Darmowe ebooki » Powieść » Król chłopów - Józef Ignacy Kraszewski (książki czytaj online za darmo txt) 📖

Czytasz książkę online - «Król chłopów - Józef Ignacy Kraszewski (książki czytaj online za darmo txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski



1 ... 56 57 58 59 60 61 62 63 64 ... 67
Idź do strony:
często takie sprawy, na które niejeden stary by się nie ważył.

Codzień pytał o Chwałka, codzień się go spodziewano, nie przybywał. Piętnastego dnia wreszcie Chwałek nadbiegł. Koń mu w drodze zakulał. Ledwie z niego zsiadł, kazano mu iść do starosty.

Czekał nań we drzwiach Borkowicz.

— Coś przyniósł? — zapytał, wpatrując się w posłańca.

— Wróciłem z próżnemi rękami — odparł Chwałek. — Do baby mnie nie dopuszczono. Izby jej teraz straż pilnuje, wejść lada komu nie wolno.

— I dałeś się jak mucha odegnać? — wrzasnął Borkowicz.

— Za się! nie! — rzekł raźno chłopak, rozgniewany, że go o takie niedołęztwo posądzono. Było rozkazanie ze starą się rozmówić i odpowiedź przynieść, tom się o nią starać musiał.

Nie puścili mnie drzwiami, wdrapałem się do okna i pótym stukał, aż wyjrzeć musiała. Powiedziałem jej com zacz.. i tylem wskórał, że mnie natychmiast precz ze zamku wyżeniono... Wrótny mi zapowiedział, że się do wieży dostanę, jeśli tam jeszcze nos pokażę.

Opowiadania tego słuchając, Borkowicz bladł, zęby zacisnął i zgrzytnął niemi. Chwałkowi pięścią pogroził i krzyknął.

— Precz...

Nazajutrz wyszedł do swoich panów ziemian jakby innym człowiekiem. Widać w nim było przez noc wezbrany gniew i zapamiętałość wielką.

W rozmowie u biesiady codziennej nie o Wielkopolsce i jej prawach mówić począł, ale się z króla urągać.

Tym nawet, co do jego śmiałych przechwałek byli nawykli, wydało się dziwnem, iż pomiarkowania nie miał żadnego.

— Król to żydowski i chłopski! niedarmo go tak zwą, począł na głos... Nas ziemian nie lubi, tak, jak my jego... A no, zobaczemy, czy gdy całe rycerstwo przeciwko niemu się podniesie, chłopi go, żydzi i ziemianie obronią.

Mało kto odważył się nawet głową mu potakiwać. Borkowicz mówił, jakby w sobie utrzymać nie zdołał, co mu dopiekało.

— Królowę sobie też dobrał, jakiej był wart. Jam ci ją znał i ściskał, nim królowi ją dano...

Podniósł rękę do góry.

— Na świadectwo mam oto ten pierścień na palcu... Dała mi go na pamięć, żeśmy się z nią kochali, gdy już była zaswatana... A nie inny pierścień jest, tylko ten, co go od króla miała...

Słuchający osłupieli. Mówiono wprawdzie o stosunkach jego na dworze szlązkim, ale tak jawne przechwalanie się wszystkim usta zamknęło.

— Oj! królowa! królowa! — dodał, wychylając kubek Borkowicz — niech nam będzie zdrowa! I po ślubie przecie nie zapomniała o mnie, bom u niej w sypialni bywał... jako mnie żywego widzicie!

Kilkadziesiąt osób słuchało powieści, nazajutrz ją z ust do ust powtarzano.

Mienią się ludzie.

Stara Konradowa, która dosyć płochą, wesołą a łatwą znała Jadwigę księżniczką, królową jej poznać nie mogła.

Z koroną razem, włożoną na skronie — dostojność, powaga, rozum przybyły. Życie nie płynęło jej wesoło, — nie chmurzyła się niem zbytnio.

Król dla młodej żony ani złym, ani dobrym nie był. Czuła, że serce jego gdzieindziej mieszkało, nie skarżyła się.

Patrzała nań jakby z miłosierdziem, oczyma śmiałemi tak, że często przed jej wzrokiem Kaźmirz musiał uchodzić. Nadto czytała w jego duszy.

Dni kilka czasem król się u niej nie pokazywał, powiadano, że na łowach był, słyszała od drugich, że odpoczywał w Łobzowie.

Nie spytała go nigdy, ani się użaliła.

Ciężarem mu być nie chciała.

Zbliżył się do niej, nie okazywała żalu, ale nie kłamała czułości zbytniej. Chłód męża dumę w niej wywoływał. Była piękną, młodą i widziała się godną przywiązania — żebrać go nie chciała. Zdawało się jej może, iż ono przyjść musi samo.

Niekiedy król z ciekawością się w nią wpatrywał, badał chłodno — lecz zbliżać się więcej nie zdawał skłonnym.

Była jakby obawa jakaś w nim... Chociaż na jednym zamku mieszkali, gdy Kaźmirz mógł sprawami pilnemi się wytłumaczyć, niekiedy po dni kilka ani przychodził do królowej, ni ją widywał.

Naówczas młoda pani zasiadała do krosien i — szyła, lub kapelanowi rozkazując sobie czytać pobożną księgę jaką, słuchała.

— Zkąd się jej te obyczaje wzięły? — mruczała Konradowa. — Ktoby to powiedział, że z niej taka będzie królowa?

Jednego poranku zdziwił się mocno król, gdy mu Kochan przyszedł oznajmić, że królowa doprasza się z nim rozmowy. Pierwszy się to raz trafiało. Kaźmirz zadumał się, usiłując odgadnąć, czegoby żądać mogła niewiasta, która mu się dotąd nigdy nie narzucała?

Spodziewał się prośby lub skargi... Dnia tego niebardzo był rad rozmawiać. Do wyjazdu wszystko było gotowem.

Estera, która niedawno drugim synem obdarzyła pana swego, słabą jeszcze była, król widzieć ją pragnął.

Wysłał więc Kochana do Jadwigi z tem, że jeśliby sobie czego życzyła, lub żalić na co chciała, mogła to posłowi zwierzyć.

Gdy Rawa przyniósł odpowiedź króla, Jadwiga, która ubrana czekała — oczyma go zmierzyła chłodno i rzekła.

— Jeśli król czasu nie ma, czekać mogę, nie chcę mu być przeszkodą; lecz sama z nim mówić muszę. Powiedzcie mu to odemnie.

Nie okazała najmniejszej niecierpliwości, chociaż strój zdradzał, że się Kaźmirza widzieć spodziewała. Już przez wrodzoną niewieścią zalotność, już dla tego, że niczem innem zajmować się nie mogła, królowa codzień lubiła się przystrajać bogato i wdzięcznie. Tych dni, gdy króla się mogła spodziewać, ubiór jej bywał najstaranniejszy. Dobierała szaty i klejnoty, lubować się zdawała w piękności swej. To jedno jej z dawnych, młodszych czasów pozostało.

Po wyjściu Kochana, królowa westchnąwszy, zwolna klejnoty, w które się przystroiła, zdejmować zaczęła, gdy pacholę nadbiegło, o królu znać dając.

Zarumieniona Jadwiga, włożyła na palce zrzucone pierścienie, spojrzała w małe zwierciadło, i krokiem wolnym wyszła do swej komnaty gościnnej, do której w tejże chwili Kaźmirz, w stroju myśliwskim drugiemi drzwiami szybkim krokiem wchodził.

Skłoniła się nizko królowa, nie zbliżając nazbyt.

— Chcieliście mówić ze mną? — zapytał król.

— Tak jest — głosem trochę drżącym odpowiedziała królowa. — Potrzebuję mówić... Posłuchajcie mnie, a jeśli słusznem uznacie, weźcie stronę moją.

Rumieńcem oblała się twarz jej młoda. Król wpatrywał się w nią pilno.

— Milczałam, dopókim mogła — dodała zwolna Jadwiga — dziś moje i wasze dostojeństwo dłużej nie dozwala.

Coraz bardziej zdziwiony król słuchał z uwagą natężoną.

— Dni temu parę — rzekła z wysiłkiem mężnym królowa — na zgromadzeniu wielkiem, na głos, jawnie przechwalał się ten, któremu wy życie darowaliście, że mnie dziewczyną znał, że mnie miłował, kłamał, żem go miłowała — śmiał rzec, że po ślubie, tu — w zamku był w sypialni mojej.

Pobladł król i krokiem się cofnął, twarz mu się zmieniła dziwnie, straszno. Nie był to już zobojętniały ów człowiek, któremu nudne życie obrzydło, ale monarcha obrażony na czci — groźny.

— Posłuchaj mnie — ciągnęła dalej; ośmielając się królowa. — Bywał Borkowicz na dworze naszym, widywałam go chętnie, przekupił sługi, aby się ze mną na osobności widywać. Byłam młodą, niedoświadczoną, a sługi miałam niegodziwe.. Wkradłszy się do mnie raz ostatni, gwałtem mi wasz pierścień z palca ściągnął. Winą jest moją, żem nie krzyczała naówczas i śmiałka ukarać nie dała.

Tym pierścieniem skradzionym się on przechwala... Boga biorę na świadka — dodała królowa — że nadto nie miał odemnie więcej nic, nawet słowa dobrego. Gardzę nim. Zuchwalec czasu wesela naszego wdarł się do izby ochmistrzyni i był na progu mej sypialni. Precz go wypędziłam,..

Tu królowej głosu na chwilę zabrakło.

— Zeznaję to jak na spowiedzi, i gotowam poprzysiądz — dodała. — Domagam się ukarania tego człowieka... tem bardziej, tem usilniej — że...

Zamilkła i twarz nowym się rumieńcem okryła.

— Że spodziewam się być matką, i ani na mnie, ni na dziecięciu cień nawet potwarzy nie powinien postać!!.

W przerwach mowy, gdyż kilkakroć uczucie wezbrane siły jej odbierało, król się nie odzywał, nie dał po sobie znaku żadnego, jak przyjmuje to zeznanie. Bladym był i oczy jego ciskały pioruny... Odgadnąć było trudno, na kogo one wymierzone były, na obwinionego czy na niewinną a mężną królowę.

Spojrzała nań nieśmiało i odezwała się po chwili małej.

— Co mówię, sprawdzić możecie...

Dlategom precz nie odegnała starej Konradowej, która była pomocnicą niegodziwego człeka, aby mi na świadectwo stanąć mogła... Badać ją każcie... wyzna. Winną nie jestem... Człek ten tak zuchwałym był, iż mi pochwyconym pierścieniem grożąc, domagał się — tajemnego widzenia ze mną, precz go odegnać kazałam.

Czyńcie co przystało!!.

To mówiąc, królowa, która stała dotąd, zachwiała się jak wysilona, obejrzała się, szukając siedzenia, a król pospieszył, podając jej rękę, doprowadzić do blizkiego krzesła.

Niepowiedział słowa jeszcze...

— Człowiek ten zginąć musi — wyjęknął wreszcie otwierając usta zaciśnięte — i zginie śmiercią taką, by dziesiąte pokolenie ją pamiętało, a wiedziało, jak ma królewski majestat szanować...

Oczy królowej podniosły się ku niemu, spotkała wzrok, jakiego nie widziała nigdy i nieznała. Król był sędzią nieubłaganym, czuła, że na łaskę jego, na miłosierdzie — rachować nie mógł winowajca...

— Prawdęm wyznała! dodała cicho... na moją obronę więcej słowa nie mam...

— I obrony nie potrzebujecie wcale — odparł król z zimną powagą. Słowo wasze starczy mi. Prawdę w niem czuję — winy nie ma...

Mówiąc, król odstąpił kroków kilka zadumany.

— Śmiercią zginie okrutną potwarca — dodał. Przebaczyłem mu mordy i gwałty — oskarżano go o zdradę, niewierzyłem. Urósł dobrodziejstwy mojemi... padnie zgnieciony jak nędzny robak, którego stopą moją wbiję do ziemi...

Widząc królowę zbladłą i drżącą, Kaźmirz przybliżył się do niej, i ujął ją za rękę.

— Proszę was, dla zdrowia i spokoju, abyście się o los tego nędznika nie dowiadywali. Rzeczcie sobie, że go już nie ma na świecie.

Pomszczoną będziesz jak być powinna królowa, na którą nikczemnik śmiał się porwać...

Słabym głosem dokończył król, i w dłonie uderzył, aby służbę do na wpół omdlałej przywołać.

Dopiero gdy stara Konradowa przelękniona pokazała się na progu, Kaźmirz z przymuszonym na ustach uśmiechem zwolna wyszedł z komnaty...

Ci, co go spotkali po drodze, spostrzegli, że coś się stać musiało nadzwyczajnego. Rzadko widywano Kaźmirza, który powagę chłodną w najcięższych wypadkach utrzymać umiał, zmienionym tak jawnie, i tak straszno. Często właśnie pod martwym wyrazem twarzy szukano w nim wzruszenia, teraz ono było tak uderzającem, wyraz oczów tak groźnym, iż wszyscy pierzchali przed nim...

Konie do wyjazdu stały w przedsieniu, Łowczy i Podkomorzy czekali przy nich, Kaźmirz skinął, aby je odprowadzono.

Ponieważ szedł od królowej, domyślano się, iż ona gniew jego na siebie obudzić musiała.

Nie znając przyczyny która wywołała nie skrywany ten gniew Kaźmirza, wszyscy, co go znali, widzieli, że straszliwego coś zaszło pomiędzy małżeństwem, nikt nieśmiał ani pytać, ani się nawet zbliżyć do pana, którego oblicze pałało a ręce drżały... Jeden Rawa, widząc go powracającym do swych izb i konie odesłane do stajen, pospieszył pytać czy sukni zmienić nie zechce.

Zastał króla siedzącego w krześle przy stole i pogrążonego w myślach głęboko. Nie widział go tak zmienionym nigdy, bo zwykł był trzymać uczucia na wodzy.

Zobaczywszy Rawę, król jakby się obudził — chciał coś mówić, zatrzymał się — zamilkł, wstał przeszedł, siadł znowu.

— Sędziego mi powołać każ, rzekł krótko...

Sędzią Krakowskim, który z ramienia i rady ks. Suchywilka na ten urząd wyznaczony został, był Mikołaj Doliwczyk, którego za młodu przezwano Ślepcem, dlatego, że krótki wzrok mając, oczy przymrużał i z blizka wszystkiemu przypatrywać musiał.

Człowiek był w prawie biegły, niegdyś do stanu duchownego przeznaczony — zimny, obojętny, i całą duszą oddany powołaniu — bezżenny i bezdzietny, nadzwyczaj skąpy — zdawał się mieć dwa w życiu cele — zostać najuczeńszym z prawników i najmajętniejszym z Doliwów.

Ani dobry, ni zły — co tylko mógł poprzeć jakimś kodeksem, przykładem, statutem, jakąś uchwałą, prawem zwyczajowem — to mu się zdawało usprawiedliwionem. Pojęcie prawa dla niego całe było w giętkości jego i zastosowaniu do potrzeb chwili; zasadzał rozum na tem, aby umieć zawsze znaleść to w zasobach nauki, czego mu było potrzeba.

Sama powierzchowność człowieka odstręczająca była. Nie patrzył w oczy nikomu, chodził z powagą wielką, nie poruszał się niczem oprócz — sprawą majętności własnej, nie przyjaźnił z nikim — nie kochał nikogo. Wrażał bojaźń we wszystkich, bo znano zasadę jego, że prawo było przeznaczone do powściągania i karania ludzi.

Względem panującego, którego jako najwyższego sędziego, nad wszelkie prawo pisane i zwyczajowe mającego większą władzę — szanował, Mikołaj był zawsze najposłuszniejszem z narzędzi.

Ks. Suchywilk cenił go dla wielkiej pamięci, erudycyi i — nieskazitelności jego. Jakkolwiek bowiem lubił grosz i kapitał, niktby nawet nie śmiał pomyśleć o zyskaniu go lub przekupieniu..

Życie, które Sędzia prowadził, było zastosowane do charakteru. Na godzinę oznaczoną zjawiał się w sądzie, nikomu nie przebaczając opieszałości — nielitościwie dosiadywał do końca — i jeśli go urzędowe czynności nie wzywały nigdzie, zamykał się potem w domu nad księgami. Nikt go nigdy nie widział na żadnej biesiedzie, przy żadnym stole, ale tam, gdzie miejsce dla sędziego, był niemiłosiernym także.

Na zamku odbywały się właśnie sądy, gdy Mikołajowi znać dano, że król pilno go wzywał. Król? — to znaczyło, że wszystko porzucić natychmiast musiał i biedz posłuszny...

W chwili odprawił strony, które sprawę swą wywodziły — i pospieszył do komnat pańskich.

Zastał Kaźmirza jeszcze nieostygłego...

— Sprawa jest — rzekł król po namyśle — w której ja obrażonym i dotkniętym jestem na czci mojej, a ta cześć moja, to cześć korony i królestwa!!. Sędzią być waham się, bom razem stroną... a muszę!!.

Błysnęły oczy Kaźmirzowi...

— Słuchaj, rzekł — na co zasłużył człek, potwarca i kłamca, który na sławę i spokój pana

1 ... 56 57 58 59 60 61 62 63 64 ... 67
Idź do strony:

Darmowe książki «Król chłopów - Józef Ignacy Kraszewski (książki czytaj online za darmo txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz