Darmowe ebooki » Powieść » Manekin trzcinowy - Anatole France (internetowa czytelnia książek TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Manekin trzcinowy - Anatole France (internetowa czytelnia książek TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Anatole France



1 ... 3 4 5 6 7 8 9 10 11 ... 21
Idź do strony:
starego sylena na ośle wśród nimf. Rzeźba ta była jedyną pozostałością wewnętrznej dekoracji pałacu zbudowanego za Ludwika XV, w epoce, kiedy styl francuski starał się być starożytnym. Celu tego szczęśliwie nie osiągnął, lecz nabył czystości, siły, wytworności, szlachetności; tymi zaletami odznaczają się szczególniej plany architekta Gabriela. Pałac Pauquet de Sainte-Croix był dziełem ucznia tego znamienitego budowniczego, lecz oszpecano go wytrwale. Jeśli przez oszczędność, by uniknąć trudu i wydatków, nie usunięto sylena i nimf, to przynajmniej, tak jak i całe schody, pomalowano płaskorzeźbę olejną farbą na kolor czerwonego granitu. Tradycja lokalna brała owego sylena za wizerunek poborcy Pauquet, który miał być najbrzydszym i najbardziej przez kobiety kochanym mężczyzną swego stulecia. W tej postaci boskiego starca, śmiesznej i wzniosłej zarazem, pan Bergeret, choć nie był wielkim znawcą sztuki, odnajdował typ uświęcony przez dwie starożytności i Odrodzenie. Nie podzielał więc ogólnego błędu, jednak sylen otoczony nimfami mimowolnie przywodził mu na myśl owego Pauquet, który w tych samych murach, gdzie on, wiódł żywot ciężki i mozolny, używał wszystkich dóbr tego świata. Stojąc na schodach, rozmyślał:

„Finansista ten brał pieniądze od króla, a ten znów brał je od niego. Tak ustalała się równowaga. Nie należy jednak zanadto wychwalać finansów monarchii, skoro ostatecznie deficyt doprowadził do upadku tego systemu rządów. Ale to jest ważne, że król był wtedy jedynym właścicielem dóbr ruchomych i nieruchomych w państwie. Każdy dom należał do króla i na znak tego poddany, który domu używał, umieszczał herby królewskie na tarczy swego domowego ogniska. Więc gdy Ludwik XIV posyłał srebra stołowe swych poddanych do mennicy i opłacał nimi koszty wojenne, występował nie jako zdzierca, lecz jako właściciel. Kazał przetapiać nawet przedmioty ze skarbców kościelnych i czytałem niedawno, że kazał był zabrać wota z kościoła Najświętszej Panny z Liesse w Pikardii, między innymi złotą pierś, którą za cudowne uleczenie złożyła tam królowa Polski. Wszystko należało do króla, to jest do państwa. Ani socjaliści żądający dziś unarodowienia własności prywatnej, ani właściciele pragnący własność tę zachować nie spostrzegają, że unarodowienie takie byłoby pod pewnym względem powrotem do dawnego systemu. Doznaje się zadowolenia filozoficznego na myśl, że rewolucji dokonano właściwie dla nabywców dóbr narodowych i że Deklaracja Praw Człowieka stała się kartą przywilejów dla posiadaczy.

Ten Pauquet, który sprowadzał tu najładniejsze dziewczyny z teatru, nie był kawalerem orderu Świętego Ludwika. Dziś byłby komandorem Legii Honorowej, a ministrowie finansów przychodziliby do niego po rozkazy. Pieniądze dawały mu rozkosze życia, teraz dałyby mu również zaszczyty. Bo pieniądz stał się rzeczą zaszczytną. To nasze jedyne teraz szlachectwo. Zniszczyliśmy wszelkie inne dlatego tylko, by na ich miejsce postawić to nowe szlachectwo, najbardziej zdolne do ucisku, najbezwstydniejsze i najpotężniejsze ze wszystkich”.

Tu pana Bergeret z jego rozmyślań wyrwała gromada mężczyzn, kobiet i dzieci wychodzących od pana Reynaud. Domyślił się, że byli to ubodzy krewni, którzy przyszli staruszkowi życzyć Nowego Roku; zdawało mu się, że spod ich nowych kapeluszy dostrzega wydłużone miny. Szedł dalej schodami, gdyż mieszkał na trzecim piętrze, które, wyrażając się stylem XVII wieku, chętnie nazywał „trzecią izbą” i dla objaśnienia tego wyrazu, który wyszedł z użytku, chętnie przytaczał wiersze La Fontaine’a:

Choć pilnie hołysz nauki się ima. 
Wciąż w „trzeciej izbie” mieć będzie mieszkanie, 
Odzież ma w czerwcu, jakby była zima, 
A za lokaje własny cień mu stanie24. 
 

Może nawet nadużywał tych wierszy i tego sposobu wysłowienia, bo do wściekłości doprowadzało to panią Bergeret, dumną, że mieszka w środku miasta, w domu zajętym przez lepsze towarzystwo.

— Idźmy — rzekł sam do siebie — do „trzeciej izby”.

Wyjął zegarek i stwierdził, że dopiero jedenasta. Zapowiedział swój powrót na południe, liczył bowiem, że spędzi godzinkę w księgarni Paillot. Ale zastał tam okiennice zamknięte. Niedziele i dnie świąteczne były dlań nieprzyjemne, bo w dnie te zamykano księgarnię. Nie mógł dziś jak zwykle odwiedzić Paillota i wskutek tego czuł się nieswojo.

Doszedłszy do trzeciego piętra, cicho wsunął klucz do zamku i zwykłym, nieśmiałym swym krokiem wszedł do jadalni. Był to pokój dość ciemny; pan Bergeret nie miał o nim wyrobionej opinii, ale pani Bergeret uważała go za pokój elegancki, gdyż nad stołem wisiała w nim brązowa lampa, kredens i krzesła były z rzeźbionego dębu, na mahoniowej półce stały filiżanki, a malowane fajansowe talerze zdobiły ściany. Gdy się wchodziło do jadalni z ciemnego przedpokoju, na lewo prowadziły drzwi do gabinetu, na prawo — drzwi do salonu. Pan Bergeret miał zwyczaj, wracając do domu, wchodzić do gabinetu; tam znajdował swoje pantofle, książki, samotność. Tym razem, bez powodu, bez pobudki, bez żadnej myśli, skierował się na prawo. Nacisnął klamkę, pchnął drzwi, postąpił krok i znalazł się w salonie. Ujrzał wtedy na kanapie dwie postacie ludzkie, splecione w pozie, która miała w sobie coś z miłości i coś z walki, a w istocie była pozą zmysłowej rozkoszy. Pani Bergeret miała głowę w tył odchyloną i ukrytą, ale wyraz jej uczuć widniał w czerwonych pończochach, całkowicie odsłoniętych. Pan Roux miał wyraz twarzy pełen napięcia, poważny, nieruchomy, maniacki, który nie myli nigdy, choć mało się ma sposobności, by go obserwować; zgadzał się z nim nieład jego ubrania. Zresztą wszystko zmieniło się w ciągu niespełna jednej sekundy. I pan Bergeret miał już przed oczyma dwie osoby zupełnie różne od tych, które zastał; dwie osoby zażenowane, dziwnie skrępowane, nieco komiczne. Myślałby, że się pomylił, gdyby nie to, że pierwszy obraz wyrył mu się w oczach z dokładnością i siłą równie niezwykłą, jak zdarzenie było nieoczekiwane.

Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
VI

Na widok tych dwojga in flagranti pierwszy odruch pana Bergeret był odruchem człowieka prostego, gwałtownego, odruchem dzikiego zwierza. Potomek długiego ciągu nieznanych przodków, wśród których z konieczności znajdować się musiały dusze brutalne i barbarzyńskie, dziedzic tych niezliczonych pokoleń ludzkich, antropoidów i dzikich zwierząt, od których pochodzimy wszyscy, profesor nadzwyczajny wydziału humanistycznego wraz z zarodkami życia odziedziczył instynkty niszczycielskie pradawnej ludzkości. Pod ciosem instynkty niszczycielskie ocknęły się. Pragnął krwi, chciał zabić pana Roux i panią Bergeret. Ale pragnął tego słabo i bez wytrwałości. Z dzikością jego było tak samo jak z czterema wilczymi kłami, które miał w ustach, jak z paznokciami, w które zbrojne były jego palce; pierwotna ich siła była znacznie osłabiona. Pan Bergeret zamierzał zabić pana Roux i panią Bergeret, ale myślał o tym powierzchownie. Był dziki i okrutny, ale tak umiarkowanie i przez czas tak krótki, że żaden czyn nie mógł wyniknąć z tego uczucia i nawet samo uczucie wskutek swej przelotności uszło uwagi obojga świadków, zainteresowanych w tym, by je spostrzec. Po chwili pan Bergeret przestał być istotą popędliwą, pierwotną, niszczycielską, nie przestał jednak być człowiekiem zazdrosnym i rozgniewanym. Przeciwnie, oburzenie jego wzrosło. W tym nowym stadium myśl jego nie była już tak prosta, stawała się społeczna. Niejasno przewijały się w niej szczątki starych nauk religijnych, fragmenty dekalogu, strzępy etyki, maksymy greckie, szkockie, niemieckie, francuskie i rozrzucone okruchy prawodawstwa moralnego. Wszystko to biło w jego mózg jak w krzesiwo i wzniecało w nim płomień. Poczuł się patriarchą, ojcem rodu wedle obyczaju rzymskiego, panem i sędzią. Powziął cnotliwą myśl ukarania winnych. Nie chciał już zabijać pana Roux i pani Bergeret przez instynkt krwiożerczy, chciał ich zabić przez poszanowanie sprawiedliwości. Wydał przeciwko nim wyroki hańbiące i straszne. Wyczerpał wszystkie surowości obyczajów średniowiecznych. Ten pochód przez wieki społeczeństw zorganizowanych był dłuższy niż pierwszy. Trwał całe dwie sekundy. Przez ten czas winni wprowadzili do swej pozycji zmiany na tyle dyskretne, żeby ich nie zauważono, i na tyle zasadnicze, by rodzaj ich stosunku zupełnie się przeistoczył.

Tymczasem idee religijne i moralne zupełnie się pomieszały w mózgu pana Bergeret: doświadczał on już tylko uczucia przykrości. Obrzydzenie jak fala brudnej wody zalewało płomienie jego gniewu. Trzy pełne sekundy upłynęły, a on nie uczynił nic i ciągle jeszcze był pogrążony w otchłani niezdecydowania. Wiedziony niejasnym instynktem, właściwym swemu charakterowi, zaraz z początku odwrócił wzrok od kanapy i utkwił go w stojącym obok drzwi stoliku. Stolik nakryty był oliwkową bawełnianą serwetą ze średniowiecznymi rycerzami w jaskrawych barwach. Tkanina ta miała naśladować starożytną makatę. Pan Bergeret w ciągu tych trzech nieskończenie długich sekund dokładnie rozpoznał na niej małego pazia trzymającego hełm jednego z rycerzy. Nagle wśród książek w czerwonych okładkach ze złoconymi brzegami, ułożonych na stoliku przez panią Bergeret dla ozdoby salonu, spostrzegł w żółtej okładce „Biuletyn Uniwersytecki”, który tam położył poprzedniego wieczoru. Widok tej broszury podsunął mu czyn najodpowiedniejszy dla jego ducha. Wyciągnął rękę, pochwycił „Biuletyn” i wyszedł z salonu, dokąd był wszedł25 niefortunnym trafem.

Znalazłszy się sam w jadalni, poczuł się nieszczęśliwy i zgnębiony. Trzymał się krzeseł, aby nie upaść, i byłoby mu słodko, gdyby mógł zapłakać. Ale niedola jego miała w sobie palącą gorycz, wysuszała mu łzy w oczach. Zdawało mu się, że jeśli widział niegdyś tę małą jadalnię, przez którą przechodził przed kilku sekundami, było to w innym życiu. Zdawało mu się, że w jakimś dalekim i przeszłym istnieniu znał się poufale z małym kredensem z rzeźbionego dębu, z filiżankami na mahoniowych półeczkach, z fajansowymi talerzami zdobiącymi ściany i siadał za tym okrągłym stołem z żoną i córkami. Zniszczono nie jego szczęście — szczęśliwy nie był nigdy — lecz biedne jego życie domowe; jego życie wewnętrzne, już i tak chłodne i smutne, teraz zbezczeszczono i zburzono tak, że nic zeń już nie pozostawało.

Gdy Eufemia przyszła nakrywać, drgnął przed widziadłem tego małego światka, w którym żył niegdyś, a który teraz uległ zniszczeniu.

Poszedł zamknąć się w swoim gabinecie. Siadł przed stołem, na chybił trafił otworzył „Biuletyn Uniwersytecki”, głowę wygodnie oparł na ręku i z przyzwyczajenia zaczął czytać.

Czytał:

„Uwagi o czystości języka. Języki są jak dziewicze lasy, gdzie słowa wyrosły, jak chciały i mogły. Są słowa dziwaczne, a nawet potworne. Połączone w mowę, tworzą wspaniałą harmonię i barbarzyństwem byłoby przykrawać je jednostajnie jak lipy w parku. Należy szanować to, co w podniosłym stylu określa się jako niedosiężne szczyty”.

„A moje córki — pomyślał pan Bergeret. — Powinna była pamiętać o nich! Powinna była pomyśleć o naszych córkach!”

Potem czytał dalej, nie rozumiejąc:

„Bez wątpienia niejeden wyraz jest dziwolągiem. Mówimy nazajutrz, co znaczy na za jutro, a jasne jest, że należałoby mówić najutrz i to byłoby jedynie prawidłowe. Język wyszedł z gruntu ludowego. Pełen jest ciemnoty, błędów, dziwactw: największą jego pięknością jest naiwność. Urobili go nieucy znający jedynie przyrodę. Przyszedł do nas z daleka, a ci, co nam go przekazali, nie byli gramatykami tej miary, co Noël i Chapsal26

I dumał:

„W jej wieku, w jej położeniu skromnym, ubogim... Bo rozumiem, że kobieta piękna, bezczynna, poszukiwana... Ale ona!”

A że był namiętnym amatorem czytania, czytał mimowolnie:

„Korzystajmy zeń jak z cennego dziedzictwa. I nie przyglądajmy się mu zbyt z bliska. By mówić, a nawet aby pisać, niebezpieczne jest zbytnio zagłębiać się w etymologię...”

„I on, mój ulubiony uczeń, którego w dom przyjąłem... czyż nie powinien był...”

„Etymologia uczy nas, że Bóg jest »to, co błyszczy«, i że duch jest »oddechem«, ale ludzkość wyrazom tym nadała znaczenie, którego nie miały początkowo...”

— Cudzołożna!

Słowo to przyszło mu na wargi tak wyraźnie, że czuł je w ustach fizycznie, jak gdyby metalową płytkę, jak gdyby cienki medalik. Cudzołóstwo!

Uprzytomnił sobie nagle wszystko, co ten wyraz oznacza: tę rzecz zwykłą, codzienną, dziwaczną, śmieszną, niezręcznie tragiczną i płasko komiczną, zabawną; i w smutku swym począł się śmiać szyderczo.

Naczytał się był dużo Rabelais’go, La Fontaine’a, Moliera, więc nadał sobie miano, które, jak wątpić o tym nie można było, słusznie mu się należało. Ale przestał się śmiać, jeżeli w ogóle śmiał się poprzednio.

„Bez wątpienia — mówił sobie — przygoda ta jest drobna i pospolita. Ale skoro ja sam jestem nic nieznaczącym, małym członkiem społeczeństwa ludzkiego, przygoda ta jest wedle miary mojej ogromna i nie mam czego wstydzić się bólu, jaki mi sprawia”.

Pod wpływem tej myśli pogrążył się w żalu i otoczył smutkiem. Zdjęty, jak człowiek chory, wielką dla siebie litością, odganiał smutne obrazy i myśli natrętne, cisnące się do rozgorzałego mózgu. To, co widział, sprawiło mu fizyczną przykrość; powodu tej przykrości począł się doszukiwać od razu. Z przyrodzenia miał umysł filozoficzny.

„Rzeczy tyczące się najgwałtowniejszych pożądań, jakie przejmować mogą krew i ciało, nie dają się rozpatrywać obojętnie. Gdy nie wzniecają rozkoszy, wzbudzają obrzydzenie. Nie znaczy to, by pani Bergeret sama przez się zdolna była dać mi odczuć te alternatywy, ale ostatecznie w niej iści się dla mnie owa Wenus, rozkosz ludzi i bogów, aczkolwiek w kształcie zaprawdę najmniej miłym i dla mnie najmniej tajemniczym, jednakże dla mnie znów najcharakterystyczniejszym i najściślej określonym. I obraz jej, złączonej z panem Roux we wspólnym ruchu i wspólnym odczuciu, sprowadził ją właśnie do tego typu elementarnego, o którym mówię, że wzbudzić może tylko pociąg lub odrazę. Widzimy też, że każdy symbol erotyczny sprzyja lub przeszkadza pożądaniu i dlatego z jednaką siłą przyciąga lub odpycha wzrok, zależnie od fizjologicznego usposobienia widzów, które niejednokrotnie może się zmieniać. Spostrzeżenie to prowadzi do poznania prawdziwego powodu, dla którego zawsze i wszędzie akty erotyczne spełniano potajemnie, aby nie wzbudzać w widzach wrażeń gwałtownych i sprzecznych. Doszło do tego, że ukrywać zaczęto wszystko, co przypominało te akty. Tak zrodziła się Wstydliwość, która włada wszystkimi ludźmi, zwłaszcza u ludów zmysłowych”.

Pan Bergeret rozmyślał dalej:

1 ... 3 4 5 6 7 8 9 10 11 ... 21
Idź do strony:

Darmowe książki «Manekin trzcinowy - Anatole France (internetowa czytelnia książek TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz