Darmowe ebooki » Powieść » Pogrobek - Józef Ignacy Kraszewski (access biblioteka .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Pogrobek - Józef Ignacy Kraszewski (access biblioteka .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski



1 ... 8 9 10 11 12 13 14 15 16 ... 34
Idź do strony:
które rzadko widywał, a i piwu niemniej, bo je lubił, Hans żywo się ruszył, zagroziwszy Żydowi na odchodnym, aby niewieście nic się tu złego nie stało.

Po odejściu starego ciury98, Juda wprowadził Minę do zagrody, powiódł ją podsieniami krytymi w głąb i izbę otworzył. Mina znalazła w niej dwóch w czapkach na głowach siedzących niemłodych ludzi, ciekawymi mierzących ją oczyma. Gospodarz prędko do nich coś mówić zaczął i wprzód, nim z Miną zagaił rozmowę, pilno a żywo naradzać się zdał z nimi.

Dziewczyna domyślać się mogła, że się między sobą układali o coś, nie zgadzali, sprzeczali i na nowo zbliżyć usiłowali. Jej pilno było, lecz ile razy chciała zagadnąć Judę, dawał jej znak, aby czekała. W izbie nie było nic, proste ławy i stół, a u ściany za zasłoną jakby zwitki czy księgi. Świecznik mosiężny dziwacznego kształtu wisiał u pułapu.

Rozmowa trzech Żydów trwała dość długo, nareszcie jeden z nich wyszedł pośpiesznie, a gospodarz do Miny się zbliżył. Zapowiedział jej, że grzywny z wielką biedą znaleźć się mogą, ale pismo na nie pod pieczęcią książę będzie musiał dać do podskarbiego i półtora sta grzywien nagrody i kopę99 kun100, i sukna postaw101 i... Różne były dodatki.

Mina ani mówić długo, ani się chciała targować, gotową była przystać na wszystko, przyjmowała warunki, a Juda coraz nowe dokładał. Na koniec oznajmił, że pieniędzy jutro dać nie może, bo je zbierać musi. Dziewczyna pogniewała się, Juda złagodniał i po długich a nudnych sporach z nim, wybiegła nareszcie. Hans śpiący czekał na nią w bramie. Siedział na ziemi plecami o parkan oparty. Spieszyła na zamek triumfująca i szczęśliwa.

Tymczasem Juda inną drogą przemykał się na zamek także do Dorenowej, z którą był w dobrych stosunkach. Szło mu o to, ażeby książę, który mu kilkaset grzywien zawinił, pozwolił je strącić w wypłacie. Ofiarował za to ulubienicy pierścień, lecz Łysy na pierwsze o tym wspomnienie, by miał dług swój płacić, zaklął się, że prędzej Żyda powiesić każe, niż mu jedną odda grzywnę.

Mina Przemkowi wiadomość pocieszającą przyniosła śmiejąca się i dumna.

— Patrz — zawołała — kto z nich o tobie pamiętał! Kto by to zrobił dla ciebie? Mnie, nie komu, winien będziesz swobodę!

Przemko ściskał ją wdzięczny i uradowany, chciał się jednej godziny stąd wyzwolić, ale czekać było potrzeba, aż się grzywny zbiorą. Juda zaś zwlekał umyślnie, aby pokazać, że niełatwo o nie było. Łysy cieszył się, iż grosza dostanie, którego zawsze łaknął, grajkowi swemu rozkazując grać i śpiewać wesoło, gdy sam, świstając, popijał.

Nazajutrz rano Judy długo nie było, a przyszedłszy, klechę z sobą przyprowadził naprzód dla spisania karty, na której Przemko miał swą pieczęć przyłożyć. Pismo łacińskie musiano Judzie tłumaczyć i pokazywać, gdzie co stało, aż zawierzył, iż pergamin tak, jak chciał, był spisany. Przemko grzywien brać ani liczyć nie chciał, kazał je wprost do Łysego nieść i płacić. Tu już Henryk Otyły, Dorenowa i kilku starszych urzędników czekali chciwie na pieniądze. Nie bardzo ochotnie Juda się poniósł z nimi.

Łysy byłby pewnie trudności robił o każdą sztukę i wagę, gdyby na gwałt nie potrzebował tego zasiłku. Widok pożądanego srebra rozbroił go. Nie dając tknąć ani synowi, ani temu, który się u niego podskarbim nazywał, sam worki do łóżka pościągał i pochował je śmiejąc się, drżąc, Żyda łając, Sonkę całując, dolewając do kubka, a grać rozkazując na schwał.

Razem z Przemkiem, co było na zamku polskiego rycerstwa, uwolnionym być miało; radość więc i ruch w podwórcu był wielki, gdy jeńcom o tym oznajmiając, puszczono ich na swobodę. Nieświetny jednak wcale orszak miał towarzyszyć powracającemu do Poznania księciu. Ci, co stamtąd wyjeżdżali we zbrojach kosztownych, z przyborem rycerskim, odarci ze wszystkiego, ledwie łachmanami okryci wyszli z rąk zwycięzcy. Nikt lepiej nad wojaków Łysego do gzła102 odzierać nie umiał. Nie wyprosił się tam nikt. Ziemianie zamożni szli teraz jak żebracy w opończach, które im z łaski rzucono. O konie też swe nie śmieli się upominać. Dla księcia najlepszego wierzchowca spod czeladzi, która z Miną przybyła, wybrano. Inni u mieszczan i żołnierzy marchy103 pokupowali na porękę, bo grosza nie mieli.

Choć późno już było, gdy wszyscy więźniowie stanęli do drogi gotowi, Przemko chciał zaraz jechać stąd precz, Łysy dopominał się, aby z nim przepił na zgodę. Trzeba było przystać na to. Upokorzony, blady wszedł do izby Przemko. Łysy, jak zawsze, leżał na swym barłogu, Sonkę mając po jednej stronie, gęślarza po drugiej, wesół aż do szaleństwa i na pół pijany. Zobaczywszy księcia, pierwszy mu się pokłonił.

— Zgoda z wami! — krzyknął. — Zgoda! Ale drugim się takimi blaszkami i łubinami lada jakimi wykupić nie dam. Szczęście masz, że Sonka i Henryk wstawili się za tobą. Nie waż-że się drugi raz przeciw mnie, bo źle będzie!

Przemko mruknął coś niewyraźnego, a wtem mu kubek podano. Łysy rękę wyciągnął, aby potrącić z nim o swój, z którego się wylewało, bo się trząsł cały.

— Dziewkę masz dobrą — odezwał się — hę, i niczego, a wszelako ona mojej nie równa. Patrz no, co to za kąsek!

I pod brodę ją ująwszy, podniósł Dorenowej twarz, aby się jej lepiej mógł przypatrzeć. Nie zawstydziła się bynajmniej pyszniąca się sobą niewiasta i śmiała zalotnie. Gęślarz począł śpiewać pieśń, ułożoną na pochwałę książęcej kochanki. Wesołość ta bezwstydna męczyła Przemka, który rad by się był co najprędzej stąd uwolnić. Odezwał się więc do Łysego:

— Pozwólcie mi was pożegnać, boć mi do domu spocząć pilno. Dosyćem się po niewoli u was w Lignicy wysiedział!

— To jedź! Jedź z Bogiem! — odparł Rogatka. — Pamiętaj tylko drugi raz mi w ręce nie wpadnij, bo skórę zedrę!

Zaczął się śmiać. Przemka groźba oburzyła.

— Wyście bezpieczniejsi od nas — mruknął — bo spod Skorolca zawczasuście zemknęli!

Łysemu dziko zaświeciły oczy.

— Ej, ty! — wrzasnął. — Jeszczem ci ja buty nie przytarł?!

Sonka, głaszcząc go, ułagodziła, głową tylko wahał.

— Zmykajże i ty lepiej drugim razem! — zawołał. — Mnie tam staremu nie było co robić, kiedym syna pewny był!

Książę się skłonił. Szeroką dłoń tłustą i nabrzmiałą wyciągnął doń Łysy, ścisnęli ręce i tak się rozstali. W podwórcu ludzie i konie już stały. Przemkowi, gdy swoich zobaczył tak nędznych, poranionych, odartych, łza się zakręciła w oku. Skinął na nich, nie przemówili nawet do siebie, bo dokoła ćma104 ciurów obiegła ich, przedrwiewając z tego orszaku tak nędznego. Co konie starczyły, pospieszył Przemko z lignickiego zamku, a gdy od wrót odjechali dalej w pole, dopiero swobodniej odetchnął, obejrzał się za siebie, a z oblicza mu znać było, że o zemście myślał.

Dniem i nocą, przerzynając się przez kraj w większej części spustoszony, spieszył książę do Poznania, gdzie się go wcale nie spodziewano jeszcze. Wojewoda i starszyzna więcej rachowali na kaliskiego księcia niż na inne środki oswobodzenia i zdumienie było wielkie, gdy się jednego ranka Przemko u wrót ukazał. Po zamku rozległo się wołanie, wybiegli, kto żył. Mina, która wyzwoliła swego pana, jechała obok niego, kryć się nie myśląc. W jednej chwili podwórca się niewiastami, czeladzią, ludem napełniły.

Orcha dała znać Lukierdzie, która pod wrażeniem jakimś, jej samej niezrozumiałym, wybiegła też na męża spotkanie. Zsiadając z konia ujrzał ją stojącą, zarumienioną nieco, z podniesionymi ku sobie rękami. Wzruszoną była, łzy jej ciekły. Przemko postrzegł to, ale oznaka przywiązania nie dotknęła go. Nierychło, wszystkich obdzieliwszy powitaniami, przystąpił do Lukierdy. Wyraźnie okazana oziębłość miała czas jej serce ostudzić, cofnęła się zawstydzona ku drzwiom, a gdy książę zbliżył się do niej, witała go już tak zmięszana i nieśmiała, jak dawniej.

Tymczasem ci, co z księciem wrócili, rozpowiadali ciekawym, kto go i jak uwolnił, komu był winien, że go dłużej w gniłym lochu nie więziono. Mina urosła w oczach wszystkich, i ci, co jej cierpieć nie mogli, wdzięczni byli podziwiając, jak śmiało i szczęśliwie sobie poczęła.

Przemko, powróciwszy swobodny, już tylko gniewem wrzał i odgrażał się zemstą na Łysego. Wieczorem duchowni, panowie, ziemianie bliżsi, do których doszła wieść o powrocie, zbiegli się na powitanie pana, który hojnie i wesoło gości przyjmował. Rozpowiadano sobie o tej bitwie, w której książę ze swymi siłami bił się najdzielniej i temu właśnie winien był, że, w środek nieprzyjaciela zapędziwszy się, został przezeń otoczony. Świadczyli uwolnieni, że rycerstwo polskie walczyło dzielnie, a Niemcy mu nawet sprawiedliwość oddawali.

Przy tej wieczornej uczcie Lukierdy już nie było. Zamknięta z Orchą płakała nad sobą i nad tym przyjęciem pogardliwym, jakiego od męża wobec dworu całego doznała. Dla zwiększenia jeszcze jej smutku wpadła złośliwa Bertocha z opowiadaniem gadatliwym i pełnym pochwał dla Miny, która dla pana swego nie wahała się na koń wsiąść i z Łysym zbójem ząb za ząb się ujadać. Sławiła ją i przywiązanie jej do księcia, aby Lukierdzie gorzkie łzy wycisnąć. Orcha w końcu, oburzona, musiała napastliwą wypchnąć gwałtem za drzwi. Zostawszy same, na nowo płakać zaczęły.

— Mnie tu już nie żyć, mnie tu nie wyżyć! — łkała Lukierda. — Jam tu i sługi niewarta. Urąga mi się czeladź, wyśmiewają się dziewki, mąż gardzi. Gdybym skrzydła miała, poleciałabym stąd precz, a, precz! Poszłabym, gdybym mogła, pieszo do dziada, na świata koniec, do ubogiej jakiej chaty, byle spokój znaleźć i sromu nie znosić!

Orcha tuliła ją, ale słów na pociechę brakło. Lata nie przynosiły nic oprócz nowych boleści. Maleńka tylko garstka ludzi litościwszych szanowała i bolała nad biedną. Do tych należał Zaręba z nieodstępnym druhem Nałęczem. Oba oni, choć chcieliby byli zbliżyć się do księżnej, aby jej w czym posłużyć i przynieść pociechę jaką, lękali się na siebie i na nią ściągnąć oczów. Bertosze tylko tego było potrzeba, aby Lukierdę o co obwinić mogła.

Gotową była drzwi im otworzyć, wprowadzić, pośredniczyć, aby zaskarżyć i zgubić.

Zaręba, który od pierwszej chwili, gdy ją ujrzał, gorąco był w księżnie rozmiłowany, choć się z tego nie zwierzał nikomu oprócz Nałęcza, nie śmiał się zbliżyć do niej, Orchy nawet unikając i śledząc tylko z daleka lub przez drugich podszeptując przestrogi. Zręczny dosyć, nie dając znać po sobie, iż księżnę miał na myśli ciągle, posługiwał się tak innymi, aby jej dopomóc, sam zawsze kryjąc się za nich.

Orcha jedna domyślała się w nim tej życzliwości i rada była, że się choć jedna dusza przyjazna znalazła na dworze, ale i ona z obawy posądzeń unikała Zaręby. Prawie cały dwór zresztą trzymał z Bertochą i Miną, które go sobie różnie ujmować umiały. Spisek na pozbycie się zawadzającej wszystkim piastunki dojrzewał. Mina zapowiadała od dawna, że ona się na służbę do księżnej dostać musi. Mówiąc to, mrugała oczyma i dawała poznać, jak służyć jej będzie. Kilka razy już o to księcia zagadywała.

— Co ja mam siedzieć w dziurze jakiejś, kryjąc się na zamku! Czemu bym nie mogła przy księżnie być i z nią razem? Nie potrzebowałbyś do mnie się wykradać po kryjomu!

Książę nie odpowiadał na to. Lękał się stryja Bolesława i bystrego oka jego i ludzi, co mu o wszystkim donosili. Stryj sam i przez duchownych napominał go razy kilka o Lukierdę. Dopóki on żyw był, musiano ją szanować i oszczędzać, bo stary stawał w jej obronie. Z jego porady i ramienia dostał się na dwór Przemysława lektor (pater spiritualis105) ksiądz Teodoryk, człowiek uczony, gładki, przypodobać się umiejący. Ten miał, zyskawszy serce księcia, prowadzić go na lepsze drogi. Wybór człowieka zdawał się bardzo szczęśliwy. Mistrz Teodoryk z Włoch powracał, umiał wiele, nad wszystko przypodobać się, komu tylko chciał. Uczonością zyskiwał sobie duchownych, uprzejmością ziemian, łatwością w obejściu się z nim samego Przemka, któremu czytywał niekiedy, dobierając rzeczy takich, aby go one rozrywały. W sprawach sumienia nie był też surowym do zbytku, wiele rzeczy nie widział, gdy nie było potrzeba.

Ambitny i wysoko patrzący, choć Niemcem był, a naówczas już cudzoziemcy się rzadziej na wyższe dostojeństwa kościelne dostawali, i języka krajowego się nauczył, i umiał niemal za Polaka uchodzić. Choć kraju nie lubił, choć do Niemiec wzdychał, nie wyrwało mu się nigdy, co by go zdradzić mogło. Obłuda w pozorniejsze szaty nie mogła się przybrać. Kochali go wszyscy, winszując panu, że takiego ojca duchownego pozyskał.

W obcowaniu też najmilszym był człowiekiem; zawsze wesół, gniewać się nie umiał, nikomu nie okazywał niechęci, żadnego uczynku ostro nie zganił, każdy wytłumaczyć umiał. Zdawał się samą miłością ewangeliczną. Pięknej postawy, twarzy urodziwej, małych ustek ledwie widocznych, najczęściej uśmiechniętych, odziany starannie, do wszelkich usług gotowy, nie wzdragał się za kapelanów mszy czytać, za księdza Tylona pisarza kaligrafować, dla gości zabawienia do stołu usiąść i w poselstwie pójść, choćby najprzykrzejszym było.

Księciu Bolesławowi zdało się, że człowiek tak łagodny na Przemka wpłynie, z którym siłą nic się uczynić nie dawało. Ksiądz Teodoryk posłannictwa swego podjął się ochotnie, na dworze się rozgościł i wszystkich rychło jednał sobie. Potrafił Miny nawet nie urazić, udając jakoby nie wiedział, kim była, Bertochę sobie pozyskać, Orchę przekonać, że księżnej życzył dobrze i bolał nad jej losem, spodziewając się polepszenia jego. Po cichu tłumaczył jej to, że dla dobra Lukierdy nie godziło mu się zbyt jawnie brać jej stronę. Po kryjomu i cicho przestrzegał, gdy co groziło. W ciągu kilku miesięcy zdawał się być jednym z największych mocarzy na dworze. Nikt się bez niego obejść nie mógł, chwalili go wszyscy, on też każdego.

Po powrocie księcia on pierwszy przyszedł, Bogu dzięki składając, iż dobrego pana wyzwolił. Opowiadał potem, jak wszyscy tu łzy leli po nim, modląc się za jego oswobodzenie, ile mszy na tę intencję odprawiało się w zamkowym kościele, jak lud pospolity jęczał itp. O Minie, która tego wyzwolenia narzędziem była, nie wspomniał wcale ks. Teodoryk, bo nigdy o niej nie mówił z księciem. Przemko w zapale pierwszej chwili napomknął otwarcie, iż jej był winien uwolnienie, czego Teodoryk zdawał się nie rozumieć. Wyrwało mu się też jakieś wyrażenie o Lukierdzie niepochlebne, ale i to przeszło nie posłyszane przez ojca duchownego.

Teraz położenie lektora coraz się trudniejszym stawało, Bolesław kaliski nalegał nań, aby powagą swą przejednał i zbliżył małżonków. Ksiądz Teodoryk szeptał, że to wymagało czasu. Nie czynił nic. W kilka dni po rozmowie z nim, Przemko znowu na Lukierdę rzucił słowo niechętne. Lektor westchnął.

— Miłościwy Panie, księżnej o nic obwinić nie można — rzekł. — W otoczeniu jej bliżej stojące osoby wpływ może na nią mają niedobry. Można

1 ... 8 9 10 11 12 13 14 15 16 ... 34
Idź do strony:

Darmowe książki «Pogrobek - Józef Ignacy Kraszewski (access biblioteka .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz