej”; są to wszystko Żydzi, którzy wobec ostrego prawa o imigracji nie mogli przybyć tu inaczej jak turyści, z paszportem ważnym na trzy miesiące — ale siedzą w kraju od kilku nieraz lat. I Anglicy, i mahometanie zgodni są w ocenianiu liczby Żydów w Palestynie na dwieście tysięcy. W porównaniu z momentem, w którym Anglia objęła mandat, a więc w okresie lat czternastu, ilość Żydów zamieszkałych w Palestynie wzrosła trzy do czterech razy. Ale czy cyfra 200 000 jest stała? Bynajmniej. Miesiące wiosenne 1933 roku były miesiącami tak silnej emigracji żydowskiej jak może żadne: kryzys w Europie, hitleryzm w Niemczech, rozkwit w Palestynie robiły swoje. I znowu statystyki angielskie, jeszcze nie opracowane, nieścisłe, mówią o 6000–15000.
Jak wiele emigruje z Polski?
Tym statystyka angielska mniej się już zajmuje. Stare statystyki żydowskie podają tę sumę na 45–49% ogólnej imigracji. Obecnie prezes Farbstein stwierdza, że jest ona znacznie wyższa. (Potwierdzono mi to w naszych konsulatach).
Ale gdy zadaję te pytania, mój rozmówca przeprowadza mnie na inną stronicę wiadomości cyfrowego pana Millsa. Oto długie stronice obliczeń stosunku przyrostu ludności u Żydów i u Arabów. I oto zbudowana na ich podstawie prognoza. Zaiste warto czytać statystyków!
Ni mniej, ni więcej E. Mills stwierdza, że:
1) Ludność żydowska podwaja się co 9 lat;
2) Ludność arabska podwaja się co 20 lat;
i jeszcze nie dając rozważyć wszystkich stąd płynących konsekwencji, konsekwencji, które naraz rozpychają wszelkie inne, nieliczące się z tymi nieznanymi u nas dotąd cyframi, miażdży czytelnika finałem swych obliczeń. Jeżeli obecnie panujący stan rzeczy nie ulegnie zmianie na minus, to wówczas:
3) Za lat dwadzieścia stosunek Żydów do Arabów w Palestynie będzie jak jeden do jeden. Będzie równy.
Odkładamy Millsa. Te trzy obliczenia angielskie wyszarpują nam z ręki wszelkie inne cyfry. Prezes Farbstein rozkłada mi dalsze widoki Palestyny w cyfrach. Są to rzeczy, których spisywanie musiało sprawiać statystykowi radość notowania istnych sensacji. Takie pardesy z 32 000 dunamów w roku 1922 urosły w ciągu ośmiu lat do 110 000. A ile ich przybyło teraz w bogatych, w tłustych latach 1930–1933? W roku 1922 produkcja skrzynek pomarańcz jest 1 239 000 skrzyń. W 1932 — 3 500 000. Kraj wielkości Wileńszczyzny sprowadza rocznie towarów na 7 000 000 funtów...
Ale ponad tym wszystkim, co teraz słyszę i co potem jeszcze w dwóch ciężkich tomiskach Millsa wyszperać zdołałem, góruje myśl o tym roku 1953, w którym ilość Żydów w Palestynie zrówna się z Arabami. W owym nie tak już dalekim roku może się śmiało nie zdarzyć nic szczególnego... a i tak ów meteor przewidziany i wyliczony przez angielskiego astronoma wydarzeń ludnościowych zapełni treść 365 dni owego roku. Będzie to rok historyczny: po raz pierwszy, nie od stuleci, ale od dziesiątków stuleci, znajdzie się kraj, w którym Żydzi przestaną tworzyć mniejszość. Po raz pierwszy w dawnej swej ojczyźnie będą mogli powiedzieć Arabom: równych jesteśmy tu sił. I po raz pierwszy wreszcie, w roku, który przyjdzie po 1953, poczną tworzyć pewnego kraju większość...
Jakie będzie znaczenie tego foktu? Nie wiem. Wszelkie statystyczne rachuby zawodzą. Pisząc o Palestynie, cały szereg autorów oparł się na statystykach bardzo dowolnie branych. To, co cytuję — to ostatnia, oficjalna, statystyka angielska. Czy jest fałszowana, przekręcana? Nie wierzę, bo nie widzę racji jej takiego fałszowania. Fałszowanie to jest bowiem najwyraźniej dla Żydów korzystne, a jako takie musi obudzić czujność Arabów i zwrócić ją przeciw Anglii, za rządów której dokonuje się ten pochód Izraela. Nie. Inna rzecz, czy statystyka jest nauką dość dalekowzroczną, by z dnia dzisiejszego ogarniać horyzonty roku 1953. Ale ze wszystkich statystyk palestyńskich najpewniejsza jest właśnie ta.
Trzeba się tylko wczuć w żydostwo, wczuć poprzez pryzmat syjonizmu, by zrozumieć, co znaczy to obliczenie Millowskie. — To więcej niż deklaracja Balfoura81!
Czymże bowiem był ów słynny list angielskiego ministra do „Drogiego Lorda Rothschilda” o tym, że „rząd Jego Królewskiej Mości odnosi się przychylnie do założenia w Palestynie narodowego home’u żydowskiego”? Ten akt, który dla Żydów jest wydarzeniem epokowym, czyż nie jest czymś bladym w porównaniu z tym, co na jego podstawie wyrosło, i czymś ogromnie małym wobec tej jasnej, sprecyzowanej, fundowanej na cyfrach zapowiedzi: „Przyjdzie dzień, gdy będzie Was tylu, ilu Arabów. Stanie się to w roku 1953”?
Deklaracja Balfoura była wielkim aktem dziejowym. Jeszcze wrócimy do deklaracji Balfoura. To było rzucenie promyka nadziei syjonizmowi politycznemu. To było rozwieszenie ponad wszystkie getta diaspory wielkiej tęczy nadziei. Ale to była także jedna z tych licznych obietnic, jakimi w latach 1914–1918 szafowały na lewo i na prawo obie strony wojujące. Ale to był akt wychodzący ze stampilą Foreign Office, akt podpisany przez dyplomatę, cały w dyplomatycznych omówieniach, zastrzeżeniach, niedomówieniach. To, co dziś obliczył E. Mills, jutro każdy sprawdzić i obliczyć może. To, co się widzi w tym kraju rosnącym w oczach — to może widzieć każdy, kto tu tylko przybyć zechce. To są rzeczy namacalne, wyraźne. Żeby ziścić deklarację Balfoura, trzeba było aż wielkiej wojny i jej wygrania przez Anglię. Dziś, żeby odwrócić to, co przewiduje Mills, trzeba by nowej wielkiej wojny — i przegranej Anglii.
*
Ilu Żydów pomieści jeszcze Palestyna?
I znowu jest to pytanie, na które nie ma pewnej odpowiedzi. Jedną tylko dać naprawdę można: tylu, ilu tylko Żydów się tam dopuści. Tej odpowiedzi nie dał mi bynajmniej polski członek egzekutywy syjonistycznej. Tę odpowiedź zebrałem sobie ja sam z tysięcy przeróżnych odpowiedzi na to samo pytanie: Wedle jednak przypuszczeń i obliczeń najzupełniej bezstronnych, Palestyna może pomieścić od trzech do pięciu milionów Żydów. Palestyna z Transjordanią. Nie są to cyfry przesadne. Są to raczej cyfry niedostateczne.
W chwili obecnej jeszcze zaludnienie i Palestyny, i oddzielonej od niej Jordanem Transjordanii jest bardzo słabe. Wszystkie obliczenia co do pojemności Palestyny datujące się sprzed paru lat, a negujące jej możliwości kolonizacyjne, są oparte na dwóch przesłankach: że Palestyna będzie krajem rolniczym, że Palestyna nie dokona melioracji „handlowo nieopłacalnych”. Zdaje się, że już pokazałem, jak grube uczyniono tu pomyłki: przecież Palestyna najwyraźniej rozbudowuje się także na kraj przemysłowy, przecież taki Tel Awiw i Hajfa są tego bijącymi w oczy dowodami, przecież Rutenberg ze swym „wielkim planem” wytrąca ów, zdawałoby się, nieodparty argument, że wszelki przemysł stoi na węglu, którego Palestynie brak! Ale jeżeli twierdzenie, że Palestyna może być tylko krajem rolniczym, jest już pomyłką grubą, to liczenie na to, że w Palestynie jak w reszcie świata nie będzie się dokonywało inwestycji „handlowo nieopłacalnych”,
Uwagi (0)