Miazga - Jerzy Andrzejewski (biblioteka w sieci .TXT) 📖
Miazga Jerzego Andrzejewskiego to przede wszystkim odważna, nowoczesna próba wywodzącej się z romantyzmu formy otwartej. Obejmuje fragmenty narracyjne, dramatyczne i poetyckie oraz pełniący funkcję scalającą dziennik autorski (datowany od 7 marca do 14 września 1970). Dziennik wprowadza element autotematyzmu, odsłaniając warsztat pisarski, oraz procesualizmu, czyniąc czytelników świadkami wahań i decyzji (niekiedy do końca pozostających w stanie niedokonania) dotyczących kształtu dzieła, rysunku postaci i przebiegu zdarzeń. Innorodnym składnikiem jest słownik postaci powieściowych, obejmujący różne formacje ideowe, klasy społeczne i typy biografii polskich: cały naród. Od pierwotnego zamysłu utwór miał stanowić bowiem portret zbiorowy społeczeństwa Polski XX w. To ono miało być najważniejszym odbiorcą (stąd opory autora przed wydaniem emigracyjnym), a więc również — zgodnie z ideą formy otwartej — tym, kto dopowiada sensy i wątki utworu.
Tekst powstawał co najmniej dziesięć lat. Z końca maja 1960 r. pochodzi pomysł na obszerną monografię fikcyjnego artysty — protagonista zmieniał z czasem swoje nazwisko (lecz nie imię): z Adama Radomskiego na Ossowskiego, a w końcu na Nagórskiego. Zabierając się do opracowania tego tematu, Andrzejewski sięgnął do notatek z lat 1948/49 zawierających plan epickiej panoramy polskiego społeczeństwa, z biogramami, pokazaniem rozgałęzień i rodzajów powiązań między postaciami. W ten sposób zarysował się główny zrąb utworu. Klamra, czyli ślub i wesele potraktowane jako okazja do narodowych konfrontacji — pojawiła się w związku z wystawieniem przez Andrzeja Wajdę Wesela Wyspiańskiego w Teatrze Starym w Krakowie (1963). W Miazdze do wesela co prawda nie dochodzi (jest to więc nawiązanie przez zaprzeczenie), a cała gra polega na przedstawieniu możliwości zdarzeń, zatrzymanych w czasie przyszłym niedokonanym. Andrzejewski naszkicował dwa warianty fabuły; posługując się ujęciami symultanicznymi oraz kolażem, dał literacką realizację aleatoryzmu, znanego bardziej jako technika i kierunek w muzyce współczesnej. Z założenia zarówno forma, jak i treść utworu miała być „miazgowata”: otwarta „ze wszystkich stron”, „niewydolna i niewykończona”, być przeciwieństwem ładu kompozycji zamkniętych, ku którym niegdyś skłaniał się Andrzejewski. Również ton Miazgi pozostaje kapryśny: przechodzi od wzniosłości, liryzmu, pełnego literackich i mitologicznych nawiązań, do brutalności i groteski. Finalna część Non consummatum — stanowi diagnozę oraz ideowe zwieńczenie: niespełnienie i niemożność cechuje przedstawioną miazgę społeczną, która nie znajduje sposobu na krystalizację i scalenie, choćby wobec nowego sacrum wskazanego w Ślubie Gombrowicza, nazwanego „Międzyludzkim”. Tego spoiwa brakuje chyba najbardziej.
