Król chłopów - Józef Ignacy Kraszewski (książki czytaj online za darmo txt) 📖
Podtytuł tej książki brzmi: „Powieść historyczna z czasów Kazimierza Wielkiego”. I to właśnie król Kazimierz Wielki jest jej głównym bohaterem.
Z kilku obrazów historycznych dowiadujemy się, że intensywnie pracuje nad rozwojem kraju, rozbudowuje miasta, mury miejskie i zamki obronne. Swoimi działaniami wspiera handel, rzemiosło i górnictwo. Niezwykle wiele uwagi poświęca najniższej warstwie społecznej — chłopom. Chroni ich przed krzywdą i niesprawiedliwością, działa na rzecz ich pełnego równouprawnienia prawnego ze szlachtą. Jednak jego działania nie podobają się rycerstwu i możnowładztwu, którzy obawiają się utraty swojej pozycji. Przeciwko królowi zawiązuje się sojusz pod przywództwem Macieja Borkowica.
Król chłopów to jedna z 29 powieści historycznych wchodzących w skład cyklu Dzieje Polski Kraszewskiego.
- Autor: Józef Ignacy Kraszewski
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Król chłopów - Józef Ignacy Kraszewski (książki czytaj online za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski
Kto za wami choć słowo rzecze?
— Miłościwy królu — zawołał Borkowicz — w Krakowie ja obrońcy pewno nie znajdę, ani się go szukać kuszę, a w Wielkopolsce głosów za mną więcej znajdę, niż tu przeciwko sobie...
Dajcie mi ich postawić przed sobą... Wszyscy, co się pisali do związku ze mną, za który mnie też skarżono, potwierdzą, żem ładu i porządku chciał i o niego się starał. Musiałem się nieraz z warchołami zetrzeć i nie jednego trupem położyć. A coby dziś w Wielkopolsce za oczyma było, gdyby nie ja...
Nie mogli na mnie innej winy znaleść, zmyślili główną, czyniąc zdrajcą przeciwko tobie?... Czyżem ja niepamiętny, co królowi winienem, kto mnie uczynił czem jestem, kto obdarzył i zbogacił? Byłbym wart śmierci za niewdzięczność...
Spojrzał, mówiąc to na króla, który nie okazywał gniewu i zamyślony słuchał.
Dodało mu to odwagi. Począł się rozwodzić szeroko nad stanem Wielkopolski, nad nieprzyjaciołmi swemi, dowodząc, że oni razem królewskiemi byli, albo na dobro pańskie ślepemi.
Kilka razy król słowo jakieś wrzucił, na ostatek powrócił znowu do zarzutu morderstwa na Beńku spełnionego.
Maciek do niego przyznając się, na kolana padł, ręce złożył i — miłosierdzia błagał. Winie swej nie zaprzeczał; ale był do niej popchnięty, zmuszony.
Posłuchanie trwało niemal godzinę, naostatek król wstał i ręką znak dał aby się oddalił — odchodząc do komnat osobnych... Borkowicz z posłuchania wracając zmęczony, znękany, przybity naumyślnie się ukazał, aby się nie domniemywano, że król nadto był dlań łaskawym, i nie nastawano więcej przeciw niemu.
Poszła wieść po mieście, iż sprawa Borkowicza źle stała... On — zamknął się w swej gospodzie, z wejrzenia króla, i z mowy jego domyślając się wcale inaczej.
Nie mylił się — Kaźmirz na przekor wszystkim, choć go nie uniewinniał, skłonnym był do łagodnego sądzenia.
Zabójstwo Beńka nie mogło ujść bezkarnie, lecz o te ze stryjecznemi wojewody, jak bywało zwyczajem, mógł się Borkowicz ułożyć, płacąc za głowę... Dowodów nie brakło, że Beńko się w istocie na siostrzeńca odgrażał...
Z ks. Suchywilkiem mówiąc tegoż wieczora, król dał mu poznać, iż Maćka zdrady winnym nie sądził, a dla zabójstwa skazywać surowo nie chciał.
Zdziwiony prawnik, usiłował króla skłonić aby nie pobłażał — lecz — znalazł go twardo stojącym przy swojem.
Dnia następnego ze wszech stron posypały się zaskarżenia znowu, nalegania — wpływy. —
Nikt za Borkowiczem nie był, przeciwko niemu wszyscy. Kaźmirz chłodno ale stanowczo oświadczył, że tak wielce winnym go nie widzi...
Wszelako zmęczony tem co słyszał, niechcąc sobie narazić Suchywilka i innych, w ostatku rzekł, że Borkowiczowi nakaże zgodę z rodziną zabitego, skaże go na grzywny — ale mu swobody nie odbierze, ani na gardle ukarze...
Tym, którzy czynili zdrajcą Borkowicza, król folgując, zgodził się na to, iżby nowe zaręczenie wierności na piśmie dał, i poprzysiągł służby królowi gorliwe, pod gardłem...
Ksiądz Suchywilk kanclerzowi pismo miał kazać zgotować.
Tak w chwili, gdy go wszyscy zgubionym sądzili, Maciek cudem prawie, przytomnością umysłu, chytrością i — szczęściem nadzwyczajnem — ocalał.
Zdumienie było wielkie.
O zbytnią dobroć obwiniano króla... o słabość niewytłumaczoną — Kochan, który pana swojego znał dobrze, uśmiechał się dwuznacznie i mruczał.
— Wszyscy na niego się rzucili... nikt mu dobrego słowa nie dał! Niemogło inaczej być.
Maciek, przywołany do wysłuchania wyroku, na kolana padł przed królem, bił się w piersi, obiecywał poprawę, zaręczał, że życie dać gotów za pana swego... Ochrypł, tak krzyczał i zmagał się na okazanie swej miłości i wdzięczności.
Przesadzone te objawy przywiązania na Kaźmirzu uczyniły wrażenie przykre. Ukazując mu się z tej strony Borkowicz nie obrachował się, że król miał instynkt w poznawaniu prawdy i odróżnianiu jej od fałszu. Kaźmirz z brwiami zmarszczonemi wysłuchawszy dziękczynienia, zimno odprawił Maćka.
W progu już był, gdy posłyszał głos króla goniący za nim.
— Przebaczyłem wam, Starosto.. lecz pomnijcie, że dobroć i pobłażanie się wyczerpują... Nie spodziewajcie się łaski mej, jeżeli raz jeszcze obwinią was...
Borkowicz, pismo na siebie wydawszy pod pieczęcią przy świadkach, opuścił zamek szczęściem swem upojony, tryumfujący, zuchwalszy niż był kiedykolwiek.
W gospodzie czekali nań wielkopolanie, którzy mu towarzyszyli, a których był pewien..
Nie zważając na miejsce, w którem się to działo, bo izba ścianą tylko z tarcic oddzieloną była od mieszkania gospodarza, Maciek od progu wołać zaczął.
— Wszystko skończone! Winszujcie i uczcie się, że śmiałość zawsze wygrywa! Biały jestem i czysty jak nowiutki rąbek. Poczciwy król dał się obałamucić! Wmówiłem mu co chciałem, podpisałem co kazali, a teraz — silniejszy jestem niż kiedy! Niech mi kto się w drogę wleźć odważy!
I nim się przyjaciele na odpowiedź zebrali — dodał szydersko.
— Z tym królem ja zawsze zrobię, co zechcę, tak jak inni, co koło niego są, czynią z nim co się im podoba. Siostra mu koronę wzięła dla swojego syna, Suchywilk mu prawa dyktuje... Żydówka mu się sprzykrzy, królowa młoda, a to moja pani, bom jej łask pewny... przez nią i mój rozum doprowadzę do tego com zamyślał.
Natychmiast kazał Borkowicz miodu i wina przynieść, szaty swe zrzucił, które w dworze miał, bo mu one ciężyły, rozpasał się, na ławie legł i językowi puścił wodze.
Drudzy ostrożniejsi napróżno się go hamować starali, nie dbał o nic, nie lękał się niczego.
W początku zamierzał natychmiast Kraków opuścić i do Wielkopolski powracać, nieprzyjaciołom swym okazując, że nad niemi wziął górę, namyślił się potem i dzień lub dwa, jak powiadał, dla wypoczynku chciał jeszcze zabawić.
Ci, co go znali wiedzieli o tem dobrze, że Borkowicz spoczywać ani potrzebował nigdy, ni lubił. Coś więc jeszcze miał do czynienia. Dnia następnego począł odwiedzać co znaczniejszych przy królu bawiących panów, pojechał do biskupa, odwiedził postarzałego Neorżę, który uzyskawszy przebaczenie króla, cicho siedział i pokątnie tylko szemrał przeciw niemu.
Z jego to ust pono wyszło po raz pierwszy owo przezwisko obelżywe, które Kaźmirzowi pozostać miało jako chwała jego — króla chłopów...
Neorża przyjął wielkopolskiego warchoła z większą ciekawością niż wiarą w niego.
— A co? — rzekł mu — i wyście przybyli królowi do nóg paść, o przebaczenie prosić i nie myślicie już o waszych swobodach ziemskich. Tacyście wszyscy... na języku u was wiele, a gdy przyjdzie do roboty... nikogo nie ma!!
— Tak sądzicie? — odparł szydersko Maciek. Omylicie się pono na mnie! Ja długo moje pisklę wysiaduję, ale gdy się ono narodzi, będzie na co patrzeć...
— Znosek! — rozśmiał się Neorża, ramionami ruszając i splunął.
Borkowicz z czerwonego stał się, usłyszawszy to, karmazynowym. Spojrzał pogardliwie na ociężałego starca.
— Jakom żyw, nigdy nie miałem myśli, której bym nie dokonał — rzekł. — Zobaczycie wy i ci, co mi zawierzyli, że mu Wielkopolskę wyrwę...
Podniósł pięść stuloną w górę.
— Może mu i co więcej jeszcze wezmę, o czem mówić nie chcę — dodał śmiejąc się. — Zobaczycie.
Neorża niedowierzająco głową trząsł, to Borkowicza rozjątrzyło. Nachylił mu się do ucha.
— Nim jego się stała, jam z teraźniejszą królową miłość miał... Przez nią panem tu będę...
I pierścień na palcu ukazał zdumionemu Neorzie, który zamilkł.
— Król zestarzał, łatwowiernym się stał, miękkim, żona nim władać będzie gdy zechce, a ja nauczę ją, jak... — mówił przechwalając się Borkowicz i niedopowiedziawszy co myślał, urwał nagle.
Rozstali się z Neorżą wkrótce, bo Maćkowi pilno było jeszcze w różne kąty zaglądać. Chciał tu mieć swych obrońców i przyjacioły — nie żałując na to, by ich ująć sobie.
Zmierzchało już dnia tego, gdy, sługi swe odprawiwszy do gospody, sam jeden, okrywszy się opończą, aby łatwo poznanym być nie mógł, starosta wśliznął się do zamku. Czasu wesela wypatrzywszy, gdzie było mieszkanie królowej i niewieściego jej dworu — wprost szedł do Konradowej.
W oknach jej świeciło już, Maciek podszedł naprzód pod nie, rozglądał się do koła uważnie, potem śmiało do komnaty wkroczył.
Na widok jego stara ochmistrzyni, która słyszała już o jego pobycie w Krakowie, lękając się, aby przy dziewczętach, których dwie przy niej się znajdowało, nie począł mówić, czego one słuchać nie były powinny, skwapliwie je precz wysłała.
— Widzicie — odezwał się Maciek z miną wesołą — że ja o starych znajomych nie zapominam, a nie mam zwyczaju z rękami próżnemi wychodzić. Choć mnie królowa źle odprawiła — sądzę, że się namyśleć musiała — trzeba mi widzieć się z nią, to nic nie pomoże...
Konradowa słuchała nadąsana.
— Idźcież sobie szukać innego posła do tego, rzekła — bo ja ani wiedzieć, ni słyszeć nie chcę.
— Jam to już i od was i od niej słyszał — odparł Borkowicz — a no, odpędzić się nie dam... Nie doprowadzajcie mnie do ostatka... bo źle będzie.
Że pierścień okażę i powiem jakem go dostał i gdzie — to jeszcze nic, lecz, gdy się mścić zechcę, powiem więcej — to, co było i czego nie było!!
Śmiał się mrugając okiem.
Stara ochmistrzyni tym razem już, otrzaskana z pogróżkami, tak wielkiego jak wprzód nie okazała strachu. Podniosła nań oczy, popatrzała, i nie odpowiadając poczęła robotę jakąś oglądać.
Borkowicz stał i czekał, ale napróżno. Gniew w nim rosnął.
— Namyśliliście się? — zapytał.
— Myśleć o czym nie było — zamruczała stara. — Idźcie sobie odemnie... nie wskóracie tu nic.
Zniecierpliwiony rzucił się Borkowicz i kląć zaczął po cichu.
— Czasu czekać nie mam — rzekł — jutro mi ztąd jechać potrzeba... Tyle tylko powiadam wam, abyście królowej donieśli, że dziesięć dni czekać będę... Zechce mi dać ucha, przyjadę tak, że nikt mnie tu nie ujrzy, odpowie, że mnie nie zna, naówczas ja okażę, żeśmy się i dobrze znali... Dziesiątego dnia przyjdzie tu pacholę odemnie po odpowiedź... Będę wiedział co czynić — tak, lub nie...
Konradowa potrząsnęła głową.
— Ja wam dziś już powiadam — niedarmo pacholę trudzić...
— Gardłem mi odpowiesz — wiedźmo stara — zawołał z gniewem Borkowicz, jeśli pani swej zataisz, z czem jeszcze raz przyszedłem.
To mówiąc popatrzał na nieruchomą staruszkę, zżymnął się i poszedł do drzwi.
Zaledwie się one za nim zamknęły, gdy drugie od komnaty królowej otwarły się zwolna. Zbladła twarz Jadwigi ukazała się w nich.
Na widok jej pospiesznie wstała Konradowa, chcąc się tłómaczyć, lecz królowa nie dając jej ust otworzyć, odezwała się poważnie.
— Drzwi u was dla wszystkich stoją otworem? Od dziś dnia niech pacholę moje będzie na straży i nie wpuszcza mi tu nikogo bez opowiedzenia.
Konradowa tłómaczyć się chciała, królowa skinęła ręką.
— Słyszeliście? — powtórzyła surowo — taka jest wola moja.
Odwróciła się od niej i wolnym krokiem wróciła do swej komnaty.
Maciek zły i niecierpliwy przybiegł do gospody, po drodze ludzi swych okładając razami silnej pięści, zastawszy w sieni zgromadzonych nad piwem. Kazał się natychmiast do podróży sposobić.
Przyjaciele, którzy go widzieli przez te dni wesołym i rozochoconym, nie mogli odgadnąć, co się z nim stało. On sam nie przyznał się im do niczego.
— Nie mamy już tu co robić! — rzekł — a w domu jest co poczynać. Jutro — na koń!
Do dnia wyciągnęli wielkopolanie, nie opowiedziawszy się nikomu, tak, że wielu potem znajomych do pustej gospody się dowiadywało.
Borkowicz zwycięzko wprost ciągnął do Poznania, nie obawiając się ani Wierzbięty, ani innych, których znał sobie nieżyczliwymi.
Przybyło mu buty jeszcze od ostatniego królewskiego wyroku, a gdy go towarzysze po drodze ostrzegali, aby ostrożnym był, śmiał się na głos wywołując.
— Z królem tym ja uczynię co zechcę! Zna on siłę moją... Do walki za stary... będzie wolał Wielkopolski się wyrzec, niż ze wszystkiemi ziemiany o nią się rozbijać — a ja teraz mieć będę ich wszystkich!
W Poznaniu zawczasu się go spodziewano, bo z Krakowa doszły wieści, że król Borkowiczowi wielkorządy miał zdać i wszystko zwierzyć.
Co było mniej śmiałych nieprzyjaciół, przycichło i usunęło się — Wierzbięta patrzał zdala. On jeden nie zmienił ani przekonania, ani pozbył swej nieufności. Borkowicz, chociaż się nań odgrażał po cichu, po świeżej sprawie z Beńkiem zaczepiać nie śmiał. Wiedział że nastraszyć nie potrafi, a nowego gwałtu popełniać nie chciał tak rychło.
— Poczeka on — ale nie straci na tem, mruczał. Znajdę go później, gdy tylko zechcę.
Tak samo jak w Koźminie, rozłożył się przybyły w Poznaniu, otwierając dom i ugaszczając ziemian, którzy się do niego jeszcze skwapliwiej cisnęli.
Nadjechał brat z Czacza, przybył syn na powitanie zwycięzcy...
Z Jaśka, który odwagi nie miał towarzyszyć mu do Krakowa, niemiłosiernie się wyśmiewać począł i nierychło mu to przebaczył.
Śmielszy niż przedtem, głośno ziemianom mówił, iż potrzeba, aby stara Wielkopolska nie dała się jak garść mąki na upieczenie placka zgnieść, i w nową Polskę Kaźmirzową, jak podbita Ruś, wcielić...
— My swoje prawa mamy, obyczaj dawny, odrębność, i przy tem stać musimy!!.
Potakiwali mu wszyscy, bo im w to grał, że ziemianie od króla więcej znaczyć powinni, oni, co sobie książąt i panów wybierali dawniej, i zrzucali.
Czas upływał na tych zbiorowiskach. Borkowicz się na coś oczekiwać zdawał, dni rachował, mówił, że z Krakowa posła się z ważną wiadomością spodziewa...
Co mu ztamtąd przywieźć miano, nie mówił nikomu...
Upłynęło dni czternaście, a owo pacholę, zręczne chłopię, zwane Chwałkiem, które Maciek zostawił w Krakowie, nie powracało. Chwałek nie był starszy nad lat dwadzieścia, ale jak ogień żwawy, przenikający, zręczny, a Borkowicz mu zwierzał
Uwagi (0)