Don Kichot z La Manchy - Miguel de Cervantes Saavedra (biblioteka szkolna online .TXT) 📖
Alonso jest gorliwym czytelnikiem romansów rycerskich. Po wielu godzinach spędzonych na lekturze postanawia, że on również chciałby przeżyć tak wspaniałą przygodę.
Bohaterowie przeczytanych książek stają się dla niego wzorami do naśladowania. Postanawia wiec zmienić nazwisko na Don Kiszot, wybiera sobie damę serca, giermka, uznaje karczmę za swój zamek i na koniu wyrusza w świat, by pomagać potrzebującym i zdobywać honoru. Gdy jego przyjaciele dostrzegają, że popadł w obłęd, palą książki, które mogły wywołać w nim takie chęci, ale Don Kiszot już rozpoczyna swoje nowe życie jako błędny rycerz. Przygoda będzie obfitować w wiele interesujących, niebezpiecznych i niezwykłych zdarzeń — niekiedy ze względu na rozbudzoną wyobraźnię głównego bohatera…
Don Kiszot to najsłynniejsza powieść autorstwa Miguela Cervantesa oraz jedno z najważniejszych dzieł literatury hiszpańskiej. Została wydana po raz pierwszy w 1605 roku. Imię głównego bohatera przeszło do języka potocznego jako określenie osoby tracącej poczucie rzeczywistości w pogoni za wzniosłymi ideami i celami, które chce osiągnąć.
- Autor: Miguel de Cervantes Saavedra
- Epoka: Barok
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Don Kichot z La Manchy - Miguel de Cervantes Saavedra (biblioteka szkolna online .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Miguel de Cervantes Saavedra
Sancho naliczył więcej niż sześćdziesiąt wielkich naczyń z winem, z których każde najmniej dziesięć garncy mieściło. Leżały tam także wielkie stosy krajanek chleba białego, podobne do stosów kamieni przy kopalniach; z drugiej znów strony sery na kupy zsypane, jak gdyby szańce fortyfikacyjne, a Sancho z tego powodu mówił, że nigdy w życiu nie widział twierdzy lepiej zaopatrzonej, ani godniejszej zdobycia.
Tuż obok dwa kotły z oliwą i szmalcem służyły do roboty pączków i innych ciast, a cukier brano tam wielkimi patelniami ze skrzyń nim napełnionych. Więcej niż pięćdziesięciu kucharzy i kucharek z radością w oczach pracowało żwawo i pilnie. We wnętrze ogromnego wołu włożono zamiast farszu tuzin prosiaków dla dodania mu lepszego smaku. Korzeni nie zawijano tam w papierowe tutki, ale była ich pełna skrzynia. Słowem, przygotowania do wesela, jakkolwiek wiejskiego, były co się nazywa wspaniale i na uczęstowanie przynajmniej czterech wsi wystarczające. Sancho przyglądał się wszystkiemu z uwielbieniem; wszystko głaskało go po sercu; zachwycony nowością tego wspaniałego widoku, uśmiechał się co chwila i szerokim językiem obosiecznie się oblizywał.
Najprzód garnki oskomy mu narobiły; z całej duszy byłby się podjął zbierać z nich szumowiny, potem naczynia z winem do serca mu przemówiły, a ciastka i zapach pączków rozrzewniły go do reszty. Nie mogąc oprzeć się pokusie, nadskakująco zbliżył się do jednego z kucharzy i zaczął z nim rozmowę w sposób nadzwyczaj uprzejmy, z którego dobry apetyt jawnie przebijał, i prosił go, żeby mu pozwolił kromeczkę chleba umaczać w garnku.
— O, mój miły bracie — odpowiedział kucharz — dzięki hojności bogatego Gamasza, dziś dzień nie postny; chodź śmiało i poszukaj, czy tam gdzie nie ma jakiej warząchwi, to sobie zszumujesz ze dwa albo trzy kuraki i niech ci będą na zdrowie! marnego słowa nikt ci za to nie rzeknie.
— Nie widzę tu nigdzie warząchwi — rzekł Sancho, wzdychając.
— O, wielkie nieszczęście — odpowie kucharz — jakiż z ciebie niedołęga, nie umiesz sobie poradzić.
I wziąwszy natychmiast świeżutką patelnię, zanurzył ją w garnek i wyciągnął za jednym zamachem kurę i gęś, którą dał Sanchowi.
— Masz, mój kochany — rzekł mu — zjedz sobie na śniadanie te szumowiny, nim się obiadu doczekasz.
— Bardzo dziękuję — rzekł Sancho — ale doprawdy nie wiem, gdzie ja to włożę?
— Biednyś ty, mój bracie, a to dopiero kłopot — odpowie kucharz — weź sobie i mięso i patelnię, a nie turbuj się.
Don Kichot, zupełnie czym innym zajęty, przyglądał się dwunastu dorodnym mołojcom w świątecznych ubiorach, jak wjeżdżali na łąkę na pięknych klaczach z napierśnikami w dzwonki strojnymi. Jak tylko wjechali, obiegli kilka razy łąkę, zręcznie tocząc końmi i wykrzykując razem: „Niech żyje Kiteria i Gamasz, on bogaty, ona ładna, w świecie najładniejsza”.
— Głupie bałwany! — rzekł do siebie rozgniewany — widać, żeście nigdy nie oglądali oblicza Dulcynei; nie wychwalalibyście tak Kiterii.
Po chwili z rozmaitych stron wchodzić zaczęło do szałasu mnóstwo tancerzy, między którymi znajdowało się dwudziestu czterech dorodnych pasterzy, w białe, z cieniutkiego płótna odzienie przybranych, z zawojami z różnobarwnej gazy jedwabnej na głowach, uwieńczonych liściem wawrzynowym i dębowym, ze szpadami w rękach. Jak tylko się ukazali, jeden z jezdnych zapytał się przewodniczącego im, młodziana bardzo urodziwego, czy żaden z tancerzy nie jest raniony.
— Dotąd żaden — odpowiedział — wszyscyśmy, Bogu dzięki, zdrowi i cudów dokazywać gotowi.
I rzekłszy to, zaraz się wmieszał między towarzyszów i fechtując się to z jednym, to z drugim, tyle cudów zręczności dokazywał, że Don Kichot, przywykły do podobnych ćwiczeń, wyznał głośno, że nigdy nic piękniejszego nie widział. Inny taniec nie mniej go zadziwił: kilkanaście dziewcząt pięknych, po szesnaście lat najwyżej mających, wysunęło się w pląsy; wszystkie miały na sobie suknie zielone, połowę włosów we wstążki ujętą, a druga połowa wisiała rozwiana aż do ziemi; na głowach jaśniały wieńce z jaśminu, róż i kapryfolium. Ta piękna trupa, pod wodzą sędziwego starca i matrony nad wiek swój wesołych, przetańczyła taniec mauretański przy muzyce kobzy i oboju z taką zręcznością i lekkością, że można by ją wziąć za najzręczniejszą w świecie bajaderkę. Potem nastąpił taniec bardzo dowcipnie i sztucznie ułożony, z rodzaju tych tańców, co to je mówiącymi nazywają. Składało go osiem nimf rozdzielonych na dwie gromadki, z której pierwszej przewodził Kupidyn, a drugiej Bogactwo; Kupidyn miał sajdaki, łuk i strzały złociste, a Bogactwo miało na sobie szatę wspaniałą z różnobarwnej materii jedwabnej, złotem tkanej. Nimfom, za Miłością idącym, powiewały z ramion wstęgi, znamionujące każdej znaczenie: pierwsza była Poezja, druga Mądrość, trzecia Świetna Rodowitość, czwarta Odwaga. Takież znamiona odróżniały i nimfy pod wodzą Bogactwa: jedna nazywała się Hojnością, druga Darami, trzecia Skarbem, a czwarta Spokojnym Mieniem. Na przodzie tej trupy widać było zamek, ciągniony przez czterech dzikich ludzi, bluszczem okrytych, z powykrzywianymi, ale tak naturalnymi maskami, że Sanchowi wielkiego strachu napędziły. Na froncie zamku napisane było: Zamek Roztropności. Kupidyn rozpoczął taniec przy dźwięku tamburyna i dwóch fletów; po kilku przedwstępnych skokach zwrócił oczy na zamek, a naciągając strzałę na łuk, chciał niby to wypuścić ją na młodą dziewicę, wyzierającą spoza zębatych murów i przemówił do niej w te słowa:
Skończywszy mówić, Kupidyn puścił strzałę ponad zamkiem i wrócił na dawne miejsce. Bogactwo wysunęło się w tej chwili w podskokach i patrząc na piękną dziewicę w zamku, tak się odezwało:
Po czym usunęło się Bogactwo, a weszła Poezja i patrząc także ku zamkowi, następujące deklamowała wiersze:
Poezja znów wróciła na miejsce, a Hojność, wysunąwszy się z oddziału Bogactwa, po wstępnych podskokach, tak przemówiła:
Tym sposobem kolejno przechodziły wszystkie figury, a każda po tańcu mówiła jakieś wiersze. Były tam i złe i dobre. Don Kichot, mając doskonałą pamięć, spamiętał te, któreśmy powyżej podali, a które zapewne były najlepsze. Kiedy wszystkie figury kolej swą odbyły, zmieszały się potem razem, zwijając się i rozwijając w różne kształtne sploty i rozpryskując się z osobna za każdym taktem z wielką zwinnością i wdziękiem. Kupidyn, ilekroć wysuwał się przed zamek, zawsze puszczał strzałę ponad nim. Bogactwo złociste naczynia o mur jego rozbijało. Po długich nareszcie pląsach Bogactwo wyciągnęło wielki worek pełen pieniędzy i rzuciło nim w zamek, wszystkie deski się rozsypały, zamek znikł i odsłonił piękną dziewicę, co się na murach ukazała. Bogactwo zaraz z orszakiem przyskoczyło do niej i zarzuciło jej na szyję łańcuch złoty, jakby ją w niewolę brało; Miłość z drugiej strony przybiegła ze swą drużyną na jej obronę; kiedy dwie strony walczą o nią przy dźwięku muzyki i w miarowych zawsze ruchach, dzicy przypadają, rozsuwają ich w mgnieniu oka, odbudowują na powrót zamek, w którym dziewicę zamykają jak przedtem i taniec się kończy wielkimi wszystkich widzów oklaskami.
Don Kichot zapytał się jednego z tancerzy, kto ułożył ten balet; odpowiedziano mu, że pewien duchowny z tej wsi, który miał osobliwy dowcip do podobnych wynalazków.
— Założę się — rzekł Don Kichot — że sprzyja on więcej Gamaszowi niż Bazylemu i że się na tych rzeczach zna lepiej, niż na czym innym. Układ tej sztuki jest bardzo piękny i doskonale wykazuje bogactwa Gamasza i zręczność Bazylego.
— Jakem poczciw — odezwie się Sancho — kto bogaty, to mu się chwali, ja trzymam za Gamaszem.
— Ty nigdy nie umiesz ukryć się, Sancho — rzekł mu Don Kichot — zawsze musisz się zdradzić ze swoim rodem i pokazać, że należysz do tych, co wołają: niech żyje silniejszy!
— Ja tam nie wiem, z jakiego rodu jestem i do czego należę — odpowie Sancho — ale to wiem, że z Bazylego garnka nigdy bym nie miał takich szumowin, jakie mam z Gamaszowego.
To powiedziawszy, pokazał kurę i gęś, urwał zębami po parę razy jednej i drugiej, połknął z wielkim apetytem, a potem mówił dalej:
— Na licha się zdała zręczność Bazylego! Jaki pan, taki kram, jaki kram, taki pan. Dwa tylko rody są między ludźmi, mówiła moja babka, ci, co mają coś, i ci, co nic nie mają; i tę pierwszą znamienitość rodu zawsze szanowała; i dzisiaj, wielmożny panie, zawsze więcej znaczy mienie, niż umienie; osioł złotem okryty, lepiej wygląda, niż koń w nędznym ubraniu. To się znaczy, jeszcze raz powtarzam, że Gamasz lepszy niż Bazyli, jego kuchnia porządna i obfita, mięsiwa, kur, gęsi pod dostatkiem, a u tamtego, jak powiadają, post i chudzizna.
— Zamkniesz ty raz gębę? — zawoła Don Kichot.
— A to już zamknąłem — odpowie Sancho — kiedy się pan gniewa, bo gdyby nie, to bym i na trzy dni miał po same uszy do gadania.
— Ach, dałby Pan Bóg — rzecze Don Kichot — żebym cię raz niemym przed śmiercią zobaczył.
— Proszę pana — odpowie Sanche — jeżeli nam tak dalej pójdzie, jak dotąd, to boję się, żebym panu lada dzień nie dał tej pociechy; dość nam będzie jeszcze raz dostać się w ręce Jangwezów, albo przez cały tydzień brnąć po lasach bez chleba i wody, a obaczysz pan, że tak zaniemieję158, iż do sądnego dnia ani słowa nie wymówię.
