Darmowe ebooki » Powieść » Trylogia księżycowa - Jerzy Żuławski (gdzie za darmo czytać książki .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Trylogia księżycowa - Jerzy Żuławski (gdzie za darmo czytać książki .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Jerzy Żuławski



1 ... 54 55 56 57 58 59 60 61 62 ... 117
Idź do strony:
raduje i pieśń zwycięstwa śpiewa, bo to szernowie pola trupem zalegają, bo to morcy jęczą nieprawi, w pierś gromem i słowem Jasnego rażeni.

Dziadku! widzę go, że jest zwycięski, roześmiany i młodemu bogu podobny — i serce we mnie płacze, że nie jest on jak ja człowiekiem!

Przypadła twarzą do kolan dziadka i głos szatą jego tłumiąc, skarżyć się poczęła gorącymi słowy245:

— Dziadku! krew się we mnie wzburzyła! Dziadku, nie wiedziałam, co to jest ogień, a oto mnie pożera i trawi, że jak kwiat zwiędnę w południowym skwarze. O! żeby już przyszła burza dżdżu! o, żeby przyszedł wicher niszczyciel albo piorun, który zabija!

Malahuda nie odpowiadał. Suchymi rękoma ujął ją tylko za głowę i pogrążył się w cichej zadumie. A ona płakała tymczasem bez łez, spazmem jeno szarpiącym, który pierś jej drobną zrywał, aż po pewnym czasie uspokoiwszy się nieco, mówić zaś jęła:

— Dlaczego mi nie odpowiadasz, dziadku? Boję się twego milczenia! Wolałabym, abyś mnie skarcił, abyś mnie za włosy jasne, karząc, do nóg swoich pociągnął! Oto mówił Zwycięzca, pan błogosławiony, że nowe prawa chce dać ludowi i ustawy podobne do tych, które są pono na Ziemi, i że zrównać chce kobietę z mężczyzną, aby nie była nadal niewolnicą! Dziadku! dlaczegóż Zwycięzca, który jest mądry, nie przemieni raczej mężów księżycowych, żeby byli jemu podobni i aby służyć im i podlegać było warto i słodko? Nie swobody chce serce moje niewieście ani zrównania, lecz owszem, poddanym pragnie być najmocniejszemu, a on jest ci jeden, który zstąpił z Ziemi na Księżyc! Dlaczego on usty mocarnymi nie spali kwiatu ciała mojego? Wszakżem ja jest kwiat piękny i wonny, najwonniejszy owszem, jaki wyrósł na księżycowym globie, który pono, z Ziemi widziany, srebrny jest także i świecący, do gwiazdy wielkiej zgoła podobny... Czyż przeto, że jemu spodobało się być bogiem, ja mrzeć mam z niesytej własnej krwi tęsknoty?

Przysięgłam się jemu, a on mnie nie bierze! Boję się tego, dziadku, bom ja go z miłości nadmiernej znienawidzić gotowa i dobrać się do serca jego, aby się przekonać, czy w nim krew także płynie czerwona...

Mówiąc to, głowę w tył odrzuciła i błysnęła białymi zębami, jak pantera złota, co rozpęd już w sobie do skoku zbiera.

Starzec powstał z wolna.

— Źle jest, źle — rzekł raczej do siebie, na wnuczkę nie patrząc — kto wie, czym ja ostać tam nie był powinien i czuwać...

Spojrzał na dziewczynę w twarz jego zapatrzoną — uśmiechnął się smutno.

— Nie nad tobą, nie! Tu czuwanie na nic by się nie zdało. Wiedziałem już, że zginiesz, wówczas, kiedy weszłaś do skarbca i nad księgami mnie zastałaś. Obawiam się, że nad nim czuwać bym winien, nad nim, którego wy dziś już zwiecie Zwycięzcą i nad miarę wielbicie. Bo oto mi się widzi, że jeśli zwycięży naprawdę i rzeczy, które na Księżycu krzywo wyrosły, prościć246 zechce jak pan, zwróci się wszystko przeciwko niemu, i ty nawet, nawet i ty! Ale teraz już nie czas. Co innego wybrałem wedle sumienia swego i nie ujmę już teraz w rękę tego, co raz z niej wypuściłem.

Siedzieli jeszcze długo, milcząc albo z cicha urywanymi zdaniami rozmawiając z sobą, aż promień słońca, przez szczeliny skądś wpadający, doniósł im, że burza się skończyła i świat, strugami deszczu odświeżony, cieszy się znowu życiem.

Wtedy Malahuda wziął za rękę złotowłosą Ihezal i wyszli oboje na słońce. Po trawie świeżo umytej i od dżdżu jeszcze oślizgłej, co bose ich nogi chłodną głaskała pieszczotą, przebiegli łączką niewielką, dostając się na szczyt wzgórza od wieków Grobem Marty nazwanego. Głaz tu był wielki, pochyły, ze śladami liter przed wiekami może kowanych247, których nikt już odczytać nie umiał...

Na tym to głazie Malahuda wsparł rękę drżącą i powiedział:

— Nie wiem już dzisiaj, co jest prawdą, ale jest w księgach podanie, że w tym grobie leży matka księżycowego ludu, błogosławiona rodzicielka pierwszego męża i sióstr jego, i natchnionej prorokini Ady, która służyła w dziewictwie Staremu Człowiekowi. Ale podanie mówi, że Stary Człowiek nie był ojcem ludu księżycowego, jeno opiekunem... Owszem, niektórzy utrzymują na podstawie kart jakichś, pono ze spalonego domu jego przed wiekami nalezionych248 (nie wiem, czy prawda?), że miłość do ludzkiej kobiety jego, boskiego, na Księżyc sprowadziła i że cierpiał, dopóki nie odszedł na Ziemię... Czemuż byś cierpieć nie miała i ty?

Mówił to kapłana dawnym nałogiem, od lat przyzwyczajony słowa Pisma wykładać i dla spraw życia codziennego ciągnąć z nich naukę czy pociechę, ale wnet się opamiętał, że mówi rzeczy mało dające się tu stosować i nieprzekonywujące zgoła. Zresztą nie wierzył sam w to, co mówił...

Zamilkł tedy, spostrzegłszy zwłaszcza, że Ihezal go nie słucha. Pobladłą twarzą zwrócona była na południe i wypatrywała kłębiących się białych chmur na widnokręgu, które wyglądały jakoby wojska, w powietrzu nad morzem pośród perlistej kurzawy walczące. Zauważył snadź podobieństwo i Malahuda, bo ozwał się nagle, myśląc o rzeczywistej bitwie, która się w tej stronie w owej chwili może właśnie odbywała:

— A jeśliby Zwycięzca zginął?

W pierwszej chwili, słysząc te słowa, Ihezal pobladła jeszcze bardziej, tak iż się zdawało, że kropli krwi nie ma w jej ciele, ale zaraz potem potrząsnęła głową z uśmiechem.

— Nie! On zginąć nie może!

Rzekła to z takim przekonaniem głębokim, że starzec nic nie odpowiedział, jeno brodę swą siwą na pierś pochylił i zadumał się, patrząc zaczerwienionymi oczyma na morze jasne i szerokie.

A o tej właśnie godzinie Marek w krainie szernów spoczynek odbywał w pierwszym mieście zdobytym.

Noc całą niósł go szalony pęd wichru, w rozwite żagle dmącego. Kierując się wedle kompasu, mijał wyspy w świetle gwiazd czarnym cielskiem na lśniącym lodzie majaczące; niekiedy Nuzar go ostrzegał o gorących wirach podmorskich, kędy249 woda nie zamarzała nawet w nocy... Na rozleglej płaszczyźnie sanie, w szeroki łańcuch rozsypane, dawały wzajemnie znać o sobie blaskiem czerwonych pochodni na przodzie umieszczonych i mknęły tak wciąż bez ustanku i postoju przez ziemskich dni jedenaście...

Nad ranem, kiedy już za czterdzieści godzin słońce się miało pokazać i szary obrzask szedł po lodach od wschodu, Nuzar dał znać Zwycięzcy, że się zbliżają do wybrzeża. Jakoż Marek spostrzegł istotnie daleką, białą od śniegu linię na horyzoncie, sterczącymi jakby wieżami tu i ówdzie poprzerywaną.

Morzec stał przy nim i ręką wskazywał:

— To ich miasto największe, w którym dziś już nikt prawie nie mieszka. Połowa zapadła w morze razem z gruntem i gdy jest cisza, widać przez toń wieże, ponad którymi ryby pływają. Szernowie cofnęli się w głąb lądu i tam dalej na wschód. Oto ich osada, kędy250 mają przystań...

Pokazywał zaledwie widoczną grupę domów na wybrzeżu, około głęboko wciętej zatoki.

Sanie, na których jechał Jeret, poczęły się zbliżać w pędzie do Zwycięzcy. Młody wojownik blady był i usta miał zaciśnięte, ale twarz spokojną.

— Zwycięzco — rzekł — wicher nas pędzi wprost na osadę, za kilka godzin tam będziemy.

Marek wydał rozkazy. Stery sań, ostro w lód się wrzynające, zazgrzytały krzepkimi skręcone rękoma i cały tabor począł zawracać ogromnym półkolem wzdłuż brzegów zatoki. Najbliżej lądu wysunęły się sanie, na których działa polowe umieszczono, i w pewnej chwili runęły ogniem na uśpioną szernów osadę. Widać było kurz, z walących się domostw nagle powstający, a ludzie nabijali już pośpiesznie po raz drugi wystrzelone armaty i znowu zagrzmiała z bliska salwa celna a straszliwa.

Nim zdziesiątkowani we śnie, obłąkani z przestrachu mieszkańcy mogli zdać sobie sprawę z tego, co zaszło, wicher poranny porwał już napastników i niósł dalej, ku miejscu pustemu, gdzie wedle słów Nuzara mogli bez przeszkody lądować.

Słońce już wschodziło, kiedy tabor sań, na ląd wyciągniętych, zamieniono na obóz warowny.

Pokazywali się też już z dala szernowie, zdumiali251, napadu zgoła pojąć niemogący, podlatywali z rzadka na ciężkich skrzydłach ku obozowi i ginęli od niechybnych strzałów załogi. Cofnęli się tedy z nagła, pozostawiając chwilę spokoju napastnikom.

Marek wiedział, że spieszyć mu się potrzeba i nie dawać szernom czasu do opamiętania, lecz zmuszony był przeczekać ranne roztopy, nim by mógł zacząć straszliwe swoje polowanie. Tymczasem więc trzymał tylko obóz w pozycji obronnej, a sam rozglądał się ciekawie po otaczającej go krainie.

Płaska była i rozległa. O ile z opowiadań Nuzara mógł wywnioskować, szernów stosunkowo niezbyt wielka liczba żyła już na Księżycu: większość miast zalegała w gruzach, opuszczona, i pola szerokie leżały odłogiem, o ile nie było rąk morców do ich uprawy. Leniwi szernowe niechętnie brali się do pracy, mając ją sobie niemal za ujmę.

Tym bardziej jednak Marek dziwił się straszliwej ich potędze, przez którą zdołali ujarzmić skrzętne i liczniejsze od siebie plemię człowiecze.

Grunt grząski był jeszcze i mokry od spływającej wody z roztopionych śniegów, gdy Jeret zwrócił uwagę Marka na zbliżające się gromady. Szli kupą morcy, wedle zwyczaju przez szernów w pierwszy ogień pędzeni. Ale do bitwy właściwej nie przyszło. Kilka salw broni palnej w zbitą masę wysłanych rozproszyło ją w okamgnieniu. Młoda, spod śniegu w oczach rozwijająca się trawa zaczerniła się gęstym trupem. Ludzie poszli rannych dobijać.

Wstrętny to był widok dla Marka, który widząc w potwornych szernach istoty zwierzęce, nie robił sobie wyrzutów z ich mordowania, ale wzdrygnął się na myśl o rzezaniu bezbronnych morców, bądź co bądź ludzką postać noszących. Ale nie mógł się wahać, wydał więc tylko litościwy rozkaz, aby rannym szybko i pewnie śmierć zadawano.

Dwóch czy trzech lekko skaleczonych morców wybrał Nuzar i obietnicą życia namówił, aby z nim razem zwycięzcom służyli za przewodników. Zwłokami nakarmiono psy do zaprzęgu przywiezione.

Jakoż wkrótce rozpoczęło się polowanie wedle krwawego serca Nuzarowego.

Uruchomiono sanie, koła do nich zakładając, i posuwano się tak z wolna naprzód taborem. Obóz zatrzymywał się miejscami, a wtedy wychodzili z niego myśliwcy. Marek szedł naprzód, mając koło siebie trzech morców i kilka psów o dobrym węchu i paszczach zajadłych, a za nim szli zbrojni, z ręką na cynglu, z bystrym i czujnym okiem, każdy załom gruntu naokół śledzący. Gdy się pojawił morzec lub szern, zabijano go i posuwano się znów dalej, ku murom zbombardowanej w nocy osady.

Słońce rozświetliło się tymczasem jasne na niebie i morze rozkołysało się słodko, dzwoniąc kryształem o piasek płaskiego wybrzeża. Z rozwiniętych przedziwnych roślin księżycowych woń szła upajająca i chwilami cisza była taka, że Markowi zachciewało się legnąć na wznak wśród zieleni i patrzeć na błękitne niebo ogromne, rozpięte nad tym smutnym a dziwnie rozmarzającym krajem. Lecz oto warknął pies albo morzec zahukał koło jego nogi i Marek podnosił raźno broń do oka, aby ubić uciekającego szerna lub nakazać gromadny strzał do morców, spokojnie w polu pracujących i nieświadomych jeszcze napadu. Domostwa napotykane po drodze palono z pośpiechem, a jeśli były kamienne, rozwalano sumiennie, aby snadź nie posłużyły za kryjówkę szernom uchodzącym. I pracowano tak wśród licznych postojów, z wolna, ale niestrudzenie. Szernowie dotychczas nie stawiali poważnego oporu; zdawało się, że kraina bez zbytnich ofiar i wysiłków będzie zawojowana, a ród pierwobylców księżycowych do cna wyniszczony.

Tymczasem zbliżało się południe długiego dnia księżycowego. Podczas największego upału stanął Marek ze swoim oddziałem pod murami miasta. Nowa osada, działowymi kulami rozwalona, którą minął był wcześniej, była pusta zupełnie. Widocznie wszyscy mieszkańcy schronili się do starego grodu, którego zaniedbane i na wpół w gruz rozsypane mury obronne lśniły się oślepiająco w południowym słońcu.

Zwycięzca czuł, że spotka się tutaj z oporem rozpaczliwym. Patrzył na wieże wiekiem poszczerbione o kształtach mocarnych, na łuki i olbrzymie bramiska ze sklepieniami rozchodzącymi się często z powodu opadania gruntu, za którym miasto falą kamiennych domów ku morzu spływało, aby wreszcie utonąć w jego głębinach — i myślał o wieści przed setkami lat przez Starego Człowieka Ziemi przekazanej, że są i na Wielkiej Pustyni miasta podobne — w gruzach i ruinie.

Któż to wie, jakie skarby, jakie tajemnice ten gród ginący w sobie chowa? i o czym mógłby mu powiedzieć, gdyby nie był zmuszony zamienić go za chwilę na bezkształtną kupę gruzów, kulami dział poszarpaną?...

Na krótką chwilę przyszło mu na myśl, żeby wysłać parlamentarzy. Nuzara na przykład, i starać się ocalić to miasto prastare od zagłady, ale roześmiał się sam zaraz z tego. Jakież tu mogło być porozumienie? jaka zgoda? Dylemat był jasny: albo ludzie będą wiecznie służyli szernom na Księżycu, lub też szernowie muszą być wytraceni do nogi. Doświadczenie wieków lud już nauczyło, że pakty żadne ani ugody nie prowadzą z wiarołomnymi szernami zgoła do niczego, gdyż z chwilą kiedy widzą korzyść w ich złamaniu, łamią je bez namysłu. Czy miał im więc zaproponować, aby wyszli wszyscy i potopili się dobrowolnie w morzu, zostawiając glob swój własny zagwiezdnym przybyszom — czy też ludzi wszystkich miał zabrać z powrotem na Ziemię? Wszakże innego wyjścia nie było!

Gdy tak myślał, sprawni wojownicy jego ustawiali już działa z pośpiechem, zwracając ich lśniące paszcze ku cichym i jakby zamarłym murom miasta. Od straszliwego żaru słonecznego drżało rozfalowane powietrze, zamieniając kamień na majak jakiś nierzeczywisty, mieniący się w oczach i rozwiewny. Były chwile, że Markowi zdawało się, że miasto całe jest tylko odbiciem jakiegoś snu w ruchliwej i blasku pełnej wodzie i rozpłynie się wnet jak sen na tym pustym morskim wybrzeżu.

Nie wiedział nawet, kiedy dał głową przyzwalający znak Jeretowi, pytającemu, czy można zaczynać. Straszliwy łomot wystrzałów z nagła go dopiero otrzeźwił. Pojrzał na mury zwietrzałe, które kruszyły się pod uderzeniem kul, i na wieże, mocne z pozoru, chwiejące się nagle w podstawach. Działa ryknęły powtórnie, z bliska, i tuman kurzawy buchnął w górę z walących się domów.

Jednocześnie zabrzmiał u jego nóg

1 ... 54 55 56 57 58 59 60 61 62 ... 117
Idź do strony:

Darmowe książki «Trylogia księżycowa - Jerzy Żuławski (gdzie za darmo czytać książki .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz