Darmowe ebooki » Powieść » Poszukiwacze skarbu - Edith Nesbit (czytaj książki online .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Poszukiwacze skarbu - Edith Nesbit (czytaj książki online .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Edith Nesbit



1 ... 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12
Idź do strony:
Przysięgnę, jak powiesz, dokąd idziesz!

— Nie, nie powiem.

— No to nie przysięgnę.

Ala wymknęła się z domu wtedy, gdy Eliza szykowała nam podwieczorek.

Kiedy zapytała, gdzie Ala, powiedziałem jej, że robi porządek w szufladzie. (Zdarza się to jej czasem). Po podwieczorku Noel kasłał i pytał o Alę. Powiedziałem, co wiedziałem... Ala wróciła z bardzo poważną miną i szepnęła mi, że wszystko w porządku.

Wieczorem Eliza wyszła, a myśmy zostali sami w domu. Nagle rozległ się dzwonek.

— To Eliza nie wzięła klucza. H. O., idź otworzyć, masz najmłodsze nogi. — Ale to nie była Eliza, tylko wuj Alberta.

— Jak to dobrze, że pan przyszedł — zawołał Oswald — Ala myślała, że Noel u...

Ala szarpnęła mnie za rękaw i urwałem w środku zdania.

— Myślałam tylko, że Noel jest naprawdę chory i że trzeba doktora — i wzięła wuja Alberta za rękę.

— Chodźmy do niego — rzekł wuj Alberta. Usiadł na łóżku i wziął Noela za puls.

— Gdy wielki mag arabski błądził po dzikich lasach Hastingsu — mówił wuj — i spoglądał na gwiazdy, wyczytał z nich, że poeta Noel Kamaralcaman dostał kataru. Zawołał mag swój kufer latający i oto jest.

Wyjął z kieszeni czekoladę, którą nam dał; Noela okrył, poprawił mu poduszki, dał mu kilka winogron i rzekł:

— Czas, by Noel usnął.

Poszliśmy do drugiego pokoju.

Wuj Alberta usiadł w fotelu i powiedział:

— Zaczynajcie...

— Może im pan powiedzieć, że telegrafowałam, już mi wszystko jedno — rzekła Ala.

— Nic mędrszego uczynić nie mogłaś — odpowiedział wuj.

Oswald zrozumiał sekret Ali, poszła na pocztę i telegrafowała. „Przyjedź wuju! Zaziębiliśmy Noela, może umrze”. Kosztowało to 10 pensów!

I wuj Alberta zaczął zadawać pytania i wydało się wszystko, jak to Dick szukał zaziębienia, a znalazł je właśnie Noel, jak go leczyliśmy, itd.

— Jesteście za starzy na takie głupstwa. Zdrowie jest najcenniejszym skarbem i igrać z nim nie można. Wszak mogliście byli zabić Noela.

— Ojej — rozbeczała się Ala — Noel umrze...

— Nie, nie — uspokoił ją wuj Alberta — nic mu się nie stało, ale wasz postępek...

I mówił przez dobrą godzinę, a nam się robiło coraz smutniej.

— Pamiętacie, że przyrzekłem zabrać was do cyrku?

— Tak, pamiętamy — odpowiedział Oswald.

— Otóż nie cofam mojego przyrzeczenia, ale jeżeli chcecie, żebym zamiast tego wziął Noela na dwutygodniową kurację do Hastings, to wybierajcie.

— Niech pan zabierze Noela — zawołaliśmy jednogłośnie.

Wuj Alberta zaczekał na Elizę, a potem powiedział nam dobranoc w taki sposób, że zrozumieliśmy, iż nie tylko wybaczył, ale zapomniał o naszym przestępstwie.

Poszliśmy spać. Nagle, musiało już być dobrze po północy, poczułem, że mnie ktoś szarpie. Otworzyłem oczy. To była Ala, cała drżąca i blada.

— Oswaldzie, Oswaldzie, taka jestem nieszczęśliwa. Gdybym umarła tej nocy...

— Idź do łóżka i daj mi święty pokój.

— Nie, nie. Ja ci muszę powiedzieć. Posłuchaj, ja jestem złodziejem. A gdy złodziej umiera, to idzie prosto do piekła.

— To nie są żarty — pomyślał Oswald. Usiadł na łóżku, przykrył Alę kawałkiem kołdry, a ona szepnęła mu do ucha wielką tajemnicę.

— Nie miałam dosyć pieniędzy na wysłanie depeszy, więc wzięłam fałszywe sześć pensów, które ojciec kazał wyrzucić. Nie powiedziałam ci, bo ty także nie miałeś pieniędzy i może byś mi zabronił telegrafować albo byś się zgodził na te fałszywe pieniądze i byłbyś także złodziejem. Co ja zrobię, nieszczęśliwa?

Oswald namyślał się przez chwilę, a potem rzekł:

— Szkoda, że mi nie powiedziałaś od razu, ale wszystko da się naprawić, jeżeli zwrócimy pieniądze. Nie martw się i idź spać. Już ja coś wymyślę.

I Ala poszła spać. Nazajutrz zanim zdążyliśmy się rozmówić z wujem Alberta, ten odjechał już z Noelem do Hastings.

Ala czuła się bardzo nieszczęśliwa, wprawdzie nie tak jak w nocy, wszystkie zmartwienia wydają się w nocy stokroć cięższymi niż w dzień.

I Oswald był bardzo zdenerwowany. Nikt z rodzeństwa nie miał pieniędzy, a przecież lada chwila mogli byli przyjść ludzie z poczty i kazać zaaresztować Alę.

Myśleliśmy, myśleliśmy i nie wymyśliliśmy, skąd by tu wziąć sześć pensów; a Ala była w ciągłym niebezpieczeństwie.

Przed wieczorem udałem się na spacer. Kto wie, może na ulicy znajdę trochę pieniędzy.

W okolicach parku spotkałem panią Leslie. Miała na sobie piękne futro, a w ręku trzymała pęk złotych chryzantem. Poznała mnie z daleka, przystanęła i zaczęła wypytywać o kolegę-poetę.

Opowiedziałem jej, że zachorował i chciałem poprosić o pożyczenie sześciu pensów, ale nie mogło mi to przejść przez gardło.

Pani Leslie rozmawiała ze mną przez chwilę, potem spojrzała na zegarek.

— Jak późno! — wskoczyła do przejeżdżającej dorożki. Potem wychyliła się, dała mi piękne kwiaty, które trzymała w ręce i rzekła: — Daj te kwiaty choremu poecie i pokłoń mu się ode mnie. — Odjechała.

A teraz, proszę was, drodzy czytelnicy, nie sądźcie Oswalda zbyt surowo. On pragnął tylko uratować honor rodziny Bastablów.

Wszystko wam powiem.

Oswald dla ocalenia małej siostrzyczki poświęcił swoją dumę. Nie ośmielę się nazwać go za to szlachetnym — wam pozostawiam ocenę.

Oswald pobiegł do domu, wziął najstarsze, podarte ubranie, rozczochrał sobie włosy i poszedł z chryzantemami przed pociąg, z którego wysiadali przyjezdni z Londynu.

I Oswald sprzedawał chryzantemy po pensie, a w przeciągu chwili sprzedał wszystkie za 10 pensów, potem pobiegł na pocztę do oddziału telegraficznego i rzekł do pani, która siedziała za kratą.

— Wczoraj jedna mała dziewczynka dała pani sześć fałszywych pensów, oto są dobre.

Ta pani powiedziała, że nie zauważyła żadnych fałszywych pieniędzy i nie chciała przyjąć tych, które jej Oswald dawał.

I on nie chciał ich wziąć. Więc ta pani wrzuciła je do skarbonki dla biednych.

Oswald pobiegł do domu, ażeby upewnić Alę, że już nie pójdzie do więzienia. Za cztery pozostałe pensy kupiliśmy karmelków. Nie powiedzieliśmy reszcie rodzeństwa, za jakie pieniądze — bo to był nasz sekret.

XI. Dwaj złodzieje

W kilka dni po powrocie Noela z Hastings śnieg zaczął padać. Było pięknie i wesoło. Sami zamiataliśmy śnieg sprzed naszego domu, bo stróż za to bierze sześć pensów, a oszczędzone pieniądze są pieniędzmi zarobionymi. Ojciec dał nam sześć pensów i kupiliśmy sobie orzechów laskowych.

Tego wieczora poszliśmy wcześniej na górę, Noel był jeszcze słaby, więc się położył, rozpaliliśmy ogień na kominku i jedliśmy orzechy.

Po chwili usłyszeliśmy, jak ojciec wyszedł. Eliza była na imieninach u swojej przyjaciółki, byliśmy więc sami. Nawet Rexa nie było w domu. Rozmawialiśmy o bandytach.

— To musi być straszny zawód — utrzymywała Dora.

— A mnie się zdaje — powiedział Dick — że to jest bardzo przyjemne zajęcie. Gdybym ja był bandytą, okradałbym tylko bogatych, a biednych wspierałbym, tak jak Janosik.

Nie przekonało to Dory, a Ala (doświadczona w tym względzie) mówiła:

— Za nic nie chciałabym być bandytą, ani nawet zwyczajnym złodziejem. To musi być straszne! Nie ma się chwili spokojnej. Nawet gdy leżysz w łóżku, a pod poduszką masz ukradzioną biżuterię, śnią ci się policjanci, detektywi, więzienie, czarny chleb z wodą i piekło.

— Nie zawsze bandytyzm jest rzeczą nieuczciwą — powiedział Noel — jeżeli na przykład okradniesz złodzieja, to czyn twój będzie nawet bardzo szlachetnym.

— Tego nikt nie potrafi — odrzekła Dora — żaden złodziej nie jest tak głupi, ażeby się dał okraść.

— Co ty tam wiesz, a Ali-Baba, czyli czterdziestu rozbójników? — zawołał triumfalnie Noel.

— Co byśmy zrobili, gdyby teraz, w tej chwili przyszedł złodziej? — zapytała Ala.

— Oblałbym go wrzącą oliwą — powiedział H. O.

— A skąd byś wziął wrzącej oliwy, głuptasku? Ja pytam zupełnie poważnie, co byśmy zrobili z prawdziwym złodziejem?

Oswald i Dick nic nie odpowiedzieli; tylko Noel mówił, że można by go grzecznie poprosić, ażeby sobie poszedł, a gdyby się w żaden sposób nie chciał zgodzić, to byśmy go wrzucili do ognia.

A teraz opowiem wam rzecz niezwykłą, dziwną, niesłychaną, a jednak prawdziwą, nie wierzyłbym sam, gdyby mi to ktoś opowiadał, chyba, że mówiłby to człowiek honoru i zaprzysiągł. Jest to najprawdziwsza prawda, która dowodzi, że zdarzają się jeszcze na tym świecie rzeczy niezwykłe, niesłychane przygody.

Pytaliśmy Noela, w jaki sposób wrzuciłby złodzieja do komina, w razie gdyby ten odejść nie chciał, gdy posłyszeliśmy jakiś nieokreślony hałas, coś niby stukanie, czy też potarcie zapałki.

Zamilkliśmy. H. O. złapał Dorę za rękę, dziewczęta spojrzały na Oswalda i Dicka, którzy pobledli.

— To są duchy — szepnął Noel.

Nadsłuchiwaliśmy przez chwilę, było cicho.

— Co zrobimy? Co zrobimy? — jęczała zrozpaczona Dora.

O czytelniku, zdarzyło ci się, gdy nikogo ze starszych nie ma w domu, bawić w swoim pokoju i nagle posłyszeć tajemniczy hałas?

Jeżeli nie, to nie wyobrazisz sobie wszystkiego, cośmy przeżyli w tej jednej chwili.

To nie było jak w książkach: włosy nie stanęły nam dęba i nie szeptaliśmy: „biada! biada!”. Nogi nam zmarzły, mimo, że siedzieliśmy przy ogniu. Ręce Oswalda stały się gorące i wilgotne, a uszy zaczęły go palić. Nazajutrz dziewczęta mówiły nam, że drżały z lęku i że zęby dzwoniły im z przerażenia, myśmy tego nie zauważyli.

— Otwórzmy okno i zawołajmy policję — rzekła Dora.

— Nie — odezwał się Oswald — to nie są ani duchy, ani złodzieje. Pewno kot z przeciwka wlazł przez komin. Chodźmy na dół.

Zrobiło się nam raźniej. Dziewczęta nie chciały zejść. Dick rzekł:

— Jeżeli ty pójdziesz, to i ja z tobą.

— Czy to tylko aby kot? — zapytał H. O.

Postanowiliśmy więc zostawić go z siostrami. Dora zapowiedziała nam, że jeżeli weźmiemy ze sobą Noela, który jest jeszcze zakatarzony i rozebrany, to będzie wrzeszczeć z całych sił: „ogień! złoczyńca!”. Zadecydowaliśmy, że się Noel ubierze, a my tymczasem sami zejdziemy na dół.

Oswald mówił o kocie tylko dla dodania otuchy. Zdawało mu się, że się na dole znajdzie najprawdziwszy złodziej i Oswald chciał mu się przyjrzeć, w ogóle zobaczyć złodzieja, no i w razie powrotu Elizy otworzyć jej drzwi co prędzej.

Nie można być tchórzem i chować się przed złodziejem. Prawda? To samo odczuwał Dick.

Niejeden nazwałby nas bohaterami. Staram się więc wytłumaczyć, czemu zeszliśmy na dół, gdyż żaden uczciwy i młody bohater nie pragnie więcej uznania niż zasługuje.

Gaz się nie palił i było ciemno na schodach, staliśmy dobrą chwilę, zanim zdecydowaliśmy się postąpić kilka kroków.

— Wróćmy po broń — szepnął Oswald do Dicka.

Poszliśmy do pokoju dziecinnego, wziąłem pistolet, a Dick szablę i tak uzbrojeni zeszliśmy na dół.

I znowu szepnął Oswald. — Rzućmy się na nieprzyjaciela! — Zęby mi szczękały, ale tylko z zimna.

W gabinecie ojca paliło się światło. Oswaldowi i Dickowi poprawił się znacznie humor. Złodzieje unikają światła, posługują się tylko małymi latarkami. Uwierzyli, że to był tylko kot.

— Zabawmy się w żołnierzy i rzućmy się na nieprzyjaciela — rzekł Dick. Nabiłem pistolet, Dick podniósł szablę i z krzykiem:

— Poddaj się, bo wystrzelę! Jesteś moim więźniem! Ręce do góry — wbiegliśmy do gabinetu ojca.

Stanęliśmy jak wryci. W gabinecie ojca znajdował się prawdziwy złodziej.

Nie mieliśmy co do tego żadnych wątpliwości. W ręku trzymał nóż i stał przed odemkniętą biblioteką. Nie ma w niej nic prócz książek i starych szpargałów, ale złodziej mógł przypuszczać, że jest tam złoto i biżuteria.

Oswaldowi się zrobiło nieprzyjemnie, gdy się przekonał, że był to prawdziwy złodziej. Mimo to wymierzył pistolet, jak gdyby chciał ugodzić złoczyńcę w samo serce i czekał. A tamten, trudno uwierzyć, upuścił nóż, ręce wzniósł do góry i rzekł:

— Poddaję się. Nie zabijajcie mnie! Ilu jest was tutaj?

— Więcej niż przypuszczasz — powiedział Dick — czy masz broń przy sobie?

— Broń Boże!

Oswald poczuł się silnym i powiedział, nie opuszczając pistoletu:

— Wywróć kieszenie.

Przyjrzeliśmy się mu dokładnie. Był średniego wzrostu, ubrany w czarny, nieco wytarty tużurek i stare spodnie, obuwie miał trochę zniszczone, ale zresztą wyglądał bardzo przyzwoicie, nie jak rzezimieszek. Twarz miał surową, ale oczy uśmiechały się żartobliwie.

Przykro mi się zrobiło, gdy wywrócił kieszenie. W jednej miał tylko dziurę, a w drugiej fajkę, trzy pudełka zapałek, chustkę i kilka pensów.

Kazaliśmy mu to wszystko położyć na stole.

— Złapaliście mnie — rzekł złodziej — a co będzie dalej? Zawołacie policję?

Ala i H. O. zaciekawieni, czemu nie wracamy, zeszli na dół.

— Brawo, chłopcy! — zawołała Ala, ujrzawszy mnie z pistoletem, a złodzieja z rękami wyciągniętymi do góry.

— Jeżeli da nam pan słowo honoru, że nie ucieknie, to nie pójdziemy na policję, tylko zaczekamy na ojca.

Złodziej dał nam słowo honoru, że nie będzie próbował ucieczki i zapytał, czy mu pozwolimy zapalić fajkę. Nie mieliśmy nic przeciwko temu, poprosiliśmy go nawet, by usiadł w fotelu ojca, a sami usadowiliśmy się na kanapie. Dick pobiegł po orzechy i resztę rodzeństwa. Po chwili wrócił z Dorą i Noelem, który zdążył się już ubrać.

— Nie zawsze byłem takim sobie zwyczajnym opryszkiem — mówił nasz więzień, gdy go Noel zapytał, jakie rozboje i kradzieże popełnił w ciągu ostatnich dni.

— Nie, nie żałuję, że byłem schwytany przez was, na gorącym uczynku — ciągnął nasz złodziej z uprzejmym uśmiechem — dzielni z was młodzieńcy. Na mój złodziejski honor! po raz pierwszy zetknąłem się z tak walecznymi przeciwnikami. „Poddaj się, bo wystrzelę!”, co za donośny głos.

Oswaldowi przykro się zrobiło, że krzyczał tak donośnie.

— Myślałem, że nikogo nie było w mieszkaniu.

— Jak to? —

1 ... 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12
Idź do strony:

Darmowe książki «Poszukiwacze skarbu - Edith Nesbit (czytaj książki online .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz