Darmowe ebooki » Reportaż podróżniczy » Podróż po rzeceOrinoko - Alexander von Humboldt (internetowa biblioteka darmowa txt) 📖

Czytasz książkę online - «Podróż po rzeceOrinoko - Alexander von Humboldt (internetowa biblioteka darmowa txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Alexander von Humboldt



1 2 3 4 5 6 7 8 9
Idź do strony:
oczyścić z mrówek, które się rozgnieździły w ścianach podczas podróży po Casiquiare, oraz w dachu z liści palmowych, pod którym trzeba było leżeć na wznak jeszcze przez dni dwadzieścia dwa.

W chwili odbicia od brzegu zbiegli się wokoło nas ludzie, rzekomo biali, hiszpańskiego pochodzenia, błagając, byśmy się wstawili za nimi u namiestnika w Angosturze, by im zezwolił wrócić w stepy (llanos). Gdyby im łaska ta została odmówiona, prosili przynajmniej o przesiedlenie do misji nad Río Negro, gdzie jest chłodniej i mniej komarów. — Jakkolwiek winy nasze są wielkie — mówili — odpokutowaliśmy już chyba dwudziestoletnią męką pośród tych moskitów!

Nasłuchawszy się tyle o tych strasznych owadach, trudno pojąć, by zniknięcie ich niespodziane mogło napełnić ludzi niepokojem. Opowiadano nam w Esmeraldzie, że pewnego wieczoru, w roku 1795, w porze wieczornej, kiedy zazwyczaj moskitów najwięcej w powietrzu, znikły one nagle na całą godzinę. Nie było ni jednego mimo pogody i ciszy powietrza, co zapowiadało deszcz bliski. Trzeba żyć w tych krajach, by zrozumieć, jak dalece zjawisko to musiało wszystkich zdumieć. Winszowano sobie wzajem i pytano, czy owa felicidad (szczęśliwość), owo alivio (ulga) długo potrwać może. Za chwilę jednak miast radości i rozkoszowania się ulgą, wszyscy uczuli strach przed wytworami własnej wyobraźni. Mówiono sobie, że prawa natury doznały wstrząsu, a miejscowi uczeni i starzy Indianie prorokowali straszliwe trzęsienie ziemi. Kłócono się, nadsłuchiwano najlżejszego szmeru liści, gdy zaś powietrze napełniły z powrotem moskity, nastała ogólna radość. Niepodobna powiedzieć, co wywołało owo zjawisko, odmienne zresztą całkiem od normalnej zmiany gatunków w poszczególnych porach dnia, ale zainteresowało nas żywe opisywanie go przez tubylców, jako dowód, że człowiek czuje nawykową skłonność do znanych dobrze cierpień codziennych.

Z podróży naszej od Esmeraldy do ujścia Atabapo mógłbym podać jeno opis rzek i bezludnych miejscowości.

Dnia 31 maja przebyliśmy wodospady Guahibo i Garcity. Przed zachodem słońca zwiedziliśmy położoną na wschodnim brzegu jaskinię Ataruipe, mieszczącą, zda się, groby całego wygasłego plemienia. Słynie ona pośród tubylców.

Wchodzi się na nagą skałę granitową, tak śliską, że gdyby nie twarde, trudno wietrzejące kryształy feldszpatu99, nie byłoby o co zaczepić nogi. Ze szczytu góry widać archipelag wysp, porosłych palmami, rozrzuconych po spienionym łożysku rzeki. Od zachodu na lewym brzegu rozłożyły się sawanny nad Metą, podobne z dala do zielonego jeziora.

Słońce oświecało samotną górę stożkowatą Unianę, tym wyższą z pozoru, że tonącą dołem we mgle. Pod nogami ujrzeliśmy krągłą zamkniętą dolinę, ponad którą unosiły się drapieżne ptaki, rzucając na skały przelotne cienie.

Przez wąską grzbietowinę100 dotarliśmy na drugi szczyt, krągły, zarzucony ogromnymi blokami granitu. Masy te miały po kilkadziesiąt stóp średnicy i były tak dokładnie kuliste, że w jednym jeno punkcie, rzec można, stykały się ze sobą, za najmniejszym wstrząśnieniem gotowe runąć na dół. Nie pamiętam tego rodzaju naturalnych wytworów wietrzenia granitu.

Na planie dalszym, gdzie zbocze pokrywał gęsty las, było wejście do groty Ataruipe. Jest to nie grota właściwa, ale wyskok skalny, w którym siły przyrody wyżłobiły dużą wklęsłość. W cmentarzysku tym całego wygasłego ludu naliczyliśmy rychło około 600 doskonale zachowanych szkieletów, które leżały w tak regularnych szeregach, że trudno się było pomylić w liczeniu. Każdy spoczywał w koszu, uplecionym z żeber liści palmowych. Kosze te, zwane mapires, tworzą coś w rodzaju worów, a są tak przystosowane do rozmiarów zwłok, że nawet zmarłe noworodki mają swoje własne koszyczki. Szkielety są zgięte wpół i tak kompletne, iż nie brak żadnemu jednego stawu palcowego. Zmarłego kładą tu na czas jakiś do ziemi, by mięso zeszło z kości, po czym szkielet skrobią ostrymi kamykami do czysta.

Trudno określić wiek tych szczątków, nie ma chyba szkieletów starszych nad lat sto, ale mogły się one w powietrzu tak suchym zachować także znacznie dłużej w pierwotnym stanie. Wedle legendy Indian plemienia Guahibo, wojowniczy Aturowie schronili się przed Karaibami na tę skałę pośród wielkich katarakt i z wolna wyginął ten szczep, wraz z językiem swoim.

W milczeniu wracaliśmy do łodzi, pogodną, cichą nocą przelśnioną gwiazdami, a ponad ziemią wirowały rdzawo błyszczące chmury komarów. Ściany cmentarnej groty pokrywały sploty woniejącej wanilii i festony bignonii, a na wierzchołku chwiały się z lekka smukłe pnie palm.

Pozostaliśmy w misji Atures tak jeno długo, jak trwał transport pirogi naszej przez wielką kataraktę. Postępować z nią należało ostrożnie, gdyż dno i boki ścieńczały101 wielce od tarcia. Pożegnaliśmy zacnego ojca Zeę, który został w Atures, po dwumiesięcznej wspólnej wędrówce i dzielonych z nami utrapieniach. Trapiła go dotąd febra, ale przywykł do niej już i nie zwracał na nią wcale uwagi.

Odważyliśmy się przebyć w zużytej pirodze naszej ostatnią część raudalów Ature. Wysiadając raz po raz, przekraczaliśmy skaliste progi, łączące poszczególne wyspy. Na samotnych tych rafach gnieździ się kurka skalna, o złocistym upierzeniu, najpiękniejszy może z ptaków podzwrotnikowych. Zatrzymaliśmy się przy raudalito Canucari, utworzonym z ogromnych, spiętrzonych zwałów granitu. Bloki te, mające często kształt sferoidy o kilku stopach średnicy, leżące na sobie, tworzą obszerne jaskinie. Weszliśmy do jednej w celu zebrania nitkowatych porostów wodnych okrywających ściany. Mieliśmy widowisko najciekawsze może z oglądanych nad Orinokiem. Ponad głowami naszymi płynęła potężna rzeka, dostęp mieliśmy otwarty, a tuż przed nami ogromnym lukiem rzucał się w dół wodospad, tworząc ścianę wodną. Nie wszystkie jednak ściany groty byty tak szczelne, jak się wydawało zrazu i gdzieniegdzie widzieliśmy spore pasmo wody.

Wypadło nam jednak zażywać dłużej tego pięknego widoku niźliśmy pragnęli. Nasza piroga miała przepływać wąski kanał przy brzegu, zatoczyć łuk i zabrać nas po drugiej stronie zapory. Czekaliśmy jednak półtorej godziny nadaremnie. Nadeszła noc, a z nią burza. Lało jak z cebra. Obawialiśmy się, że piroga nasza rozbiła się o skały, a Indianie wrócili po prostu do misji, obojętni jak zawsze, gdy idzie o innych. Zostaliśmy we trzech tylko, przemoczeni, zatrwożeni losem łodzi, i nie było innego wyjścia, jak tylko spędzić noc wśród huku wody, w przeciekającej grocie. Bonpland powziął myśl, by, zostawiwszy mnie z don Mikołajem Sotto, przebyć wpław rzekę i uzyskać pomoc ojca Zei z misji. Z trudnością zdołaliśmy go powstrzymać od tego niewykonalnego planu. Nie znał wcale labiryntu kanalików i wirów w poszczególnych miejscach i nie dotarłby przenigdy do misji. Nagle przekonaliśmy się, że Indianie fałszywie nas poinformowali o nieobecności krokodyli wśród katarakty. Przynieśliśmy tu ze sobą klatki z małpami i postawili na skale. Przemoczone zwierzątka zaczęły piszczeć i to zwabiło dwa krokodyle, widać stare, gdyż pancerz miały ołowianoszary. Mrowie nas przeszło na wspomnienie kąpieli naszej pośrodku samego raudala. Po długim czekaniu ujrzeliśmy na koniec Indian. Sternik nie mógł przejechać zbyt płytkim kanałem i długo szukał lepszej drogi pomiędzy wysepkami. Piroga nie uległa na szczęście katastrofie i w niespełna pół godziny załadowano na nią z powrotem instrumenty, zapasy i zwierzęta nasze.

Misja Uruana posiada102 niezwykle malowniczą okolicę. Mała wioska indyjska oparta jest o wysoką górę granitową, a wszędzie spośród drzew i ponad ich czubami sterczą złomy i słupy skalne. Od strony domu misyjnego Orinoko wygląda wspaniale. Ma tutaj przeszło pięć tysięcy metrów szerokości i płynie prosto, ku wschodowi, bez zakrętów, niby olbrzymim kanałem sztucznym.

Misję zamieszkują Otomakowie103, jeden ze szczepów najniżej kulturalnie stojących. Jedzą oni ziemię, to znaczy przez kilka miesięcy w roku dla zaspokojenia głodu łykają wielkie ilości ziemi, bez szkody dla zdrowia. Podczas niskiego stanu wody w Orinoko i dopływach żywią się rybami i żółwiami, które zabijają nader zręcznie za pomocą strzał w chwili pokazania się ich na powierzchni wody. Gdy rzeka wzbierze, ustaje rybołówstwo, a wówczas wracają Otomakowie do jedzenia ziemi, której całe masy gromadzą po chatach. Są to kule o kilku calach średnicy i składają się z tłustej gliny. Otomakowie przypisują sytość temu właśnie jadłu, nie zaś małym ilościom dodatkowego pożywienia, jakie przelotnie zdobyć mogą.

Rzadko spędzaliśmy noce na lądzie, chociaż plaga moskitów malała coraz to bardziej w miarę posuwania się w dół rzeki. Dnia 8 czerwca wylądowaliśmy naprzeciw ujścia Río Apure, gdzie Orinoko zwraca się na wschód. Ujrzeliśmy złomy granitowe sterczące stromo z ziemi, a z ich szczytu zobaczyliśmy w stronie północnej llanos, czyli stepy, ciągnące się aż do krańców widnokręgu. Nawykli od długiego czasu do ogromnych lasów, doznaliśmy silnego i nowego wrażenia. Po zachodzie stepy nabrały szarozielonej barwy, a że widok zamykała sama jeno kulistość ziemi, wydawało się, iż gwiazdy wschodzą z toni morza. Najwytrawniejszy marynarz uległby zapewne temu wrażeniu.

Dnia 9 czerwca napotkaliśmy dużo statków z towarami, płynących przy pomocy żagli w górę Orinoka, a potem Apury. Była to uczęszczana linia wodna pomiędzy Angosturą i prowincją Varinas. Tędy udał się z powrotem do domu towarzysz nasz don Mikołaj Sotto.

Z wielką radością wylądowaliśmy w Angosturze, stolicy hiszpańskiej Guajany. Wracaliśmy z krajów bezludnych niemal, toteż miasto sześciotysięczne wydało nam się niezwykle ożywione. Otoczyła nas atmosfera celowo zorganizowanej pracy, skromne pokoiki uznaliśmy za apartamenty, a każdy, kto się do nas odezwał, wydał nam się człowiekiem wprost genialnym.

Przykra sprawa zatrzymała nas niestety przez cały miesiąc w Angosturze. Bonpland zapadł na gorączkę i po kilku dopiero tygodniach mogliśmy ruszyć dalej. Przepłynąwszy po raz ostatni Orinoko, pojechaliśmy przez stepy Wenezueli, docierając 23 lipca do miasta Nueva Barcelona, mniej ucierpiawszy od żaru llanos, do czego przywykliśmy, niż z powodu zawiei piaszczystych, które nam poraniły skórę. Potem pożeglowaliśmy do Cumany łodzią, wiozącą kakao. Dnia 16 listopada pożegnaliśmy towarzyszy, udając się do Hawany. Noc była rozkosznie chłodna. Patrzyliśmy długo ze wzruszeniem na białe, coraz to dalsze brzegi i palmy Manzanaresu, oświetlone księżycem.

Przypisy:

1. Aimé Bonpland (właśc. Aimé Goujaud; 1773–1858) — fr. podróżnik i botanik. [przypis edytorski]

2. Orinoka — dziś popr. forma ndm: Orinoko. [przypis edytorski]

3. Pic de Teneriffa, właśc. Teide a. Pico del Teide — szczyt wulkaniczny na Teneryfie, 3718 m.n.p.m. [przypis edytorski]

4. Cumaná — miasto w Wenezueli u ujścia rzeki Manzanares. [przypis edytorski]

5. Humboldt (...) odkrył ptaka nocnego — prawdopodobnie tłuszczak (łac. Steatornis caripensis) z rodziny lelkowych, jeden z niewielu gatunków ptaków posługujący się echolokacją (choć nie tak precyzyjnie jak nietoperze), gniazduje w jaskiniach. [przypis edytorski]

6. Caracas — miasto nad Morzem Karaibskim, od 1821 r. stolica Wenezueli. [przypis edytorski]

7. do Caracas, gdzie wyszedł na niedostępny szczyt — Cerro El Ávila, wysoki na 2740 m.n.p.m. szczyt w łańcuchu Cordillera de la Costa, oddzielający Caracas od Morza Karaibskiego; dziś na terenie Parku Narodowego Waraira Repano. [przypis edytorski]

8. Walencja, Valencia — tu: miasto w stanie Carabobo północnej Wenezueli. [przypis edytorski]

9. drzewo tzw. „krowie” — hiszp. árbol de la vaca, łac. Couma macrocarpa, drzewo z rodziny toinowatych, rosnące w Ameryce Środkowej i Południowej, wydzielające sok mleczny, czyli naturalny lateks. [przypis edytorski]

10. podajemy w przekładzie — przekład na podstawie Fahrt auf dem Orinoko, skróconej wersji niem. opisu podróży, którego pełna wersja (ponad 600 str.) ukazała się jako Voyage aux régions équinoxiales du Nouveau Continent, fait en 1799–1804, par Alexandre de Humboldt et Aimé Bonpland, w latach 1814–1825 w Paryżu. [przypis edytorski]

11. San Fernando de Apure — miasto w Wenezueli, nad rzeką Apure; dziś stolica stanu Apure, w 1996 r. liczyło 110 tys. mieszkańców. Założone w 1788 r., zaledwie 11 lat przed wizytą Humboldta. [przypis edytorski]

12. Apure, Río Apure — rzeka w Wenezueli, dopływ Orinoko, liczy 1580 km długości. [przypis edytorski]

13. Orinoku — dziś popr. forma ndm: Orinoko. [przypis edytorski]

14. krowa morska (niem. Seekuh) — tu: manat (Trichechus inunguis lub Trichechus manatus). W dzisiejszej polszczyźnie termin krowa morska oznacza wytępiony gatunek Hydrodamalis gigas, żyjący do 1768 r. w Morzu Beringa. [przypis edytorski]

15. Río Negro — rzeka w Ameryce Południowej o długości 2250 km, dopływ Amazonki, mająca też połączenie z Orinoko poprzez bifurkację (odnogę) rzeki Casiquiare. [przypis edytorski]

16. Angostura — miasto na terenie dzisiejszej wschodniej Wenezueli, od 1846 r. nosi nazwę Ciudad Bolívar. [przypis edytorski]

17. tygrys — tu: jaguar (dziś nazwy tygrys używa się tylko w odniesieniu do gatunku Panthera tigris żyjącego w Azji). [przypis edytorski]

18. świnia rzeczna — (niem. Chiguire), tu: kapibara (Hydrochoerus hydrochaeris), duży gryzoń południowoamerykański. W dzisiejszej polszczyźnie termin świnia rzeczna odnosi się do afrykańskiego gatunku świniowatych Potamochoerus porcus. [przypis edytorski]

19. hokko (niem. Hocco a. Hokko) — ptak z rodziny czubaczy, tu najprawdopodobniej czubacz kędzierzawy Crax alector, czubacz czerwonodzioby Crax blumenbachii lub pauxi. [przypis edytorski]

20. Es como en el paraíso (hiszp.) — tu jest jak w raju. [przypis edytorski]

21. Uritucu, Altagracia de Orituco — dziś miasto w Wenezueli, ok. 100 km na pd.-wsch. od Caracas. [przypis edytorski]

22. świnia wodna — tu: kapibara. [przypis edytorski]

23. tygrys amerykański — dziś nazwy tygrys używa się tylko w odniesieniu do gatunku Panthera tigris żyjącego w Azji. [przypis edytorski]

24. lanca — tu: włócznia. [przypis edytorski]

25. baxo techo, dziś popr.: bajo techo (hiszp.) — niski dach. [przypis edytorski]

26. karta — tu: mapa. [przypis edytorski]

27. siatka napowietrzna — hamak. [przypis edytorski]

28. znajdywać — dziś raczej: znajdować. [przypis edytorski]

29. tonina (hiszp.) — tu: słodkowodny waleń z gatunku Inia geoffrensis, żyjący w dorzeczach Amazonki i Orinoko. [przypis edytorski]

30. caribe — nazwa wielu ryb z podrodziny piraniowatych (Serrasalminae), tu najprawdopodobniej mowa o Pygocentrus cariba, piraña del Orinoco. Opisy krwiożerczości tych ryb uważa się dziś za przesadzone. [przypis edytorski]

31. pletnia — bicz, pejcz. [przypis edytorski]

32. tygrys — tu: jaguar (dziś nazwy tygrys używa

1 2 3 4 5 6 7 8 9
Idź do strony:

Darmowe książki «Podróż po rzeceOrinoko - Alexander von Humboldt (internetowa biblioteka darmowa txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz