Trędowata - Helena Mniszkówna (czytać książki online za darmo .TXT) 📖
Najsłynniejszy polski melodramat, książka, która przebojem podbiła serca czytelników i czytelniczek. Wątki i motywy znane z wielkiej literatury pozytywistycznej, jak mezalians, krytyka wyobcowania elit czy propagowanie pracy u podstaw, zaspokajały czytelnicze potrzeby obcowania z literaturą wyższą. Z drugiej strony jest to pozycja łatwa w odbiorze nawet dla niewyrobionych czytelników, przy tym posługująca się popularnym motywem „księcia i Kopciuszka”, nęcąca opisami olśniewającego życia arystokracji, a przede wszystkim: książka o miłości.
Dotychczasowa wielka polska proza skupiała się na wielkich sprawach narodowych i społecznych, traktując wątki uczuciowe jako uzupełnienie głównych tematów. Nagle pojawiła się powieść miłosna, na jaką czekały tysiące odbiorców. Po jej ukazaniu się większość recenzentów Trędowatą zbagatelizowała, w najlepszym razie udzielając autorce uprzejmych zachęt do dalszej pracy. Tym większe było zaskoczenie, kiedy powieść błyskawicznie podbiła rynek czytelniczy, mnożyły się wydania, zaczytywano się nią w pałacach i w czynszowych kamienicach. Niezwykłą popularność powieści doceniło również kino: pierwszym polskim filmem niemym była ekranizacja Trędowatej, w której w głównych rolach wystąpiły dwie największe gwiazdy: Jadwiga Smosarska i Józef Węgrzyn; od czasu publikacji romans sfilmowano czterokrotnie.
- Autor: Helena Mniszkówna
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Trędowata - Helena Mniszkówna (czytać książki online za darmo .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Helena Mniszkówna
Rozmowy umilkły. Wszyscy obrzucili młodą nauczycielkę krytycznym spojrzeniem.
Pani Elzonowska popatrzyła na nią przez swe szpareczki i dość pobieżnie wskazała ją towarzystwu okrągłym ruchem ręki.
— Panna Rudecka — rzekła krótko.
Kilka głów skinęło nieznacznie. Stefcia, zmieszana, skłoniła się wszystkim, nie wiedząc, co ze sobą począć. Pierwszy raz odczuła boleśnie własne położenie. Darować sobie nie mogła przyjścia do salonu.
— Intruz — przemknęło jej przez głowę i gdyby nie panowanie nad sobą, wybuchnęłaby płaczem.
Ale w tej chwili podszedł do niej Waldemar, widocznie wzburzony, jednak z dobrze udanym spokojem podał jej ramię i rzekł z wytworną uprzejmością:
— Pozwoli pani, przedstawię ją mej babce.
Stefcia machinalnie pozwoliła się prowadzić do odległej kanapki. Podniósłszy oczy, zobaczyła pogodną twarz pana Macieja i poważną, arystokratyczną postać księżnej.
Wtem zabrzmiał znowu niski głos ordynata.
— Droga babciu, przedstawiam ci pannę Stefanię Rudecką, o której słyszałaś od Luci.
Księżna powstała z kanapki i podając Stefci rękę, rzekła z ujmującym uśmiechem:
— Bardzo mi miło panią poznać. Istotnie Lucia mi o pani opowiadała. Jest zachwycona swą kierowniczką.
Stefcia zręcznie pochyliła się i ucałowała rękę staruszki, przepojona wdzięcznością i dziwną otuchą.
W oczach starej kobiety zamigotało zdziwienie. Uśmiechnięta, dotknęła ustami włosów dziewczyny, po czym usiadła, wskazując jej obok stojący fotelik.
Rozpytywała ją uprzejmie o rodzinę i czy jest zadowolona z Luci. Rozmowę podtrzymywał pan Maciej.
Na wszystkich obecnych zachowanie się ordynata i powitanie z księżną zrobiło wrażenie.
Spojrzeli po sobie zdziwieni.
Księżna Podhorecka wstała, podając rękę nauczycielce. Co to jest i czemu się sufit nie wali? Zwłaszcza hrabia Trestka i hrabina Ćwilecka nie mogli tego pojąć. Hrabina, patrząc na księżnę, rozmawiającą z jakąś tam nauczycielką, wzruszyła ramionami. Gniewała się, że Waldemar ją pominął, nie przedstawiając Stefci. Nie szło jej o osobę, lecz pominięcie siebie uważała za lekceważenie. Podanie ramienia nauczycielce przez ordynata wydało się hrabinie rażące. Rzuciła kilka spojrzeń na Stefcię, a widząc, że jest bardzo ładna, zaczęła szeptać do siedzącego jak mumia męża. Na dużych ustach miała zjadliwy uśmiech. Do uszu pani Idalii doleciał jeden wyraz: mâitresse63, lecz udała, że go nie słyszy; poruszając nerwowo brwią, kończyła rozmowę ze swym sąsiadem.
Tymczasem przy małym stoliku panna Rita, opowiedziawszy Waldemarowi spór z Trestką, usłyszała pochwałę swych koni. Hrabia zaczął rozmawiać z ordynatem, a Rita podeszła do księżnej i żywo podając rękę Stefci, rzekła z wesołym uśmiechem:
— Ponieważ nikt nas nie zapoznał ze sobą, więc ja sama dopełniam tej ceremonii. Margeryta Szeliga we własnej osobie. Pewno pani o mnie jeszcze nie słyszała, bo długi czas awanturowałam się w Wiedniu.
Stefcia, powstawszy, uścisnęła rękę młodej panny.
— Owszem, Lucia mi o pani mówiła z wielkim zachwytem.
— Tak? Widzę, że Lucia to mały reporter okolicy, wszystkich informuje. Zabieram panią do naszego towarzystwa. Tu grono bardzo szanowne, lecz tam chyba weselsze. Ciocia i dziadzio nic nie będą mieli przeciw temu, prawda?
Księżna uprzejmie skinęła wytworną głową, a pan Maciej rzekł:
— Owszem, wiemy, że pani potrafi zabawić, i tym śmielej polecamy jej pannę Stefanię.
Po chwili Stefcia siedziała przy małym stoliku, gdzie zebrało się więcej osób. Wśród wesołej rozmowy przywykała do towarzystwa.
Drażniły ją błyszczące binokle Trestki wciąż na nią skierowane, zaciekawiała zimna postać hrabianki Ćwileckiej.
Panna Rita wciągnęła ją do ogólnej rozmowy tym łatwiej, że Stefci nie zbywało na dowcipie. Wyglądała najskromniej, ale bardzo ładnie, w jasnopopielatej batystowej sukni, ubranej granatową wstążką. Na twarzy miała żywe rumieńce, oczy w pysznych obsłonach rzęs błyszczały wesoło, kwitły pąsowe usta.
Panna Rita spoglądała na nią z przyjemnością, reszta osób mniej więcej obojętnie. Trestka ciekawie przyglądał się Stefci, jakby chcąc dojrzeć jej wady. Zbadał dokładnie jej rysy, oczy, sposób mówienia, uczesania i przyznał w duchu, że jest możliwa.
— Pas mal, pas mal64 — mruczał do siebie, uważając to za wielką pochwałę. Obejrzał krój sukni i pokręcił głową zdziwiony, że nauczycielka może być tak gustownie ubrana. Zajęty oględzinami zapomniał chwilowo, że przegrał sprawę o konie. Panna Rita przypomniała mu ją, pytając ordynata:
— Panie Waldemarze, jak się mają pańskie muzy z Apollinem?
— Doskonale — odrzekł ordynat, siadając obok Stefci. — One mają piękność prawdziwie olimpijską, niezmienną.
— Jakie to muzy? — spytała Stefcia.
— Towarzyszki Apolla — wtrącił hrabia Trestka. — Czy pani nie wie?
— Owszem, panie hrabio, znam dobrze mitologię.
Zwróciła się do Waldemara:
— Czy to pańskie konie noszą nazwę muz?
— Tak. Pani nawet zna te konie.
— A którymi pan dziś przyjechał? Nigdy nie mogę ich dokładnie rozpoznać. Wszystkie są czarne jak aksamit lyoński.
Waldemar uśmiechnął się.
— Dziś przyciągnęły mnie: Klio, Melpomene, Urania i Terpsychora65.
— Prawda, jak to ładnie brzmi? — zawołała panna Rita — w drugiej czwórce jest Talia, Kaliopa, Euterpe i Polihymnia, a Erato66 jest wierzchówką67 pana.
— Tę znam dobrze — rzekła Stefcia — na niej pan najczęściej przyjeżdża.
— Pani ją zauważyła? Prawda, że cacko?
— Bardzo ładna.
— To nic. Nie widziała pani jeszcze Apollina. Ja go po prostu kocham — egzaltowała się panna Rita.
Zaśmiali się wszyscy.
— Tylko sportsmenkę mogą nawiedzać podobne uczucia — rzekł ktoś z grupy towarzystwa rozmawiającego dalej.
— Muszę go przyprowadzić do Słodkowic: będziemy mieli częściej wizyty pani — żartował ordynat.
— Powinien pan pannie Ricie ofiarować jego portret.
— Albo odlać z brązu.
— Co znowu! Straciłby, nie mając właściwej barwy.
— No więc z czarnego marmuru.
— Śmiejcie się państwo, śmiejcie, a wszyscy go podziwiacie.
— Prócz mnie — rzekł hrabia Trestka, poprawiając binokle.
— Bo pan ma limfatyczne gusta i dlatego wystarczają panu perszerony i te obrzydłe meklemburgi68. Apollo w stajni pańskiej wyglądałby jak najezdnik.
— To samo powiem o pani anglikach.
Panna Rita rozpoczęła kłótnię na dobre.
Waldemar popatrzył w oczy Stefci i rzekł wesoło:
— Teraz mogą Słodkowce wylecieć w powietrze, a ta para nie przestanie debatować o stajni. Jak się tych dwoje sportsmenów spotka, już o niczym innym nie mówią i zawsze się kłócą, tak jak pani ze mną.
— Ja się z panem nie kłócę.
— Ale mnie pani tyranizuje. Bałem się tu jechać przez cały tydzień.
— Ach, jakiż pan bojaźliwy!
— No cóż? Tak mnie pani energicznie wyprawiła z lasu, potem przy obiedzie zostałem zlinczowany, nie chciała mnie pani pożegnać. Czy to wszystko nie mogło odstraszyć?... Ale zatęskniłem do swego tyrana i oto jestem.
Stefcia przygryzła wargi.
Postanowiła nie odpowiadać na zaczepki w obawie, by kto nie usłyszał. Ale w salonie panował gwar licznych rozmów, a siedząca obok panna Rita fechtowała się na słowa z Trestką tak zawzięcie, że nic ich więcej nie obchodziło.
Waldemar zauważył niepokój Stefci, spostrzegł wzrok szukający Luci i rzekł z przekąsem:
— Chce się pani uzbroić przeciw mnie w niewinność, jak Twardowski przed Mefistofelesem, ale Lucia już, niestety, za duża na rolę, jaką pani chce jej w tej chwili przeznaczyć.
Stefci zadrgały usta do śmiechu. Waldemar mówił dalej:
— Ja tęskniłem za swą prześladowczynią, ale pani pewno błagała Boga, abym jak najdłużej się nie zjawiał.
— Przeciwnie, chciałam, aby pan prędzej przyjechał.
Na twarzy Waldemara błysnęło zaciekawienie.
— Doprawdy!... O Boże, czemuż nie wiedziałem!
Stefcia spojrzała mu prosto w oczy.
— Oczekiwałam pańskiego przyjazdu, ponieważ dziadek pana tęsknił i zaczynał już dostawać melancholii.
— To znaczy, że pani pragnęła mego przyjazdu dla dziadka, nie dla siebie.
— Spodziewam się, że „pragnęła” to za silne. Po prostu oczekiwałam.
— Oto rozczarowanie! Miałem już złudzenie raju, tymczasem jestem jak dawniej w czyśćcu.
Stefcia zaśmiała się. On patrzył na nią badawczo, z uśmieszkiem na pełnych, zmysłowych ustach. Po chwili rzekł przyciszonym głosem:
— Pani dziś cudownie wygląda. Czuję, że tracę głowę.
— Panie ordynacie! — zawołała rozgniewana dziewczyna.
— Słucham panią! — podchwycił z żartobliwymi ognikami w oczach.
Stefcia zacięła usta. Dawniej odpowiedziałaby mu z gniewem, lecz teraz była względem niego dobrze usposobiona... Przy tym bawiła ją jego mina. Brwi miał podniesione, szybko poruszały mu się nozdrza, z każdego rysu twarzy wyzierał tłumiony śmiech.
Odpowiedziała:
— Zaczynam żałować, że prosiłam Boga o pański przyjazd. Przez sympatię dla starszego pana Michorowskiego zaszkodziłam sobie...
— Młodym Michorowskim, jak miksturą — dokończył.
— Zgadł pan — zaśmiała się.
— Ja zaś jestem pewny, że pani mnie oczekiwała nie dla melancholii dziadka, lecz z powodu własnej tęsknoty. Czy tak?
Zajrzał jej w oczy zuchwale.
— Widzę, że w pańskim towarzystwie najbezpieczniej dla mnie być milczącą, gdyż inaczej pan staje się zbyt wesołym.
— A pani zaraz wysuwa pazurki, łapięta śliczne, ale ostre — odrzekł z grymasem.
— O czym państwo tak poufnie rozprawiają? — spytał z ironią hrabia Trestka, skierowując na Stefcię binokle.
Waldemar odrzekł swobodnie:
— Mówiliśmy o innym sporcie. Prosiłem właśnie pannę Stefanię, aby nam zagrała.
— Pani grywa na cymbałkach? — zapytał Trestka kpiącym tonem.
— Nie, panie, nie grywam na cymbałkach — odparła Stefcia z taką samą intonacją głosu.
— A to szkoda, bo to ma ładny ton.
Waldemar ściągnął brwi. Zakipiało w nim. Spojrzał na Trestkę z góry i rzekł z odpowiednim akcentem:
— Posądzałem pana o lepszy smak i większą subtelność... ucha.
Trestka zrozumiał. Zbladł ze złości.
Panna Rita uśmiechnęła się i widząc zakłopotanie hrabiego, rzekła do Stefci:
— Popieram prośbę pana Waldemara. Stanowczo nam pani coś zagra. Ja, niestety, nie grywam, lecz pasjami lubię muzykę.
— Owszem, pani, ale trochę potem.
— Tak, zbyt jest głośno, a muzyka lubi ciszę.
— Bo łatwiej wówczas odnajduje nerwy i gra na nich — dodał Waldemar.
Kamerdyner zapalił lampy. Panna Rita stanęła w oknie, patrząc na wąski, świetlanozłoty pasek wschodzącego księżyca. Na tle szarych barw wieczornego nieba pięknie wyglądała czarna wstęga lasu z tym odłamkiem złota, strojącym czuby drzew, jak błyszczący ryngraf69 na piersi zakutego w ciężką zbroję rycerza.
Panna Rita zachwycała się głośno. Stefcia i parę osób jeszcze podeszło do okna. Waldemar, wezwany przez Lucię, poszedł do sali jadalnej, gdyż pani Elzonowska chciała go widzieć.
Duży stół, przykryty obrusem holenderskim, z wytkanym na środku herbem Michorowskich, zastawiony był do kolacji. Po brzegach stały talerze z pysznej porcelany, malowanej w nikłe wzory, jak żołnierze w galowych mundurach. Obok na podstawkach spoczywały z godnością srebrne noże, widelce i wydatne kształty łyżek deserowych. Po drugiej stronie sterczały sztywne serwety, niby budki szyldwachów70, z ciemniejszymi plasterkami chleba wewnątrz. Kryształowe kosze z owocami, szklanki, kieliszki, parę wspaniałych bukietów uzupełniało zastawę. Przy każdym nakryciu leżały wiązanki kwiatów. Kwiaty rozrzucone po stole nadawały mu wygląd majowy.
Kamerdyner Jacenty i młodsi lokaje w czarnych frakach, zdobnych w złote guzy, z pąsowymi kamizelkami, oraz lokaj księżnej Podhoreckiej w żółtej kurtce liberyjnej krzątali się pomiędzy głównym stołem a kredensem i bocznym stolikiem, gdzie stały kompoty.
Na ścianach świeciły białe kule lamp, nad stołem zwieszony brązowy żyrandol, promieniejący ognikami kryształowych sopli, lał światło na srebra i kryształy. Kwiaty w tej powodzi, nabierając życia, pachniały odurzająco.
Do sali weszła pani Idalia z ordynatem i rzekła do niego po francusku:
— Pierwsze miejsce zajmą księżna z ojcem, który ją poprowadzi. Reszta osób niech się sama dobiera. To nie obiad proszony. Może być swoboda. Ale ty, Waldy, powinieneś podać ramię Ćwileckiej. W takim razie jej mąż mnie poprowadzi.
Waldemar, niezmiernie wesoły, odrzekł:
— Czyli że dla mnie przeznacza ciocia kopalnię diamentów. Zamieniłbym ją z ochotą na jedną tylko perłę...
— Nie żartuj. Wiem, o kim mówisz... Dziwię się, że cię tak zajmuje ta dziewczyna.
Waldemar ściągnął brwi.
— Myślałby kto, że ciocia mówi o swej pannie służącej. Panna Stefania nie jest z tych, które można zbałamucić — odparł podrażniony.
— Ale po takim wystąpieniu, jak twoje dzisiejsze, może myśleć, że jest czymś nadzwyczajnym. Moja prezentacja wystarczała. Twój wyskok był zbyteczny.
— Ja na tę kwestię inaczej się zapatruję. Zresztą od razu widać, z kim się ma do czynienia. Zwłaszcza ciocia nie powinna o niej mówić w ten sposób, choćby ze względu na Lucię.
— Wymowny jesteś, mój drogi — sarknęła pani Idalia — lecz ostrzegam cię, że mogą wyniknąć plotki. Sama słyszałam jakieś niedorzeczne domysły Lory.
— Och, pani „hrabina” może opowiadać, co chce. Niewielu znajdzie chętnych słuchaczy. Niech jej ciocia powie, aby nie próbowała robić przy mnie swych domysłów, bo wówczas nawet jej wyimaginowany hrabski majestat nie zamknąłby mi ust.
— Jak to wyimaginowany?
— No, chyba nie potrzebuję wykładać cioci o istotności tytułu Ćwileckich. Wiedzą o nim wszyscy, zwłaszcza ich własne karety z koronami i stary kamerdyner, który się bardzo zdziwił, gdy mu wsadzili na guzy liberyjne dziewięć pałek71. Wszystkie herbarze i kroniki milczą o tym tytule wcale nieuprzejmie.
Pani Idalia zacięła usta.
— Idziemy do salonu, zaraz podają.
W salonie do Stefci podeszła hrabina Ćwilecka, usiadła na stylowym foteliku i popatrzała na Stefcię z wysoka.
— Pani skąd pochodzi? — spytała sztywnym tonem.
— Z Królestwa, pani hrabino.
— Jak dawno pani zajmuje się nauczycielstwem?
— To moje pierwsze i ostatnie miejsce.
— Tak, pierwsze? I bratowa powierzyła pani Lucię? C’est une absurdité!72
Młoda nauczycielka poczerwieniała.
— Widocznie potrafiłam wzbudzić zaufanie — odrzekła z uśmiechem.
— Ileż pani ma lat?
Stefcia spojrzała na hrabinę zdumiona.
—
Uwagi (0)