Darmowe ebooki » Reportaż » Cywil w Berlinie - Antoni Sobański (jak czytać książki przez internet za darmo txt) 📖

Czytasz książkę online - «Cywil w Berlinie - Antoni Sobański (jak czytać książki przez internet za darmo txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Antoni Sobański



1 ... 6 7 8 9 10 11 12 13 14 ... 26
Idź do strony:
nie może dostać angażu z powodu żydowskiego pochodzenia żony, właśnie Gitty Alpar.

Wymownym obrazkiem życia teatru jest to, co się stało po ustąpieniu i wyjeździe do Austrii Reinhardta. A więc prasa z naciskiem oświadczyła, że Deutsches Theater pozostanie nadal pierwszą sceną Niemiec, oczywiście na znacznie wyższym poziomie, bo już nie pod wpływem żydowskim. Na pierwszy ogień dano jakąś sztukę patriotyczną o Alzacji. Recenzenci szaleli z zachwytu, ale po trzech dniach sztukę zdjęto z afisza. Teatr był pusty, a sztuka strasznie marna. Oto okrutna prawda.

Toteż nic dziwnego, że zanik teatru zaczął poważnie niepokoić czynniki odpowiedzialne. Znamienna w tym względzie była mowa pruskiego ministra oświaty Rusta107, skierowana do przedstawicieli narodowosocjalistycznych organizacji kulturalnych, a w szczególności do Związku Walki o Niemiecką Kulturę. (Takie „związki walki” są w ogóle liczne i w swej zamierzonej działalności mają dążyć ku sprostaniu wszystkim patriotycznym, społecznym, kulturalnym i filantropijnym potrzebom kraju). W przemówieniu swym, nacechowanym zupełnie nierewolucyjnym umiarem, podkreślając potrzebę „duchowej demobilizacji” po tak zwycięsko przeprowadzonej rewolucji, pan minister Rust zachęcał do pracy konstruktywnej, a nie tylko polegającej na wyszukiwaniu „niebłaganadiożnych” i zatrzymał się specjalnie nad kwestią teatru: „Wiadome jest, że teatrowi niemieckiemu nie brak ani utworów, ani autorów dramatycznych, a jedynie brak publiczności” — i tutaj Związek Walki powinien rozwinąć całą energię i stworzyć dla teatru poniekąd organizację „konsumentów”. Wyobrażam sobie, jak to będzie wyglądało. Bez pytania zarobkujących odciągnie się im od uposażenia jakąś sumę, w zamian za co wyda się ulgowe bilety na jakieś niemieckie Odsiecze Wiednia czy innych Kościuszków pod Racławicami. Najpierw będą się trochę buntowali, potem przez zmysł skrzętności zaczną wyzyskiwać te — bądź co bądź — darmowe bilety, a wreszcie przyzwyczają się do poziomu, który znamy z Teatru Letniego i Domu Żołnierza. Będzie im się podobało i Deutsches Theater nie będzie świecił pustkami. Ale...

Byłem oczywiście na programowej i rozreklamowanej sztuce Johsta Schlageter108. Zapytałem już wcześniej portiera w hotelu, czy trudno będzie dostać miejsce. Odpowiedział trochę zdziwiony, że przeciwnie, nic łatwiejszego. Przyszedłem po rozpoczęciu przedstawienia, rozejrzałem się po sali i zobaczyłem, że jest na wpół pusta. Pomyślałem, że to pewno bardzo już długo grają. Tymczasem w przerwie zajrzałem do programu i wyczytałem, że to dopiero trzynaste przedstawienie. Publiczność oklaskuje niejednomyślnie: jedni wszystko, drudzy — nic. Sztuka jest grana, jak na to, co się dzisiaj widzi w Berlinie, dobrze, ale przede wszystkim uczciwie i sumiennie. Teatrów działa zaledwie kilka, sztuka jest na czasie — a jednak pustki. Nie będę pisał o treści Schlagetera, bo sztuka stała się skandalem europejskim i cała prasa pełna była cytatów z niej zaczerpniętych. Powiem tylko, że reakcja widza, nierozmiłowanego w panujących stosunkach i umysłowości, jest wprost bolesna. Człowiek siedzi podczas tego przedstawienia trochę skulony i nie wie, czy jest bardziej zgorszony, czy zdumiony. Z jednej strony wali się nań niesłychana gloryfikacja brutalności, wstecznictwa oraz pychy i odrębności narodowej, a z drugiej — przeciera uszy, słysząc długi monolog prezydenta prowincji, dawnego robotnika-socjalisty, który wstydzi się swych spracowanych rąk. Autor daje do zrozumienia, że jest się naprawdę czego wstydzić, że robotnik powinien pozostać robotnikiem. Są to — przyznajmy — akcenty nowe. Dawka nienawiści, zaślepienia i brutalności jest tak silna, że przez całą dobę nie mogłem się uspokoić. Wciąż sobie powtarzałem: „Tyle więc jest tej patriotycznej nienawiści w powietrzu, a zdawałoby się, że w stosunku do zbiorowości jest to uczucie tak nienaturalne”.

Sprawa filmu nie przedstawia się lepiej. W ośmiu kinach śródmieścia wyświetlano podczas mego pobytu Blutendes Deutschland (Krwawiące Niemcy); poza tym niemieckie filmy z całkiem nieznanymi nazwiskami aktorów i — o dziwo! — dwa przeboje sezonu: jeden Kiepury109, drugi Schmidta110. Kiepura — Polak, Schmidt — stuprocentowy już nie Żyd, ale Żydek. Obaj znakomici śpiewacy — znakomicie śpiewają. Kiepura zrobił niewiarygodne postępy: mówi płynnie po niemiecku, gra z humorem i prostotą. Ale czym tłumaczyć fakt, że filmy te tolerowano? Odpowiedź: Hugenberg111 znajdował się jeszcze u władzy, Hugenberg był możnym panem w „Ufie”, oba wspomniane filmy nakręciła właśnie UFA.

Byłem oczywiście na Blutendes Deutschland112. Jest to film propagandowy narodowego socjalizmu, polegający na zlepieniu aktualności filmowych od czasów przedwojennych aż po chwilę obecną. Pokazana jest potęga i blask cesarstwa, rewie wojskowe sprzed 1914 roku, ale — rzecz ciekawa — nie widać cesarza, tylko cesarzową. Potem następuje okres wojny. Napisy wychwalają wojnę jako czas bohaterstwa, próby i ofiarnej służby ojczyźnie. Z ekranu przemawiają nastroje świadczące o tym, że w intencji piszącego scenariusz było przekonanie młodych, iż wojna nie jest naprawdę taka straszna, jak ją malują. Ale fotografowana nie wygląda lepiej, zdjęcia bowiem, bardzo zresztą udane, pokazują najohydniejsze masakry, odzwierciedlają wiernie brud, brutalność i znużenie żołnierza. Trzeba już chyba dobrze znać swoją widownię, żeby móc taki film wyświetlać jako propagandowy. Oglądamy wreszcie powojenne smutnoje wriemia113. Tu widzimy — tak przynajmniej się wydaje — pracę nie filmowo-reporterską, ale studiową, gdyż sceny rozruchów komunistycznych i barykad są pokazywane przeważnie w nocy. Jest to świetne, o ile chodzi o nastrój, ale nie daje zupełnie poczucia autentyczności. Poza tym widzimy zamarłe fabryki i okupacyjne wojska w Nadrenii. Wszystkiemu ma być winna republika weimarska i jej żydowsko-marksistowskie rządy. Każdy napis to podkreśla. (Za „marksistowskie” uważa się dziś w Niemczech wszystko, co jest liberalne czy lewicowe). Pokazują nam na przykład nędzę w mieszkaniu rodziny bezrobotnego, przy czym napis brzmi mniej więcej tak: „Tak się działo, zanim narodowi socjaliści objęli rządy”. Ktoś mógłby pomyśleć, że się cokolwiek od tego czasu poprawiło. Film kończy się poczdamskim tryumfem114 z 5 marca i łopotem flagi ze swastyką. Widowisko jest długie, na ogół nudne i dość niechlujnie sklecone. Publiczność — bierna.

Ale co jest ciekawsze od każdego filmu widzianego dziś w Niemczech, to dodatki dźwiękowe. Kronika tygodnia, poświęcona w dziewięćdziesięciu procentach sprawom niemieckim, i to politycznym, trwa czasem blisko godzinę. Ciągłe zjazdy, obchody i manifestacje są powodem do przemówień i enuncjacji Hitlera, Goeringa i Goebbelsa ze wspomnianym już dzikim, demagogicznym rykiem. Śmiesznie wygląda tylko sam wódz, choć tylko on jeden za każdym swoim pojawieniem się na ekranie wywołuje burzę oklasków. Za to bardzo patetyczne wrażenie robi stary prezydent Hindenburg. Można stać się od razu konserwatystą, porównywując jego zachowanie się, postawę i ton w przemówieniach ze sposobem bycia „ludzi nowych”. Wprost przykro patrzeć, jak czuje się nieswojo ten, co tu gadać, imponujący starzec. Jego brak sympatii do obecnych poczynań narodowych socjalistów, a zwłaszcza negatywny stosunek do antysemityzmu — stanowi dziś publiczną tajemnicę. Jedyny jego człowiek — Hugenberg został usunięty i prezydent jest dziś całkiem osamotniony nie tylko pośród swego otoczenia i ludzi u władzy, ale także w społeczeństwie, jest tak pieczołowicie strzeżony, że nie ma wprost możności nawiązania kontaktów tam, gdzie by chciał.

Ale wróćmy jeszcze do filmu. Więc dawni reżyserzy i aktorzy w przeważającej części wyjechali i studia w Pradze, Wiedniu i Budapeszcie, które świeciły pustkami od początku kryzysu, zostały podobno odnajęte berlińskim wytwórcom na kilka lat. Nie tylko więc teatr, ale także film niemiecki można uważać za chwilowo (i oby tylko chwilowo) nieistniejący w artystycznym tego słowa znaczeniu.

Opera oczywiście trwa. Niemcy są tak muzykalni, że potrafią „śpiewać i grać” sami. Ale fakt, że właśnie są tak muzykalni, zrobił z Niemiec mekkę ludzi muzyki. Żydów i innych obcoplemieńców (Toscanini115) było więc, zwłaszcza wśród kapelmistrzów, bardzo wielu. Brak więc takich ludzi jak Bruno Walter116 daje się jednakże boleśnie odczuwać i projektowane wypuszczenie znaczków pocztowych, ilustrowanych tematami wagnerowskimi, nie przeważy tych strat.

Jak widać, „czystka” przeprowadzana jest z całą sumiennością. Hasło „Niemcy dla Niemców” nigdy nie było tak bliskie urzeczywistnienia. Z obcymi rasami wiadomo już, jak się uporać, ale i wśród swojej, najświetniejszej ze wszystkich ras, trzeba zrobić porządek. Trzeba, żeby się rozmnażała. Strach przed brakiem mięsa armatniego jest większy niż skrupuły przed stwarzaniem milionowych zastępów bezrobotnych. Trzeba więc rodzić, rodzić, rodzić! Trzeba według zasad eugeniki dobierać małżeństwa, a sterylizować nieodpowiednich do prokreacji, pozostawiając im życie alkowy jedynie dla rekreacji. Wszystkie znane zasady hodowlane mają być zastosowane do rasy ludzkiej. Będą więc, jak u krów, ludzie kategorii pierwszej, drugiej itd. Małżeństwa między przedstawicielami różnych kategorii będą utrudniane, a związki z obcokrajowcami wprost zakazane. Taki jest program. Słychać hasło: Wir müssen uns vernordern („Musimy się spółnocnić”). Toteż o kobiecie, która sobie utleniła włosy, mówi się żartobliwie: Sie hat sich vernordert. A jedno pismo wrocławskie z zupełną powagą doniosło, że dowiedziało się ze „źródeł najpewniejszych”, że choć Hitler wąsik ma czarny, ale pod pachami jest blondynem.

Z powodu takiego programu wszystkie poradnie matrymonialne i eugeniczne Berlina zamknięto do czasu — jak głosi komunikat magistratu — obsadzenia ich przez lekarzy o nowych poglądach i sformułowania przez wydział higieny społecznej nowych ogólnych zasad ich działalności.

W ogóle dużo jest mowy „o naszych pięknych dziewczynach i kobietach, o naszych dorodnych chłopcach, o naszej pięknej rasie blondynów”. Jest w tym wszystkim jakiś niepokojący, zmysłowy, narcyzowsko-kazirodczy posmak, który dziwnie odbija od jednocześnie głoszonej pruderii. Przecież Niemcy to naród niesłychanie skomplikowany i psychicznie, i płciowo. Choćby wziąć pod uwagę tak jak nigdzie rozpowszechniony homoseksualizm. Dziś jest to, oczywiście, surowo ścigane. Twierdzi się, że Żydzi zaszczepili pederastię, że jest to objaw bardzo nieniemiecki i pod tym hasłem rozgromiono instytut badań seksualnych doktora Magnusa Hirschfelda wraz z jego biblioteką. Instytut z punktu widzenia nauki był niewiele wart, ale śmieszne jest zarzucanie Żydom, jednemu z najbardziej płciowo zdefiniowanych narodów świata, tego, co jest typowe właśnie dla ras nordyckich.

Wszystkie więc bary uczęszczane przez pederastów i lesbijki, te tak typowo berlińskie instytucje, zostały zamknięte. Wszyscy transwestyci schronili się do SA i tylko, jak powiadają, skarżą się na trudność chodzenia na niskich obcasach. Za to wśród ludzi stojących najbliżej Hitlera jest kilku takich, których brak instynktu „podtrzymywania rodzaju” jest notorycznie znany. Tym panom nie dzieje się żadna krzywda. Chodzi o to, aby mocno siedzieć w partii i głośno wykrzykiwać na cześć Führera i das Deutschtum (niemieckość), a poza tym wolno się kochać choćby w kaczce, byle kaczka była zupełnie prawomyślna.

W kwestii rasy operuje się dziś w Niemczech pojęciami i określeniami wysoce nienaukowymi i nieścisłymi. W rzeczywistości przedstawiciele rasy nordyckiej — najlepszej — stanowią dziś w Niemczech podobno zaledwie sześć procent ludności. Zresztą na Śląsku, na Pomorzu, w Brandenburgii co drugi szyld sklepowy to nazwisko słowiańskie, a mówiąc ściślej — polskie. Ale śmieszna, pseudonaukowa „wystawa rasowa”, z wykresami, gipsowymi modelami, relikwiami znaków runicznych, zmierza do wyjaśnienia, że „najstarszą” swastykę w Europie, wykutą w kamieniu, znaleziono gdzieś w Norwegii, w okolicach kręgu polarnego i że schodząc na południe, rasa się zdegenerowała.

Żeby się więc odrodzić, czyni się liczne wysiłki w kierunku wyodrębnienia się i odróżnienia od innych narodów. Na odwrocie kart pocztowych o tematach hitlerowskich widzimy wydrukowane: Deutschgeboren zamiast Hochgeboren117 albo zwyczajnie Herr. Ten napis wygląda jednak zupełnie bluźnierczo, kiedy po nim widać nazwisko Polaka pochodzenia żydowskiego. Miałem sposobność ujrzeć takie świętokradztwo.

Istniejąca zawsze do pewnego stopnia, zwłaszcza u mężczyzn, odrębność mody niemieckiej została przez rewolucję narodową podtrzymana i podkreślona. Mężczyźni chętnie pokazują gołe kolana, a i mężczyźni, i kobiety noszą krótkie, na dwa rzędy guzików zapinane kurteczki z jakimś tyrolskim zacięciem. Niedawno też powstał w Berlinie urząd mody narodowej pod przewodnictwem żony Goebbelsa118.

Tak we wszystkich dziedzinach życia istnieje dążność do wycofania się z kontaktu ze światem. (To prawie jak polskie ograniczenia paszportowe). Tego się tak nie formułuje, ale tak się to jednak rozumie. Na uniwersytecie w Dreźnie, przy udziale całego gremium profesorów, z rektorem na czele, odbyła się ceremonia „pręgierza”. Do pnia umieszczonego na środku dziedzińca uniwersyteckiego przygwożdżono karty z nazwiskami „przestępców uniwersyteckich”. Więc obok nazwiska profesora, który nie zdjął kapelusza przed Grobem Nieznanego Żołnierza, przybito nazwiska dwóch studentów filologii słowiańskiej, którzy odbyli jakieś kursy na Uniwersytecie Warszawskim.

Na gwałt wprowadza się wszędzie pismo gotyckie. Książki oczekujące na drugi nakład wycofano, bo muszą się ukazać drukowane gotykiem. Nazwy stacji kolei podziemnej, tak jak ulic, zamienia się w szybkim tempie, bo były pisane literami łacińskimi. Zaczęto oczywiście od Adolf-Hitler-Platz. Dawniejszy Reichskanzlerplatz po 5 marca przemianowano na cześć wodza, ale tablicę otrzymał jeszcze łacińską. Sam widziałem, jak tę gafę wstydliwie naprawiano. Znajomy mój w brązowej koszuli wpada zdyszany do baru hotelu Adlon, żeby się ze mną umówić na następny dzień. Spieszy się ogromnie, ma pięć minut do odejścia pociągu i chce mi na kartce napisać swój nowy adres. Trzy kartki zniszczył, bo nie mógł wybazgrać się gotykiem. Była to niema scena niepozbawiona humoru.

A teraz wspomnę o dwóch bardziej jeszcze niepoważnych, ale charakterystycznych objawach separatyzmu duchowego Niemiec. Jeden to pismo codzienne „Die Arische Rundschau”, które w jednakowym stopniu zwalcza Żydów, katolików, jezuitów (oddzielnie), masonów i komunistów. Ciekawa spółka wrogów. Mniej więcej te same ideały przyświecają generałostwu Ludendorffom. Stary generał był w początkach rewolucji uważany za trochę zanadto tego... Ale dzisiaj sama rewolucja „podciąga się” do niego, jak może. Generał jest właścicielem wydawniczej firmy w Monachium, a w Berlinie, na Friedrichstrasse, ma swoją własną księgarnię. Patrząc na wystawę i typ okładek, można by myśleć, że się stoi przed witryną librairie spéciale w paryskim Palais Royal. Papier i wykonanie tandetne, ornamenty secesyjne, dużo nagich ciał kobiecych, włosów i lilii wodnych w ozdobach i winietkach. Wieje od tej wystawy księdzem Oraczewskim119 czy też panem Wotowskim120. Niektóre dzieła wyszły spod

1 ... 6 7 8 9 10 11 12 13 14 ... 26
Idź do strony:

Darmowe książki «Cywil w Berlinie - Antoni Sobański (jak czytać książki przez internet za darmo txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz