Macocha - Józef Ignacy Kraszewski (darmowa biblioteka internetowa .txt) 📖
Tym razem Kraszewski przenosi nas w czasy stanisławowskie do starego zamczyska pana Salomona Dobka, o którym krążą tajemnicze opowieści i legendy. Wraz z nim mieszka tam ukochana córka, Laura Dobkówna.
Oboje wiodą szczęśliwe i dostatnie życie dzięki majątkowi, jakiego dorobił się Salomon. Sytuacja zmienia się, gdy w mury zamku wkracza pani Sabina Noskowa, kobieta zła, mściwa i przewrotna. Gdy zostaje ona żoną Dobka, jego córka jest przez nią prześladowana i upokarzana. Nie mogąc tego znieść, dziewczyna opuszcza ojca i dociera do Warszawy, gdzie spotyka samego Wojciecha Bogusławskiego, ojca polskiej sceny narodowej. Tymczasem macocha nie przestaje knuć intrygi, która ma ją doprowadzić do przejęcia majątku męża.
- Autor: Józef Ignacy Kraszewski
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Macocha - Józef Ignacy Kraszewski (darmowa biblioteka internetowa .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski
— To trudna rzecz, odezwał się, patrząc na swe pończochy.
Starościna uśmiechnęła się. W tej chwili dano znać o wieczerzy, i generał podawszy jej rękę, poprowadził do świetnie zastawionego stołu. Na widok ostryg, i to jeszcze w takiej obfitości, uśmiechnęły mu się lica.
— Królowo moja, długo tu bawisz? zapytał.
— Sama nie wiem; a ty panie generale?
— A ja — krótko! westchnął Sapora, niestety! ten czas jeszcze mi się krótszym wyda przy ślicznej Sabinie, z którąby wieczność stała się minutą!
Spojrzeli na siebie z uśmiechem.
— Ostrygi doskonałe! słowo daję, nie jadłem u hetmana B... lepszych! Jak świeże!... A ty, królowo?
— Ja nie jadam ich!
— Szkoda! takiej delikatności przysmak!
Rotmistrz wino nalewał, generał go postrzegł i zaczął mu się przypatrywać natrętnie.
Rotmistrz mu się skłonił.
— Dalipan, coś znajomego? co waćpan tu robisz? zapytał.
— Zostałem podczaszym u starościnej!
— A wojsko?
— Porzuciłem dawno!
— Jesteśmy w kuzynostwie, cioteczni, uczuła potrzebę dodać starościna.
Generał popatrzawszy się na kameryzowany nos kuzyna, skłonił tylko głowę i nic nie odpowiedział.
Po kilku kieliszkach, rozmowa wspomnieniami karmiona, ożywiać się zaczęła; generał opowiadał o sobie, swem znaczeniu i stosunkach.
— Przyznam się generałowi, przerwała jejmość, iż na te wpływy jego rachować się ośmieliłam... Nieszczęśliwa wdowa i sierota... mam prawo do twego współczucia.
— Hm! rzekł generał podnosząc kielich do góry, ja pani mojej powiem z całą otwartością. Wpływy, stosunki, drogi mam... ale... trzeba znać czasy i obyczaje; wszystko to dobre, a nic dla tego nie robi się bez pieniędzy.
— A! mój generale, to ja wiem, zawołała Dobkowa; ale my i z pieniędzmi sami nic nie zrobimy...
— Z pieniędzmi i zemną, mówił generał, zrobicie co zechcecie. Prosić o protekcję darmo!! Kochana starościnko, życie tyle kosztuje! każdy ma ogromne potrzeby! wszyscy żyją zbytkownie... zkądżeby na to wzięli? Muszą się żywić u tych, którym służą: ręka rękę myje...
— Mój generale, to się rozumie! uśmiechając się zakończyła Dobkowa, o tem pomówimy...
— Główna rzecz, z cicha dołożył Sapora, co sięz tym wykradzionym mężem jejmości dzieje? Jeżeli drapnął za granicę obawiając się kaźni — najłatwiejsza będzie sprawa.
— Co się z nim stało? ja nie wiem dokładnie, odparła równie cichym głosem Dobkowa. Domyślam się tylko, że do familji, którą na Litwie ma, umknąć musiał.
— A ta familja czy ma tu stosunki? badał Sapora dalej.
— I o tem dokładnie nie wiem.
— On sam czy jakie w Warszawie miał?
— Wątpię bardzo, namyślając się dodała Dobkowa.
— Ja tu jedną tylko rzecz widzę jasno, przerwał Sapora, że asińdźka pono po kobiecemu grasz w ciuciubabkę, bo mało co wiesz, a wielkich rzeczy chcesz dokazywać, do których też wiele wiedzieć potrzeba... Od elementarza musimy zaczynać, żeby własne położenie dobrze poznać, z kim się ma do czynienia? jakie ich siły? którędy chodzą i iść mogą?
— To prawda, westchnęła Dobkowa.
— Przy największej i najdzielniejszej protekcji, wiele dokazać nie można, nie znając położenia, bo są rzeczy których prawo strzeże, a prawo trzeba wiedzieć przez jakie rękawice brać, żeby nie paliło.
Rozśmiał się Sapora, spoglądając tryumfująco na gospodynię.
— Najprzód, rzekł, rozbieraj pani fakta... potem przystąpimy do interesu...
— Ale ty mi dopomożesz generale, i pokierujesz wszystkiem, światłej twej rady mi nie skąpiąc, dokończyła Dobkowa z nader obiecującym uśmieszkiem, trącając o jego kieliszek — a na to rachuję.
— Mojej pracy i zabiegów nie poskąpię, odparł generał; ale że kieszeń mam łatwo się wypróżniającą, kosztów na siebie nie biorę.
— Ja je poniosę chętnie — dam co każesz! zawołała piękna pani.
Po tej rozmowie, dla rozochocenia Sapory, zaczęła mówić gosposia o dawnych lepszych czasach... i śmiechy rozległy się po pokoju... Sprzątnąwszy ostrygi, o które gdzieindziej walkę był zmuszony prowadzić generał, napiwszy się dobrego wina, wpadł w usposobienie wesołe... które gospodyni starała się jeszcze rozwinąć, co się jej szczęśliwie udało. Sapora jednak nieznacznie (człowiek był praktyczny), rozpytał o dóbr rozległość, o ich położenie, o szacunek... i o inne sprawy szczegóły, aby sobie mógł obliczyć, co mu ten zachód cały przyniesie. Po kilkakroć odchodzono i powracano do interesu... tak, że gdy się wieczerza skończyła deserowem winem, starym tokajem, Sapora poprzysięgał, iż nigdzie od dawna milszej nie spędził godziny, i przyrzekł uroczyście przychodzić bardzo często.
— Z mojej strony, rzekł przy pożegnaniu, zasięgnę i ja wiadomości o tych waszych Dobkach. Nigdym o nich nie słyszał, sądzę więc, że wielkich stosunków na przeszkodzie nie znajdziemy.
Po tym pierwszym szczęśliwie uczynionym kroku, Dobkowa kazawszy karetę u Dangla nająć jak najparadniejszą, bo jej powozy podróżne nie zdały się wystarczające, wyruszyła strojna jak wczora do ks. Andrzeja. Przystęp do tych hesperyjskich ogrodów nie był łatwy, księcia znano z bałamuctwa i lekkomyślności, oblegali go więc awanturnicy, a służba obraniaćmusiała. Odprawiano przybywających najczęściej, jeśli nieznajomi byli, chybaby imię lub szczególne mówiły za nimi względy. Służba, która danglowskie powozy znała dobrze, a liberję i jejmość za podejrzaną uważała... mimo tytułu starościnej, drzwi zamknęła przed nią — księcia nie było w domu. Po uśmiechach poznała jejmość, iż ją odprawiono samowolnie. Znając potęgę złota, rozpoczęła parlamentowanie ze sługą i — i — otrzymała nadzieję audyencji. Ludzie chodzili, naradzali się i wpuścili ją wreszcie. W sali audencyonalnej, przyozdobionej mitologią Bacciarellego... pełnej bogiń w szatach.. natury... przypatrując się wdziękom swych rywalek, pani Dobkowa spędziła nudne pół godziny.
Drzwi wreszcie otworzyły się i wszedł jaśnie oświecony, zapinając koronkowe mankiety. Stary miał i wzrok niedobry, i pamięć obciążoną tylu pięknościami w życiu widzianemi, iż dawnej znajomej cale nie poznał. Utrudniała to zmiana, jaką lata w niej sprawiły.
Widząc piękną kobiecinę mocno wystrojoną, stary bałamut postąpił dosyć grzecznie ku niej.
— Mam honor — tu nastąpiło nizkie dygnięcie — przypomnieć się W. Ks. Mości jako dawna znajoma.
