Darmowe ebooki » Reportaż » Cywil w Berlinie - Antoni Sobański (jak czytać książki przez internet za darmo txt) 📖

Czytasz książkę online - «Cywil w Berlinie - Antoni Sobański (jak czytać książki przez internet za darmo txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Antoni Sobański



1 ... 9 10 11 12 13 14 15 16 17 ... 26
Idź do strony:
bardziej decydujący niż resorty powołane wyłącznie do opieki nad ekonomicznym życiem kraju. Jeżeli samowystarczalność jest dzisiaj w modzie, to gdzieżby jej więcej hołdowano niż w Niemczech, w tym kraju, który od dziewiętnastu lat czuje się stale oblężony. Ale pomimo tego chronicznego „stanu wyjątkowego” obraz polityki gospodarczej Niemiec dzisiejszych przedstawia się dość mglisto. Poglądy to ścierają się dziwnie przypadkowo, to znowu najbardziej nieoczekiwanie biegną zupełnie równolegle. Jedyną wspólną cechą poczynań, czy to sztabu generalnego, czy to skrajnych elementów partii narodowosocjalistycznej — jest radykalizm. Sztabowi jest obojętne, w jaki sposób wyżywi kraj, głównie interesuje go wojsko podczas wojny, a partii chodzi tylko o to, aby wreszcie dać masom coś bardziej konkretnego niż frazesy — choćby cudzą własność.

Przemysł działa sprawnie, więc należy go oszczędzać. Zakusy skrępowania wielkiego zachodniego przemysłu, robione w początkach rewolucji, spełzły właściwie na niczym. Ograniczyły się do jakichś powierzchownych objawów koordynacji. Przemysł pod wodzą pana Kruppa von Bohlena138 zwyciężył. Cóż mu, poza partią, może dziś stać na przeszkodzie? Chyba tylko koniunktura zagraniczna. Wewnątrz kraju ruch robotniczy został zupełnie złamany. Nowi regionalni komisarze pracy posiadają uprawnienia dyktatorskie co do normowania płac, czasu trwania i warunków pracy. Muszą czuwać nad spokojem w przemyśle, a policja dostała wskazówki bezwzględnego dla nich posłuchu. Tak wygląda więc kraj, którego ministrowie kończą każdą mowę stereotypowym zwrotem do robotnika niemieckiego: „Dla ciebie budujemy tę świetlaną, przyszłą Rzeszę”.

Tymczasem rząd zdaje się być skłonny do tolerowania inicjatywy prywatnej w przedsiębiorstwach stosunkowo niewielkich i posiadających prostą budowę administracyjną; pozostawia zaś sobie kontrolę i kierownictwo nad kartelami czy też polityką ogólną poszczególnych gałęzi wytwórczości i handlu. Gabinet Rzeszy wydał nawet niedawno ustawę normującą mianowanie komisarzy do poszczególnych przedsiębiorstw i tworzenie przymusowych karteli wszędzie, gdzie widać robotę „ludzi niepewnych”. Słychać hasło powrotu do średniowiecznych podstaw ekonomicznych. Dąży się do państwa stanowego. Istnieje wyraźna tendencja rozbijania koncernów na pojedynczo działające towarzystwa akcyjne. Łatwiej dać sobie z nimi radę, a poza tym duże koncerny nabierają zawsze cech międzynarodowych i są związane tysiącami nici z zagranicą.

Wszystko to wydaje się niewtajemniczonemu chaotyczne i bezplanowe. Niektórzy twierdzą, że rząd i partia naprawdę nie ustalili jeszcze żadnych wytycznych życia gospodarczego, a tylko kierują się teorią i dążeniami. Jedna rzecz zdaje się być konkretna, to walka wypowiedziana junkrom, czyli agrariuszom wschodnim. Reforma rolna czeka ich podobno niechybnie, a przeprowadzenie jej będzie tym łatwiejsze, że latyfundia te są tak nieprawdopodobnie przeciążone długami, iż wystarczy nie udzielić ich właścicielom ulg podatkowych czy prolongat kredytów, żeby każdy z tych majątków poszedł w krótkim czasie pod młotek. Będzie wówczas miejsce na kolonizację. Za co jednak przeprowadzi się tę kolonizację, skąd weźmie się pieniądze na roboty publiczne, które mają być wykonane przez obozy dobrowolnej pracy, a w przyszłym roku także i przymusowej — na te pytania nikt nie potrafił mi odpowiedzieć. Ale jak wiemy, na cele wojskowe czy organizacje na wpół militarne gotówki nigdy i nigdzie nie zbrakło. Czasem i często brakuje na zbudowanie ochronki czy szpitala, czasem nie można wykończyć wału ochronnego nad rzeką, która wylewa, ale na pociski i gazy trujące starczyć musi. Więc i w Niemczech jakoś się to dzieje. Tylko że swoboda w rozporządzeniu funduszami na podobne cele musi być chyba jeszcze większa niż w krajach jawnie militarnych, charakter bowiem konspiracyjny zbrojeń niemieckich zwalnia tych, którzy stoją przy kasach, od legitymowania się przed społeczeństwem czy komisją parlamentarną.

Gwałt podniesiony z powodu rzekomego nalotu obcych aeroplanów rozsypujących „bibułę” nad Berlinem, kiedy jednocześnie Maybach-Motoren-Werke wykonują ogromne obstalunki silników samolotowych wprost na zamówienie ministerstwa Reichswehry139 — przypomniał mi rozmowę w samochodzie podczas przejazdu przez Döberitz. Zapytałem, pamiętam, czy ćwiczenia bojówek i Stahlhelmu robione są z bronią. Dostałem na to odpowiedź: „Przecież traktat wersalski na nic podobnego nie pozwala”. I przypomniał mi się strasznie stary, ale zawsze śmieszny kawał o panience z miasta garnizonowego, która pytała matki: Mama, was ist ein Leutnant?140.

Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
Wyjazd

Zbliża się chwila wyjazdu. Jeszcze jedna, ostatnia, wizyta. Spodziewam się po niej pewnego wyrobienia sobie zdania o sprawach Kościołów chrześcijańskich w Niemczech. Choć kroki kieruję do katolików, mam jednakże nadzieję usłyszeć trochę i o stanie protestantyzmu. Pod tak silnym ciśnieniem, jakie panuje obecnie, tworzą się przecież najdziwniejsze sojusze. Wszak widzieliśmy w Rosji Sowieckiej niewątpliwe objawy pewnej solidarności chrześcijańskiej, której próżno by szukać na przykład w Ziemi Świętej. Nadzieje nie zawiodły: znalazłem u moich katolickich informatorów wszystko, czego oczekiwałem. Nie będę jednak nawet robił próby naszkicowania obrazu walk i przeobrażeń toczących się w łonie Kościołów protestanckich. Trzeba by dobrze znać życie i ustrój trzech głównych gałęzi protestantyzmu niemieckiego, żeby móc zrozumieć to, co się obecnie dzieje. Płynność organizacji, dogmatyki i liturgii oraz łatwość, z jaką zbory ewangelickie abdykują z najbardziej, zdawałoby się, zasadniczych rzeczy, łatwość znajdowania kompromisu, wszystko to stworzyło taki stan rzeczy, że Hitler nie miał właściwie, pomimo bardzo stanowczych sprzeciwów prezydenta Hindenburga, zasadniczych trudności z przeobrażeniem protestantyzmu w narzędzie zupełnie podległe narodowej rewolucji, nie dając mu jednakże żadnych przywilejów religii panującej. Der totale Staat141 nie może, oczywiście, patrzeć życzliwym okiem na żadną religię. Religia to konkurencja. Nacjonaliści to najbardziej skrajni monoteiści. Jedno jest bóstwo: państwo. Reszta to opium dla ludu. Nie wątpię, że wśród protestantów działy się i zapewne jeszcze dzieją tragedie. Cierpieć musi wielu purystów, ale cierpią przypuszczalnie głównie ci, którzy widzą dzieło może całego swego życia zniszczone. Mam na myśli ludzi pracujących w organizacjach i związkach wyznaniowych. Tragedie te jednak są bez wyjątku tragediami cichymi. Głośnych protestów nie słychać. Pamiętam tylko jeden w sprawie oczekiwanego zakazu przyjmowania na wiarę protestancką Żydów. Protest ten zresztą okazał się skuteczny, gdyż ustawa normująca obecny stan Kościołów protestanckich nie jest zaopatrzona w paragraf aryjski. Zdziaławszy już tak wiele, rząd myśli teraz o wciągnięciu do wspólnej organizacji także Kościołów protestanckich w krajach bałtyckich, Czechosłowacji, Austrii i Jugosławii, ażeby potem użyć ich jako ogarów hitlerowskiej infiltracji.

Ale kwestia katolicyzmu jest w Niemczech stokroć ciekawsza i ważniejsza. Przeszło czwarta część ludności to katolicy. Śląsk, Bawaria i Nadrenia są całkowicie katolickie, a nawet w Berlinie jest około dziesięciu procent katolików. Kiedy się widzi zlikwidowanie wewnętrznego życia politycznego Rzeszy przez starcie z mapy Niemiec wszystkich partii; kiedy zagadnienia robotnicze i społeczne przestały być aktualne dzięki bezwzględnej koordynacji; kiedy się w dodatku wie, że ten stan rzeczy trwać może ad infinitum, gdyż nawet głód spowodowany wrogiem i koniunkturami gospodarczymi nie przestraszy rządzących, jak ich nie przestraszył i w Rosji, dopóki Reichswehra, SS, SA i Stahlhelm są nakarmione i zadowolone (a ten świetny aparat terroru liczy zaledwie około ośmiuset tysięcy ludzi) — wówczas kwestia katolicka staje się, czy też powinna się stać, problemem największej wagi. Gdyby życie było logiczne, w rękach katolików spoczęłyby losy rewolucji, ale ponieważ logika na arenie politycznej nie króluje, więc w rękach katolików spoczną nie losy, lecz tylko odpowiedzialność za rewolucję. Bo jakże inaczej napiętnować niesłychaną bierność katolików niemieckich zgrupowanych w zwarte jednostki geograficzne, w jednostki cieszące się do niedawna (widocznie nie dosyć) autonomią polityczną (patrz — Bawaria) i mające też do niedawna reputację bardzo „rzymskich”. Stawiano ich przecież zawsze za przykład wszystkim katolikom plączącym sprawy wiary z szowinizmem. A cóż się okazuje? Heca antyżydowska jest najdalej posunięta w Nadrenii, kraju katolickim. Zwracam wybitnemu działaczowi katolickiemu uwagę na wysoce niechrześcijański charakter tego ruchu. Otrzymuję wymijającą odpowiedź, że w Meksyku Żydzi nie bronili prześladowanych katolików.

W ogóle tych kilka cichutkich protestów, czy to w sprawie wolności prasy i słowa, czy to piętnujących objawy brutalności rewolucji, robiło wprost przykre wrażenie, kiedy się wiedziało, jakie możliwości w sensie kulturalnej opozycji czekały tylko na wyzyskanie przez katolików. Zakneblowanie potężnej prasy katolickiej, zamknięcie i konfiskata majątku licznych związków i organizacji katolickich nie wywołały sprzeciwu. Wiem dobrze, że sprzeciw może być równoznaczny z utratą wolności. Ale, o ile mnie pamięć nie myli, Kościół katolicki posiadał już w przeszłości swoich męczenników. Ci katolicy jednak, którzy dzisiaj są uwięzieni, cierpią za swoją przeszłość, cierpią z powodu koniunktury politycznej, ale rzadko kiedy cierpią za akty odwagi cywilnej. Nad tym właśnie ubolewał jeden z moich informatorów, ksiądz, który potem został zresztą aresztowany. On rzeczywiście „cierpi dla sprawiedliwości”. Mówił mi prawie z entuzjazmem, że tylko czeka na więzienie czy obóz koncentracyjny, że jedynie przez pokazanie narodowi męczenników można wyrwać go spod hipnozy nacjonalizmu. Jeżeli za czasów Kulturkampfu — ciągnął dalej — aresztowano nawet biskupów, o ileż jaskrawsze powinny być dzisiaj objawy walki, kiedy duch rewolucji jest o tyle bardziej zasadniczo obcy i wrogi duchowi wszelkiej religii. Bo przyznać trzeba, że jeżeli rzadko uświadamiamy sobie, a może nawet negujemy fakt, że kultura, w której byliśmy wychowani, jest kulturą chrześcijańską, w dzisiejszych Niemczech przekonamy się, stosując metodę eliminacji, że to, co panuje w Europie poza Niemcami (zostawiam oczywiście na uboczu Rosję), jest może oddalonym, ale jednakże refleksem „przewrotu chrześcijańskiego” sprzed tysiąca dziewięciuset lat. Nic bardziej niechrześcijańskiego, ba, nawet niepogańskiego, niż obecny przewrót niemiecki. Nacjonalizm to kult nizinny. Nie rozwija się on w cieniu Góry Oliwnej ani nawet Olimpu.

Miałem też sposobność zetknięcia się z katolickimi pacyfistami142. Ludzie ci, a raczej resztki tej grupy, które znajdują się jeszcze na wolności w Niemczech, to rzeczywiście cudowny element ludzki. Rzadko spotykałem w życiu ludzi tak bezwzględnie uczciwych, tak niezdolnych do kompromisu. Dziś ich dążenie do intronizacji ideałów chrystianizmu przez braterstwo ludów może się wydać prawie śmieszne. Lucjan Rydel143 i pani generałowa Ludendorff — oto typy dzisiejszych popularnych teologów. Ale niemieccy pacyfiści katoliccy nie bali się tej śmieszności i tego odosobnienia. Raczej Rzesza bała się ich i dlatego przedsięwzięła od czasu rewolucji odpowiednie kroki, aby ich wpływy unieszkodliwić.

 

Ale tymczasem pan von Papen, ten sam, który wygłosił cytowaną przeze mnie mowę w Münsterze, który wystąpił z Centrum, który pozwolił w następstwie na rozwiązanie partii katolickich i na wszystkie antykatolickie poczynania swego rządu, podpisuje w Rzymie konkordat, jakiego nie potrafił „wyłudzić” od Watykanu sam wielki Bismarck i zostaje odznaczony jakimś wielkim orderem papieskim, choć pewno nie Pro Ecclesia et Pontifice144.

Co będzie dalej? Dobrzy katolicy oburzają się często na oportunizm, nacjonalizm i bierność episkopatu niemieckiego, który nie tylko nie protestuje w samych Niemczech, ale także jakoby mylnie i łagodząco informuje papieża. Czy pesymiści w sprawach konkordatu mają rację, pokaże przyszłość. Wydaje się nawet dla laika rzeczą niemożliwą, ażeby der totale Staat nie mieszał się do szkolnictwa wyznaniowego, tej najdrażliwszej strony życia katolickiego. A co będzie po prostu z niedzielnymi kazaniami? Nawet kapelan wojskowy nie potrafi mówić zupełnie „po linii”, o ile czuje się naprawdę księdzem. Chyba że Kościół zażąda od swych wiernych nowego rodzaju męczeństwa, a mianowicie złożenia ofiary z zasad i z przekonań.

Trzeba jechać — a człowiekowi się nie chce. Nigdy nie zakosztowałem tak często opiewanego uroku Wschodu, przeciwnie, całe życie czułem instynktowny Drang nach Westen. Zachód nigdy nie wydał mi się tak zgniły jak Wschód. Wsiadanie do pociągu jadącego w kierunku wschodnim jest dla mnie zawsze prawdziwą przykrością. Więc choć w Niemczech widziałem bezsprzeczne objawy zdziczenia, położenie geograficzne Berlina i warunki życia robią z tego miasta coś jednakże bardziej europejskiego od Warszawy. A poza tym od Berlina zaczyna się „mój koniec świata”. Gdyby moje pojęcie o geografii sięgało czasów przedkopernikowskich, nie wątpiłbym po przejechaniu wschodnich przedmieść Berlina, że tu zbliżam się do krańca świata. Przedmioty, na których może spocząć oko, stają się coraz rzadsze, koloryt coraz bardziej wyblakły i kto wie, czy ta sina linia lasów na widnokręgu, łącząca szarawe niebo z mało zieloną ziemią, nie jest właściwie szparą, przez którą widać nicość. Zresztą studiowanie najnowszych map niewiele w tym względzie przyniesie pociechy, bo jeżeliby objechać kulę ziemską na wysokości geograficznej Berlin-Warszawa, droga przedstawiałaby się dość beznadziejnie. Urozmaicenia nader słabe: Ural, Bajkał, sowiecka część Sachalinu, południowy cypel Kamczatki, Góry Skaliste Kanady, dobrze na północ od Vancouveru, dno Zatoki Hudsona, Labrador, no i wreszcie południowa Irlandia i Europa. Jak widzimy, o egzotyce nie ma mowy. A Łowicz nie każdemu wystarcza.

Ale co tu się zastanawiać — jechać trzeba. Wsiadam do pociągu. W moim przedziale siedzą już dwie panie o rysach wybitnie semickich, każda z córeczką w wieku siedmiu, ośmiu lat. Na dworcu żegnają je mężowie. Ruszamy. Moje panie pokazują sobie swoje domy, koło których przejeżdżamy i rozmawiają po niemiecku o rzeczach błahych: nawet podsłuchiwać nie warto. Oddaję się medytacjom, przechodzę myślą wszystko, com widział, com słyszał, hipotezy, jakie budowano, przepowiednie, jakie wygłaszano.

Widziałem więc kraj, w którym odniosła zupełne, miażdżące zwycięstwo rewolucja narodowa. (Zdaje się, że po wypadkach we Włoszech sprzed dziesięciu lat, a teraz w Niemczech, określenie to ma już zupełnie ścisłe, prawie naukowe znaczenie). Widziałem kraj jeden i niepodzielny. Jest to prawie jedyne wielkie dzieło Hitlera. Należy jednak uniknąć nieporozumień co do przymiotnika „wielki” w powyższym zastosowaniu. Dzieło Hitlera jest wielkie, bo nikt tego dotychczas dokonać nie potrafił, bo może być brzemienne w następstwa dla przyszłej historii Europy; ale nie jest wielkie, jeżeli chodzi o kulturę Niemiec i o spokój naszego kontynentu. Powyższe twierdzenia nie wymagają chyba argumentacji. Prawie zupełna konsolidacja

1 ... 9 10 11 12 13 14 15 16 17 ... 26
Idź do strony:

Darmowe książki «Cywil w Berlinie - Antoni Sobański (jak czytać książki przez internet za darmo txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz