Podróż po Polsce - Ksawery Pruszyński (czytanie książek .TXT) 📖
Seria reportaży drukowanych pierwotnie na łamach „Wiadomości Literackich” od maja 1936, wydanych w następnym roku w formie książkowej. W nocie zapowiadającej swój cykl Pruszyński pisał: „Zdaje się nie ulegać wątpliwości, że życie współczesnej Polski ulega zmianom i burzy się w wielu miejscach naraz, wybucha niespodziewanymi zjawiskami. Trudno te zmiany przewidzieć, trudno określić je ściśle — ale byłoby błędem ich nie śledzić. Polskę w stanie stawania się, Polskę rozdroży możliwości, Polskę, która zamiera, i Polskę, która rośnie, Polskę rzeczy złych i dobrych, ale zawsze Polskę rzeczy nowych, pragnąłbym jak najściślej zawrzeć w tym cyklu”.
Autor rozpoczyna od wizyty na ulicach Lwowa, zdemolowanych podczas zamieszek, które wybuchły po spacyfikowaniu demonstracji bezrobotnych przez policję.
- Autor: Ksawery Pruszyński
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Podróż po Polsce - Ksawery Pruszyński (czytanie książek .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Ksawery Pruszyński
Młody adwokat rzeszowski, za którym uganiałem się bezskutecznie cały dzień, nie mieszka w samym Rzeszowie, ale w pół wsi, pół przedmieściu zwanym staromieście, podobno przy rodzicach, chłopach. Adwokat nie ma jeszcze własnej kancelarii, a stoi już na czele potężnego stronnictwa ludowego w powiecie, który jest tego stronnictwa jedną z najpotężniejszych domen. Z nim w pierwszym rzędzie lub przed nim, przed jego trzydziestu laty, tytułem doktora, pochodzeniem chłopskim i chłopską energią, będzie jutro defilował tłum większy niż na wszystkich świętach morza w wielkiej stolicy państwa. W rok po przewrocie majowym Roman Dmowski skarżył się na rozproszkowanie społeczeństwa. Młody przywódca stronnictwa ludowego, dr Kloc, na rozproszkowanie uskarżać się nie potrzebuje.
Rzeszów, który tyle razy mijamy, jadąc z Krakowa do Lwowa i ze Lwowa do Krakowa, jest dziwnym i ciekawym miastem. Wszystko, co w nim budowano ongi, budowano na wyrost. Na wyrost, który nie przyszedł. Na wyrost budowano nawet kościoły w Rzeszowie, wspaniałe, wielkie. Na wyrost zbudowali Lubomirscy zamek, od warszawskiego i większy, i okazalszy. Dziś zamek podzielono między więzienie a wszelkiego rodzaju sądy, i jeszcze jest tu przestronnie wymiarowi sprawiedliwości i kary Rzeczypospolitej. Domy wybudowano na wyrost, i kartki „do wynajęcia” mówią o wszelkiego rodzaju wolnych lokalach. Na wyrost budowano restauracje, które wszystkie są w najpiękniejszym stylu secesji wiedeńskiej. Przed wojną Rzeszów miał jedenaście legalnych nocnych lokali. „Po co to panu?” — można by było zapytać, gdyby Rzeszów był jakimś jegomościem z prowincji. Ale jegomość z prowincji i prowincjonalny gród był kiedyś, przed wojną, czymś więcej. Był miejscem postoju czterech regimentów kawalerii i huzarów, najlepszych, okrytych sławą i szykiem pułków jazdy cesarstwa i królestwa. Miasto żyło wtedy w cieniu dolmanów148 i ułanek149, szamerunków150 i bufiastych czerwonych spodni, znanych nam dziś z filmów wiedeńskich. Dziesiątki przystojnych Willy Fritschów151 uwodziło dziesiątki rzeszowskich i importowanych Ditt Parlo152. W pułkach służył kwiat arystokracji austro-węgierskiej. Zgryźliwy rzeszowianin, zajmujący się hodowlą remontów153, twierdzi, że cztery dobre stajnie pułkowe przyczyniły się do podniesienia rasy końskiej w tych stronach, a rasa ludzka nie ucierpiała również na obecności młodych oficerów. Właściciel jednego z ocalałych nocnych lokali, dziś spokojnej mieszczańskiej kawiarni, snobującej się niepotrzebnie i z trudem na Warszawę, mówi mi, że miał specjalne piwnice na przechowanie wina. Jego lokal to była rzeszowska — „tamtego dawnego Rzeszowa” — „Adria”, „Oaza”. Z jedenastu c.k.154 kafeszantanów155 osiem poprzerabiano na sklepy, na składy żelaza, nawet na mieszkania, jeden na żydowski dom modlitwy. Dziwnym istotnie peregrynacjom156 pośmiertnym uległ wesoły lokal huzarskich rozrywek! Być może, dawne diwy spotyka się w kruchcie kościelnej lub w domu dla starców żydowskich. Szampan i ułani starzeją się szybko. A gdzie jesteście wy, młodzieży o mundurach piękniejszych od tytułów nawet? Błyszczą w wiedeńskiej Kapuzinerkirche157 białe Gedenktafeln158 waszych pułków o skończonej historii.
Przed kościołem farnym159 Rzeszowa, na niewielkim placu widnieje pomnik innego smukłego oficera, oficera w ich chyba wieku, może młodszego jeszcze. Oficer pieszo, z wzniesioną szablą prowadzi do nieznanego ataku niewidzialne zastępy, a napis pod pomnikiem mówi, że wywiązał się znakomicie ze wszystkich zleconych mu misji, że padł na polu walki w roku 1919 jako dziewiętnastoletni dowódca pułku160. To był wiek szlifów generalskich Hoche’a i Murata, marszałkowskich niemal — Junota. Gdyby któryś z dawnych huzarów przybłąkał się kiedyś do Rzeszowa, pomyślałby może, że był to wiek, w którym założyciele jego pułków, Eugeniusze Sabaudzcy, Montecuccoli i arcyksiążę Karol spod Aspern kładli także swoje fundamenty przewag pod cokół, na którym kiedyś dziedzice pułkowej sławy mieli pięknie obnosić barwne mundury wielkiej gali. Ale z tamtego świata się nie wraca, i pogrobowcy cesarskiego pułku huzarów już nie wrócą. Być może, nie poznaliby nawet bohatera pomnika, choć w rozjazdach ćwiczebnych na błoniach podmiejskich musieli go nieraz spotykać, gdy on, chłopski syn z Kosiny, Kula, jeszcze nie pułkownik, nie bohater, nawet nie Lis, ćwiczył innych wiejskich chłopaków na przyszłych oficerów armii nieistniejącego jeszcze państwa, jak dzisiaj innych chłopaków ćwiczy mecenas Kloc.
Jutro jest dzień święta ludowego, 15 sierpnia. Dziś wieczorem zapłoną ognie po wsiach, a jutro masa chłopska od Sanu po granicę czeską i dalej w górę Wisły i mapy będzie demonstrowała swoją wolę. Będą to Nowosielce161, odnowione w dziesiątkach miejsc, w dziesiątku odbitek. Masa chłopska przedefiluje w cieniu wież królewskich zamarłego Wawelu, w cieniu rzeszowskiego zamarłego zamku królewiąt magnackich, w cieniu dawnego miasta cesarsko-huzarskiego, u stóp barokowych kościołów Jarosławia, przed zagrodą chłopskiego premiera Rzeczypospolitej. Będzie rozpierała ulice tych miast, przypomni już nie jednego Pyrza z XVII w., ale dziesiątki tysięcy Pyrzów z 1920 r., i w imię tych Pyrzów postawi swoje żądania.
*
Pozostaliśmy sceptyczni wobec niedawnych zapewnień „Piasta”, głównego organu najpotężniejszego stronnictwa ludowego, że chłopi przede wszystkim nie chcą dziś ziemi, ale chcą praw. Nie chce nam się w to wierzyć. Z góry zakładamy, że chłop jest materialista, z góry sprowadzamy całość jego postulatów do jednego tylko: do grontu. Ale do Rzeszowa nie przybyłem z Warszawy. Przez dziesięć dni chodziłem po wsiach Małopolski zachodniej i środkowej, na Podhalu, w Tarnowskiem. Rozmawiałem z chłopami starymi i młodymi, z działaczami, z dziewczętami. Wszystkie odpowiedzi, ludzi różnego wieku, zamożności, przekonań, układają się tak samo. Kiedyś myślałem, że wieś chce ziemi, reformy rolnej bez odszkodowania. Potem myślałem, że chce straganów; miejsca w mieście, w miasteczku. To wszystko jest zepchnięte teraz na dalszy, najdalszy plan. Wieś rozumie, że jej potrzeb, potrzeb dziewięciu milionów „ludzi zbędnych” na roli, potrzeb przybywającego rocznie pół miliona kołysek, nie zaspokoi ani resztka gruntów ziemiańskich, ani obecna ilość straganów czy sklepów. Wieś, która bardzo powoli, ale najwyraźniej wychodzi dziś z kryzysu lat ubiegłych — och, nie ze stałego swego kryzysu — wieś, która jest dziś silniejsza i mniej głodna — nie możemy powiedzieć: bardziej syta — niż w roku 1933, ta wieś jest bardziej stanowcza i harda w stawianiu swych żądań.
Wieś nie żąda ani kołchozu162, ani falansteru163 socjalistycznego, nie żąda tego, co by można nazwać zasadniczą zmianą ustroju. Nie chce, aby ją ktokolwiek i jakkolwiek uszczęśliwiał. Wieś chce, ni mniej, ni więcej, stać się warstwą rządzącą Rzecząpospolitą, tak jak się to stało w Danii, Czechosłowacji, na Łotwie, w Estonii, Finlandii. Ostatni wielki kraj w Europie, który jest chłopski przez skład swej ludności, chce stać się chłopskim przez skład swej warstwy rządzącej, swego rządu. Warstwą rządzącą w Polsce jest inteligencja, inteligencja miejska. Po raz pierwszy, przeciw warstwie ziemiańskiej, upominała się ona o rządy pewnej nocy listopadowej 1830 r.; Nabielakowie, Goszczyńscy, Mochnaccy — to byli ci ludzie nieposesjonaci164, dla których konstytucja Królestwa Kongresowego nie raczyła wyznaczyć miejsca. Potem wzrastały miasta, potem na rzecz miast likwidowała się warstwa ziemiańska, potem przyszły legiony, obrona Lwowa, Radzymin, armia ochotnicza, tłumny udział w niej młodzieży. Na krótki okres warstwa inteligencka stała się istotną warstwą rządzącą w Polsce. Zadań, jakie przed nią stanęły, rozwiązać nie zdołała. Stworzyła przeogromną moc urzędów. Warsztatów pracy nie stworzyła.
Wszystko, co by się dzisiaj ofiarowało wsi, wydawać się jej będzie podstępem, odwróceniem uwagi, paliatywem165. Poczucie siły wzrosło w masach ogromnie. Połączyło się z poczuciem zdolności do rządzenia, z poczuciem, że władza jest czymś, co się jej, w sposób naturalny, należy.
Rok 1936 nie jest rokiem historycznym przez to, że mieliśmy te czy inne zmiany rządów, taki czy inny proces na Śląsku, wyniki olimpiady czy aferę Parylewiczowej. Rok 1936 jest jednak historyczny, tzn. że w dziejach Polski ma swój wyraźny sens przez to, że po raz pierwszy w tej sile i tak powszechnie pewna klasa, dotąd niemająca udziału w rządach, o ten udział się upomniała.
W wieku XII i następnych walczyli o to samo praelati et barones, duchowni i świeccy panowie rada królewscy, ci, co zaczęli stanowić o tronie krakowskim, zmienili następstwo tronu w starszej linii Krzywoustego, przeprowadzili wydziedziczenie Piastów śląskich i mazowieckich po śmierci Kazimierza Wielkiego, nie dopuścili Wilhelma Rakuskiego, wybrali Jagiełłę.
W wieku XV walczyła o to samo rzesza szlachecka statutami nieszawskimi i przywilejami Olbrachta i na długi ciąg wieków wygrała tę walkę. W wieku XIX walczyła o to młoda, rodząca się warstwa inteligencka, i przejąwszy dziedzictwo po zlikwidowanej jako odrębna klasa społeczna warstwie ziemiańskiej, zajęła pierwsze miejsce w narodzie.
W czwartym dziesięcioleciu XX w. walkę o swoje następstwo u władzy podjęła w formie masowej i powszechnej warstwa chłopska. Po raz pierwszy toczy się w Polsce walka analogiczna do europejskich walk XIX w. o demokratyzację. Nasza demokracja po roku 1918 nie była zdobyta. Przyszła ona bardziej jako rezultat wyników wojny na Zachodzie, zwycięstwa idei, reprezentowanych przez Francję i Amerykę, niż jako dorobek naszej własnej walki. Może dlatego nie umiała się utrzymać: przecież przewrót, niewątpliwie mający charakter dyktatorialny166, cieszył się zrazu poparciem wielu grup lewicy demokratycznej. Takie pomyłki były możliwe tylko w kraju, gdzie ustrój demokratyczny zjawił się niemal jako produkt uboczny walki o wolność. Ale też od paru lat zarysowała się wyraźna walka o to, co w każdym innym kraju nazywało się demokracją. Mętność, niewyraźność wszystkich terminów w Polsce pozwalała długie lata „godzić” pojęcie demokratyzmu z dyktaturą. Zdaje się, że to godzenie staje się nawet u nas coraz mniej możliwe. Najsilniejsza liczebnie masa chłopska żąda szczególnie wyraźnie tego samego, czego od króla domagało się kiedyś szlacheckie pospolite ruszenie w Cerekwicy167. Trzeba powiedzieć, że szlachta z XIV w. żądała tego przed wyprawą wojenną, chłopi upominają się o to po wyprawie. Bo rok 1920 jest na wszystkich ustach.
Mało kto się może zastanowił nad tym świętem, do którego zbierali się chłopi na tygodnie, o którym mówiono przy żniwach, przy pierwszej orce, przy młócce. Uważamy naszą walkę pod Radzyminem168 za tak słuszną, tak naturalną! W oczach Zachodu nie zawsze tak wyglądała. W oczach Zachodu była bardzo często uzasadnieniem do nazywania Polski żandarmem Europy, najemnikiem kapitalizmu, parobkiem obcych mocarstw. Dla naszych komunistów chłop z armii ochotniczej był jakimś wyolbrzymionym Bartkiem Zwycięzcą169, który jak tamten spod Gravelotte walczył nie tylko za sprawę sobie obcą, lecz wręcz za wroga, przeciw władzy robotników i chłopów. Z perspektywy lat szesnastu, które dla tych mas były — przyznajmy to — latami nędzy, masy te nie patrzą na tamtych swych bohaterów jak na nieświadomych, zbłąkanych Bartków. Patrzą, jak całe pokolenia szlacheckie patrzyły na rycerzy spod Grunwaldu, inteligenckie na Łukasińskich i Ściegiennych. A bardzo, bardzo łatwo mogłoby być inaczej.
*
Masa chłopska żąda władzy. A to, czego żąda prócz władzy, musi być w dalszym toku zaspokojone nowymi, ogromnymi warsztatami pracy, jakimś sowiecko-amerykańskim rozwojem przemysłu, ale musi być także, nim nastąpi tamto, zaspokojone kosztem wszystkich w Rzeczypospolitej. Stanie się to nie tylko kosztem folwarku pańskiego, żydowskiego straganu, stanie się to kosztem miasta, urzędnika, inteligenta. Możemy się przed tym bronić. Możemy petentów odsyłać do sąsiada. Dwór do straganu, stragan do dworu. Nie wiem, czy to się na co przyda. Ale możemy także z ogólnego, państwowego, historycznego stanowiska starać się rozważyć, czy ten stan, który chce władzy, może w interesie państwa ją sprawować. Czy problemy, które będzie miał do rozwiązania, będzie najpierw rozumiał, a potem umiał rozwiązać.
Niestety, my, inteligencja mamy najfatalniejsze przygotowanie do znajomości chłopa. Jako klasa nie wyrośliśmy z niego. Poznańskie jest pod tym względem oazą, oazą, która ginie w ogólnym obrazie pustyni. Pochodzimy z dworu i dworku, pochodzimy z żydowskiego miasteczka, pochodzimy od niemieckiego przybysza. Chłop w naszej literaturze, jak to słusznie pisała p. Maria Dąbrowska, jest stworem, który modli się, tańczy i śpiewa. Czasem bywa nadczłowiekiem. A tymczasem chłop wyrósł. Jest zwykłym, po prostu, człowiekiem.
W Poznańskiem chłop miał dobrobyt, gruby, materialny. W Kongresówce nie miał nic. Tam oblicze wsi jest najbardziej tajemnicze, zagadkowe i chmurne. W Małopolsce była nędza, ale z tą nędzą przyszedł wcześnie parlamentaryzm, chłopscy posłowie i stronnictwa. Stapiński170, polskie szkolnictwo powszechne. W Małopolsce oblicze polityczne chłopa jest najwyraźniejsze, mowa jego postulatów najbardziej prosta. Ten chłop wie o wiele więcej niż to, co byśmy mogli sądzić o jego ojcach, tych ze Skalnego Podhala i Wesela. Można z tymi ludźmi mówić najzwyczajniej o deflacji i inflacji, o bilansie handlowym, o wpływie takich czy innych posunięć na położenie gospodarcze. Można z nimi mówić o wszystkim, i mają oni o tym swoje głęboko uzasadnione zdanie. Ludzie ci znają zagranicę lepiej niż niejeden inteligent. Znają ją głębiej. Wielu z nich spędzało całe lata w Niemczech, wielu powróciło z Ameryki, wielu mieszkało we Francji. Daje to zapas obserwacji, których nie da nikomu już nie bona171 zagraniczna, ale nawet lektura, nawet wycieczka „Orbisu”. Gruntowną znajomość z dołu. Obcowanie z bardziej wyrobionymi społecznie masami krajów Zachodu. To jest kontakt z tymi krajami, jakiego nie było w romantycznej epoce Lolki Bobrówny172.
Te rzeczy są ważne, ale te rzeczy jeszcze nie mogą przesądzać o tym, czy dana warstwa dorosła do rządów krajem. Bo nie łudźmy się, że będziemy wtedy, gdy ona dojdzie do władzy, rządzili obok niej. Zostaniemy fatalnie odepchnięci na bok, może jak dawna rada królewska średniowiecza, może gorzej niż miasta Jana Olbrachta. Właśnie miasta. Otóż najniewątpliwiej mieszczanie krakowscy średniowiecza byli najwykształceńszą warstwą w ówczesnej
Uwagi (0)