Książę nie lubił dawnych znajomych i starych długów w ogóle... spojrzał więc niedowierzająco...
— W. Ks. Mość byłeś łaskaw nazywać mnie po imieniu Sabinką... i miałam szczęście być tu parę razy na wieczerzy z pannami... ami...
— Doprawdy? spytał stary obojętnie... nic a nic nie pamiętam... proszę!
— Teraz zowię się Sabiną Dobkową, starościną borowiecką.
— Aha! aha! rzekł roztargniony książę, bardzo mi przyjemnie.
Książę nie lubił ambry, a od starościny mocno ją czuć było — odsunął się nieco.
— Myślałam, że książę raczysz sobie przypomnieć.
— Słowo honoru, rzekł stary, nie mogę... tyle to... okoliczności przeszło... Jak to dawno, proszę starościny?
— Dziesiątek lat!
— Kawał czasu! dodał książę, i jak mnie pani teraz znajdujesz?
— Wcale niezmienionym.
— Trzymam się.
Stali tak wśród sali, książę nawet siedzieć nie prosił.
— Czemże służyć mogę? spytał po chwili.
— Mam tu interesa z powodu męża...
— A cóż się z mężem stało?
— Uszedł z więzienia...
— Zabił kogo?
— Nie — ale był arjaninem.
— A pfe! pfe! zawołał książę, jakże można być takim kacerzem?... Czy i pani jesteś... arjanka?
— Niech mnie Bóg zachowa!
— Tandem cóż tedy?
— Chciałabym na dobra wyrobić sobie kaduka...
— A! więc miał dobra? rzekł książę, a duże?
— Nie tak bardzo...
— To trudna rzecz, dodał gospodarz; a ja na interesach się nie rozumiem... Ale ja pani poradzę... jedź jejmość do księdza biskupa Mło... on ładne starościny bardzo lubi — ja — nie.
Zgorszona tą mową pani Dobkowa, zarumieniła się...
— Ale, mości książę! zawołała, ja nie znam księdza biskupa...
— To nic nie szkodzi, odparł ziewając ks. Andrzej, ja się w żadne interesa nie wdaję, a żeś asińdźka będąc panną była u mnie na wieczerzy, ja nie mogę za to przyjąć obowiązków plenipotenta...
— Książę wcale na mnie łaskaw nie jesteś?
— Owszem, nie chcę asińdźki zwodzić, bo choćbym przyrzekł, to bym nic nie zrobił, ale jakże nazwisko? Dorobek? Parobek?
— Dobek... starościna borowiecka!
— A! tak! a nie znasz pani tej pięknej panny Laury Dobek... co grała na teatrze? dodał książę... Co dla tej tobym poszedł w ogień i w wodę.
— To moja pasierbica! opryskliwie zawołała starościna, niegodziwa dziewczyna.
— Ale bardzo ładna i młoda! rzekł książę chłodno... czy pani ją odzyskałaś?
— Nie wiem gdzie się znajduje.
— Była tu w Warszawie, wszyscyśmy ją admirowali w „Polyeukcie,” mówił książę zapinając mankietki... Warszawie całej głowę zawróciła — i mnie.
Dobkowa ukąsiła się w wargi.
— I to zapewne powód, że książę mi nie zechcesz dopomódz?
— Przeciwko niej?
— Przeciw jej ojcu.
— A zapewne że nie chcę, mówił książę, na co mi się zdało? Po co mam palce kłaść między drzwi? Nie! nie!
— Tegom się nie spodziewała... Miałam niegdyś szczęście księciu się podobać, dodała Sabina.
— Ale dziesięć lat! dziesięć lat! dobrodziejko moja! Na mężczyznie nie wielką to czyni różnicę — lecz na kobietach...
— Książę mnie znajdujesz tak zmienioną? spytała urażona Dobkowa.
— A jakżebym mógł o tem sądzić, kiedy nie pamiętam ani owych wieczorów, ani jej wyglądania naówczas? odparł flegmatycznie książę. Oczy mam złe, a pamięć najgorszą.
— Pozostaje mi więc tylko pożegnać...
— A wiesz asińdźka, co się z jedną z tych trzech jej i moich przyjaciółek stało? dołożył śmiejąc się, poszła z jakimś szarlatanem co proroka udawał! a takie miała śliczne oczy czarne!
Dobkowa już i słuchać nie chciała.
— Nie gniewaj się, moja starościno! począł książę, widząc obrażoną jejmość, ja w interesa wdawać się nie mogę, pieniędzy nie mam... i nie lubię kłopotów... a jeszcze z arjanami do czynienia mieć! Wszyscy teraz dyssydenci mają wysoką protekcję, której się ja narażać nie myślę.
Starościna już u drzwi była, książę ziewając ją żegnał i mruczał do siebie:
— Gdyby przyszło wszystkie dawne przyjaciółki protegować! dopierobym miał robotę! A ręczę, że mi się przypytuje daremnie, bo nic sobie podobnego nie przypominam. Muszę zobaczyć na regestrze...
Regestr ten znajomości księcia, utrzymywany przez niego i na klucz zamknięty... istniał w istocie od lat kilkunastu, i był jedyną pozostałością, którą potem rodzina po nim odziedziczyła.
Zawiedziona z tej strony w nadziejach swych pięknapani, wróciła z daremnej wycieczki do domu dosyć posępna.
O ile Sapora i książę byli jej pożądani w Warszawie, o tyle rada była uniknąć zetknięcia się z rodzoną siostrą, która przeszedłszy różne koleje, skończyła jak matka na sklepiku modniarki przy Senatorskiej ulicy.
Do tej siostry i nie łatwo się przyznawała pani Dobkowa, i cale jej nie lubiła; utrzymywała, że się nie umiała prowadzić. W istocie w szesnastym czy siedmnastym roku wyszła była, bez zezwolenia matki, za mąż, wyjechała z mężem na wieś, gdzie on był oficjalistą, potem owdowiawszy, z synkiem małym pracowała w małem miasteczku, trzymając jakiś handelek, naostatek wróciła do rodzinnej Senatorskiej ulicy, i do sklepiku macierzyńskiego, w którym dla mieszczanek i mniej zamożnych elegantek czepki szyła i stroiki. W domu jeszcze ze starszą o parę lat Cecylią ciągle się sprzeczały... a od jej wyjścia za mąż nie widziały się wcale. Cecylia była równie piękna jak Sabina, ale charakteru różnego, spokojna i pracowita, przywiązana do męża, teraz oddana cała dziecięciu, przy bardzo szczupłych środkach, żyła ani narzekając, ani pragnąc wiele, byle chłopca na człowieka wyprowadziła. Dziwnym wypadkiem Cecylia dowiedziała się o Sabinie. Generał, który je znał obie niegdyś, a sklepik modniarki bardzo dobrze pamiętał, drugiego dnia przechodząc zdumiony w oknie ją zobaczył. Poznawszy zaszedł do sklepiku. Cecylia nie przypomniała go sobie nawet, musiał się aż po nazwisku jej przedstawić. Przywitała go dosyć obojętnie.
Była to nie stara jeszcze, ale poważna i smutna kobieta, wcale nie dbająca o resztki swych wdzięków.
— Widzisz pani, jak to ja starych dobrych znajomych nie zapominam... odezwał się generał. Gdybym jej mógł być czem użytecznym?
— Bardzo dziękuję za dobre chęci, odezwała się wdowa, chybabyś mi pan rekomendacją i robotą chciał dopomódz... ale, dzięki Bogu, mam jej i tak dosyć.
— Ano! myślę, że i siostra powinnaby pani dać swą klientellę!
— Jaka siostra? spytała zdumiona Cecylja.
— Przecież Sabina...
— O sto mil! rozśmiała się Cecylja.
— Gdzie zaś! o sto kroków! Wszak ona tu przyjechała... Owdowiała, poszła drugi raz za mąż, bogata pani!
Cecylia zdziwiona wielkiemi oczyma patrzała na generała.
— Jaką mi dała kolacyjkę wczora! niech ją Bóg kocha, mówił Sapora, z gustem kobieta i caca! Jaka jeszcze ładna, jak się umie ubrać, co za państwo! Liberje, apartament, ekwipaż...
Wszystkiego tego słuchała modniarka, coraz większe okazując zdumienie.
— Poszczęściło się jej! dokończył Sapora.
— A cóż ona tu robi? spytała siostra.
— Ma interes... do którego ja jej pomogę. Odziedziczy piękne dobra...
Po kilku słowach jeszcze generał wyszedł, wygadawszy się nawet z mieszkaniem pani Dobkowej.
Cecylia z razu ani myślała nawet widzieć się z siostrą, potem dumała długo nad jej losem, nad sobą, paliła ją ciekawość — zrywała się kilka razy, wstrzymywała, powiedziała sobie, że nic nie
Uwagi (0)