Darmowe ebooki » Powieść » Przygody Tomka Sawyera - Mark Twain (biblioteka w internecie .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Przygody Tomka Sawyera - Mark Twain (biblioteka w internecie .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Mark Twain



1 ... 4 5 6 7 8 9 10 11 12 ... 30
Idź do strony:
Tomek nie wytrzymał. Pokusa była za silna. Wyciągnął rękę i dopomógł troszkę swoją szpilką. Joe wpadł w gniew.

— Co robisz, Tomek! Zostaw go!

— Chciałem go tylko trochę popchnąć...

— No nie, mój drogi, to nieuczciwe.

— Przecież wolno mi go trochę popchnąć.

— Puść go w tej chwili!

— Nie puszczę!

— Musisz, przecież jest po mojej stronie.

— Słuchaj, Joe, czyj to kleszcz?

— Nieważne, jest po mojej stronie i masz go puścić!

— Coś takiego! To jest mój kleszcz i zrobię z nim, co mi się będzie podobało!

Potężny cios spadł na plecy Tomka i drugi taki sam na plecy Joego. Przez dwie minuty z dwóch bluz leciał kurz i przez dwie minuty klasa miała niezłe widowisko. Chłopcy byli tak zajęci sobą, że nie zauważyli ciszy, jaka zapanowała w klasie, gdy nauczyciel zaczął skradać się na palcach w stronę ich ławki i stanął nagle nad nimi. Przyglądał się dość długo ich wyczynom, zanim zdecydował się urozmaicić im zabawę swym osobistym udziałem.

Gdy wreszcie nadeszła przerwa południowa, Tomek podbiegł do Becky Thatcher i szepnął jej do ucha:

— Włóż kapelusz i udawaj, że idziesz do domu, a gdy dojdziesz do rogu, wróć tutaj boczną uliczką. Ja pójdę inną drogą i wrócę tak samo.

Tak też się stało. Tomek poszedł z grupą kolegów, a Becky z koleżankami. Po chwili spotkali się u wylotu małej uliczki i wrócili do szkoły, którą mieli teraz na swój wyłączny użytek. Usiedli obok siebie i położyli na ławce tabliczkę; Tomek podał dziewczynce rysik i trzymając jej rękę w swojej, tworzył nowy nadzwyczajny dom. Gdy zainteresowanie sztuką osłabło, zaczęli rozmawiać. Tomek był wniebowzięty.

— Lubisz szczury? — zapytał.

— Pfuj, nienawidzę!

— No tak, żywe. Ale ja mówię o zdechłych, którymi można kręcić na sznurku wokoło głowy.

— Nie, nie cierpię szczurów, ani żywych, ani zdechłych. Wiesz, co lubię? Gumę do żucia.

— Aha... Szkoda, że nie mam.

— Ale ja mam. Chcesz? Pożuj chwilę, ale potem musisz mi oddać.

To było wspaniałe. Żuli na zmianę i majtali nogami z nadmiaru szczęścia.

— Byłaś kiedyś w cyrku?

— Tak, i tatuś jeszcze mnie tam zabierze, jak będę grzeczna.

— Ja byłem w cyrku trzy, cztery, no, w ogóle dużo razy. Kościół nie umywa się do cyrku. W cyrku przez cały czas są jakieś nowe hece. Gdy dorosnę, zostanę klownem w cyrku.

— Ojej, naprawdę? To cudowne! Klowni mają zawsze takie kolorowe stroje.

— No właśnie. A wiesz ile zarabiają pieniędzy? Całą masę! Co najmniej dolara dziennie. Ben Rogers mi to mówił. Słuchaj, Becky, czy byłaś już kiedyś zaręczona?

— A co to jest?

— No, zaręczona, żeby potem wyjść za mąż.

— Nie.

— A chciałabyś?

— Chyba tak. Zresztą nie wiem. A jak to jest?

— Jak? To żadna sztuka. Musisz tylko powiedzieć chłopcu, że nigdy nie chcesz kochać nikogo innego, tylko jego, na zawsze, a potem pocałować go i rzecz załatwiona. Każdy to potrafi.

— Pocałować? Po co?

— Widzisz, to jest takie... no, ładne, i tak się zawsze robi.

— Zawsze?

— Tak robią wszyscy, którzy się kochają. Pamiętasz, co ci napisałem na tabliczce?

— Ta-ak.

— Więc co to było?

— Nie powiem.

— Mam ci sam powiedzieć?

— Ta-a-ak, ale kiedy indziej.

— Nie, teraz!

— Nie, nie teraz... Jutro!

— O nie, Becky, proszę cię. Ja tylko szepnę, bardzo cichutko.

Becky zawahała się. Tomek uznał milczenie za zgodę. Objął ją ręką wpół i wyszeptał wyznanie cichutko, z ustami tuż przy jej uchu.

Potem dodał:

— Teraz ty mi szepnij... to samo.

Becky opierała się chwilę, a potem powiedziała:

— Musisz się odwrócić i nie patrzeć na mnie, wtedy powiem. Ale nie powtórzysz tego nikomu, pamiętaj, Tomku! Więc nie powiesz nikomu?

— Nie, nigdy w życiu! A teraz Becky...

Odwrócił się. Ona nachyliła się nieśmiało, aż oddech jej musnął jego włosy i wyszeptała:

— Kocham cię.

Potem odskoczyła i zaczęła uciekać między ławkami, a Tomek gonił ją po klasie. Wreszcie schroniła się w kącie, zasłaniając sobie twarz białym fartuszkiem. Tomek objął ją za szyję i prosił:

— Becky, proszę cię, już po wszystkim. Jeszcze tylko pocałunek. Nie bój się, to nic takiego. Becky, proszę cię!

Ciągnął ją za fartuszek i próbował odjąć jej dłonie od twarzy. Becky ustąpiła w końcu i opuściła ręce. Spoza fartuszka ukazała się zaczerwieniona od szamotania twarzyczka. Dziewczynka poddała się. Tomek pocałował czerwone usteczka i powiedział:

— Już po wszystkim, Becky. Pamiętaj, że od tej chwili nie wolno ci kochać nikogo innego, oprócz mnie i nie wolno ci wyjść za mąż za żadnego innego chłopaka, tylko za mnie. Przyrzekasz?

— Tak, nigdy nie będę kochała nikogo innego, tylko ciebie, Tomku i tylko za ciebie wyjdę za mąż. A ty nie ożenisz się z nikim innym, tylko ze mną.

— Naturalnie, ma się rozumieć. Zawsze idąc do szkoły albo wracając do domu, musisz iść ze mną, gdy nikt nie będzie widział. We wszystkich grach i zabawach będziesz wybierać mnie, a ja ciebie — tak robią narzeczeni.

— Ach, to cudowne! Nigdy przedtem o tym nie słyszałam.

— To jest bardzo fajne. Gdy ja i Amy Lawrence...

Wielkie oczy Becky powiedziały mu, że palnął głupstwo. Urwał zmieszany.

— Och, Tomku! Więc ja nie jestem pierwszą? Miałeś już narzeczoną!

Zaczęła płakać.

— Nie płacz, Becky — uspokajał ją Tomek. — Ona mnie już nic a nic nie obchodzi.

— Nie, nie, ty sam najlepiej wiesz, że tak nie jest!

Tomek chciał objąć dziewczynkę za szyję, ale odepchnęła go, odwróciła się do ściany i płakała dalej. Tomek przysunął się do niej i ze wszystkich sił starał się ją pocieszyć, ale ponownie został odepchnięty. Wtedy obudziła się w nim duma, odwrócił się i wyszedł. Przez chwilę stał przed szkołą niezdecydowany, ciągle spoglądając ku drzwiom. Miał nadzieję, że Becky pożałuje swojej szorstkości i wyjdzie go szukać. Ale nie przychodziła. Zrobiło mu się bardzo przykro, bo czuł, że wina leży po jego stronie. Stoczył ze sobą ciężką walkę, aby jeszcze raz wrócić do niej. Wszedł do klasy. Becky stała ciągle w kącie twarzą do ściany i pochlipywała. Tomkowi serce omal nie pękło. Podszedł do niej i stał chwilę, nie wiedząc co robić, wreszcie powiedział nieśmiało:

— Becky, naprawdę zależy mi tylko na tobie. Poza tobą nikt mnie nie obchodzi.

Brak odpowiedzi — słychać tylko płacz.

— Becky! — błagał — Becky! Odezwij się do mnie.

Znowu płacz.

Tomek wydobył swój największy skarb, mosiężną gałkę od jakiegoś mebla, podsunął jej pod oczy, żeby zobaczyła, i powiedział:

— Becky, proszę, weź to!

Becky strąciła gałkę na ziemię. Wówczas Tomek opuścił klasę i poszedł, gdzie go oczy poniosły, by tego dnia już do szkoły nie wrócić.

Becky tknęło złe przeczucie. Wybiegła, ale nigdzie nie było go widać. Zajrzała na dziedziniec szkolny. Tomka nie było. Zaczęła wołać:

— Tomku, wróć! Tomku!

Nasłuchiwała z natężeniem, ale nikt nie odpowiedział. Otaczała ją cisza i pustka. Usiadła, zanosząc się od płaczu i czyniąc sobie gorzkie wyrzuty. Dzieci znów zaczęły schodzić się do szkoły, więc musiała kryć się ze swoim bólem i złamanym sercem. Czekało ją samotne dźwiganie brzemienia długiego, posępnego popołudnia. Nie miała wśród obcych dzieci żadnej siostrzanej duszy, z którą mogłaby podzielić się swoim cierpieniem.

Rozdział VIII

Tomek kluczył zaułkami, aż znalazł się w przyzwoitej odległości od drogi, którą zwykle wracają uczniowie do szkoły. Z ciężkim sercem ruszył przed siebie. Dwa czy trzy razy przeszedł strumień, gdyż według rozpowszechnionego wśród chłopców przesądu, przejście w bród wody zabezpiecza przed pościgiem. W pół godziny później zniknął za willą pani Douglas na szczycie wzgórza Cardiff. Budynek szkolny, leżący głęboko w dolinie, ledwo można było stamtąd rozpoznać. Wszedł w gęsty las i usiadł na mchu pod rozłożystym dębem. Najlżejszy powiew nie poruszał liśćmi, upał południa uciszył nawet ptaki. Przyrodę ogarnęło nieme odrętwienie. Dusza chłopca pogrążyła się w smutku. Długo siedział w zadumie z łokciami na kolanach, oparłszy podbródek o dłonie. Myślał, że życie jest jednym pasmem udręk i prawie zazdrościł Jimowi Hodgesowi, który kilka dni temu wyzwolił się od niego. Wyobrażał sobie, jak dobrze i słodko jest tak leżeć i śnić wiecznie, kiedy wiatr szepce w liściach drzew, pieści trawy i kwiaty na grobie, a człowiek już na zawsze wolny jest od wszelkich smutków i trosk. Gdyby tylko miał dobre świadectwo ze szkółki niedzielnej, chętnie odszedłby z tego świata. A teraz jeszcze ta dziewczyna. Co on jej zrobił? Nic. Miał przecież najuczciwsze w świecie zamiary, a ona postąpiła z nim jak z psem, jak z ostatnim kundlem. Kiedyś jeszcze tego pożałuje, ale wtedy będzie już za późno. Ach, gdyby tak można było umrzeć na jakiś czas!

Ale żywotne młode serce nie umie się długo smucić. Tomek zaczął powoli wracać myślą do zwykłych spraw. Co by było, gdyby w tajemniczy sposób zniknął z miasteczka? Gdyby tak pojechał daleko, daleko, w nieznane kraje i już nigdy nie wrócił? Co ona by wówczas czuła? Przypomniał sobie pomysł, żeby zostać klownem, ale myśl ta napełniła go niesmakiem. Tanie żarty i kolorowe ubrania były wręcz zniewagą dla jego melancholijnie rozmarzonej duszy. Nie, zostanie żołnierzem i wróci po wielu latach okryty ranami i sławą. Albo jeszcze lepiej: pójdzie do Indian, będzie z nimi polował na bizony, kroczył po ścieżkach wojennych, wśród dzikich gór i po bezdrożach olbrzymich prerii Dzikiego Zachodu, aż kiedyś, w dalekiej przyszłości wróci jako wielki wódz z orlimi piórami na głowie i twarzą pomalowaną w straszliwe barwy wojenne. Któregoś ranka zjawi się w szkole, a kolegom aż oczy wyjdą na wierzch z zazdrości. Albo nie; jest jeszcze coś wspanialszego. Zostanie piratem! Właśnie! Teraz jasno widział swoją przyszłość, promienną i chwalebną. Jego imię będzie znał cały świat i wszyscy będą drżeć przed nim. W aureoli sławy, pruł będzie wzburzone morze na swoim długim, wąskim, czarnym żaglowcu „Duch Burzy”, a na jego maszcie powiewać będzie straszliwa korsarska bandera! A gdy już osiągnie szczyt sławy, zjawi się kiedyś niespodziewanie w swym rodzinnym miasteczku, brązowy od słońca, ogorzały od wichrów morskich, i wkroczy dumnie do kościoła w czarnym aksamitnym kaftanie, czarnych aksamitnych spodniach, w wysokich butach z cholewami, przepasany karmazynową szarfą, z pistoletami za pasem, z szablą u boku, pokrytą plamami krwi, w szerokim kapeluszu z powiewającymi piórami, z rozwiniętą czarną banderą, na której widnieć będzie trupia czaszka i skrzyżowane piszczele — tak wejdzie i będzie pęczniał z dumy, słysząc szepty: „To jest pirat, Tomasz Sawyer! Czarny Mściciel Hiszpańskich Wód!”

Tak, to już postanowione. Wybrał swoją drogę życiową. Zrobi karierę. Ucieknie z domu i zacznie nowe życie. Postanowił wyruszyć na drugi dzień rano. Trzeba więc natychmiast rozpocząć przygotowania, zebrać odpowiednie środki. Podszedł do spróchniałego pnia i zaczął kopać pod nim scyzorykiem. Wkrótce natrafił na drzewo, które wydało głuchy odgłos. Włożył rękę do dołka i z powagą wygłosił zaklęcie:

„To, czego tutaj nie ma, przybądź na zawołanie! 
A co tu było dotąd, niech dalej pozostanie!” 
 

Potem rozgarnął ręką ziemię i odsłonił sosnową deszczułkę. Wyciągnął ją i odkrył maleńką, zgrabną skrytkę z sosnowych deseczek. Leżała tam szklana kulka do gry. Zdziwienie Tomka nie miało granic. Zbity z tropu, podrapał się w głowę i powiedział:

— Coś tu nie gra!

Odrzucił kulkę ze złością i zamyślił się głęboko. Nie ulegało bowiem wątpliwości, że tym razem zawiodły czary, które on i jego koledzy uważali za niezawodne. Według magicznego przepisu, gdy zakopie się szklaną kulkę i wymówi przy tym specjalne zaklęcie, a po dwóch tygodniach odkopie to miejsce i wypowie słowa, które przed chwilą powiedział, wówczas znajdzie się tam wszystkie kulki, jakie się kiedykolwiek zgubiło, choćby były przedtem rozrzucone po całym świecie. Ale tutaj nic z tego nie wyszło. Wiara Tomka została zachwiana w posadach. Tyle razy słyszał, że się udawało, lecz nigdy nie słyszał, żeby zawiodło. Zapomniał, że sam już kilkakrotnie próbował tej metody, jednak nigdy nie mógł potem odnaleźć miejsca, w którym zakopał kulkę. Po dłuższym namyśle doszedł do wniosku, że jakaś czarownica musiała mu przeszkodzić i wszystko popsuła. Postanowił to sprawdzić. Zaczął więc szukać dokoła, aż znalazł w piasku małe lejkowate zagłębienie. Położył się, przytknął usta do zagłębienia i zawołał:

Leśny chrząszczu, powiedz mi to, co chciałbym wiedzieć! 
Leśny chrząszczu, powiedz mi to, co chciałbym wiedzieć! 
 

Piasek zaczął się poruszać i ukazał się mały czarny chrząszcz, ale przestraszony zaraz się schował.

— Nic nie mówi. A więc to robota czarownicy. Od razu się domyśliłem!

Ponieważ wiedział, że z czarownicami lepiej nie zaczynać, dał spokój skrytce. Przyszło mu jednak na myśl, że mógłby przynajmniej zatrzymać dla siebie kulkę, którą przed chwilą wyrzucił; rozpoczął więc cierpliwe poszukiwania. Ale nie mógł jej znaleźć. Wrócił do skrytki, stanął dokładnie tak samo jak wtedy, gdy rzucał kulkę, wyjął z kieszeni drugą i rzucając ją w tym samym kierunku, powiedział:

— Szukaj, bracie, brata.

Uważał dokładnie, gdzie upadła, poszedł tam i szukał. Musiała jednak upaść za blisko lub za daleko. Powtórzył próbę jeszcze kilka razy, aż wreszcie się udało. Obie kulki leżały prawie obok siebie.

W tej właśnie chwili w lesie rozległ się słaby dźwięk małej, blaszanej trąbki. Tomek błyskawicznie zrzucił z siebie bluzę i spodnie, przepasał się szelkami, odgarnął na bok kupkę chrustu, leżącą za pniem i wydobył z ukrycia łuk własnego wyrobu oraz strzałę, drewniany miecz i blaszaną trąbkę. Porwał to wszystko i boso, w rozwianej koszuli, popędził przed siebie. Dopadł wysokiego wiązu, odegrał

1 ... 4 5 6 7 8 9 10 11 12 ... 30
Idź do strony:

Darmowe książki «Przygody Tomka Sawyera - Mark Twain (biblioteka w internecie .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz