Ciemności kryją ziemię - Jerzy Andrzejewski (gdzie można czytać za darmo książki .TXT) 📖
Ciemności kryją ziemię — powieść Jerzego Andrzejewskiego, wydana w roku 1957. Osadzona w czasach hiszpańskiej inkwizycji, opisuje mechanizmy władzy, sprzeciwu wobec jej brutalnego i niemoralnego charakteru, a wreszcie — osadzania się i coraz sprawniejszego funkcjonowania jednostki w strukturach przemocy. Główny bohater, zakonnik Diego Manente, początkowo żarliwy przeciwnik stosowanych przez inkwizycję metod, zostaje przyjęty na sekretarza przez Tomasa Torquemadę, zwierzchnika tej złowrogiej instytucji. Podejmując tę decyzję, Torquemada okazuje się wnikliwym psychologiem, bowiem Diego, mimo początkowych wątpliwości, szybko przechodzi na stronę opresyjnego systemu.
Niezależnie od historycznego sztafażu, a nawet stylizacji na średniowieczną kronikę, Ciemności kryją ziemię to w istocie przypowieść o władzy i przemocy, nawet nie tyle uniwersalnej, ile tej najbliższej momentowi powstania książki — stalinowskiej.
- Autor: Jerzy Andrzejewski
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Ciemności kryją ziemię - Jerzy Andrzejewski (gdzie można czytać za darmo książki .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Jerzy Andrzejewski
Torquemada milczał, lecz fray Diego bez zmieszania wytrzymał jego spojrzenie.
— Czy wiesz, mój synu — powiedział wreszcie czcigodny ojciec — iż czujność wymaga, aby każde oskarżenie zostało sprawdzone?
— Wiem, ojcze.
— Żadne nie może być zlekceważone i ktokolwiek kieruje przeciw drugiemu człowiekowi choćby cień zarzutu, musi sobie zdawać sprawę, iż jeszcze winy nie udowadniając, stwarza przecież prawdopodobieństwo jej istnienia.
— Wiem o tym, ojcze.
— Przemyślałeś swoje oskarżenie?
— Tak, ojcze, przemyślałem je bardzo dokładnie.
— A zatem?
— Myślę o kapitanie twoich domowników, ojcze.
Torquemada nie wydawał się zdziwiony, pobłażliwie się tylko uśmiechnął.
— Wysoko sięgasz oskarżeniem, mój synu. Pan de Sigura cieszy się sławą nieskazitelnego chrześcijanina i rycerza.
— Wiem, ojcze. Wydaje mi się wszakże, że jest równocześnie człowiekiem nadto zamykającym się w swych myślach.
— I to wszystko, co masz mu do zarzucenia?
Fray Diego milczał. Wówczas Torquemada wstał i położył dłoń na jego ramieniu.
— Człowiek jest istotą myślącą, mój synu.
— Tak, ojcze. Toteż nie czynię panu don Carlosowi zarzutu, że myśli, natomiast zaufaniem lękałbym się go obdarzać.
— Jednak?
— Sprawia wrażenie, jakby swoje myśli chciał tylko dla siebie zachować.
„Boże — pomyślał równocześnie — znasz moje intencje, wiesz, że to, co czynię, nie czynię z urażonej miłości własnej”.
— Czym cię obraził pan de Sigura? — spytał Torquemada.
Rumieniec pociemnił twarz Diega.
— Czym mnie obraził, ojcze? O, ojcze, nawet okazując mi milczącą pogardę, jakżeż mógłby mnie pan de Sigura obrazić, jeśli byłem z twego rozkazu kimś więcej niż samym sobą?
Padre Torquemada nic nie odpowiedział. Podszedł do okna i wsunął dłonie w rękawy habitu.
— Powinniście się posilić, czcigodny ojcze — powiedział cicho Diego. — Nie jedliście nic od wczorajszego południa.
„Boże — myślał Torquemada — czyż wolno mi zapomnieć, iż nie mam prawa uczynić nic takiego, co by czyste intencje tego chłopca mogło podać w wątpliwość? Czy ponad utwierdzenie młodej wiary istnieje coś ważniejszego? A w obliczu zła, które wszędzie może powstać, czy nie lepiej narazić się na pomyłkę wobec jednego człowieka niż na krótkowzroczne przeoczenie możliwości istnienia zła? Jakże zresztą może istnieć wina bez oskarżyciela? Tylko poprzez prawdę, która jest jedyna, możemy rozpoznać zaprzeczenie prawdy. Kto zatem stwarza winę? Oskarżający? Jeśli on, to czemu należy bardziej zawierzyć: oskarżeniu czy faktom, które bez oskarżenia nie mogą jeszcze posiadać znamion błędu?”
— Mój synu — powiedział.
— Tak, ojcze.
— Myślę, iż zrozumiałeś, co chciałem powiedzieć mówiąc, że każde oskarżenie wymaga sprawdzenia?
— Tak, ojcze.
— Idź więc i poszukaj pana don Carlosa. Każ go zbudzić, jeśli śpi. Powiedz, że chcę go widzieć.
Fray Diego uczynił ruch, jakby chciał coś powiedzieć, lecz nie rzekłszy nic, wyszedł z celi.
Dzień się rozjaśniał powoli, niskie chmury zalegające niebo przedłużały ciemność nocy. W głębi mroku biły poranne dzwony miejskich kościołów. Tu, pomiędzy murami Santa Maria la Antigua, trwała cisza.
Padre Torquemada stał przy oknie zamyślony, na koniec odwrócił się i podszedł do stołu. Nie sięgnął jednak po jedzenie. Podniósł dłoń, aby uczynić nad stołem znak krzyża, po czym wyciągnął spod habitu szkaplerz43, otworzył go i to, co w nim było, wsypał do dzbanka z winem.
Gdy niebawem pan de Sigura, poprzedzony przez brata Diega, wszedł do celi — czcigodny ojciec klęczał przy łóżku pogrążony w modlitwie. Stary rycerz przeżegnał się krótkim, żołnierskim ruchem i usunąwszy się pod ścianę czekał w milczeniu, aż Wielki Inkwizytor skończy modły. Po chwili padre Torquemada podniósł się. Fray Diego, bardzo blady, skierował ku niemu pytające spojrzenie.
— Zostań — powiedział czcigodny ojciec.
Po czym zwrócił się do pana don Carlosa.
— Pokój z tobą, szlachetny kapitanie.
Ten z szacunkiem skłonił głowę.
— I z tobą, czcigodny ojcze. Brat Diego powiedział, że chcieliście mnie widzieć. Czy macie dla mnie jakieś rozkazy?
— Żadnych. Raczej twojego doświadczenia i rady potrzebuję.
Bliżej okna przysunął ciężki fotel i tak usiadł, żeby twarz mieć w świetle.
— Rozmyślałem ostatnio nad wieloma sprawami — zaczął cicho, w skupionym zamyśleniu, jakby mówił do samego siebie. — Myślałem również i o tym, co powiedzieliście mi przed kilkoma dniami, jeszcze w Saragossie.
Pooraną ciemnymi bruzdami twarz pana de Sigura rozjaśnił blask prawie młodzieńczej żarliwości.
— Pamiętam, czcigodny ojcze. I nadal utrzymuję, że powinniście pozwolić, aby większą niż dotychczas przykładano troskę o bezpieczeństwo waszej osoby. Wrogowie...
— Tak mnie nienawidzą?
— Ojcze czcigodny, nienawiść wrogów...
— Wiem, masz słuszność. Istotnie, dopóki prawda nie zwycięży, możemy jej siłę mierzyć nienawiścią naszych wrogów.
— Jakżeż zatem mają cię wrogowie nie nienawidzić? Twoje życie, czcigodny ojcze...
— Słusznie. Nie sądź, mój synu, iż nie wiem, że z racji moich obowiązków właśnie na mnie spoczywa szczególny nakaz, abym wszystkie siły swego umysłu i ciała poświęcił budowie fundamentów pod dzieło Świętej Inkwizycji. Boże Wszechmogący, trzeba niestety powiedzieć, dzieło tak jeszcze w świecie chrześcijańskim nie umocnione, iż śmiało i bez obawy posądzenia nas o pychę możemy twierdzić, że my tutaj, w naszym Królestwie, stanowimy wzór jedyny i największej doniosłości, przekazując wszystkim innym katolickim narodom naukę naszych doświadczeń, jak ustanawiać porządek na ziemi oraz jakimi sposobami należy niszczyć opór wrogów.
— Niech Bóg czuwa nad naszym dziełem — powiedział wzruszonym głosem pan de Sigura.
Padre Torquemada podniósł obie dłonie.
— O to samo i ja się modlę. Dlatego, mój synu, chętnie się przychylam do twoich uwag. Istotnie, nie wolno mi zaniedbać żadnych środków zapewniających bezpieczeństwo.
— Ojcze czcigodny, możesz zawsze liczyć na mnie i na moich żołnierzy. Pozwól mi jednak, ojcze, powiedzieć, miałbym spokojniejsze sumienie i mój honor rycerski byłby mocniej ugruntowany, gdybym wszelkie zarządzenia, szczególnie te, które odbiegają od ustalonego dotychczas porządku, otrzymywał z twoich, ojcze, ust bezpośrednio. Wybacz, ojcze, że o tym mówię. Nie mam powodów przypuszczać, aby obecny tu brat Diego nie przekazał mi wiernie twoich zaleceń. Przyznaję jednak, iż zdumiony ich surowością pomyślałem: „Boże wielki, jeśli tu, w miejscu uświęconym obecnością Boga, nie ma dla ciebie bezpieczeństwa, to gdzież ono jest?”
— Nigdzie! — powiedział twardo Torquemada. — Wielebny ojciec d’Arbuez nie zginął w miejscu uświęconym obecnością Boga?
Stary rycerz pochylił głowę.
— Jestem tylko żołnierzem i niekiedy trudno mi ogarnąć rozmiary podstępu. Kiedy jesteś, ojcze, wśród swoich domowników i ja czuwam nie opodal, wtedy mam pewność, że jesteś bezpieczny.
— Myślisz, że i pomiędzy nas nie potrafi się wślizgnąć wróg? Są tacy, których nie zwalczysz przy pomocy miecza. Spójrz choćby na ten posiłek. Któż może wiedzieć, czy wróg nie ukrywa się w nim właśnie?
Pan de Sigura pobladł. Podniósł rękę do czoła i zmęczonym ruchem przesunął po nim dłonią. Spytał cicho:
— Przypuszczasz więc, czcigodny ojcze?
Na to odpowiedział Torquemada:
— Tylko wtedy w należyty sposób zabezpieczymy się przed wrogiem, jeśli podejrzeniami wyprzedzać będziemy jego działanie. Wszystko jest możliwe. A zatem, abyśmy sobie nie mieli nic do wyrzucenia, niech odtąd nasze posiłki stale kontroluje człowiek przez ciebie oczywiście wyznaczony, pobożny, a nade wszystko rozumiejący, co w tej sprawie znaczy milczenie.
— Nie sądzisz, ojcze, że ten obowiązek do mnie powinien należeć?
— Nie, mój synu — odparł Torquemada. — Zbyt blisko stoisz mojej osoby, abyś się miał narażać choćby na cień niebezpieczeństwa. Wystarczy, jeśli uczynisz to raz jeden, dzisiaj. I niech to będzie uznane tylko za akt symboliczny wynikający z twojej godności.
— Ojcze mój! — powiedział pan de Sigura z akcentem rozterki.
Padre Torquemada podniósł powieki, jego oczy pełne były troski i znużonego smutku.
— Spowiadałem się dzisiejszej nocy i jeszcze nie zdążyłem przystąpić do Pańskiego Stołu.
Czcigodny ojciec podniósł dłoń i uczynił nad panem don Carlosem znak krzyża.
— Rozgrzeszam cię więc, mój synu, ponieważ to, co chcesz uczynić, czynisz z prawdziwej wiary i dla jej umocnienia.
— Niech Bóg zachowa cię dla nas przez długie lata, mój ojcze — powiedział pan de Sigura.
Po czym podszedł do stołu i ruchem człowieka nie przywiązującego wagi do jedzenia sięgnął po chleb i ser, do kubka zaś nalał wina. Wypił je z tym samym nieuważnym pośpiechem, odstawił puchar i wówczas, gdy sięgał po chleb — pobladł, dreszcz nim wstrząsnął, poderwał więc rozwarte, lecz już sztywniejące palce do gardła i równocześnie z krzykiem, który uwiązł mu w porażonej krtani, zachwiał się, raz jeszcze, nieporadnie coś bełkocąc, usiłował się podźwignąć, lecz w tej samej sekundzie, z oczyma uderzonymi ślepotą, zwalił się swym wysokim ciałem na stół, ten się gwałtownie pod jego ciężarem przechylił i wtedy stało się, że wśród brzęku i klekotu spadających naczyń pan de Sigura upadł na ziemię, twarzą do kamiennej posadzki.
— Boże! — krzyknął z mrocznego kąta celi fray Diego.
Nastała cisza. Po chwili padre Torquemada powiedział:
— Mój synu.
Fray Diego, skulony pod ścianą, przysłonił dłońmi twarz.
— Mój synu — powtórzył czcigodny ojciec — istotnie stała się rzecz straszna, ale ten człowiek stoi już przed najwyższym sądem i tylko jeden Bóg zna w tej chwili odpowiedź na pytanie: zbrodniarz to czy nieszczęsna ofiara zbrodni? Prośmy Boga, abyśmy i my tę prawdę poznali.
Fray Diego, drżący, z twarzą poszarzałą, przypadł do kolan Wielkiego Inkwizytora.
— Ojcze mój, błagam cię, pozwól mi wrócić do mego klasztoru. Przyznaję, urażona miłość własna skłoniła mnie do potępienia tego człowieka, lecz skąd mogłem wiedzieć, że moje oskarżenie aż tak daleko sięga? Za wysoko mnie, ojcze, wyniosłeś. Przeraża mnie nędza ludzkiej natury. Pozwól mi być sobą, ojcze. Jestem małym człowiekiem, który tylko w ciszy i w spokoju potrafi służyć Bogu.
Padre Torquemada położył dłoń na jego głowie.
— Cóż jest ciszą i spokojem?
— Nie wiem, ojcze. Wiem tylko, że przeraża mnie ogrom straszliwego zła.
— I sądzisz, że można uciec od tego, co się już poznało?
— Ojcze, ty najlepiej wiesz, że to, co zdążyłem poznać i zrozumieć, jest tylko drobną cząstką pełnej prawdy.
— Jej się tak lękasz?
— Za wysoko chcesz mnie, ojcze, poprowadzić.
— Prawdy o naturze ludzkiej lękasz się?
— Ojcze mój!
— Istotnie strach przed tą prawdą tobą kieruje? Obawa przed pełnym ogarnięciem i zrozumieniem ludzkich występków?
Fray Diego podniósł udręczoną twarz.
— Masz słuszność, ojcze. Mojej nienawiści i mojej pogardy przede wszystkim się boję.
— Nieprawda!
— Tak, mój ojcze.
— Kłamiesz albo tchórzliwie chcesz oszukać samego siebie. Nie, nie pogardy i nienawiści się boisz, lecz miłości.
— Miłości?
— Czymże jest pogarda i nienawiść zła? Czyż nie są obie zbrojnymi ramionami miłości dobra?
— Ojcze mój, przecież nie źródło, lecz rzeka, która czerpie z niego swoje siły, bywa straszna i groźna.
— Znów się mylisz. I jak naiwnie! Rzeki istotnie bywają groźne i wiele mogą wyrządzić spustoszeń, jednak nie dzięki swym źródłom, lecz dlatego, że ich wody zasilane są przez deszcze oraz topniejące w górach śniegi.
— A myślom i uczuciom płynącym z miłości, ojcze, czyż także nie zagraża wtargnięcie rzeczy obcych jej naturze? Jakąż mogę mieć pewność, iż powodowany44 umiłowaniem dobra obronię się przed postępkami, które są jemu przeciwne? Czyż potrafię przewidzieć, dokąd mnie mogą zaprowadzić nienawiść i pogarda?
— Owszem, możesz to przewidzieć. Zaprowadzą cię nie dalej i nie głębiej, niż potrafi sięgnąć twoja miłość. Będzie ona jednolita i mężna, taką się też stanie twoja nienawiść grzechu. Na kruchą i chwiejną stać cię tylko miłość, nie innymi będą twoje uczucia nienawiści i pogardy. Niestety, mój synu, wielkiej miłości się lękasz. Boisz się jej siły, jej zasięgu, a nade wszystko jej naglących i nieodpartych wymagań. Przed miłością chcesz uciec. Uciekaj zatem. Wracaj do swego klasztoru. Nie będę cię zatrzymywać.
— Zawiodłeś się na mnie, ojcze — szepnął Diego.
Torquemada znów dotknął dłonią jego pochylonej głowy.
— Spójrz mi w oczy.
— Tak, ojcze.
— Obawiam się, mój synu, że to, co ja w swym omylnym sądzie mógłbym ci powiedzieć teraz, kiedyś, już nieomylnie, powie Bóg.
Oczy Diega zaszły łzami.
— Ojcze mój, nie w potęgę miłości wątpię, lecz w swoje siły.
— Naiwny głuptasie! A w co byś wątpił, gdybyś na moje stygnące ciało patrzył w tej chwili?
Diego zadrżał.
— Ojcze, moje intencje nie były czyste.
— A ich następstwa? Czemu według skutków nie mierzysz swoich intencji? Sądzisz, że fakty zawodniejsze są od twoich zmęczonych myśli? Doprawdy, i ja ci to mówię, tylko z wielkiej miłości może się zrodzić tak nagły błysk czujnego pogotowia, jaki tobie był dany.
Łzy spływały po policzkach Diega.
— Ojcze mój, istotnie była to miłość?
Torquemada pochylił się nad klęczącym.
— Mój synu, moje dziecko... jest w tobie więcej chrześcijańskiej miłości, niż przypuszczasz.
— Czemu więc w siebie zwątpiłem?
— W prawdę zwątpiłeś.
— Ojcze, przysięgam, moja wiara...
— Miłość i prawda nie są jednością?
— Tak, ojcze.
— Myśl więc do końca. Zwątpiłeś w swoje siły? A cóż jest ich źródłem? Miłość służąca prawdzie i z nią jednoznaczna. Jakże więc, wierząc prawdzie, ty, jej nosiciel, możesz wątpić w siebie? Czyż nie ona stanowi niewyczerpane źródło ludzkich sił? Dopiero kiedy w nią poczyna człowiek wątpić, przychodzi zwątpienie i w siebie.
Fray Diego podniósł głowę, był blady, lecz oczy miał już suche.
— Nie chciałem, ojcze, świadomie kłamać.
Uwagi (0)