Trylogia księżycowa - Jerzy Żuławski (gdzie za darmo czytać książki .TXT) 📖
Trylogia Księżycowa to najsłynniejsze dzieło Jerzego Żuławskiego, prozaika, poety, dramaturga i eseisty tworzącego na przełomie XIX i XX wieku. W jej skład wchodzą trzy tomy: Na srebrnym globie, Zwycięzca i Stara Ziemia.
Żuławski przedstawia historię pierwszych ludzi na Księżycu oraz kolejnych pokoleń, które Ziemię znają tylko z legend. W powieściach porusza kwestie tworzenia się kultu religijnego, postrzegania bóstwa i konfrontacji z nim, przestrzega przed realizowaniem utopijnych wizji przyszłości. Żuławski ściera swój świat z różnymi problemami natury filozoficznej, teologicznej i socjologicznej. Choć autor ulega dekadenckiemu nastrojowi epoki, niektóre z poruszanych kwestii i dzisiaj wydają się niepokojąco bliskie…
- Autor: Jerzy Żuławski
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Trylogia księżycowa - Jerzy Żuławski (gdzie za darmo czytać książki .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Jerzy Żuławski
Urwał nagle i wpił urokliwe oczy w twarz mieniącą się256 dziewczyny.
— Służyć nam będzie plemię człowiecze — rzekł — z wyjątkiem tej, która zechce zostać panią i pójdzie za szernem dobrowolnie w miasto cudowne, na górach zbudowane, aby tam z nim królować i mieć morców od psów posłuszniejszych i ludzi do usług jeńcami pobranych — i skarby nieprzebrane, od gwiazd ciemną nocą wyiskrzonych jaśniejsze! Królować będzie ludzka kobieta, przez szerna wybrana — królować będzie od chwili, kiedy pozna i zrozumie, że nie ma zła ani dobra, które ludzie słabi wymyślili, nie masz słuszności ani krzywdy, zasługi ani nagrody, kary ani grzechu, jeno moc jest jedna, w najwyższym tworze świata, w szernie wszystkomyślącym zawarta!
Oniemiała, przerażona Ihezal wysiłkiem słabnącej woli wstecz się cofała, drżąc na całym ciele w dziwnym, niepojętym dla siebie samej uczuciu...
— Pójdź! — zawołał Awij.
Krzyknęła głośno i ku drzwiom się rzuciła. Na schodach upadła wyczerpana, wybuchając spazmatycznym płaczem.
Kiedy przyszła wreszcie do siebie, posłyszała liczne głosy ludzi, wypełniających świątynię. Ulgę jej to sprawiło, że nie jest sama, i uniósłszy się, pobiegła z radością niemal zmieszać się z tłumem.
Na kazalnicy, pustej od dawna, stał znowu arcykapłan Elem i opowiadał zgromadzonym słowa poselstwa od zwycięskich wojowników zza morza przyniesione. Sławił moc i odwagę człowieczego plemienia, sławił jedyne jego wywyższenie nad wszystkie twory świata, prawiąc zarazem o zwierzęcej ciemności i dzikości na zagładę skazanych szernów... Głos jego niezbyt donośny, ale przenikliwy, brzmiał ostro pomiędzy filarami świątyni, wywołując czasem silniejszym słowem dzwoniące gdzieś pod kopułą echo.
Prawił tak długo, aż wreszcie zakończył hymnem na cześć przez wieki oczekiwanego Zwycięzcy, który przybył z Ziemi, a kiedy spełni swe dzieło, na Ziemię znowu powróci. Gdy przestał mówić, zrobiła się cisza chwilowa — i wtedy zabrzmiał nagle głos od wejścia świątyni:
— Nieprawda! nieprawda! Zwycięzca nie przybył!
Wszystkie twarze zwróciły się w tamtą stronę. Na szerokiej podstawie filaru, plecami do niego przyparty, stał starzec w dawnym habicie Braci Wyczekujących, z głową ogoloną i płonącymi oczyma. Suchą rękę wzniósł nad głowy ludu i trzęsąc nią w powietrzu, krzyczał w zapamiętaniu:
— Nieprawda! Kłamie Elem, zdrajca i pohańbiciel Zakonu! Zwycięzca nie przybył na Księżyc! to ja mówię, ostatni i jedyny już Brat Wyczekujący! Tamten jest fałszerz! Nie wstali umarli! nie wstali umarli!
Wszczął się ruch i zamieszanie. Wielu słuchało ze zgrozą słów starca, jakby odzywającego się głosu proroka, ale inni rzucili się ku niemu z nienawistnymi okrzykami, aby go ściągnąć i za drzwi świątyni wyrzucić. Skoczyli mu jednak na ratunek dziwni przybysze z okolic Przesmyka: rybacy półdzicy i do wszelkich trudów zaprawieni. Wywijali mocnymi pięściami, krzycząc:
— Prawda jest u proroka Chomy! Precz z Elemem! precz z fałszywym Zwycięzcą!
Wytworzyła się bójka u drzwi, w której nieliczni rybacy mimo rozpaczliwą obronę musieli ulec, pokrwawieni i razem ze starym Chomą za próg wyrzuceni. Na placu jednak otoczyli zakonnika zwartym kołem, a on, na barkach ich wzniesiony, mówić znów począł:
— Przekleństwo Księżycowi dla fałszu i obłudy! Oto Zakon świętej dziewicy Ady podeptany jest nogami, a ciało jej na proch spalone! Obrabowana świątynia i splugawiona zamkniętym szernem w miejscu, kędy Słowo było przechowywane! Biada, biada Księżycowi dla grzechu i zgorszenia! Nieprzyjaciel zesłał fałszywego Zwycięzcę, który lud uwiódł, aby więcej już nie czekał! Mimo bojów, o których słyszycie, nie spełni on wybawienia — i przyjdzie gorsza niedola! gorsze zło i pohańbienie!
Ludzie z przerażeniem go słuchali, w tejże jednak chwili załomotał po bruku miarowy krok oddziału zbrojnych, przez arcykapłana wysłanych. Idąc zwartą kolumną, przez Zwycięzcę wyćwiczeni, rozłamali w mgnieniu oka tłum, otaczając odłączonego od obrońców swych Chomę jakby żelaznym pierścieniem. Chciano go jeszcze odbijać, ale on sam dał znak zwolennikom, aby męczeństwu jego nie przeszkadzali. Tedy zbrojni ujęli suche ręce jego w kute łańcuchy i mając się przed napadem na baczności, powiedli więźnia ku przedsionkom nowego arcykapłańskiego pałacu.
On sam, arcykapłan Elem, siedział już wewnątrz, krytym gankiem niedawno wzniesionym ze świątyni przeszedłszy — i rozmawiał z Sewinem. Zausznik stał przed nim pokorny i zastraszony na pozór gniewem zwierzchnika, ale chytre oczy jego zwracały się często porozumiewawczo na wzburzonego arcykapłana, zdając się więcej mówić niż usta.
— Dlaczego nie spełniono, czego chciałem? — wołał Elem — czemu pozwolono przyjść Chomie tutaj?...
Sewin skłonił nisko głowę.
— Wasza Wysokość ma niewątpliwie słuszność i wydaje zawsze mądre rozkazy, ale spełnić je w tym wypadku było trudno, zwłaszcza że Wasza Wysokość nie dozwoliła Chomy aresztować...
— Było tysiąc innych sposobów, aby go zatrzymać!
— Zapewne. Toteż moja wina, jako przełożonego policji Waszej Wysokości, żem nie umiał wśród tego tysiąca znaleźć ani jednego skutecznego... Zresztą dłuższe pozostawanie szaleńca pośród rybaków, na jednym miejscu, groziło poważnym niebezpieczeństwem. Wyznawcy jego wzmacniali się i łączyli, mógł powstać wrzód na organizmie naszego państwowego ustroju. Dozwoliliśmy mu więc przenosić się z miejsca na miejsce i wszędzie rzucać ziarno raczej, niżby miał oczekiwać żniwa w jednym miejscu. Teraz zależy wszystko od woli Waszej Wysokości. Możemy rzadki zasiew kiełkujący stłumić albo też wedle okoliczności pozwolić mu wzróść, jak Wasza Wysokość uzna za stosowne... Choma spełnił swoje i jest dziś ujęty. Przyznam się nawet, żem mu naumyślnie pozwolił dzisiaj dostać się do świątyni, właśnie dzisiaj, kiedy w doszłych nas z kraju szernów wiadomościach mamy przeciwwagę dla bluźnierstw obłąkańca...
Elem zamyślił się. Siedział przez chwilę nieruchomy, gładząc białymi dłońmi długą czarną brodę, i patrzył na Sewina — bez gniewu już, owszem, nawet z pewnym podziwem. Naczelnik policji oczy miał spuszczone, około ust błąkał mu się niewyraźny uśmiech.
— Niech go tutaj sprowadzą — rzekł nagle Elem. — Chcę z nim mówić sam.
Sewin skłonił się i wyszedł, a po chwili dwóch żołnierzy przywiodło do sali starca z okutymi rękoma. Arcykapłan dał im znak, aby się cofnęli, pozostawiając go sam na sam z uwięzionym.
Choma stał ze zmarszczonymi brwiami i wzniesioną głową, oczekując z pewnym ukontentowaniem męczeństwa, które sobie był przepowiedział z dawna. Zdziwił się tedy niepomiernie, gdy zobaczył, że arcykapłan przyjaźnie zbliża się ku niemu i zgoła niegroźnym, owszem, poufałym ruchem kładzie mu dłoń na ramieniu. Cień przykrego zawodu przemknął po jego strupieszałej twarzy — zaraz jednak pomyślał sobie, że pewno słowa jego wzruszyły zatwardziałe serce arcykapłańskie i że to chwila odpowiednia, aby on je swoją wymową zmiękczył do reszty. Wzniósł tedy natchnionym ruchem okute dłonie i począł proroczyć257.
— Nieszczęścia spadną na Księżyc, jakich jeszcze dotychczas nie było! Szernowie skażą wszystkie niewiasty ludzkie, a potem wyschnie wielkie morze i pola przestaną rodzić. Będą umierali wszyscy po kolei, przeto iż nie czekali na prawdziwego Zwycięzcę, wskrzesiciela martwych, lecz obałamucić się dali samozwańcowi! Pustynia głodna wyjdzie z granic swoich i pochłonie kraj, gdzie ludzie mieszkali, aby nie zostało nawet śladu po grzesznikach!
Mówił długo, wymyślając coraz to nowe a straszniejsze klątwy i groźby, aż zamilkł w końcu zmęczony, gdy już sądził, że wzruszył dostatecznie serce arcykapłana. Dziwno mu tylko było, że Elem nie pada na kolana i nie kaja się przed nim. Wszakże rybacy jego po wysłuchaniu czwartej części słów tak groźnych dawno bili już o ziemię twarzami, wyprzysięgając się grzechów nie tylko popełnionych, ale takich nawet, o których im się dotychczas nie śniło.
Elem spokojnie i z uwagą, choć z dziwnym uśmieszkiem na ustach, wysłuchał słów proroka — zdawało się, że ceni w myśli ich znaczenie i doniosłość; przy każdym szczęśliwszym i bardziej piorunującym zwrocie kiwał głową z uznaniem, robiąc natomiast niechętny ruch, kiedy się prorok powtarzał lub nudnym się stawał. W końcu uśmiechnął się z zadowoleniem.
— Nieźle, nieźle! — rzekł, klepiąc Chomę po ramieniu. — Nie myślałem nawet tam, w Kraju Biegunowym, że jesteś takim mówcą, chciałem rzec: prorokiem!
Chomie zachowanie arcykapłana wydało się trochę nieprzystojnym258, nie chcąc jednak zrażać na wstępie tej nakłaniającej się ku niemu duszy, nie odrzekł ani słowa i ważył jeno w myśli, jaką by dalej wieść drogą dzieło nawrócenia.
Elem tymczasem usiadł i kazał mu zbliżyć się ku sobie. Prorok mimo woli przez dawne, wpojone latami posłuszeństwo wobec przełożonego podszedł ku niemu skwapliwie i gotów mu już prawie był oddać pokłon czołobitny, gdyby sobie nie był dość wcześnie przypomniał o zmienionej swej roli obecnie. Nie miał jednak czasu na dalsze rozważania, gdyż arcykapłan zagadnął znienacka:
— Ale powiedz mi, jakie ty masz dane, że przybyły z Ziemi Zwycięzca nie jest Zwycięzcą rzeczywistym? Tylko nie prorokuj już w tej chwili, lecz mów jasno i w porządku.
Choma wyciągnął ręce, ile mu na to kajdany pozwalały, i zaczął liczyć na palcach.
— Przede wszystkim nie powstali umarli, aby go witać, jak napisano. Po wtóre: dzień się nie zrobił wieczny, lecz noc po staremu zapada, wbrew słowom proroków dawniejszych. Po trzecie: nie rozwarło się Morze, aby mu do kraju szernów drogę utorować. Po czwarte: nie zwycięża szernów sam, lecz ludziom bić się z nimi każe. Po piąte... nie powstali umarli...
— To już było! — zawołał Elem — wymyśl jeszcze co nowego!
Choma zgniewał się i wpadł znowu w zapał prorocki, zwłaszcza że łatwiejszy on był od żmudnego wyliczania. Teraz jednak arcykapłan nie chciał go już słuchać tak cierpliwie, jak poprzednio. Owszem, przerwał mu potok dreszczem wstrząsających słów dosyć brutalnie i wezwał żołnierzy, aby go odprowadzili do więzienia.
— A wymyśl co lepszego, na wszelki przypadek! — zawołał za nim jeszcze.
Po czym żołnierze wywlekli proroka z izby, począł im się bowiem opierać, nie dlatego wprawdzie, aby pragnął tu dłużej pozostać, ale dla samej zasady, przeczuwając, że się zaczyna jego męczeństwo. Zdumiony też był znowu niemało, kiedy go wprowadzono do suchej i widnej celi i dano wszelkie skromne wygody, których zdrowie jego i wiek potrzebowały. Rozejrzawszy się po nowym swym mieszkaniu, pokręcił głową z podziwem i zapytał z pewnym onieśmieleniem strażnika przez okienko w drzwiach: kiedy będzie ukamienowany? Strażnik roześmiał się tylko szeroko i poradził mu, aby zjadł kawałek chleba, który ma na stole, bo pewnie jest głodny. Choma tedy z przyzwyczajenia zaczął go nawracać, namawiając, aby się odprzysiągł fałszywego Zwycięzcy, ale strażnik był śpiący i niewiele przeto słowom jego dostępny. Jakoż ziewnął wkrótce i zasnął właśnie w chwili, kiedy starzec był w połowie swoich przepowiedni o nieuchronnym i straszliwym księżycowego świata zniszczeniu.
Przed pałacem tymczasem na placu stał Sewin i mówił do ludu, wzburzonego z przedziwną tłumu logiką zarówno występem Chomy, jak i jego uwięzieniem...
Zausznika arcykapłańskiego powitano krzykiem i gradem obelg; on jednak przeczekał ten wybuch spokojnie i z zastygłym uśmiechem na chudej twarzy, a gdy się na mgnienie oka cisza zrobiła, skorzystał z niej natychmiast, aby zawołać:
— Jego Wysokość arcykapłan Elem przysyła mnie, aby się o waszej woli względem ujętego starca dowiedzieć!...
Te słowa dziwne sprawiły wrażenie. Lud przyzwyczajony był zawsze dowiadywać się o woli arcykapłanów i wtedy nie wahał się nigdy, co ma czynić: jeśli był w dobrym humorze, słuchał, jeśli w złym, oponował głośno i krzykliwie. Ale pytanie Sewina zmieszało tłum najzupełniej. Chciano dzisiaj Elemowi robić na przekór, a nie wiedziano, jakie są jego zamiary. Nawet z postawy jego żołnierzy nie można tego było wywnioskować: siedzieli spokojnie z odłożoną bronią na stopniach pałacu i rozmawiali z sobą, przeciągając się w słońcu...
Krzyki ustały, zaczęły się natomiast w mniejszych kółkach zwady pomiędzy tłumem. Sewin i ten okres przeczekał spokojnie, a w końcu odezwał się, mimo że tłum zgoła woli swej nie objawił:
— Jego Wysokość cieszyć się będzie, że wola jego zgadza się najzupełniej z waszą. Istotnie postanowił on to, czego wy się domagacie: wybadać Chomę, który tymczasem wygodne ma w pałacu pomieszczenie, a następnie oddać go wam, abyście z nim wedle sądu swego postąpili...
Tłum rozszedł się, wychwalając Elema.
Pod koniec tego długiego dnia Ihezal odwiedziła znowu Malahudę. Gdy mu opowiedziała wszystko, co się wydarzyło, starzec zadumał się posępnie.
— Nie powinienem był dopuścić — rzekł po pewnym czasie — aby Elem wziął kołpak arcykapłański. Stał się błąd.
Ale na uwagę dziewczyny, że można to jeszcze naprawić, że dość mu się pokazać wśród tłumu, aby go z powrotem jako pana powitano, potrząsł głową przecząco.
— Mówiłem ci już raz — rzekł — i teraz powtarzam: za późno! Obecnie zjawiając się, wzmógłbym tylko zamieszanie. Tu muszę czekać, w ukryciu.
Ihezal nie nalegała. W ogóle dziwna była tego dnia: oczy jej patrzyły w świat jakby spoza mgły jakiej, usta miała pobladłe i drżące...
Kiedy przed zapadającym wieczorem wracała przez chłodne morze, twarzą ku złotemu, zachodzącemu słońcu zwrócona, lica jej kwitły niezdrowym rumieńcem, przez cienką białą skórę gdzieś od wnętrza przeświecającym — i czarne oczy, sino podkrążone, głębszymi się jeszcze wydawały niźli zazwyczaj.
Przybijając do brzegu posłyszała gwar tłumu, zgromadzonego jeszcze na placach i przed domami: klątwy, nawoływania, śpiewy, kłótnie i targi, całą ruchliwą i zgiełku pełną małość dnia dzisiejszego — i wargi ściągnęły jej się nagle niepohamowanym obrzydzeniem. Przymknęła oczy, starając się wywołać przed nie postać Zwycięzcy świetlaną, ale wbrew natężonej woli pod zwartymi powiekami zamajaczył jeno szerokoskrzydły, czarny cień szerna Awija, czterema krwawo płonącymi źrenicami w nią wpatrzony.
Stało się rzeczywiście, jak szern Awij przepowiedział.
Kraj nizinny pomiędzy brzegiem Wielkiego Morza a górami, wznoszącymi się już w pobliżu południowego bieguna, zawojował Zwycięzca zupełnie. Miast zburzył trzydzieści kilka i wytracił szernów tak na tym obszarze, iż śladu po nich nawet nie zostało. Czternaście długich dni księżycowych minęło od chwili, kiedy zdobywcy wylądowali na tajemniczym brzegu, i dotychczas szczęście wojenne szło za nimi bez ustanku i odmiany. Ale dnia czternastego,
Uwagi (0)