W walce o równe prawa. Nasze bojownice - Cecylia Walewska (jagoda cieszynska ksiazki .txt) 📖
Wydane w 1930 r. przez redakcję tygodnika „Kobieta Współczesna”
Wcześniejsza publikacja „przygotowawcza: Ruch kobiecy w Polsce (cz. 1–2, 1909)
- Autor: Cecylia Walewska
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «W walce o równe prawa. Nasze bojownice - Cecylia Walewska (jagoda cieszynska ksiazki .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Cecylia Walewska
Podczas wyborów do Sejmu i Senatu w 1927 r. została powołana do Zarządu Demokratycznego Komitetu Wyborczego, znalazłszy pole do rozwinięcia czynnej działalności organizacyjnej na terenie Warszawy. Po wyborach DKW przeradza się w Związek Pracy Obywatelskiej Kobiet. A. Szelągowska, jako wiceprzewodnicząca Warszawskiego Oddziału tego związku, organizuje koła dzielnicowe Warszawy, które prowadzą robotę oświatową i dążą do uświadamiania obywatelskiego mas szerokich.
Na jesieni 1927 r. zostaje wybrana przez delegatki wszystkich zrzeszeń i związków kobiecych bez różnicy przekonań przewodniczącą Komitetu Wystawy Pracy Kobiet na Powszechnej Wystawy Krajowej w Poznaniu, zmuszona z tego powodu do zrezygnowania z godności wiceprzewodniczącej Warszawskiego Oddziału Związku Pracy Obywatelskiej, co nie przeszkodziło, iż z wiosną 1929 r. przyjmuje zaproponowane jej przez Główny Zarząd tegoż Związku kierownictwo Wydziału Zagranicznego i jedzie w czerwcu na Kongres Związku Międzynarodowego Praw Wyborczych i Pracy Obywatelskiej Kobiet w Berlinie jako delegatka naszego Związku Pracy Obywatelskiej, który zostaje przyjęty w poczet stowarzyszeń tworzących Międzynarodowy Związek jako jedyna organizacja reprezentująca na tym terenie Polskę. (A. Szelągowska pracuje w ogóle już od lat kilku nad wytworzeniem łączności z kobietami innych krajów jako wiceprzewodnicząca Rady Narodowej Polek i zarazem delegatka Towarzystwa Zawodowego Kształcenia Kobiet do tejże Rady).
Wydział zagraniczny pod kierunkiem p. Szelągowskiej podejmuje pracę w trzech kierunkach: 1) wzmacniania łączności międzynarodowej kobiet; 2) zainteresowywania sprawami Polski tych cudzoziemek, które czasowo lub stale u nas przebywają, oprowadzania ich, zapoznawania z organizacjami i zakładami naszymi, obwożenia po kraju; 3) zaznajamiania Polek z tym wszystkim, co dzieje się za granicą w dziedzinie ruchu kobiecego, przystosowywania rzeczy dodatnich, unikania ujemnych.
Z ramienia Towarzystwa Przyjaciół Pokoju brała udział w Kongresie Pacyfistycznym w Atenach jesienią 1929 r., uważając, iż Polska powinna być wszędzie i — pomawiana o wojowniczość, bronić swego umiłowania spokojnej, twórczej pracy. Pacyfizm przy tym, jako jeden z punktów programu ruchu kobiecego, znalazł w p. Szelągowskiej orędowniczkę najzupełniej przygotowaną, a równocześnie w pełni uświadomioną, że kraj zagrożony niebezpiecznym sąsiedztwem z dwóch stron popierać może ideę pacyfistyczną jedynie warunkowo.
*
Czy pani „główny buchalter, naczelnik, dyrektor fabryki, prezes Komitetu Wykonawczego PWK” itp. nie męczy się prędzej od swych męskich kolegów i nie zatraca w „męskiej” pracy cech kobiecości?
„Ministerialna głowa” miewa chwile synkop61 wypoczynkowych, ale — poza biurem. Przyczaja się płomyk błękitny i niesie ponad salda, bilanse, nieskończone kolumny cyfr w krainę literatury i sztuki.
Kocha muzykę, malarstwo, piękne książki. Salonik na Żurawiej, z mnóstwem obrazów i artystycznych gracików, jest raczej zaciszem słodkiej damy, której życie upływa na rozmowach z przyjaciółmi, aniżeli gabinetem prokurenta, mającego do rozporządzenia dla siebie wyłącznie jakieś kilka godzin zaledwie w tygodniu.
Mówi się o poezji, beletrystyce, teatrze, muzeach, podróżach. Mąż, profesor, rzuca misternie skonstruowany dowcip. Goście odparowywują. W atmosferze „słodkiej kobiecości” tylko zegar przypomina czas, który mija.
Bujne i rojne były poczynania młodziutkiej feministki, którą gnały wichry żywiołowej ciekawości wszelkiej zjawy i wszystkich zagadnień, ale zatrzymywał co chwila jakiś krzyk, jakiś zgrzyt, jakaś krzywda społeczna. Stop! To przede wszystkim. Zleczyć, złagodzić, ukoić...
Pierwszym bólem, który targnął wrażliwość dziewczęcą, było upośledzenie kobiety. Jakżeż? Głupi, niedołężny mężczyzna ma wszystkie prawa i wszystkie przywileje, a mądra, energiczna, silna kobieta łamie się pod pręgierzem zakazów prawnych, społecznych, obyczajowych. Skąd, gdy jedna dusza, dwa obozy?...
Zaledwie wyrosła z krótkich spódniczek, już weszła w szranki bojownic równouprawnienia — jako młodziutki, czupurny ich adiutancik, pełen niezliczonych, co minuta, co godzina, pomysłów i projektów, którym niepodobna było nadążyć.
Pierwszy występ jej publiczny, jeszcze jako dziewczynki, był w dużej sali warszawskiego Muzeum Popierania Przemysłu i Handlu na wieczorze poświęconym kwestii kobiecej. Kazano jej powiedzieć coś „od panien o pannach”. Wydało jej się to dziecinne, ale mówiła ze swadą i doskonałą dykcją, błyskotliwie, a nie płytko, logicznie przeprowadzając założenie i ujmując felietonową rozprawkę w formę wykwintną.
Te cechy przemówień, ulotnych czy głębszych, zostały już u niej aż po dzień dzisiejszy. Młoda feministka, późniejsza filozofka, eseistka, krytyk literacki — należy do najlepszych naszych prelegentek.
„Rzuciło” ją na studia uniwersyteckie do Berlina i Rzymu. Wróciwszy, przemawiała w sprawach kobiecych bez końca. Do inteligencji, półinteligencji, rękodzielniczek, robotnic i robotników. W pięknych, dużych, jasnych salach i w ciemnych szopach fabrycznych, na krańcach przedmieść, gdzie już jakby kończył się świat spraw ludzkich.
Wszystkie Równouprawnienia „wysadzały” ją na prelegentkę. Czy to podczas pamiątkowych rocznic, gdy oddawano cześć wielkim narodowym autorkom, czy też w innych dorywczych okolicznościach. Złożyła więc hołd Żmichowskiej, o której ma dwa studia drukowane. Mówiła o Orzeszkowej na pośmiertnej akademii (również studium o niej w druku), o Konopnickiej, której poświęciła całą książkę — pierwszą, jaka pojawiła się u nas o genialnej poetce (sprawozdanie wyszło w nr 5 „Kobiety Współczesnej” 1927 r. i innych pismach).
A równocześnie sypały się artykuły długi sznur, przeważnie felietonów w „Nowej Gazecie”, w „Nowym Słowie” Turzymy, we wszystkich tygodnikach i miesięcznikach polskich i paru zagranicznych, które popierały ruch kobiecy. Najpierwszy poświęcony był krytyce Ellen Key62. Niektóre późniejsze wchodziły nawet w zakres filozoficzny, jak: Z ewolucji duszy kobiecej, Idea wyzwolenia kobiety na szczytach polskiego natchnienia (poglądy trzech wieszczów na wolność i równość kobiet).
Włączyła je do książki, która była owocem długoletnich przemyśleń i wielkiej pracy. Prometeusz i Paraklet, duży tom rozpraw filozoficzno-literackich, monografii, szkiców został skonfiskowany i spalony przez cenzurę rosyjską natychmiast po ukazaniu się w 1913 r. z powodu studium o Romanowskim63 w rocznicę powstania.
*
Przeszła J. Dicksteinówna, dzisiejsza pani Wieleżyńska, wszystkie feministyczne przełomy. Było ich aż trzy. Pierwszy w Polskim Stowarzyszeniu Równouprawnienia Kobiet, któremu przewodniczyła wówczas Paulina Kuczalska-Reinschmit.
Dlaczego?
Kto dziś te rzeczy pamięta? — Jakaś doktryna, jakieś principium individuationis64... We wstecznej perspektywie czasu drobiazg. Wtedy rzecz wielkiej wagi, rafa, o którą rozbiła się dziewiąta fala burzliwych fermentów.
Wystąpiła z Polskiego Stowarzyszenia Równouprawnienia Kobiet Kuczalska-Reinschmit i cały jej sztab z J. Bojanowską na czele, żeby wkrótce później stworzyć Związek Równouprawnienia Kobiet Polskich. Dwie te, prawie równoimienne organizacje, różniły się tym chyba tylko, że do wtórnego zarządu Stowarzyszenia weszło paru mężczyzn (adwokat Stanisław Koszutski i ekonomista Kasparski). No i tym, że Stowarzyszenie w poczynaniach swoich wybiegało poza ścisły zakres feminizmu, a Związek przestrzegał go z możliwą skrupulatnością, skupiając się wewnętrznie, gdy Stowarzyszenie działało więcej na zewnątrz. Rzucało w świat wydawnictwa (L. Jahołkowskiej-Koszutskiej Herezje w ruchu kobiecym — pogląd na anachronizmy Ellen Key; E. Ohwalewika Ekonomiczne czynniki ruchu kobiecego; S. Koszutskiego Kobieta i polityka; Karola Dunina Prawa kobiet w nowym kodeksie cywilnym; C. Walewskiej Z dziejów krzywdy kobiet). Urządzało cykle wykładów i odczytów, zarówno popularnych, jak i dla inteligencji, nie tylko z dziedziny prawa, polityki, ekonomii, ruchu kobiecego, ale i innych (Dicksteinówna np. prowadziła kurs historii filozofii i literatury dla członków). Organizowało zbiorowe przemówienia w salach publicznych bądź propagandowe, bądź literackie (bardzo tłumny „Wieczór Zapolskiej”). Najdonioślejszym zadaniem Stowarzyszenia był patronat nad Szkołą Niedzielną i Wieczorną dla Pracownic, liczącą 300 kobiet i dziewcząt.
Związek w tym czasie zajął się głównie torowaniem dróg wyższemu wykształceniu kobiet, zbierając wskazówki w tym kierunku i ogłaszając je drukiem. Działalność jego stała zawsze na wysokim poziomie ideowym i etycznym.
Około 1910 r. nastąpił drugi przełom w łonie Polskiego Stowarzyszenia Równouprawnienia Kobiet. Tym razem powody były głębsze. Chodziło już nie o pewną doktrynę, lecz o sprawy zasadnicze. Wyszła z zarządu cała grupa znanych działaczek. Niżej podpisana została jeszcze czas jakiś wraz z późniejszą p. Wieleżyńską, żeby nie utracić placówki dla podtrzymania szkoły, prowadzonej od 1905 r.
Wkrótce jednak nastąpił trzeci rozłam. Przy Stowarzyszeniu została grupa, ściśle złączona z L. i St. Koszutskimi. Równouprawnione, które przeszły trzy rozłamy, zrzeszyły się w Komisję Pracy Kobiet przy Towarzystwie Kultury Polskiej, zatrzymawszy Szkołę Niedzielną, tę ważną placówkę oświatowo-społeczną.
Znowu wygłaszało się odczyty, urządzało dla uczennic szkoły latem w ślicznym ogródku Towarzystwa Kultury radosne majówki. Rzucało w świat wydawnictwa (Izy Moszczeństkiej Zdradne sieci w sprawie handlu żywym towarem i monografię popularną Orzeszkowej, Franciszki Landauowej O Konopnickiej).
Łącznie z Dicksteinówną przeprowadzałyśmy ankietę „Jaki wpływ na pokolenie kobiet współczesnych wywarła Orzeszkowa?”. Odpowiedzi napłynęły ze wszystkich trzech dzielnic Polski i ze wszystkich środowisk, gdzie tylko były liczniejsze skupiska polskie.
Urządzono wieczór ankiety. Zaroiła się sala „Kultury” tłumem, który przyszedł wysłuchać sprawozdania. Streściła je Ich spowiedź, książka nakładem Gebethnera i Wolffa, wydana z przedmową J. Dicksteinówny i C. Walewskiej. Trochę o niej mówiono, trochę pisano, aż zbutwiała na półkach, jak butwieje przełomowa Marta, dziś już obca, nieczytana.
Komisja przetrwała do końca istnienia Towarzystwa Kultury Polskiej. Z nim razem zaprzepaściły ją ręce, które szeroką, spokojną pracę oświatową postanowiły zwrócić w inne łożyska. Nie dokonały tego, ale natomiast zburzyły doszczętnie gmach, twardym wzniesiony mozołem i przebiegle przed sforą szpiclów moskiewskich strzeżony. Pod sztandarem sączenia w dusze ludzkie świateł wiedzy, poznania sztuki i jasnych wskazówek reform społecznych na drodze ewolucji, prowadził Świętochowski gromadkę wiernych, którzy nie zdołali obronić przybytku. Zaprzepadł. Został po nim tylko na żółtych piaskach nowobródzieńskich Dom-Szkoła, jak ta z Róży Żeromskiego, wsparta na mocnych fundamentach z oknami na cztery strony świata. Nie zmiotły jej wichry fermentów. Stoi. Trwa. Widomy ślad poczynań, które, rosnąc w siłę i rozpęd, miały objąć stolicę.
Po zburzeniu Towarzystwa Kultury i z nim razem Komisji Pracy Kobiet już tylko najwytrwalsza grupa, zespolona mocno spoidłem trzech rozłamów, postanowiła iść dalej razem. Łącznie z Anną Paradowską (dziś prof. Szelągowską), Wandą Opęchowską, Emilią Pankiewiczówną, Marią Dunin-Sulgustowską, Natalią Greniewską — utworzyłyśmy Towarzystwo Zawodowego Kształcenia Kobiet, zalegalizowane w pierwszym roku wojny. Hasła równouprawnienia ześrodkowały się w dążeniu do wyzwolenia kobiety drogą wydźwignięcia jej z dyletantyzmu roboczego. Materiału „niedouczonych” dostarczała Szkoła Niedzielna, która po przez wszystkie przełomy była zawsze w jednych rękach, otaczana gorliwą opieką nie tylko założycielek Towarzystwa, ale także gorąco jej oddanych: dr M. Bornstein-Łychowskiej, Marii Sokalowej, Natalii Greniewskiej, Anny Leo-Rose, Al. Kolendowskiej i wielu, wielu innych. J. Dicksteinówna wygłaszała dla uczenie okolicznościowe odczyty w różne pamiątkowe rocznice (Żmichowskiej, Konopnickiej, Orzeszkowej, Asnyka, Ujejskiego, Nulla, Danta itp.).
Ale wojna wytworzyła górę nowych potrzeb. Wpadły „radykalne i umiarkowane” feministki w wiry nowych prac. Każda musiała podjąć jakąś akcję, związaną z doraźną koniecznością. Nie rzucały dawnych swoich placówek te tylko, których nie miał kto zastąpić. Dicksteinówna zaciągnęła się do Ligi Kobiet, żeby pracować dla żołnierzy, a poza tym jak zawsze: pogadanki, odczyty w śródmieściu i na krańcach miasta.
Łańcuch jej prac społecznych długi, a tym bardziej podziwu godny, że nieraz ledwie uciągnąć go mogły słabe ręce, ledwie dźwigały wątłe siły. Początek sięga jeszcze lat niewoli.
Stworzyła i prowadziła przez parę lat pierwszą w Warszawie koedukacyjną szkołę rzemieślniczą dla dzieci oraz jedną z pierwszych licznie uczęszczanych szkół niedzielnych dla pracownic w Warszawie, przekształciwszy ją następnie w pierwszy na terenie byłej Kongresówki Dom Ludowy, pod nazwą „Ogniska Ludowego”, które dziś już zapomniane, za obcych rządów mimo braku legalizacji liczyło aż dwustu zakonspirowanych członków.
W czasie rewolucji 1905 r. zajęła się ratunkiem wyrzuconych na bruk dziewcząt upadłych i stworzyła coś w rodzaju późniejszej „Przystani”65. Z nastaniem „polskich czasów” pracowała we wszystkich komitetach wyborczych, a któryś z nich postawił nawet jej kandydaturę do Sejmu, naturalnie — jak sama mówi — na jakimś dalekim miejscu. W 1919 r. stworzyła Komitet Uczczenia Żmichowskiej, który przeprowadził wmurowanie tablicy pamiątkowej na „Miodogórzu”66 i urządził różne obchody literacko-szkolne. Po śmierci Konopnickiej wydała odezwę w sprawie sprowadzenia zwłok jej na Skałkę i stworzenia komitetu, który rozbiła wojna.
Niezmiernie ważną a ryzykowną była kilkoletnia jej praca w więzieniach za czasów rosyjskich. Arsenał67, Serbia68, Mokotów69 stanęły przed nią otworem. Już samą swoją obecnością niosła promyk światła. Książki z przemycanymi wewnątrz, mimo ścisłej kontroli, kartkami od rodziny i towarzyszów, kilka dobrych słów, znaczące spojrzenie — to były wielkie święta skazańców. Każdej chwili mogła była potknąć się, ale wytrwała, dopóki z „wysoczajszych”70 nakazów nie zamknięto przed polskimi cywilami wstępu do „politycznych”.
Za czasów niemieckich71 przez niesłychane zabiegi zdobyła wstęp do więźniów koalicyjnych w Cytadeli. Szło jej przede wszystkim o Włochów72, z którymi nikt porozumieć się nie mógł. Znalazła ich w tragicznych warunkach, chorych, ciężko rannych. W dodatku robiono im szalone trudności co do korespondencji z rodzinami. Wszelkimi siłami starała się ulżyć ich doli, czego, naturalnie, tolerować nie mogli Niemcy. Kiedyś przy otrzymywaniu przepustki została zbita boleśnie przez wszechwładnego podoficera, zemściła się jednak tego samego dnia zaraz, opowiedziawszy swoim przyjaciołom o świeżym zwycięstwie pod Vittorio Veneto73, co uradowało ich niesłychanie, a której to uciechy nie mógł zrozumieć cerber w pikielhaubie74, próżno usiłujący pochwycić coś z trzepaniny włoskiej.
Rozmiłowana w piśmiennictwie i kraju włoskim, stworzyła Towarzystwo Leonarda da Vinci, polsko-włoskie, i pierwsza rozdzwoniła przypomnienie rocznicy St. Bechiego75. Stworzyła komitet obchodu, zorganizowała zbiórkę pieniędzy na pomnik, wygłaszała odczyty w Warszawie i na prowincji o cudzoziemcu, który zginął za Polskę. Pierwsza również przyczyniła się do złożenia hołdu pośmiertnego Begeyowi76, wielbicielowi Towiańskiego i Mickiewicza, wielkiemu przyjacielowi Polski.
A obok działalności społecznej ciągła praca literacka. Cenne studia o Ujejskim, Asnyku, Krasińskim i wielkich naszych poetkach. O Petrarce, Dancie i młodych pisarzach włoskich. Monografie, szkice, rozbiory krytyczne, artykuły.
Dorobek rosnący z roku na rok.
W 1917 r. odbył się wielki zjazd kobiet z całej Polski. J. Dicksteinówna należała do organizatorek jego i brała w nim czynny udział.
Znanej naszej autorki prac z dziedziny ekonomiczno-statystycznej i społecznej nie można zaliczać do „bojownic” ruchu kobiecego. Nie walczyła piórem ani żywym słowem o prawa polityczne kobiet. Pomijała to zagadnienie, jakby umyślnie w licznych referatach,
Uwagi (0)