— Zaręczam ci, mój ty biedaku — rzecze Don Kichot — że choćby i tak było, twoje milczenie jeszcze nie wyrówna gadulstwu twojemu; że zaś wedle porządku natury zdaje się, iż mnie wypadnie wynieść się na tamten świat przed tobą, to też żadnej nie mam nadziei, ażebym się doczekał twojej niemoty, bo nawet kiedy pijesz i śpisz, to jeszcze paplesz.
— Jakem poczciw, panie — rzecze Sancho — to na licha się zdały te rachuby, kto wprzód umrze; nie można nic rachować na te kościste licho, na tę śmierć, chciałem powiedzieć, zjada ono zarówno barany, jak i jagnięta, woły i cielęta i słyszałem, jak Bernardyn prawił, że to paskudne licho nie ma uszanowania dla nikogo, tak samo się pakuje do zamków i pałaców, jak i najlichszych szałasów pastuszych. Potęgi to ona ma siła, ta pani Kostusia, ale grzeczności ani za grosz; co za kaduk, że się nie przeje; pakuje wszystko, pożera i ładuje sobie sakwy wszelkiego gatunku ludźmi; stary, młody, wielki, mały, Indianin, poganin, Turek, czy chrześcijanin wszystkiego się czepia, jak wściekła. O! ta psiawiara kosi, a kosi, a nigdy nawet jak żeniec nie odpocznie, ani w święto, ani w nocy, ani w południe. Nie zjada, ale pożera wszystko, co napadnie, zawsze jak pies zgłodniała i nigdy jej nie nakarmisz, a brzucha jej ani widać, wyraźnie cierpi wściekliznę, czy tam wodowstręt, a za to ludzkie życie tak sobie wypija, jakby szklaneczkę świeżej wody.
— Stójże! już, stój mój Sancho — zawoła Don Kichot — zatrzymajże się raz, bo się potkniesz, a jakoś nieźleś się dotąd popisał ze swoją wymową. Wiesz ty, mój synu, że gdybyś miał tyle nauki, ile masz dowcipu i zdrowego sensu, to byś piękne rzeczy nawet z ambony mógł gadać.
— Kto się nie głodzi, temu język chodzi — odpowie Sancho — jak w brzuchu nieźle, to i w gębie miło, ja tam nie znam innej filozofii.
— I nie potrzebujesz jej znać — odpowie Don Kichot — tego tylko pojąć nie mogę, jakim sposobem ty możesz być tak mądry, kiedy początkiem wszelkiej mądrości jest bojaźń Boża, a ty się niczego na świecie tak nie boisz, jak głodu.
— Wielmożny panie — odpowie Sancho — sądź sobie pan o swoich rycerstwach, ale nie sądź o odwadze innych, bo nasz ksiądz powiada, że trzeba rozważać swoje uczynki i sumienie, a nie cudze. Lepiej oto daj mi pan spokojnie pokosztować moich szumowinek, bo te próżne słowa to się na licha nie zdały, a kiedyś trzeba zdać z nich rachunek.
I rzekłszy to, drugi raz się przysadził do swojej patelni z taką dzielnością, że i pana chętka wzięła pokosztować trochę i byłby się niewątpliwie nie najgorzej przypisał, gdyby go nie zaskoczyła przeszkoda, którą zaraz zobaczymy.
Dalszy ciąg wesela Gamasza i dziwne wypadki, jakie tam miały miejsce.
Gdy Don Kichot i Sancho taką sobie prowadzili gawędkę, dał się nagle słyszeć jakiś rozruch i hałas, sprawiony przez młodzież poprzedzającą konno i z okrzykami radości państwa młodych, którzy postępowali w towarzystwie plebana, rodziców i licznie zebranych gości ze wsi sąsiednich, a wszyscy w świąteczne przybrani szaty i z mnóstwem muzykantów. Jak tylko Sancho spostrzegł pannę młodą, zawołał:
— Jakem poczciw! to wcale nie po chłopsku ubrana, istna księżniczka. Co u diabła, toć to same korale, a suknia z najprzepyszniejszego aksamitu, atłasem wykładana. Ale patrzcie no jej na ręce; niech mnie kaci porwą, to nie tombak ani emalia, ale z najpiękniejszego złota pierścienie, z prawdziwymi perłami, jak mleko białymi, każda, dalipan, jak łza czyściutka. A włosy! ach, jakie włosy! przysięgam, jeżeli tylko nie fałszywe, jak żyję tak pięknych i długich nie widziałem. Szkoda tylko, że nie ma piękniejszego wzrostu i okazalszej postawy, gdyż wyraźnie wygląda jak gałąź drzewa palmowego,
Uwagi (0)