W walce o równe prawa. Nasze bojownice - Cecylia Walewska (jagoda cieszynska ksiazki .txt) 📖
Wydane w 1930 r. przez redakcję tygodnika „Kobieta Współczesna”
Wcześniejsza publikacja „przygotowawcza: Ruch kobiecy w Polsce (cz. 1–2, 1909)
- Autor: Cecylia Walewska
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «W walce o równe prawa. Nasze bojownice - Cecylia Walewska (jagoda cieszynska ksiazki .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Cecylia Walewska
Czy starczy mocy fizycznej tym przepracowanym siłaczkom, które w innym, bogatszym i normalnie zorganizowanym społeczeństwie powinny by już zdobyć zasłużony, dobrze zabezpieczony wypoczynek?
Bujny temperament, żywiołowy poryw, niewyczerpana energia dziś, jak wczoraj, każą Bojanowskiej „Z żywymi naprzód iść!”...
Takie jest jej hasło.
Idzie. A czuwa nad nią w przestworzach duch przyjaciółki-mistrzyni, której ostanie słowa w przeddzień bezpowrotnej rozłąki były jak nakaz moralny:
„Odchodzę. Ale przed tobą dużo jeszcze piękna i długa, nieprzerwana nić pracy”.
Pierwsza lekarka w Polsce.
Po skończeniu w 1873 r. Uniwersytetu Zuryskiego, złożeniu rozprawy doktorskiej i nostryfikacji dyplomu w Rosji, osiadła na stałe w Warszawie, gdzie poza pracą zawodową podjęła gorącą działalność społeczną. Ruch kobiecy był jedną z dziedzin najbliższych jej porywom. Już samo obranie zawodu lekarskiego, którego przed pięćdziesięciu laty nie uznawało za właściwe dla kobiety całe nasze społeczeństwo, postawiło ją w szeregu orędowniczek wyzwolenia. Nie poprzestała jednak na własnym żywym przykładzie. Piórem i porywającym słowem z katedr publicznych walczyła o sprawę kobiet, zjednując obojętnych, przekonując niewierzących. Główną placówką jej oddziaływania było prowadzone przez Aleksandra Świętochowskiego Towarzystwo Kultury Polskiej14.
Jako jeden z członków założycieli i wiceprzewodnicząca tej postępowo-demokratycznej organizacji, miała szerokie pole dla rozwijania poglądów swoich na całokształt spraw społecznych z kwestią kobiecą w pierwszym rzędzie.
W 1907 r. urządziła wraz z J. Orką (Melanią Rajchmanową) pierwszy wielki trzydniowy Zjazd Kobiet Polskich w Warszawie pod hasłem uczczenia 40-letniej pracy literacko-społecznej Elizy Orzeszkowej. Zbiegły się co dzielniejsze działaczki nie tylko z byłych trzech zaborów i ziem kresowych Polski, ale także ze wszystkich większych skupisk naszych na obczyźnie. Zlot ten był porachunkiem prac dokonanych i wskaźnikiem przyszłych poczynań.
Jasny, trzeźwy, bystry i bardzo logiczny umysł Dobrskiej stawiał ją zawsze w rzędzie czołowych orędowniczek ruchu kobiecego.
Do najwybitniejszych pionierek ruchu kobiecego, skupionych niegdyś pod sztandarem Pauliny Kuczalskiej-Reinschmit, należy Teodora Męczkowska, obecna wizytatorka szkół średnich w Warszawie. Przedziwnie równy, jakby z jednej bryły wykuty charakter i twarda, nieugięta wola.
Już w umyśle podlotka zarysował się całokształt życia późniejszego, a mocne opanowanie wewnętrzne, rozum, siła nieugiętych postanowień, wiara niezłomna w dojście do zamierzonego celu nie pozwoliły jej nigdy zejść z raz wytkniętej koleiny.
Takie mocne jednostki budowały Polskę w niewoli i odwalały wyłom po wyłomie. A gdy wybiła godzina, poszły na służbę wolnej ojczyzny, oddając jej wiedzę i całą prężną siłę doświadczeń zdobytych w ciągu przedwojennego marszu „na przebój”.
*
Urodziła się w Łowiczu, w domu, gdzie nie do pomyślenia były jakiekolwiek „nowinki”. Rodzice pieścili, psuli dziewczynkę, pozwalali jej na wszystko, ale do czasu.
Gdy skończywszy w Warszawie II gimnazjum żeńskie, tzw. „polskie” ze względu na najmniej oszalałą rusyfikację, postanowiła wyjechać na uniwersytet — ojciec, pastor, położył stanowcze weto, a matka rozsnuła miraże niezliczonych zabaw w miasteczku i sąsiedztwie, najśliczniejszych balowych sukien, najbardziej urozmaiconych pikników, najponętniejszych podróży, aby tylko wybić z głowy smarkatce niewczesne pomysły.
Ale dzieciak trwał przy swoim uparcie. Musi skończyć przyrodę — ten dział wiedzy, a nie inny. Musi wyjechać na uniwersytet. Musi. Powiedziane. Basta.
— Nie damy pieniędzy.
— No to sama je zdobędę.
Przez trzy lata po powrocie z Warszawy z maturą w kieszeni dawała lekcje i wszystkie zarobione pieniądze odkładała na wyjazd.
Miała lat 17, gdy zaręczyła się z późniejszym swoim mężem dr. Wacławem Męczkowskim, świetlanej pamięci, bezgranicznie dobrym i mądrym człowiekiem.
Rodzice promienieli. Wyjdzie za mąż — rozlecą się mrzonki uniwersyteckie.
Ale nie tak łatwo szło z hardą dziewczyną. Narzeczony — duchowy potomek Dembowskich, Skimborowiczów, Prądzyńskich, a bliski już pokoleniu gorących szermierzy praw kobiety: Chmielowskich, Świętochowskich, Krzywickich, Dybowskich — popierał jak najusilniej projekt niesfornej gimnazistki.
Dziewięć lat, całe lat dziewięć trwało narzeczeństwo. Ludzie ówcześni ruszali ramionami. Rodzice i znajomi nie mogli zrozumieć „dziwacznej pary”. Ale nie było próśb, zaklęć, argumentów, które by zdołały przezwyciężyć upór tych dwojga.
W 1896 r. skończyła panna Oppmanówna wydział przyrodniczy w Genewie. Zaraz po powrocie do kraju odbył się ślub. Rodzina znowu promieniała. Nareszcie umilkną kłopoty z nieokiełznaną panną. Ale nowa niespodzianka.
W myśl samowystarczalności kobiety, która nie chce być zależnym od męża materialnie biernym podmiotem, postanowiła pani doktorowa spożytkować swoją wiedzę uniwersytecką (była jedną z pierwszych naszych studentek) i dawać lekcje.
Otrzymała je natychmiast na pensji15 pani Porazińskiej. Powstał huczek w mieście i wielkie zaniepokojenie.
— Jak to, mężatka i praca zarobkowa?
Rodzice postanowili wypłacać jej rentę miesięczną w wysokości sumy, jaką otrzymywała za lekcje, aby tylko nie psuła doktorowi kariery. Bo co powiedzą ludzie? — Niedołęga, nic nie umie, skoro nie może zapracować na żonę. Czy przyjdą pacjenci do „męża nauczycielki”?
Młoda pani odpowiedziała artykułem w „Sterze”, organie równouprawnienia kobiet, wydawanym przez Paulinę Kuczalską-Reischmit. Tytuł brzmiał: Praca zarobkowa kobiet zamężnych. Podpis — „Doktorowa Męczkowska”.
Wrzało, huczało coraz gwałtowniej. Ale była studentka nie schodziła z placówki. Świetne wykłady, za którymi ginęły16 uczennice, zwyciężały upór opinii. Dawała lekcje na pensji pań Sikorskiej, Walickiej, w seminarium dla nauczycielek Towarzystwa Ochrony Kobiet. Trwało tak do 1918 r., kiedy Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego powołało ją na stanowisko wizytatorki średnich szkół żeńskich w Warszawie, mające na celu nadzór nad całokształtem działalności naukowej i wychowawczej zakładów. Urząd ten pełni Męczkowska po dzień dzisiejszy, do niedawna jedyna kobieta w V kategorii (wyżej posunąć się już nie może).
Tak torowała drogę wczorajsza kobieta dzisiejszej. Tak nauczyła opinię uważać pracę mężatki za konieczną tam, gdzie bądź wnosi z sobą nowe walory, bądź staje się niezbędna dla utrzymania rodziny — bez względu na stanowisko męża.
Zarówno działalność pedagogiczna, jak i wizytatorstwo odpowiadają najzupełniej upodobaniom i zamiłowaniom Teodory Męczkowskiej. Kocha swój zawód obecny, kochała dawny. Idzie wytkniętym torem i to jej daje niezwykłą pogodę umysłu, stałą równowagę usposobienia, chroni od tarć wewnętrznych, które odbijają się zawsze ujemnie na całokształcie trudu roboczego.
A nie spoczywała nigdy, łącząc zawsze pracę zarobkową z dziełem społecznym.
Jeszcze za lat młodych, w Łowiczu, stworzyła na własną rękę zaczątek tzw. „bosej akademii”, tj. tajnego nauczania w kompletach, które później, ujęte w ręce p. Cecylii Śniegockiej17, rozrosło się do takich zdumiewająco potężnych rozmiarów, że stało się hasłem obowiązującym całe Królestwo i dzielnicę wielkopolską.
Swoim spokojnym imperatywem, któremu podlegało zawsze jej otoczenie, pobudzała Męczkowska do życia umysłowego całe ciche, zielenią umajone miasteczko. Nie dosyć, że pod batutą swoją zorganizowała panny miejscowe w szeregi tajnych nauczycielek proletariatu; nie dosyć, że przy pomocy ich stworzyła ukrytą przed wzrokiem władz bibliotekę, która w kilkanaście lat później została zalegalizowana, ale jeszcze poza tym dla nich samych urządziła uniwersytet wakacyjny, w myśl, że dając z siebie, trzeba coś w zamian otrzymywać.
Zjeżdżali się co lato studenci z różnych wydziałów. Zapędzała ich młoda emancypantka do wykładów. W aptece miejscowej odbywały się lekcje chemii i fizyki doświadczalnej. W jakiejś pustej szkole — matematyki. Latająca akademia gromadziła całą inteligencką młodzież miejscową. Odbywały się wspólne wycieczki krajoznawcze, pełne życia, wesołości, ale zawsze o silnym intelektualnym zabarwieniu.
W okresie wytężonej podziemnej pracy polityczno-narodowej należała Męczkowska do organizacji tajnego Związku Młodzieży Polskiej i była członkiem Ligi Polski, późniejszej Ligi Narodowej, która wydawała „Przegląd Wszechpolski”, sprowadzany zza kordonu pod grozą więzień i katorgi.
Nie uniknął z tego powodu zamknięcia na lat parę nawet obcy poddany, Czech — Jarosław Swoboda, gorący polonofil, który sam zaofiarował usługi swoje w przewożeniu bibuły. Przyłapany z transportem pisma przez władze rosyjskie, został osądzony jak każdy „niebłagonadiożny” (krajowiec). Z konspiracyjnej pracy wyszła pani Teodora szczęściem cało.
W 1891 r. z inicjatywy i pod przewodnictwem Pauliny Kuczalskiej-Reinschmit powstało przy Muzeum Popierania Przemysłu i Handlu tzw. Koło Pracy Kobiet, które zgromadziło cały bojujący feminizm współczesny. Na obrady, które odbywały się w mniejszych i większych salach muzealnych, przyjeżdżały często (rozumie się nieoficjalnie, co byłoby niedopuszczalne) członkinie zza kordonów. Echa posiedzeń odbijały się w prasie, niosąc projekty tolerowanych przez rząd zaborczy robót społecznych, z akcją równouprawnienia związanych.
Męczkowska zapisała się do Koła i zabierała głos często. Bystre, trzeźwe, zrównoważone i zawsze słuszne jej uwagi zyskiwały poklask ogólny. Liczono się z nimi i zabiegano o pozyskanie udziału jej w zarządzie.
Odtąd sprawie równouprawnienia poświęcała wiele czasu i uwagi.
W 1905 r. powstaje z jej inicjatywy Polskie Stowarzyszenie Równouprawnienia Kobiet, którego zostaje wiceprzewodniczącą, kładąc główny nacisk na prawno-polityczne wykształcenie kobiet.
Dalszy ciąg tej pracy prowadzi założony po wojnie przez dr J. Budzińską-Tylicką, Klub Polityczny Kobiet Postępowych, gdzie Męczkowską znowu obrano jako wiceprzewodniczącą.
W czerwcu 1907 r. — było to już w półtora roku po tzw. listopadowej wiośnie narodu rosyjskiego, gdy trochę zelżały więzy administracji w byłej Kongresówce — z inicjatywy i za staraniem M. Rajchmanowej (J. Orki) — zwołano I walny Zjazd kobiet polskich w Warszawie, poświęcony uczczeniu 40-lecia pracy autorskiej i społecznej Elizy Orzeszkowej. W komitecie zasiadały najdzielniejsze siły kobiece — między nimi także i T. Męczkowska. Dla upamiętnienia Zjazdu powstało, dzięki zabiegom i pomysłowi J. Orki, wydawnictwo „Kobieta w życiu społecznym”, które miało objąć jak najszerszy dział prac kobiecych i o kobiecie. Wyszły niestety trzy tylko książeczki18, między nimi Ideały etyczno-społeczne ruchu kobiecego T. Męczkowskiej, gdzie wykazuje autorka ścisłą łączność sprawy kobiet z hasłami humanitarnymi: z walką przeciwko wszelkiej przemocy, z handlem żywym towarem itp. Prawa polityczne, których tak żywiołowo domagały się i domagają kobiety wszystkich krajów oświeconych, uważa Męczkowska w książce swojej jako podstawowy środek dla osiągnięcia celów zamierzonych i zrealizowania ideałów dobra powszechnego.
Ponieważ ruch kobiecy w całokształcie swoim obejmuje szereg ściśle z nim związanych zagadnień, jak: walka z reglamentacją prostytucji i prawem podwójnej moralności, abolicjonizm, sprawy wychowawcze, a zawłaszcza koedukację itp., więc kwestie te poruszała i porusza Męczkowska w prasie przy każdej sposobności z zasadniczego punktu widzenia. Stała współpracowniczka „Steru”, „Ogniwa”, „Tygodnika Ilustrowanego”, gdzie prowadziła czas jakiś dział spraw kobiecych, wydała w „Bibliotece abolicjonistycznej” broszurę Służące a prostytucja, wykazując na mocy statystyki, jaki olbrzymi procent prostytutek świata całego rekrutuje się spośród służby domowej żeńskiej.
Przyczynę tych anormalnych stosunków upatruje w nieszczęsnym prawie... podwójnej moralności, rzucającym dziewczynę wklinowaną we współżycie z ludźmi obcymi na łup młodych paniczów, a często nawet samych panów domu i gości, stałych bywalców rodziny.
Pohańbienie kobiety przez pożądliwość męską, ciężar odpowiedzialności, spadający tylko na nią w razie niepożądanych wyników chwilowej igraszki, ohydne prawo reglamentacji19 nie dają spokoju Męczkowskiej. Należy więc do zrzeszeń mających na celu walkę ze złem, które jak rak toczy ludzkość.
W 1900 r. powstało Koło Abolicjonistów, które przeszło następnie w Towarzystwo Walki z Nierządem, a dziś rozrosło się do szerokich ram Towarzystwa Eugenicznego, dążącego do podniesienia gatunku człowieka pod względem fizycznym i moralnym.
Męczkowska, jako członek Koła Abolicjonistów, przechodziła wszelkie jego przełomy i różniczkowania, pracując po dzień dzisiejszy w Towarzystwie Eugenicznym.
Najwybitniejszą stroną jej działalności wszakże były i są bodaj sprawy wychowania.
Pracując stale w „Przeglądzie Pedagogicznym”, zasilała artykułami swymi również „Muzeum Pedagogiczne”. Pomieszczała je także w „Bluszczu”, a potem w „Kobiecie Współczesnej” i innych organach. W książkowych wydaniach wyszły dotąd: Metodyka przyrodoznawstwa, napisana wraz ze Stanisławą Rychterówną, a także Ćwiczenia z przyrody żywej i martwej.
Długi czas była czynnym członkiem zarządu Stowarzyszenia Nauczycielstwa Polskiego, które w okresie wojny stworzyło tzw. Komisję Pedagogiczną, stanowiącą podłoże dla organizacji późniejszego Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego.
W latach ostatnich założyła Stowarzyszenie Kobiet z Uniwersyteckim Wykształceniem, wybrana jako przewodnicząca zarządu. Instytucja ta, stanowiąc sekcję szeroko rozrośniętą organizacji międzynarodowej, ma doniosłe znaczenie, zarówno intelektualne, jak i praktyczne, ułatwia członkom swoim bowiem dostęp do najwybitniejszych ognisk wiedzy i pracowni naukowych, zapewnia im dokształcające stypendia i tani pobyt w hotelach — domach Stowarzyszenia rozrzuconych po wszystkich większych miastach, gdzie tylko wre ruch uniwersytecki.
Żywotną, niezmordowaną pracę Męczkowskiej, jej dar organizacyjny, wielką powagę w ujęciu przeprowadzaniu każdego zadania uczcił rząd polski przyznaniem jej w 1924 r. orderu oficerskiego Odrodzenia Polski.
Odznaczenie to spotkało działaczkę naszą w pełni sił jej umysłowych i fizycznych, w bujnym rozwoju pracy zawodowej i społecznej, dając bodźca do dalszych trudów i wysiłków niespożytej energii.
W polskim ruchu kobiecym znalazły się na dwóch krańcach dwa wręcz odrębne typy bojownic: Kuczalska-Reinschmit i — Ona.
Szły równolegle. Często razem, niekiedy obok siebie, czasami wyprzedzając jedna drugą. Ale nigdy w rozterce. Hasła ich były wspólne. Odmienny tylko temperament, sposób działania, charakter i nastrój wypadów. Spokojna, powściągliwa p. Paulina obliczała każdą akcję na dalszą metę. Przygotowywała się do niej. Obmyślała z góry walne ataki.
Wulkaniczny poryw „pani doktor”, jej wrząca lawa krwi, jej nieustępliwa, bujna rzutkość i pomysłowość, jej prężna wola, inicjatywa, odruch spontaniczny nie mogły czekać. Czasu nie było. Justyna Tylicka zawsze goni chwilę, która jest za krótka. Pali się głowa, rwą ręce, wibruje cały organizm natychmiastową żądzą czynu. Działa często sama, na własną rękę lub z garstką zebranych adeptek. Bo działać musi. Bo gna ją wicher. Pędzi płomień wewnętrznego paleniska.
Od lat najmłodszych stała Tylicka zawsze pod sztandarem radykalizmu, ale nie raz, nie dwa wpadała na prawicowe katedry, gdy trzeba było rzucać hasła niecierpiące zwłoki. Zdarzało się, że jakimś nagłym odskokiem na lewo robiła niespodziankę prawicy, ale jej samej nie wprawiało to nigdy w kłopot. Co najwyżej odbiło się małym zamieszaniem, o którym zapominano szybko.
*
Uwagi (0)