Pogrobek - Józef Ignacy Kraszewski (access biblioteka .TXT) 📖
Czasy rozbicia dzielnicowego — II połowa XIII wieku. Książę Przemysław II dostrzega, że w państwie dzieje się źle, rozbicie dzielnicowe nie sprzyja, a poprawę sytuacji mogłaby przynieść tylko centralizacja władzy.
Podejmuje więc działanie w tym kierunku. Jednak nie tylko w państwie dzieje się źle — nieszczęśliwe okazuje się także małżeństwo Przemysława ze szczecińską księżniczką Lukierdą. W powieści występują postaci historyczne, ale znajdziemy również silne inspiracje tradycją i podaniami ludowymi.
Pogrobek to 11 tom cyklu Dzieje Polski autorstwa Józefa Ignacego Kraszewskiego. Powieść została wydana w 1880 roku. Kraszewski był jednym z najważniejszych — i najpłodniejszych — pisarzy XIX wieku. Wciągu 57 lat swojej działalności napisał 232 powieści, głównie o tematyce historycznej, społecznej i obyczajowej. Zasłynął przede wszystkim jako autor Starej baśni.
- Autor: Józef Ignacy Kraszewski
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Pogrobek - Józef Ignacy Kraszewski (access biblioteka .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski
— Gdzie ty pójdziesz, tam i ja z tabą — dodał Nałęcz — o tym nie ma co i mówić. Ale mnie tego zamku, a bodaj i księcia, żal będzie. Zawsze człowiek tu jak w swoim gnieździe się czuje.
— Prędko to gniazdo niewygodnym się nam stanie! — zawołał Zaręba. — Od czasu jak tę Niemkę wziął, a potem mu żonę dali, stał się Przemko innym człowiekiem. Widziałeś go przed chwilą, jak tu stał; rzekłbyś inny, a nie ten, com go nieraz, za kark chwyciwszy, dusił.
Rozśmiał się.
— Pójdę stąd — dodał bez namysłu — ciężko mi, nie strzymam. Wiesz czemu?
— Któż cię zgadnie — szepnął Nałęcz. — U ciebie po głowie zawsze ptaszki latają.
— Śmiej się, kiedy chcesz, albo i łaj — mówił Zaręba. — Nie będę mógł długo patrzeć na tę młodą panią, cośmy ją tu przyprowadzili. Żal mi jej okrutnie! Oni ją tu zamęczą. Żywej duszy litościwej dla siebie nie znajdzie. Przemka Niemka, która mu coś zadała, nie puści tak łatwo, a tę niewinną panią złe babska zadręczą. Słyszałem już, gdy się niepoczciwa Bertocha odgrażała, że jedyną jej piastunkę, którą przywiozła ze Szczecina, wypędzi precz. Zostanie sama. Gorzej tu jej będzie niż niewolnicy. Ja na to patrzeć nie chcę!
— A cóż pomoże, gdy stąd pójdziesz? — odezwał się Nałęcz. — Kiedy ci już tak na sercu los tej pani, lepiej żebyś jej tu pilnował i pomagał. Ano — tu się zaciął poczciwy Nałęcz — dałbyś temu pokój! Ludzie z tej litości co innego zrobią i jej z tym będzie źle, i tobie gorzej być może.
Zamyślił się Zaręba długo.
— Kto wie? Słuszność masz może. Zostanę do czasu, zdam się na coś, posłużę. Żal mi tej pani nieszczęśliwej.
— Mnie też jej żal, bo ona tu nie na gody przybyła — dodał Nałęcz — ale co nam się mięszać68 w sprawy książęce i palce kłaść między drzwi.
Ustała rozmowa. Ostatni dzień jeszcze turniejów pozostawał, którego Zaręba świadkiem być nie mógł i nie chciał. Ale że go ciekawość brała, jak też wypadnie, Nałęcza posłał, który gonić sam nie miał i jako świadek tylko stanął przy sznurach szrankowych. Przemko, doświadczywszy, iż łacno w turnieju sromu69 napytać, przez dumę nie chciał już iść z nikim w zawody.
Tego dnia jeden wszystkich prawie zwyciężał i najwięcej nabrał nagród i wianków. Był nim młody, bogatego ziemianina syn, Jakub Świnka. Powracał on ze dworu cesarskiego, na którym czas jakiś przebywał; zamierzając teraz wkrótce się udać na dwór króla Francji i do Włoch, aby więcej zobaczyć świata. Jedynak u ojca, piękny, młody, silny, odznaczał się też, naówczas co rzadkim było, wychowaniem takim, iż równie na kleryka zdać się mógł, jak na rycerza.
Mówiono o nim, że oprócz rycerstwa, mądrość wielce miłował i księgi rad czytywał. Śmiano się nawet z tego upodobania, bo w Niemczech zwłaszcza, choć który z rycerzy czytać się nauczył przypadkiem i podpisać umiał — sromał się70 do tego przyznawać. Nie rycerska to rzecz była, a klesza. Klechą nazwać młodego wojaka obelgą było. Przecież Jakub Świnka wcale się tego nie wstydził, co umiał. Księża, śmiejąc się, wróżyli mu, że chyba sukienkę ich oblecze. On się z tego śmiał też, bo młodym będąc, wcale o tym nie myślał.
Z dowcipu i rozumu, choć jeszcze pono lat trzydziestu nie miał, czcili go nawet starzy. Bystrość miał myśli wielką i nie mniejszą śmiałość w słowie. Jedno mu tylko zarzucić było można, że do polskiego zamaszystego, gardłującego ziemianina pospolitego wcale nie był podobnym. Wziąć go było można za Włocha lub Francuza, chociaż językiem swym doskonale mówił i wolał nim rozmawiać niż innymi. Na dworze cesarskim gładkich nabrawszy obyczajów, choć czasem swojskiej rubaszności zażył, umiał ją tak okrasić, że pewny osobliwy wdzięk miała. Lubował się nim wielce książę kaliski, stary biskup i inni panowie.
W turniejach okazywał zręczność nadzwyczajną i siłę, ale oboje sobie lekceważył. Gdy go potem, jako zwycięzcę, blisko książąt posadzono, bawił opowiadaniem o dworach i obyczajach, które widział, Bolesław, słuchając, jak o wspaniałościach obcych monarchów prawił, westchnął i dodał:
— Byłoby i u nas inaczej, gdyby się ten kraj wielki nie porozpadał na części tyle i nie narosło nas, małych książąt, jak mrowia. Dawniej było lepiej, za starych Mieszków i Chrobrych, bodaj za Szczodrego. Od niego poszło nieszczęście pierwsze, gdyśmy koronę utracili, a od Krzywousta71, co państwo na małe działy pokrajał. Da Bóg, trzeba do pierwszego powrócić!
— Tak ci jest pewnie, Miłościwy Książę — odezwał się rześko Świnka — święte słowa wasze. Niech tylko jeden kilka dzielnic zagarnie, reszta się do niego przyłączy. Królem go zaraz ukoronujemy.
Przemko uśmiechnął się z niedowierzaniem.
— Dobra to rzecz pomyśleć — rzekł — ale dokonać inaczej jak przez krew nie można, a krew i koronie błogosławieństwa nie przynosi.
— Gdy Bóg zechce a zrządzi, i bez krwi się obejść może — dorzucił Świnka. — Ot, Miłość Wasza, macie już Polskę Większą72. Bóg da, weźmiecie co z Pomorza.
— Da mu Mszczuj pewnie dziedziczyć po sobie — przerwał Bolesław żywo — a ja mu Kaliskie zostawię.
— Kraków i Sandomierz też bezpańskie pono zostaną — mówił Świnka dalej — bo się o nie wielu chyba dobijać będzie po bezdzietnych. Łatwo przyjdzie ich dostać, a tak naszemu panu, jak nic, może przyjść królestwo do rąk i korona na skronie. A! — zawołał rozochocony Świnka. — Zaraz go w Gnieźnie ukoronujemy. Chowają tam w skarbcu ów sławny Szczerbiec Chrobrego, co mu go anioł przyniósł z nieba, i koronę starą Chrobrową.
Przemkowi uśmiech dumy przeleciał po ustach.
— Ano, dobrze tak! — rzekł szydersko. — Ino73 wy zostańcie arcybiskupem, abyście wy mnie ukoronowali!
Jakub i wszyscy śmiać się głośno zaczęli, bo patrząc na młodzieńca rycerskiej postawy, który właśnie na turnieju wianki zdobywał, zdało się jego arcybiskupstwo równie do wiary niepodobnym, jak żeby rozbite państwo na nowo zjednoczyć się miało.
Słysząc śmiechy te, Jakub zamilkł, usta mu się też dożyły jak do uśmiechu, i po tych jasnych myślach osmutniało nagle wszystko. Bolesław zadumał się.
— Daleko jeszcze do tego, daleko! — zamruczał. — Lecz Bóg wielki jest i cudowny. Karze on nas i chłoszcze, a gdy za grzechy odpokutujemy, zlitować się może.
— Amen! — dokończył sędziwy biskup poznański.
Długo w noc gwarzono przy stołach dnia tego, nazajutrz ostatek gości już się z zamku wybierał. Jakub Świnka jechał też dalej za granicę, gdzie co poczynać miał, nie spowiadał się. Domyślano się, że wszelkiego rycerstwa probować chciał, bo miał wielką świata ciekawość.
Nie uszło to oka księcia Bolesława, że Przemysław dla młodej żony oziębłym był. A choć z tych dni pierwszych nic jeszcze wnosić nie godziło się, gdy nazajutrz się żegnali, a on odprowadzał go jak ojca, przy koniu idąc aż do wrót, pochylił się doń stary i rzekł:
— Patrzaj, ażebyś z tą żoną, jaką ci Bóg dał, żył w miłości i zgodzie, jako ojciec twój z Elżbietą, jako ja z Jolantą. Taką ją mieć będziesz, jaką sobie uczynisz, bo niewiasta posłuszną jest, gdy miłuje, i w ślad idzie za panem swym. Dziecko to jest jeszcze, dobre i łagodne. Będziesz ty dla niej miłosiernym i wiernym małżonkiem, ona ci też żoną zostanie dobrą. Niech Bóg wam błogosławi.
Przemko wysłuchał nauki tej w milczeniu, usta zagryzł, a gdy na zamek powrócił, markotno mu było, że go stryj napominał, bo teraz nawet od niego nauki żadnej nie chciał znosić, a słowa Bolesława znaczyły, że stryj o nim powątpiewał.
W kilka dni potem już Mina z dworku na podzamczu przeniosła się na zamek. Dano jej izby przednie, Bertocha ją tak samo w opiekę wzięła jak księżnę, skłaniając się więcej ku tej, do której księcia namiętność ciągnęła. Obie Niemki lepiej się też rozumiały.
Najpilniej było Bertosze naprzód starej pozbyć się piastunki, co dzień więc księciu powtarzała, aby żonie to zapowiedział, iż Orcha musi nazad74 do Szczecina. Przewrotnej babie nie w smak była cicha i łagodna Pomorzanka, snuła już różne sposoby, którymi się jej pozbyć mogła. Pomówić o zdradę, oskarżyć o miłość pokątną, wmówić w Przemka, że chorą była.
Lukierda rozpoczynała swe życie niemal klasztorne, rada z tego i uspokojona, że ją mąż, którego się lękała, opuszczał i zaniedbywał. Ułożyła już sobie tryb taki dni powszednich, aby nikomu nie zawadzała: z rana szła do kościoła, siadała potem do krosien, a Orcha przy niej, najczęściej na ziemi, nucąc stare piosenki. Ile razy je tak zastała Bertocha, milkły obie i przy niej ani rozmawiały, ni śpiewały, aż zła, pokręciwszy się, odgrażając odeszła.
Przemko rzadko żonę nawiedzał i jak byli obcy sobie dni pierwszych, tak i teraz pozostali. On skarżył się, że miłości w niej ku sobie nie widział, lecz też jej najmniejszej nie okazywał. Jednego dnia, gdy Orchy w komnacie nie było, Przemko przyszedł do Lukierdy i zastał ją przy kądzieli, bo prząść bardzo lubiła. Namówiony przez Bertochę zaraz gwałtownie wystąpił z tym, że baby-piastunki na dworze niepotrzebnej chce się pozbyć, bo mu podejrzaną i wstrętliwą. Łagodna zawsze Lukierda wypuściła z rąk wrzeciono, powstając żywo.
— Jedna tu ona jest, co mnie miłuje — odezwała się śmiało. — Weźmiecie ją ode mnie, to mi życie zabierzecie. Póki sił mych błagać was będę, nie odbierajcie mi jej! Nie odbierajcie! Ona mi drugą matką jest i była.
Przemko się nasrożył.
— Ja moje prawa mężowskie mam — zawołał — które od macierzyńskich pierwsze są!
— Więc chyba śmierci mej chcecie! — płacząc odpowiedziała Lukierda.
Książę gwałtownym jej wystąpieniem, którego się nie spodziewał, zawstydzony, litość uczuł wreszcie nad rozłzawioną. Pomyślał, iż ona winną nie była, iż mu ją narzucono. Zamilkł, nie nalegał więcej. Sama jednak groźba wywołała płacz taki w biednej niewieście, iż nierychło go utamować mogła. Książę wyszedł, we łzach ją zostawiwszy.
Orcha powróciwszy, gdy ją tak zastała rozpłakaną i zbolałą, przestraszona chciała dobadać się przyczyny, lecz Lukierda nic powiedzieć jej nie chciała. Złożyła łzy na przestrach, jakiego doznawała zawsze, gdy mąż przychodził do niej. Szpiegująca Bertocha nadbiegała zaraz podpatrzeć, jak się rozmowa skończyła, udając bardzo czułą i troskliwą około swej pani, choć ze złością na nią i Orchę spoglądała.
Książę później przez czas jakiś nie wznowił o piastunce rozmowy. Troskliwa starucha dla dziecka swego wymyślała, jakie mogła, zabawy, więc wieczorami, biorąc dwie lub trzy służebne i kilku poważniejszych dworzan dla straży, wyprowadzała ją w pole i lasy sąsiednie. Lukierda tu dopiero odżywała, przysłuchując się śpiewom wieśniaczym, które lubiła, często przechodzące niewiasty zatrzymując i obdarzając, aby mogła pomówić z nimi lub pieśni posłuchać, które jej pomorskie i kaszubskie przypominały.
Bertocha i z tej rozrywki winę uczyniła śmiejąc się, że chłopów lubiła i że za żonę wieśniakowi, nie księciu wielkiemu, stworzoną była. Upodobanie to w prostaczych zabawach, wedle niej, pani takiej nie przystało.
— Na zamku jej źle — mówiła — a w polu na sianie, między prostą czeladzią najlepiej. Tam ona i śmiech ma, i wesołość, że i pląsać gotowa, a u nas się we łzach rozlewa. Parobka by jej trzeba i chaty, a nie księcia z zamku! Orcha jej do tych podłych zabaw pomaga! Włóczą się po okolicach, po lasach, a co tam czasu tych przechadzek się dzieje, kto wiedzieć może?
Tak podszeptywała Bertocha złośliwie, a Przemko zamiast zakazać przechadzek polecił jej surowo, aby księżnej na nich nie odstępowała.
Szła więc ciężka i tłusta Bertocha, przeklinając panią swą. Przy niej zaś wszystko milkło i smutniało. Wkrótce też dla chłodu i późnej jesieni musiały ustać te wycieczki i Lukierda w izbach się swoich zamknęła. Jak ze wszystkim na świecie oswaja się człowiek, i ona z wolna obyła się ze swą niewolą.
Upłynęło dwa lata albo raczej przewlokły się one ciężkimi kroki, wydając jakby wiekami dwoma. Nic prawie nie zmieniło się na poznańskim zamku, Przemko ani się przywiązał do żony, ani od Niemki odwiązał, która coraz większą władzę nad nim zyskiwała. Żołnierska córka lepiej przypadła do obyczajów młodego pana. Przebierała się dlań po męsku i jechała z nim w lasy, a na łowach śmielszego i zuchwalszego nad nią nie było. Musieli ją drudzy zasłaniać i bronić, bo się nieraz rzuciła na dzika, na niedźwiedzia, na wilka nie bacząc, że sił po temu nie miała. Właśnie wówczas najwięcej ją miłował Przemko, gdy dokazywała tak dzielnie, gdy potem z dworzany i łowcami słowy rubasznymi żartowała, nie rumieniąc się i nie wstydząc niczego, nie dbając o ludzi. Znając tę siłę swą, Mina używała jej i nadużywała, Przemko ulegał.
Czasami wybuchały kłótnie i spory gwałtowne, tak że do razów przychodziło. Naówczas książę przez dni kilka do niej nie chodził, a ta w rozpaczy i gniewie tarzała się po ziemi, zwłaszcza gdy jej doniesiono, że u żony bywał. W końcu po kryjomu szła przekupiona przez nią Bertocha do pana, opowiadała mu, jaką to wielką miłość miała Mina dla niego, jak bez niego ani jeść, ani spać nie mogła, że się w końcu struć albo utopić była gotową, a takiej drugiej nie znaleźć.
Skoro Przemko litościwszym się stał dla Lukierdy i powaśniwszy się z tamtą, szedł do niej, a przesiedział dłużej, popłoch padał na dwór niewieści, który Pomorzanki nie lubił, poruszało się wszystko i spiskowało, aby pana z miłośnicą pojednać. Zabiegali tak, że go w końcu do niej ściągnęli. Zaczynała się kłótnia na nowo, a kończyła czułością wielką.
Lukierda znowu spokój odzyskiwała, którego pragnęła, bo lata przeżyte małżonków z sobą przejednać nie mogły. Ona czuła trwogę na widok męża, on miał wstręt do cichej, bladej istoty. Mawiał czasem z pogardą, że w szczecińskich wodach rybę złowił, która zimną krew miała. Gdy przychodził do niej, z Miną się powaśniwszy, i dłużej zasiedział, boleśnie się z jej prostaczych obyczajów, ulubionych pieśni i mowy naigrawał. Kraśniała, słuchając i słowa mu nie odpowiadając, Lukierda, łzy się jej na krośna toczyły, a dojrzał je Przemko, to się i za płacz gniewał.
Z początku o owej miłośnicy na zamku mieszkającej nic nie wiedziała księżna; umyślnie o niej zaczęto Orsze rozpowiadać. Piastunka swej pani donosić o tym nie chciała, najgoręcej pragnąc zbliżyć do siebie małżeństwo. Ale cokolwiek ku temu zrobiła, obracało się na przekorę. Nie mogąc przez piastunkę księżnę zawiadomić o Niemce, Bertocha dobrawszy chwilę, sama do niej
Uwagi (0)