Niespokojni - Leo Lipski (światowa biblioteka cyfrowa txt) 📖
Powieść mająca charakter częściowo autobiograficzny, wyrosła z zainteresowania autora psychoanalizą okresu dorastania i dojrzewania. Lipski zaczął ją pisać przed wojną, jako młody człowiek wychowujący się i studiujący w Krakowie. Po wojnie, w której utracił całą rodzinę, mieszkając już w odległym Izraelu, zrekonstruował utwór, tworząc z niego jednocześnie przetworzony w literaturę obraz utraconych młodzieńczych przyjaźni i miłości. Wrażliwi, uzdolnieni nastolatkowie, osamotnieni w rodzinie i niecierpliwie pragnący przekroczyć granice niedojrzałości, wejść w dorosłe życie, chłoną książki, dyskutują, upajają się muzyką. Przeżywają szaloną miłość i zgłębiają własną biologiczność, co prowadzi ich do pierwszych doświadczeń erotycznych.
Niespokojni to powieść napisana niełatwym dla odbiorcy stylem, krótkimi, luźno połączonymi zdaniami, z pourywanymi dialogami, to proza poetycka, a jednocześnie zmysłowa, nieunikająca naturalizmu i drastyczności, z poszarpaną narracją, przeskakującą z wątku na wątek. Skonstruowana zgodnie z tym, co stwierdza autor w powieści: prawdy, a szczególnie prawdy trudnej, bolesnej nie da się opowiedzieć w sposób uładzony i efektowny.
- Autor: Leo Lipski
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Niespokojni - Leo Lipski (światowa biblioteka cyfrowa txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Leo Lipski
— Słuchaj, opowiedz mi lepiej coś o prostytutkach. Przecież one chyba nie robią tego tylko dla forsy? Jesteś bałwan. Zresztą, wszystko jedno. Chcę wiedzieć, ile? Dokładnie. Rozumiem, że to zależy od kategorii, ale powiedz... Takie, co to nie chodzą po ulicy, co siedzą w domu. I czy to od jednego razu, czy za całą noc? Aha! I co to znaczy, że umieją?
Widok pociągów, które przejeżdżały z hukiem przez most, wywoływał w niej strach i niepokój. Jej życie biegło ostrymi, gwałtownymi skrętami. Po wybuchu śmiechu zacinało się coś w niej: zegar, który przestał nagle chodzić. Mówiła:
— Niepotrzebnie mówisz, że mnie lubisz. I tak nic nie czuję. Dosłownie nic. Jestem z drzewa. Słyszę i nic nie rozumiem... a raczej nic nie czuję.
Zdarzyło się, że na randce nie odezwała się przez godzinę ani słowem i odeszła bez pożegnania. I mało w tym było pozy.
Wracała do domu. Wkradała się jak kot tylnym wejściem, aby nie mówiono do niej. Na pytanie matki: — Gdzie byłaś? — odpowiadała: — Gdzie chciałam — albo dużo ordynarniej. Warczała jak pies, któremu zabierają kość; kością była jej zupełna samotność. Myślała o pociągach, które odjeżdżają, i o tym, co z nią będzie. Zamykała się na klucz w małym pokoju, który sobie wywalczyła po wielu awanturach. Gasiła światło, rozbierała się. Stawała w białej, półdziecinnej kombinacji90 przed lustrem. Wyciągała z torebki ukradzionego papierosa, zapalała go, opierała się o ścianę, zakładała nogę na nogę i bawiła się w prostytutkę.
Ewa mieszkała nad rzeką, w brudnej i starej dzielnicy, gdzie ulice nazywały się Wąska i Ciemna. Jej ojciec miał tam sklep. Bachory pisiały na jezdnię; były wyblakłe, złośliwe i mądre. Prostytutki budziły się późno i śpiewały zaspanymi głosami: „Gdy prawiczką byłam jeszcze...”.
Po jezdniach chodziły senne koty. Wieczorem ludzie siedzieli przed bramami domów, a pary leżały nad rzeką, na wyłysiałych łączkach. W nocy, gdy ktoś krzyczał: — Ratunku — policjant chował się do bramy, aby go nie widziano. Żebracy leżeli w słoneczne dni na trotuarze i spali.
Leżała nad rzeką. Leżała w słońcu, które było tak ciepłe jak pościel, gdy się ma wstać z łóżka. Nad jej oczami zwisały pojedyncze kłosy trawy. Widziane z bliska, zakrywały połowę mostu kolejowego. Po wyschłym badylu wspinała się jaszczurka, barwy piasku. Były to palmy, tamaryszki i baobaby, zapach parującej i nagrzanej ziemi był zapachem dżungli, który pamiętała z oranżerii w ogrodzie botanicznym. Gdy mrużyła oczy, znikał most, zostawały sylwetki nigdy przez nią niewidzianych drzew, przez pół przecięty cieniem badyla krokodyl, ciepło na policzku i zapach.
Nad rzeką włóczyli się ludzie, suszący siebie na słońcu, jak pieluchy. Patrzyli wypłowiałymi oczami na rzekę, która już wkrótce miała się zagubić w morzu i była już po to tylko, aby wkrótce nie być, i patrzyli na słońce. Potem zatrzymywali wzrok na niej, leżącej na trawie; była podejrzanie dobrze ubrana, jak na okolicę. Obok półotwarta teczka, z której wystają książki i niezjedzone śniadanie.
Uciekła dziś z dwóch końcowych lekcji, co jej się zdarzało bardzo rzadko, nawet wtedy, gdy miała menstruację.
Mówiła do siebie:
— Przybita jesteś gwoździem do łóżka — do ziemi — życie wycieka z ciebie powoli, sączy się, sączy, odpływa — żeby cię chłopcy głaskali po głowie — jaki chłopiec? — nie ruszaj, nie ruszaj — mama jest gruba, stara — jak można leżeć na takiej — czy się musi leżeć? — wszystko się przewraca we mnie, jak się mnie dotyka — dlaczego, dlaczego się jest przywiązaną do siebie, do kobiety?
I na drugim planie, za słowami, przesuwały się na tle rzeki półobrazy, które wynurzały się z niej jak z wody, nabrzmiałe, wzdymające się od wewnątrz, jak żagle, bliskie pęknięcia: nienawiść w postaci ruchu ręki, twarz jej matki, gdy mówi: — Nie dostaniesz pończoch — chęć rozbicia komuś głowy, rozbicia choćby szklanki, wybuchu, rzucenia wszystkiego, aby rozleciało się z hukiem; ucieczka i śmierć: płaski krajobraz, pochmurny, płaski dzień; ból odjeżdżania i umierania, podobny do bólu, który zadaje sobie czasem, raniąc się umyślnie w dziąsła: i to wszystko oddzielone od niej, która jest pusta, jak opróżnione naczynie.
Ze zdziwieniem zauważyła, że płacze, a właściwie drga tylko (łzy przychodziły jej z trudem) i oddycha szybko, jak pies w upalny dzień.
Emil siedział na kamieniu o dwadzieścia metrów dalej i obserwował ją od dziesięciu minut.
— No, ta to się będzie złościć, jak mnie zobaczy. Poza tym rok temu wyglądała jeszcze jak małe Murzyniątko, miała pełno parchów na gębie i jakieś chropowate nogi, o ile pamiętam, bo chodziło to bez pończoch.
Miał zawsze skłonności do babrania się w rzeczach lekko rozkładających się, łażenia po ulicach możliwie krętych i brudnych, zawierania znajomości z podejrzanymi typami. (Na przykład niedaleko stąd zjadały szczury jednego z takich jego znajomych, gdy spał w kanale pod mostem. Ponieważ był gruntownie pijany, więc nie mógł uciekać).
Twierdził: Ciekawe i bujne rzeczy rosną tylko na gównie, na nawozie. Zapach łajna jest zapachem życia. Tylko epoki rozkładu państwowego, moralnego, dawały wysoką kulturę. Tylko lekko nadgniłe osobowości są zdolne produkować sztukę. Naturalnie chodzi tu o trudny do określenia stopień rozpadu jednostki i środowiska. Odchylenie w tę czy inną stronę daje dekadentyzm lub prymitywizm. To jest chodzenie po ostrzu brzytwy, fantastycznie wąska via media91.
Koniec końców, niezależnie od tego, jakkolwiek myślał, siedział na kamieniu z notatnikiem w ręce i pisał.
„Powieść o Sokratesie92 nie jest złym pomysłem. Fantastyczne możliwości. Zacznijmy od monologów. Np.”
Ten pomysł dojrzewał od roku i czuł się z nim jak kobieta w trzynastym miesiącu ciąży. Zaczęło się od pewnej lekcji greki, do której — jak zwykle — nie był przygotowany. Ale pomysł trzeba było odłożyć, bo zdawał maturę.
„SOKRATES mówi: Życie jest dobre i pełne tajemnic. (Obraca twarz do słońca i zamyka oczy.Bogowie troszczą się o nas niewątpliwie (robi perskie oko). Zważ, Alcybiadesie93... Pokarm wchodzi w nas, gdy jemy, i sprawia to nam przyjemność. Pokarm wychodzi z nas — oddawanie kału nie jest dla nas przykrością, przyznasz? — doznajemy głębokiej ulgi, graniczącej nieomal z zapadaniem się w niebyt... Nasi bracia sofiści94, którzy byli daleko na Wschodzie... Zresztą nie odbiegajmy od tematu. Gdy kochamy kobiety, jest to dobre. Gdy kochamy mężczyzn — wiesz... A gdy nie kochamy, doznajemy spokoju i możemy grzać się w słońcu. Gdy myję się, czuję, jak zimna przezroczysta woda spływa mi po skórze; czynię to zresztą rzadko; gdy nie myję się, to znaczy, gdy żona moja nie nagania mnie, a zdarza się to często, wiesz bowiem, Alcybiadesie, że niechętnie sypiam w domu — wyleguję się w błogiej bezczynności, graniczącej z nicością, i lekko cuchnę. A przecież lekko cuchnąć nie jest rzeczą przykrą.
SOKRATES milczy i patrzy na morze. Po chwili mówi:”
Tu właśnie Emil przestał pisać i popatrzył na rzekę.
— Nic nie mówi u cholery. To można zakończyć nagłym skrętem, powiedzmy tak:
„— Poza tym zapewniam cię, Alcybiadesie, że życie jest parszywe”, ale tu brakuje czegoś. Mógłbym powiedzieć, czego, ale mi się nie chce myśleć. Więc on tego jeszcze nie mówi, idźmy dalej:
„Być bohaterem na wojnie jest rzeczą zaszczytną, ale nie iść na wojnę... Tak, Alcybiadesie (z małą pasją). Opowiadają, że odznaczyłem się w pewnej bitwie...95 To jest potrzebne dla uczynienia mnie nieżywym, abym się zmieścił do jakichś tam książek”.
— On już stanowczo mówi za dużo. Mój Boże, jak wąska jest via media.
W tym momencie zauważył, jak Ewa rusza wargami. Nic więcej. Była przyzwyczajona do ukrywania się nawet wtedy, gdy była sama. I płacz ograniczał się do skurczów przełyku i tchawicy. Zamknięte powieki błyszczały jak zrobione z białego metalu. Podszedł do niej cicho (wilgotna ziemia i trawa były elastyczne jak guma) i powiedział, jak umiał najlepiej:
— Dzień dobry!
Otworzyła oczy i odpowiedziała drewnianym głosem:
— Dzień dobry! — bez zdziwienia.
— Nie należy leżeć na trawie.
— Nie należy.
Oglądał ją dokładnie od dołu do góry, w sposób rzeczowy, a jednak niesłychanie uważny i skupiony. To był odłamek doskonale przetrawionej pozy sławnego diagnostyka, przyjaciela jego ojca, gdy ten bez badania, po pięciu minutach patrzenia na nagiego pacjenta mówił: — Ubrać się. Carcinoma ventriculi96. Przerzut do wątroby — i miał rację. Oglądał ją więc i myślał:
— To ją powinno trochę przynajmniej denerwować. Ale ona się denerwuje, widać, w sposób specyficzny, i zamknęła oczy. Albo ja to źle zrobiłem, albo ona jest nieco dziwna.
— Czy wiesz, że zmieniłaś się?
— Wiem o tym dobrze. Oglądam się co rano w lustrze.
— Nago, jestem pewien.
— Tak, nago.
To było powiedziane w ten sposób, żeby on myślał inaczej. Ale on wcale inaczej nie myślał. Chwila ciszy takiej, że słychać było chrzęst badyla, który się uginał pod ciężarem jaszczurki. Małe wygięte nozdrza odchylały się przy oddechu.
— Próbowałaś kiedyś malować wewnętrzną stronę skrzydełek nosowych?
— Jesteś matoł.
— To jest możliwe, ale jak przyjdziesz do domu, to spróbujesz i stwierdzisz, bo nie jesteś bardzo głupia, że to daje doskonały efekt. Naturalnie, nie powiesz mi o tym.
Usiadła, otworzyła oczy i popatrzyła na niego po raz pierwszy.
— No, teraz jesteś dostatecznie zła, więc możemy rozmawiać.
— Idę do domu, możesz mnie odprowadzić.
— Odprowadzę cię.
Szli obok siebie, nie mówiąc wcale. Wtedy właśnie ona postanowiła, że się umówi z nim, mimo że się jej w ogóle nie podobał. Postanowiła tak z szeregu powodów: 1) Pogłoski, że ma gruźlicę i umrze niedługo. Był żółty i blady. 2) Plotki o jego niezupełnym koleżeńskim stosunku97 z Jankiem. 3) Zdarzenie, które miało miejsce rok temu.
Miała piętnaście lat. Emil „chodził” wtedy z jej koleżanką, a właściwie łazikowali wszyscy troje w małym towarzystwie. Pewnego wieczoru zdarzyło się tak, że Emil odprowadzał Ewę do domu. Nie powiedział do niej przez cały czas ani słowa. Była zła, mimo że nie zależało jej na nim. Gdy żegnali się, powiedział:
— Proszę cię, oddaj jutro ten list Wandzie (koleżance). Przepraszam cię, ale koperta jest zaklejona.
Otóż Ewa odkleiła ten list wieczorem. Było tam między innymi:
„...to wszystko zaczyna mi się nie podobać. Jak spotykamy się, mogłabyś przynajmniej nie ciągnąć za sobą tego stworzenia, Ewy. Jeśli chcę się spotykać z Tobą, nie znaczy to wcale, że chcę znać Twoje koleżanki, Twoją mamę itd.”.
To wszystko leżało w niej jak kłębek nici — splątane. Perspektywy, które otwierały się przed nią, zastępowały rozbicie kilku szklanek, a ona musiała teraz „coś zrobić”. Dlatego zwrot: „postanowiła, że...” przypisuje jej zbyt wiele jasności w tej decyzji. Gdy jej powiedział: — Chcę spotkać się z tobą — odpowiedziała: — Dobrze.
Pożegnali się i Emil wrócił nad rzekę, i wrócił do Sokratesa.
Myślał:
— Stosunek Platona do Sokratesa załatwimy w pierwszym dialogu. Więc napiszemy:
„SOKRATES mówi do PROTAGORASA98: — Popatrz na tego chłopca, który siedzi w kącie i usiłuje usłyszeć, o czym mówimy. Patrz tak, aby nie zauważył tego. Wyprowadza mnie z równowagi i uważam, że jest przemądrzały. Nie lubię tego, co robi: notuje wszystko, co mówię, a przypisuje mi często to, czego nie powiedziałem, a może zresztą i powiedziałem. Przypomina mi to, co robią Egipcjanie ze swoimi władcami po śmierci: zamieniają ich w mumie. Ale wierzaj mi, że ci zabalsamowani ludzie są mało podobni do żywych.
PROTAGORAS: — Jak się on nazywa?
SOKRATES: — Platon”.
Emil miał trzech duchowych ojców i bibliotekę. Tymi ojcami byli: wielki pisarz, filozof Joachim i cielesny ojciec Emila.
Wielki Pisarz.
— Pan cierpi na artystyczną eiaculatio praecox99. Rozumiemy się? Nie umie pan robić miąższu powieści, mięsa powieści. Robi pan same gwiazdy, pointy100. Są stłoczone i nie mają tła. Ale są świetnie wycelowane. (Tu spuścił oczy). Jeśli się pan nie zmanieruje, będzie pan kiedyś rasowym powieściopisarzem. Nauczy się pan wytrzymywać efekty, przygotowywać je jak wielki pianista crescenda.
Milczenie. Po czym całkiem cicho:
— I nauczy się pan rezygnować z efektów.
Emil próbował zmienić temat rozmowy i powiedział, że był na koncercie znanego pianisty. Pisarz spytał go ze zdziwieniem:
— To Ignaś jeszcze grywa?
Było w tym powiedzeniu takie oderwanie się od świata, że Emila przeszedł dreszcz wzdłuż kręgosłupa. „A dlaczego nie miałby grywać? On go zna. Dobrze zna. I to »grywa«. On także chciał być kiedyś pianistą. Są, zdaje się, w jednym wieku”.
— Tak, gra.
— Ja go słyszałem bardzo dawno, tak dawno... Widzisz, mnie, mój drogi, jest bardzo trudno stworzyć człowieka. (Emil był zaskoczony zmianą tematu i przejściem z „pan” na „ty”). Zlepia się go i skleja, i on ciągle nie chce żyć. Jest wykończony, dopasowany i martwy. Często okazuje się, że jest zbyt zrównoważony i zrobiony za logicznie. Wtedy psuję go, i nagle zaczyna się w nim coś poruszać. Wyrasta ze mnie powoli, jak roślina, żywię go, napycham go sobą. Potem, gdy nabierze aktywności, zaczyna żywić się sam, ssie ze mnie zdarzenia, w których chce brać udział, i zdania, które chce powiedzieć. To dobra oznaka, ale mnie to bardzo męczy. Wydaje mi się, że jestem zupełnie próżny, a on, ten embrion, jest żarłoczny i zjada mnie żywcem.
Uwagi (0)