Stalky i spółka - Rudyard Kipling (książki w bibliotece .TXT) 📖
Kipling przenosi czytelnika w realia XIX-wiecznej angielskiej szkoły z internatem dla chłopców.
Tytułowy Stalky i jego przyjaciele przeżywają wiele zabawnych, a także dających do myślenia przygód, pokazują młode lata chłopców w świecie, który dla współczesnych nastolatków jest zupełnie obcy. Opowieść o Stalkym i jego kolegach pokazuje jednak, że skłonność do psot, ciekawość świata i przyjacielska solidarność u młodzieży są uniwersalne.
Stalky i spółka to utwór z 1899 roku, inspirowany szkolnymi wspomnieniami autora, ukazujący zarówno przygody chłopców, jak i wartości wychowawcze, ale także autorytaryzm ówczesnych szkół. Kipling zasłynął przede wszystkim jako autor Księgi dżungli, jego twórczość była kierowana głównie do młodzieży.
- Autor: Rudyard Kipling
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Stalky i spółka - Rudyard Kipling (książki w bibliotece .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Rudyard Kipling
— Jeszcze by też! — odezwał się Stalky. — Skąd miał być dowód, skoro ja sam właziłem na dach i rzucałem mu te ścierwa przez komin wprost do jego kominka! Ale słuchajcie! Rzecz w tym, czy możemy sobie teraz pozwolić na wojnę domową?
— Mną się nie krępujcie! — oświadczył Beetle. — King twierdzi, że ja i tak przekroczyłem już wszelkie granice!
— Co, ty! — odpowiedział Stalky lekceważąco. — Ty, stara babo, do wojska nie idziesz! Ale ja nie chciałbym, żeby mnie wylano — a stary zaczyna na nas też już krzywo patrzeć...
— Guzik! — rzucił M’Turk. — Stary nie wylewa nigdy, chyba tylko za jakieś świństwo albo za kradzież. Ale zapomniałem wam powiedzieć: ty i Stalky jesteście złodzieje — prawdziwi włamywacze.
Goście aż jęknęli, ale Stalky z błogim uśmiechem zaczął im tłumaczyć, w czym rzecz.
— Fajno! Widzicie, ten pędrak Manders młodszy widział, jak Beetle i ja otwieramy kufer M’Turka w sypialni, zeszłego miesiąca, kiedyśmy to wzięli jego zegarek. Naturalnie, gwizdek Manders nafagasował42 Masonowi, zaś Mason paląc się do tego, żeby nam zapłacić za szczury, dał się zbujać.
— I wtedyśmy go dostali! — rzekł M’Turk pieszczotliwie. — Traktowaliśmy go bardzo elegancko, ponieważ był nauczycielem w naszej szkole nowym i pragnął pozyskać zaufanie chłopców. No, i z tego, co zobaczył, wyciągnął, niestety, bardzo smutne wnioski. Stalky był u niego, błagał go, udawał, że się strasznie boi i przysiągł mu, że rozpocznie nowe życie, jeśli mu Mason wybaczy i jakiś czas poczeka — ale Mason nie chciał. Powiedział, że musi pofagasować o wszystkim staremu.
— Mściwy gad! — odezwał się Beetle. — A wszystko przez te szczury! Wtedy i ja zacząłem go błagać, a Stalky wyznał, że dopuszczał się regularnie kradzieży przez sześć lat od samego początku, jak tylko przyszedł do szkoły i że ja go tego nauczyłem à la Fagin. Mason aż pozieleniał z radości. Był pewny, że już się mu nie wymkniemy.
— To bajkowe! Jak babcię kocham! — wykrzyknął Dick IV. — A myśmy o tym nie wiedzieli!
— Pewnie, że nie. Mason się tym nie chwalił. Spisał wszystkie nasze zeznania na urzędowym papierze ze stemplem. Było tam wszystko, w co tylko mógł uwierzyć.
— A potem zaniósł to staremu, rozumie się nie bez mówki ze swej strony. Miało ci to około czterdziestu stron — mówił Beetle. — Sam mu pomagałem.
— I cóż dalej, wariaci wściekli? — zapytał Ebenezar.
— Stary nas zawołał do siebie. Stalky poprosił o przeczytanie „zeznań”, ale stary rzucił je do kosza, a nam dał po osiem kijów — odlewanych — za bezczelne zbujanie nowego nauczyciela. Widziałem, jak mu się trzęsły ramiona, kiedyśmy wychodzili. Czybyście pomyśleli — rzekł po chwili zastanowienia — że na następnej lekcji Mason nie mógł na nas spojrzeć, żeby się nie zaczerwienić? A my trzej gapiliśmy się na niego, że aż dygotał. To okropnie wrażliwy gad.
— On czytał Eryka43 — odezwał się M’Turk — wobec czego daliśmy mu Św. Winifreda44 czyli Życie w kolegium. Oni tam wciąż puszczają wszystko, co mogą ukraść w szkole św. Winifreda, o ile się nie modlą lub nie urzynają po szynkach. To było przed tygodniem i stary wścieka się trochę na nas. Nazwał to konstruktywnym łajdactwem. Stalky to wszystko wymyślił.
— Nie ma najmniejszego sensu żreć się z nauczycielem, dopóki się nie jest pewnym, że się go może wykiwać i zrobić z niego durnia — rzekł Stalky wyciągnięty wygodnie na dywanie przed kominkiem. — Mason nie znał Numeru Piątego — dziś już wie, z kim ma do czynienia, oto wszystko. A teraz moi drodzy słuchacze — Stalky podkurczył pod siebie nogi, usiadł i zwrócił się do całego towarzystwa — czeka nas bój z tym niezłomnym, upartym Kingiem. Na całe mile zboczył ze swej drogi, byle tylko wywołać z nami konflikt. — Tu Stalky spuścił na twarz swą czarną jedwabną maskę i mówił tonem sędziego wydającego wyrok śmierci. — Krzywdził Beetle’a, M’Turka i mnie, privatim i seriatim, wszystkich razem i każdego z osobna, jak i gdzie mógł nas dopaść. Ale teraz znieważył cały Nr 5 w sali muzycznej, w dodatku w obecności tych podobnych do pomocników fryzjerskich mamusinych synków z Nr. 93! Chłopcy, my mu musimy dać taką szkołę, żeby krzyczał capivi!
Lektura Stalky’ego nie obejmowała ani Browninga, ani Ruskina.
— A oprócz tego — dorzucił M’Turk — on jest obrzydliwy filister, wywieszacz koszów. Nosi krawat w kratkę. Ruskin mówi, że człowiek, noszący krawat w kratkę, musi być na wieki potępiony.
— Brawo M’Turk! — wykrzyknął Tertius. — Ja myślałem, że to tylko zwykłe bydlę!
— On jest bydlę, rozumie się, ale to jeszcze gorsze. On ma zawieszony w swoim oknie kosz porcelanowy z niebieskimi wstążeczkami i czerwonym kotkiem i w tym koszu sobie hoduje muszkat. Pamiętacie? Kiedy to dostałem wszystkie te stare rzeźby dębowe z kościoła bidefordzkiego, jak go restaurowano (Ruskin mówi, że kto restauruje jakiś kościół, jest skończonym pacerem!), i pozalepiałem je tu klajstrem — otóż widzicie, nadszedł King i zaczął pytać, czy ja tego nie zrobiłem przy pomocy piły otworowej! To król wywieszaczy koszów!
Tu czarny od atramentu wielki palec M’Turka zwrócił się ku dołowi, jak gdyby nad jakąś urojoną areną, pełną zbroczonych krwią Kingów.
— Placetne45, dziecię szlachetnej rasy? — zawołał do Beetle’a.
— Cóż? — zaczął Beetle z wahaniem. — To potomek Beliala, ale ja przecie dam mu jakąś szansę. Widzicie, zawsze przecie mogę mu kazać tańczyć, tak jak mi się w jakimś nowym wierszu zagrać podoba. Pofagasować staremu nie może, bo się przez to jeszcze bardziej ośmiesza. (Stalky ma słuszność). Ale niech i on ma jakąś szansę.
Beetle otworzył leżącą na stole książkę, przejechał palcem stronicę i zaczął na chybił trafił:
— To nie ma sensu. Weź co innego — rzekł Stalky.
— Zaczekaj chwilkę; ja wiem, co jest dalej! — M’Turk czytał przez ramię Beetle’a:
— Rany moje! Co za wyrok!
— Nie rozumiem z tego ani słowa — rzekł Stalky.
— Tym gorzej dla ciebie! Zrozumiejże! — tłumaczył mu M’Turk. — Tych sześciu drabów udusiło cara, a ponieważ szarfy były miękkie, śladów na szyi nie było. Actum est46 z Kingiem.
— I w dodatku to on sam dał mi tę książkę! — odezwał się Beetle, oblizując wargi:
A potem ni stąd, ni zowąd:
— Właśnie wraca z obiadu! — rzekł Dick IV, spojrzawszy przez okno. — Manders młodszy idzie z nim razem.
— Istotnie, najbezpiecznejsze dla Mandersa młodszego w tej chwili miejsce — zauważył Beetle.
— Teraz lepiej, żebyście się już wynosili — rzekł Stalky grzecznie do swych gości. — Po co się macie mieszać do tej awantury. Prócz tego — my nie potrzebujemy świadków.
— Czy zaczynacie natychmiast? — zapytał Aladyn.
— Natychmiast, jeśli nie prędzej! — odpowiedział Stalky, skręcając gaz. — Twarde, uparte chłopisko, ten King. Ale my go nauczymy wołać capivi! No, dalej, Antki!
Towarzystwo pełne oczekiwania wycofało się do swego własnego, czystego i obszernego pokoju.
— Kiedy Stalky’emu zaczynają nozdrza latać jak koniowi — mówił Aladyn do Cesarza Chińskiego — to znaczy, że jest na ścieżce wojennej. Ciekawy jestem, jak się to skończy?
— King dostanie szkołę — odpowiedział cesarz. — W ogóle, z Nr. 5 żartów nie ma!
— Swoją drogą zastanawiam się nad tym, czy ja to mam przyjąć urzędowo do wiadomości, czy nie — rzekł Ebenezar, który przypomniał sobie naraz, że jest prefektem.
— To nie nasz interes, Kiciu. A prócz tego, gdybyś to zrobił, mielibyśmy w nich wrogów, a wtedy już nie można by wytrzymać — mitygował go Aladyn. — Oho, już zaczynają!
Zachodnioafrykański bęben zahuczał we wszystkich wyjściach i sieniach. Numerowi Piątemu zakazano powoływać do życia tę maszynę na odległość donośności głosu od liceum. Wbrew temu zakazowi głęboki, miażdżący grzmot napełnił korytarze, kiedy M’Turk i Beetle z właściwą sobie znajomością rzeczy zaczęli masować środek bębna. Grom ten zmienił się wkrótce w dźwięk trąb — dzikich trąb, nawołujących do pościgu, po czym, gdy M’Turk zaczął uderzać w jedną stronę, gładką od krwi ofiar, przeszedł w urywane, porykujące wycie, jakie wydaje raniony goryl w swej ojczystej puszczy. Nastąpił natychmiast wybuch gniewu Kinga — zbiegł po trzy schody na raz na górę z suchym szelestem ubrania. Podsłuchujący Aladyn i towarzysze pisnęli z emocji, kiedy drzwi z hałasem otwarto. King wtoczył się w ciemności, przeklinając koncertantów w imię Beliala i wszystkich bogów spokoju.
— Wyrzuceni na tydzień z pracowni — rzekł Aladyn, zaglądając przez uchylone drzwi. — „Klucz od pracowni przynieść w ciągu pięciu minut. Brutale, barbarzyńcy, dzikusy, smarkacze!” Jest bardzo zirytowany. „Arrah, Patsy, dziecka patrz!” — zanucił szeptem i wisząc u klamki, wykonał niedosłyszalny taniec wojenny.
King natychmiast zbiegł na dół i Beetle wraz z M’Turkiem zapalili gaz, aby naradzić się ze Stalky’m. Ale Stalky zniknął.
— Zdaje się, że to jeszcze nie koniec — mówił Beetle, zbierając swe książki i pudełko z przyrządami do geometrii. — W każdym razie tydzień we wspólnej sali to żaden zysk.
— Pewnie, ale czy nie widzisz, że Stalky’ego tu nie ma, cymbale jeden? — rzekł M’Turk. — Zanieś klucz i udawaj, że jesteś bardzo zmartwiony. King będzie cię tylko piłował przez jakieś pół godziny. Ja tymczasem będę czytał w niższej sali wspólnej.
— Zawsze ja! — jęknął Beetle.
— Poczekaj, zobaczymy, co będzie dalej! — dodawał mu otuchy M’Turk. — Ja sam nie wiem, czego Stalky chce, ale on wie, co robi. Idź i ściągnij na siebie ogień Kinga. Ty jesteś już do tego przyzwyczajony.
Ledwo klucz przekręcił się w drzwiach, podniosło się powoli wieko skrzyni na węgiel, stojącej pod oknem, a służącej za fotel. Ciasna to była kryjówka nawet dla tak giętkiego chłopca jak Stalky, który musiał w niej siedzieć z głową między kolanami i z brzuchem przy prawym uchu. Z szuflady stołu wyjął starą procę, garść śrutu i drugi klucz od pracowni, potem podniósł po cichu okno i ukląkł przy nim, z twarzą zwróconą ku gościńcowi, drzewom poruszanym wiatrem, ciemnej równi królikami i białej linii fal kłębiących się wzdłuż płaskiego brzegu. Z daleka, z biegnącego urwistym wąwozem dewonszyrskiego gościńca słychać było chrapliwy pogłos rogu pocztyliona. Był w tym cień melodii, jak gdyby wiatr w butelce od wina próbował śpiewać: „Tak to jest w naszej armii”.
Stalky uśmiechnął się zaciśniętymi wargami i rozpoczął ogień z wielkiej odległości; stara szkapa aż się wykręciła w zaprzęgu.
— Ta co je, du chulery? — zawołał Króliczy Bobek głosem przerywanym przez czkawkę.
Znowu śrut ze złośliwym skomleniem gwizdnął przez zetlałe boki płóciennej budy.
— Habet47! — mruknął Stalky, kiedy Króliczy Bobek klął w cierpliwą noc, przysięgając, że widzi przeklętego studenta, który go tak podstępnie napadł.
*
— I tak — mówił King swym mózgowym głosem do Beetle’a, nad którym się znęcał w obecności Mandersa młodszego, wiedząc dobrze, jak ucznia piątej klasy boli, gdy się go wyśmiewa przed mikrusami — i tak, mistrzu Beetle, mimo wszystkich naszych wierszy, którymi się tak pysznimy, jak tylko ośmielimy się wejść w konflikt, choćby z tak nic nieznaczącym przedstawicielem władz szkolnych, jak na przykład ja, wylatujemy ze swej pracowni, czy tak?
— Tak jest, prosz pampsora! — odpowiedział Beetle z baranim uśmiechem na twarzy i wściekłością w sercu. Był już bliski utraty wszelkiej nadziei, ale pocieszał się jeszcze dobrze uzasadnioną wiarą, że Stalky nigdy nie jest tak niebezpieczny, jak wówczas, gdy go nie widać.
— Nikt się nie prosi ani o krytykę, ani o uznanie. Otóż — zostaliśmy wydaleni ze swej pracowni zupełnie jak pierwszy lepszy Manders minor48. To trudno! Nie jesteśmy niczym innym jak tylko smarkatymi sztubakami i musimy być odpowiednio, jako tacy, traktowani!
Beetle nadstawił uszu, bo Króliczy Bobek klął na gościńcu bez pamięci i niektóre jego wyzwiska trafiły przez lufcik do pokoju. King wierzył w wentylację. Podszedł ku oknu majestatyczny, jak zwykle, w czarnym ubraniu, zupełnie widoczny w świetle gazu.
— Ja ci widzy! Ja ci widzy! — ryczał Króliczy Bobek rozwścieczony widokiem wroga — znowu salwa śrutu z ciemności na górze. — Ty, ty, z tą długą trąbą, żebrak kaprawy! Ta ty za stary na takie psie figle — aj! ja ci mówim, weź okład na swój nochal, weź okład na swój długi nochal!
A w Beetle’u serce aż zamarło. Gdzieś, w jakiś sposób, wiedział to już na
Uwagi (0)