Obiecująco zakrojona powieść, mająca być syntezą polskiej współczesności, była przez wiele środowisk oczekiwana z nadzieją. I dla wszystkich bodaj Miazga okazała się rozczarowaniem. Przede wszystkim nie dawała oczekiwanej zwartej syntezy na wzór XIX-wiecznych powieści realistycznych. Część ekscytacji towarzyszącej oczekiwaniu na wydanie całości wiązała się z wprowadzeniem do tekstu postaci rzeczywistych, takich jak: Gustaw Holoubek, Kazimierz Dejmek (reżyser inscenizacji Dziadów z 1968 r.), Andrzej Wajda (autor ekranizacji Popiołu i Diamentu, Andrzejewskiego), Zbigniew Cybulski, Marek Hłasko, „pisarz reżimowy” Bohdan Czeszko, późniejszy tłumacz dzieł Becketta Antoni Libera, profesor UW Andrzej Mencwel oraz — we wspomnieniach — Krzysztof Baczyński i powojenny wydawca jego dzieł Kazimierz Wyka. Jednakże dzieło literackie nie spełnia tych samych funkcji co serwis plotkarski: postaci łączą się w jedną lub rozdzielają i zmieniają; zresztą lektura „z kluczem” zwykle bywa jałowa.
Ponadto oczekiwano chyba zbyt długo. Po wszystkich perypetiach, do których należała i kradzież rękopisu w Stuttgarcie, Miazga została ukończona tuż przed burzliwym końcem rządów Gomułki. Wydarzenia marcowe i pomarcowe porządki grają znaczą rolę w przedstawionych (możliwych) wypadkach. Jednakże właśnie czas od ukończenia rękopisu do jego wydania okazał się okresem dynamicznych, nabierających przyspieszenia przemian historycznych. Chęć wydania książki w kraju w obiegu oficjalnym spełzła na niczym: Andrzejewski natknął się na mur cenzury. Wobec tego musiał przedefiniować swoje cele i pogodzić się z faktem, że możliwe publikacje dotyczą drugiego obiegu i zagranicy. Po raz pierwszy Miazga ukazała się więc w 1979 r. w Niezależnej Oficynie Wydawniczej Nowa, następnie w Londynie w 1981 r. (tytuł ang. Pulp), wreszcie w kraju w 1982 r., w wersji ocenzurowanej, w wydawnictwie PIW. Na pełne, nieocenzurowane wydanie krajowe czekano kolejne dziesięć lat, do roku 1992. Ostatecznie Miazga ukazała się więc w zupełnie nowej politycznie Polsce. Ale czy społecznie innej?
- Autor: Jerzy Andrzejewski
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Miazga - Jerzy Andrzejewski (biblioteka w sieci .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Jerzy Andrzejewski
2) Święto polskiej wsi. Akademia w Krakowie w 75-lecie ruchu ludowego — W sobotę, w przeddzień tradycyjnego Święta Ludowego odbyły się w Krakowie centralne uroczystości inaugurujące obchody 75-lecia powstania w naszym państwie zorganizowanego ruchu ludowego. Uczestniczyli w nim członkowie najwyższych władz partyjnych i państwowych oraz delegacje ZSL85 z całego kraju.
3) Na czele szerokiego frontu walki z pożarami. Dzień Strażaka — W sali Filharmonii Narodowej odbyła się 16 bm. uroczysta akademia z okazji przypadającego w niedzielę Dnia Strażaka oraz dni ochrony przeciwpożarowej, które trwać będą do 24 bm. Na akademię przybyli: przewodniczący Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej KC PZPR, prezes NIK — Zenon Nowak, minister Spraw Wewnętrznych — Kazimierz Świtała, sekretarz CK SD86 — Leonard Hohensee, członek sekretariatu NK ZSL87 — Feliks Starzec, zastępca kierownika Wydziału Administracyjnego KC PZPR — Aleksander Śliwierski. Na sali delegacje wojewódzkich komend straży pożarnej i zarządów okręgów wojewódzkich Związku Ochotniczych Straży Pożarnych. Na wielu piersiach widnieją rzędy najwyższych odznaczeń państwowych i bojowych — wielu aktywistów i zasłużonych pracowników straży to wczorajsi uczestnicy frontowych walk o wyzwolenie kraju i bojów partyzanckich. Dziś stoją na pokojowym froncie walki z żywiołem pochłaniającym rocznie setki ofiar, wyrządzającym milionowe szkody (...).
4) Z ich pracy korzystamy na co dzień. Akademia pracowników komunalnych w Szczecinie — Ponad 400-tysięczna rzesza pracowników gospodarki komunalnej obchodziła w sobotę swoje doroczne święto. Na centralne uroczystości, które odbyły się w Szczecinie, przybyli z całego kraju zasłużeni pracownicy gospodarki komunalnej, a wśród nich duża grupa pionierów odbudowy w pierwszych latach po wyzwoleniu. W godzinach popołudniowych w szczecińskim Domu Sportu odbyła się centralna akademia (...).
Zaś na dalszych stronach:
5) Dzień Działacza Kultury. Obchody w całym kraju — W wielu miejscowościach kraju obchodzono w sobotę Dzień Działacza Kultury, stanowiący już od lat tradycyjny punkt programu Dni Oświaty, Książki i Prasy. W Poznaniu w obchodach Dnia uczestniczył kierownik Wydziału Kultury KC PZPR, Wincenty Kraśko, który spotkał się z dziennikarzami rozgłośni Polskiego Radia i Ośrodka Telewizyjnego oraz z przedstawicielami załóg fabrycznych, wziął on również udział w uroczystości wręczania nagród i odznaczeń zasłużonym działaczom kultury.
6) Nagrody Rady Ochrony Pomników Walki i Męczeństwa — W Warszawie odbyła się w sobotę uroczystość wręczenia dorocznych nagród Rady Ochrony Pomników Walki i Męczeństwa oraz Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich grupie dziennikarzy publicystów oraz redakcjom szczególnie zasłużonym w popularyzacji tematyki związanej z ukazywaniem wyzwoleńczej walki narodu w latach 1939–1945.
7) Tegoroczne obchody Dni Morza — Właściwa dekada Dni Morza przypada w tym roku na 21–30 czerwca, niemniej wiele imprez odbędzie się wcześniej. Dotyczy to przede wszystkim masowych imprez z udziałem młodzieży uczącej się, na którą program obchodów zwraca szczególną uwagę. Przypadające w tym roku 50-lecie szkolnictwa morskiego i 25-lecie rozwoju obronnych sił morskich PRL nadaje Dniom Morza 1970 charakter jeszcze bardziej uroczysty. W dniu 26 czerwca, w przeddzień Dnia Marynarki Wojennej, odbędzie się w Gdyni wielka parada morska i lotnicza. Centralne obchody zostaną skoncentrowane w Szczecinie i tam odbędzie się tradycyjna akademia w dniu 20 czerwca.
Wciąż porządkowanie notatek do III części Miazgi. Od kilku dni pogodnie, ale chłodno. Przyszło zaproszenie z Wiednia. Powrót do lektury monografii Johna Todda o Lutrze.
W jednym z zeszytów z notatkami natrafiłem na zdanie z Doktora Faustusa: „Daleki jestem od zaprzeczania powadze sztuki, lecz kiedy sprawa staje się poważna, gardzimy sztuką i nie jesteśmy do niej zdolni”. Niestety, zupełnie nie pamiętam, z którego fragmentu przepisałem tę myśl.
Totalizm kocha się w historii ojczystej, najbardziej jednak rozmiłowany jest w tych kartach historii, które sam fałszuje, aby swoje wyobcowanie z narodu ukryć poza maskami kłamliwie mitologizowanych dziejów. Totalizm bardzo dobrze zdaje sobie sprawę, iż fikcję może stworzyć tylko słowo mówione lub drukowane, stąd nieomal magiczna wiara aparatu rządzącego w słowo, niepohamowana potrzeba mówienia, mówienia i jeszcze raz mówienia, także lęk przed słowem, które sprzeciwia się i protestuje, lęk przeobrażający się nieraz w histerię, wreszcie przeświadczenie, że jeśli się coś przemilcza, to tego nie ma.
Ostatnia, o ile mi wiadomo, informacja publiczna o zbrodni katyńskiej, datuje się z roku 1959, można ją znaleźć w Małej Encyklopedii Powszechnej pod hasłem: Katyń, miejscowość w okręgu smoleńskim RFSRR88, miejsce masowych grobów kilku tysięcy oficerów polskich internowanych od 1939 w ZSRR, a wymordowanych przez hitlerowców po zajęciu tych terenów”. W V tomie Wielkiej Encyklopedii Powszechnej z roku 1964 hasło: Katyń już nie zostało uwzględnione. Skoro ze względu na zbyt oczywistą świadomość opinii publicznej kłamać dalej nie można, a na dyktaturę stalinowską, winną tej zbrodni ludobójstwa, wskazać się nie chce, wówczas się milczy. W fikcji, obowiązującej w Polsce, Katynia nie ma. Opowiadał mi przed paroma laty młody nauczyciel historii, poza tym wychowawca przedostatniej klasy licealnej, iż uczniowie, którzy go lubią, nigdy mu nie zadają pytań drastycznych, skoro zaś on sam zmuszony jest, zgodnie z programem, mówić nieprawdę, odczuwa to w sposób przykry, lecz pociesza go świadomość, iż uczniowie wiedzą, że on zdaje sobie sprawę, iż oni wiedzą, że on z prawdą się rozmija. Nie moja wina, że to zdanie jest tak zawiłe, to życie w narzuconej odgórnej fikcji jest w sposób zawiły pokręcone.
Wracając do świąt: dopiero obchody rangi najwyższej o charakterze ogólnopaństwowym, związane szczególnie mocno z totalną ideologią, a więc dzięki swojej specyfice stanowiące okazję do podjęcia wzmożonej ofensywy „dreszczy”, dopiero teraz takie uroczystości, zawsze bardzo starannie zaplanowane w czasie i w przestrzeni, obnażają okrutnie i groteskowo, jak aparat rządzący jest niewolniczo bezsilny wobec własnych poczynań, i jak wyniki tych poczynań osiągają efekt wręcz odwrotny od zamierzonego.
Zakończone w ubiegłym miesiącu obchody 100-letniej rocznicy urodzin Lenina zaczęły się przed wieloma miesiącami i powoli, lecz systematycznie rosły, jak lawina, w szczytowym momencie osiągając rozmiary katastrofy, okrutnie zwracając się ku sprawcom tego bezprzykładnego zanudzenia wszystkich osobą Lenina, jego samego również w konsekwencji dyskredytując i ośmieszając.
Nie ukrywam sympatii i zainteresowania, jakie zawsze we mnie budziły i budzą krążące po mieście i Polsce kawały. Wiele z nich jest płaskich i tylko ordynarnych, lecz wiele niosących w obrazowych skrótach bardzo celne i finezyjne rozeznanie w rzeczywistości. Wydaje od się, że w naszych czasach, zwłaszcza w warunkach ograniczonej wolności słowa, uliczna anegdota, żart, dowcip, kpiący śmiech, cierpka, szydercza ironia są w pewnym sensie odpowiednikiem prastarej twórczości ludowej, pojmującej akt inwencji sytuacyjnej i słownej, jako jeden z elementów zabawy i jak ona, do której rzeczywistych źródeł nie możemy już zawrócić, powstającej raczej zbiorowo, z kontaktów towarzysko-knajpiarsko-biurowych, z samej istoty ludzkiego instynktu zabawy, lecz — tu i teraz — z gorzką i upartą domieszką zdrowego instynktu sprzeciwu. Bardzo wiele podobnych kawałów w związku ze 100-letnią rocznicą urodzin Lenina krąży od wielu miesięcy po Polsce. Darowałbym sobie dość prymitywny kawał, w którym przewodnik oprowadzający wycieczkę po muzeum Lenina w Poroninie zatrzymuje się w pewnym momencie przed skromnym łóżkiem i powiada: to tu towarzyszka Krupska — dawała Leninowi dupska. Też i tę historyjkę, choć dość charakterystyczną: pewnego wieczoru na Pałacu Kultury i Nauki zapalił się ogromny neon — SRUL, a to imię, tradycyjnie w Polsce określającego małego, wstrętnego Żydka, należy odczytać: Stuletnia Rocznica Urodzin Lenina. Lecz rzeczywiście w inteligentnym skrócie efekt propagandy został pokwitowany w małym opowiadanku o twórczym pomyśle jednej z naszych wytwórni sprzętu meblarskiego, która z okazji 100-lecia urodzin Lenina zaprojektowała i na rynek wypuściła nowe, trzyosobowe tapczany małżeńskie pod hasłem: Lenin między nami!
Czy muszę wspominać, że w tygodniu szczytowym nawet pisma tak specjalistyczne, jak dwutygodnik „Rozrywka” ogromną ilość swoich szarad, rebusów i krzyżówek poświecił hasłom związanym z osobą Lenina i z Rewolucją Październikową?
Już pod koniec kwietnia doszły do mnie jak najbardziej wiarygodne wiadomości, że niektóre dzielnicowe instancje partyjne odwołały szereg pomniejszych leninowskich akademii terenowych, tłumacząc poufnie to zarządzenie argumentacją, że na niektórych imprezach poprzednich publiczność reagowała w sposób niewłaściwy.
Lecz mnie w tej chwili nieoczywiste i zdrowe reakcje uczestników owych małych, lokalnych akademii obchodzą, więc reakcje ludzi, których przez kilka miesięcy wszystkie środki masowego przekazu przekarmiały Leninem, Rewolucją Październikową i Związkiem Radzieckim jak gęś intensywnie tuczoną. Rola aparatu władzy interesuje mnie przede wszystkim w tej paradoksalnej sytuacji. Aparat władzy! Nie zdawali sobie sprawy, nie przewidzieli, co z tego gigantycznego nadużycia słowa wyniknie? Byliby chudymi głupcami, gdyby tak mniemali. Lecz wciąż mi się wydaje, że kierowniczy aparat władzy totalnej nie w tak niskich i wulgarnych rejonach egzystuje. Raczej skłonny jestem myśleć o wielu spośród nich, jak o ludziach zasługujących w pewnym sensie na współczującą litość, bo naznaczonych dość szczególnym dramatem: sprawują władzę, lecz muszą się z nią męczyć, jak Syzyf ze swoim głazem; ograniczając wolność rządzonych — sami ze skąpej wolności korzystają; działając w fikcji — nie mogą bez niej istnieć, ponieważ udusiliby się, jak człowiek w księżycowej próżni, wyłuskany z życiodajnego skafandra, więc muszą podtrzymywać i umacniać fikcję, zatracając powoli rozeznanie, co prawdą jest, a co nią nie jest, obrośnięci fikcją, jak zwierzęta sierścią, samotni, prawie ponad ludzką miarę wytrzymałości samotni, tylko i wciąż pomiędzy sobą, na naradach, konferencjach, odprawach, akademiach, wiecach i przyjęciach. Zawsze tylko między sobą, porozumiewający się umownym językiem fikcji, przemawiający językiem fikcji i słuchający języka fikcji.
Odnoszę niejednokrotnie wrażenie, że ci z punktu widzenia elementarnego ludzkiego miłosierdzia ludzie nieszczęśni, podejmując szereg decyzji, zdają sobie sprawę, iż nic z tego dobrego wyniknąć nie może, jednak wbrew owej świadomości uchylić się przed decyzją nie mogą, ponieważ krok taki oznaczałby uszkodzenie fikcji, zwane w języku partyjnym rewizjonizmem. Zbliża się, dajmy na to rocznica leninowska. Można jej na największą miarę nie uczynić? Nie można. A jeśli nie można, trzeba uruchomić cały podległy aparat, aby sprostał zadaniu. I już w tym momencie decyzja zmienia się nieuchronnie w groźną lawinę. Po wszystkich szczeblach drabiny partyjno-rządowej muszą pójść okólniki i dyrektywy, w stan alarmu i pogotowia postawione zostają wszystkie stowarzyszenia, związki, organizacje, zakłady pracy, urzędy, instytucje, szkolnictwo, oczywiście w pierwszym rządzie: prasa, radio i telewizja. Nic już działania tej maszyny nie może zahamować. A ponieważ w ustroju totalnym nie istnieje i istnieć nie może inna inspiracja ideologiczna, aniżeli ta, która wynika z wierzchołka władzy — dyrektywy partyjne, przekazywane z góry na dół, zawierają w swych wskazówkach szczególnie intensywną siłę pobudzającą. Stan znużenia, wymieszany ze strachem i niepewnością oraz troską o byt i karierę, na podobieństwo kobiety starzejącej się bez mężczyzny, sprawia, iż bardzo wielu ludzi i to nie tylko z aparatu przyjmuje odgórny apel z gorliwością, która ma w sobie niekiedy coś z uczuć ulgi i wdzięczności. Znam osobiście wielu ludzi skądinąd wartościowych, którzy natarczywie marzą, aby ich władza chędożyła. Najinteligentniejsi spośród nich unikają przy podobnych sytuacjach słowa Władza, zastępując je słowami Historia lub Ojczyzna.
Jeśli o mnie chodzi, muszę wyznać, że w swoim czasie i przez kilka lat spałem z Władzą, nie z Historią lub Ojczyzną, lecz właśnie z Władzą i w tym miłosnym związku było mi bardzo dobrze, czułem się zdrowo i szczęśliwie. Więcej: kto wie, czy romans z Partią nie był jedyną udaną miłością moim życiu. Że dobrze się nie rozstaliśmy, to fakt. Dalsze nasze stosunki też się kiepsko układały. A teraz wszystko to wygląda dość zakalcowato. Ale kiedyśmy się kochali! To znaczy, skromniej się wyrażając: kiedy ja się kochałem z niejaką wzajemnością. Właśnie! Czemu więc po czterech latach harmonijnego współżycia począłem odchodzić i romans zakończył się wreszcie gwałtownym zerwaniem?
Od dawna planowałem, że w III części Miazgi będzie o tych sprawach mówić Nagórski, kiedy to na skutek zerwania w ostatniej nieomal chwili małżeństwa Konrada Kellera z Moniką Panek — na obiedzie „ślubnym” u siebie w domu znajdzie się sam na sam z Haliną Ferens-Czaplicką. Lecz wciąż opory przed wejściem w tę III część.
Umarł Tadeusz Breza.
Śniadanie w „Bristolu” z Claudem Gallimardem i jego współpracowniczką, Catherine von Bülow, tuż przed ich odlotem do Paryża.
Po południu Natalia B. przed ostatecznym opuszczeniem Warszawy.
Krótko z Karlem Dedeciusem, a potem bardzo interesujący obiad z współpracownikiem Suhrkap Verlag, Dieterem Hildebrandtem.
W ostatnich dniach kilkanaście nowych Życiorysów, mam ich w tej chwili około osiemdziesięciu. Zmęczenie.
Cały dzień praca: życiorys Romana Gorbatego.
Zbyt przez ostatnie dnie zmęczony i w złej pod każdym względem kondycji, żeby coś robić. Ale nie chce mi się więcej na ten temat pisać.
Wieczorem w Teatrze Współczesnym na Play Strindberg Dürenmatta, w reżyserii i scenografii Andrzeja Wajdy. Niezła, a chwilami, dzięki błyskotliwej reżyserii, doskonałej grze i ostremu dialogowi, zabawa prawie świetna, lecz że wesoły relaks — trochę w związku z tym złośliwo-melancholijnych refleksji na temat ciągłego przetasowywania (nie przemian!) ludzkiej wrażliwości, która pewne zespoły uczuć, pozawczoraj przeżywanych serio i dramatycznie, dzisiaj
Uwagi (0)