Macocha - Józef Ignacy Kraszewski (darmowa biblioteka internetowa .txt) 📖
Tym razem Kraszewski przenosi nas w czasy stanisławowskie do starego zamczyska pana Salomona Dobka, o którym krążą tajemnicze opowieści i legendy. Wraz z nim mieszka tam ukochana córka, Laura Dobkówna.
Oboje wiodą szczęśliwe i dostatnie życie dzięki majątkowi, jakiego dorobił się Salomon. Sytuacja zmienia się, gdy w mury zamku wkracza pani Sabina Noskowa, kobieta zła, mściwa i przewrotna. Gdy zostaje ona żoną Dobka, jego córka jest przez nią prześladowana i upokarzana. Nie mogąc tego znieść, dziewczyna opuszcza ojca i dociera do Warszawy, gdzie spotyka samego Wojciecha Bogusławskiego, ojca polskiej sceny narodowej. Tymczasem macocha nie przestaje knuć intrygi, która ma ją doprowadzić do przejęcia majątku męża.
- Autor: Józef Ignacy Kraszewski
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Macocha - Józef Ignacy Kraszewski (darmowa biblioteka internetowa .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski
— To coś bardzo dziwnie i zagadkowo wygląda, rzekł król, mogę jednak pani zaręczyć, iż tu nikt z nas mężczyzn ani może na chwilę powątpiewać, iż piękna Paulina ma pełne prawo do tego stroju, który włożyła...
— Ale i ja patrząc dziś na nią, nie wątpiłam widząc ją na scenie, odpowiedziała kasztelanowa, że jest niewiasta; zbałamuciła mi siostrzeńca nawet... a jednak...
— To tylko pewna, że artystka doskonała, dokończył król; a że jej powinszować ani podziękować sam nie mogę, bądźże pani tłómaczem wysokiej estymy, jaką dla niej powziąłem, i chciej w mojem imieniu prosić, by rodzącej się nie opuszczała sceny.
— To tylko bieda, N. Panie, rozśmiała się tłuściuchna pani, wstając, bo już króla niespokojne oczy ścigały, domagając się powrotu jego do towarzystwa, to bieda, że z taką główką płomienistą, trudna rada... Chłopak czy dziewczyna, okrutnie to snadź samowolnie i niecierpiące przymusu...
— Lecz na pociechę naszą... znać, że ją teatr ciągnie i że scenę lubi... więc choćby uciekła od niej, powróci, a od czegóż Bogusławski? To jego rzecz... uprosić tak szacowny subjekt...
To mówiąc, król do towarzystwa powrócił, wśród którego słychać było tylko krzyżujące się zdania o grze artystów, o Polyeukcie, o pięknej Paulinie, i o najmilszej niespodziance, jaką księztwo uczynili królowi, który im całą swą wdzięczność oświadczał.
Wieścią najgłówniejszą tego wieczoru było, iż skutkiem próby tak świetnej, król niezmiennie postanowił dopomódz do założenia teatru, który na placu Krasińskich w wyrestaurowanym gmachu miał się osiedlić.
Chciwi wszelkiej zabawy dworacy, zawczasu się tą dobrą cieszyli nowiną i przyklaskiwali szlachetnej myśli królewskiej.
Obok tego, zagadkowa Paulina była przedmiotem najrozmaitszych domysłów... W niedostatku rzeczywistych wiadomości, krążyły najniedorzeczniejsze przypuszczenia i przeróżne odgadywania. Hrabia Artur, który winien był cioci kasztelanowej, że przedstawieniu mógł być przytomny, wygadawszy się z tem, że osobę widział, że ją — niby znał, został oblężony... Widocznie jednak najmniejszej nie miał ochoty udzielać tego co wiedział lub raczej czego się domyślał tylko. Gra dzisiejsza podwoiła wrażenie, jakie na nim uczyniła Paulina; nie przyznawał się do tego, lecz był mocno nią zajęty, czego się sam nawet przed sobą wstydził.
— A zatem, kochany hrabio, mów, podziel się z nami? Któż ona? kto? zapytywano do koła.
— Tyle tylko wiem ze spotkania z nią u ciotki, odparł hrabia Artur, który nie bardzo innych chciał zaciekawiać, sam będąc nią mocno zajęty: tyle wiem, że panna piękna, śmiała, dowcipna... i oryginalna bardzo.
— A więc panna! a nazwisko?
— Doprawdy zapomniałem, rzekł hrabia, zdaje się, że jest na opiece brata, który do niej podobny jak dwie krople wody.
— W każdym razie niezbyt ostra to opieka, jeżeli siostrze dozwala grywać na teatrze.
— U mojej ciotki i u księżnej, toć przecie niczem nie grozi, przerwał hrabia.
— Więc bywała u kasztelanowej?
— Tam ją spotkałem...
Rzucono się z pytaniami na ciocię, lecz ta, pod sekretem opowiedziawszy co wiedziała królowi, przed innymi najmniejszej nie miała ochoty wygadywać się i żartami ich zbywała.
Resztę wieczoru więcej mówiono o tej uroczej Paulinie, niż o Bogusławskim i teatrze; piękne panie trochę były zazdrosne. Uspakajało je to, że do ich świata nienależała i rywalką być nie mogła... choć! gdzież naówczas nie znajdowały rywalek!
Najzręczniejsi z tych panów, którym głowy twarz i postać Pauliny pozawracała, pobiegli na wzwiady za kulisy, do Bogusławskiego, do Georges’a.
Georges sam zakochany mówić nic nie chciał; Bogusławski był człowiekiem poważnym, dla którego scena miała wyższe cele, chciał dla niej zachować artystkę i oburzał się, gdy kto w niej chciał widzieć tylko piękną kobietę. Odprawiał ruszeniem ramion i gniewem.
Do liczby oszalałych dla Laury przybył stary książę... znany ze swych niedorzecznych miłostek, który dosyć mając powodzenia na wielkim świecie, sądził, że tem mniej trudności spotykać był powinien w innych sferach. Niegdyś piękny mężczyzna, zawsze pamiętający o tem wielce, zużyty, zwiędły, ekscentryczny i zapalający się szczególniej do wszystkiego co było dziwaczne lub nadzwyczajne.
Książę Andrzej zachwycony w czasie przedstawienia, powiedział sobie, że gdyby miał — zrujnować się lub ożenić, tę cudną piękność musi zdobyć. Uwielbienie ogólne wzmagało tę chorobliwą passję, mieszkającą w głowie tylko. Lecz stare takie zachcianki, których siedliskiem mózg, są może najniebezpieczniejsze z tych, które pozór namiętności przybierają. Książę już pod koniec teatru wzdychał, po zapuszczeniu zasłony wybiegł za kulisy, chcąc uprzedzić wszystkich, i nie znalazł tam nikogo... Laura właśnie uchodziła ciągnąc za sobą panią Lassy...
Na nieszczęście, była ona od bardzo dawna księciu znajoma... Pośpieszając za Laurą, miała tylko czas zapewnić starego, iż jutro go odwiedzi.
Z tą pociechą wrócił książę Andrzej do towarzystwa, uśmiechając się złośliwie ku tym, którzy szukali środków przybliżenia się do Pauliny. On swego już był pewien...
Późno całe towarzystwo dziękując księżnie za tak uroczy wieczór u niej spędzony, rozjechało się roznosząc o nim opowiadania po całem mieście.
Książę pojechał też do swych pałaców i ogrodów, które jemu się wydawały czarownemi, czasem i pobłażliwym cudzoziemcom sprawiały wrażenie czegoś bardzo szczególnego, ale w istocie były tylko dowodem złego smaku a niezmiernych pretensji księcia jegomości, by go nikt ekscentrycznością nie prześcignął.
Książę Andrzej należał do niezbyt wybitnych osobistości swego czasu, ale jako charakter ciekawą był jego próbą. Natura nie obdarzyła go nadzwyczajnym geniuszem, wyścignięty przez innych członków rodziny talentami i szczęściem, przekonany, że od nich gorszym być nie może, wspinał się całe życie do sławy a przynajmniej do hałasu i ściągnięcia oczu na siebie. Niewiele przez swoich szacowany, książę Andrzej tem mocniej starał się wyjść na pierwszy plan i czemś się odznaczyć... Nie udawało mu się to całe życie, lecz niezrażony, nie ustawał. Nie mogąc inaczej, szedł przynajmniej w ślady braci i krewnych, to czyniąc co oni, z większą przesadą. Nie pomogło mu to do nabycia wziętości, lecz że ludzie ze słabości chętnie korzystają, zbiegła się do niego zgraja zauszników, pochlebców, pomocników, posiłkująca mu dzielnie do utraty majątku i głosząca nieśmiertelne jego — śmieszności. Zadowolona nawet najgrubszem kadzidłem miłość własna księcia, opłacała je drogo...
W małym będąc u swoich szacunku, cieszył się tym dworem, w którego sztucznej atmosferze mógł oddychać wonią przyjemną. Stary już udawał młodego, grał rolę eleganta, a nie mogąc inaczej, wsławiał swój dom osobliwościami wszelkiego rodzaju, chwytał cudzoziemców, przywabiał sławne imiona, słynne piękności, najciekawsze wynalazki, najkunsztowniejsze dzieła sztuki, wszystko co było rzadkie, a kosztowało drogo.
Ciasnej głowy, miał ten takt książę, że niewiele mówił, śmiał się, mruczał, poruszał, nucił, a gdy dłuższego coś wyłożyć potrzebował, miał zawsze pod ręką ze swojego dworu wyręczyciela...
Ponieważ cała rodzina stała wysoko stosunkami, kolligacjami, majątkiem, książę też rujnował się na życie okazałe... Pałac księcia dosyć oddalony od miasta... na wzgórzu, nieopodal od Wisły, z ogrodem doń przytykającym, należał nie do najpiękniejszych, lecz z pewnością do najdziwaczniejszych kreacji epoki. Było tam wszystko czego natura dać nie mogła, zacząwszy od sztucznych skał, sztucznej wody, aż do drzewek karłowatych i pieczar fabrykowanych...
Książę przybył do domu z myślą pełną uroczej postaci, która mogła na niego ściągnąć oczy stolicy, gdyby potrafił zawiązać z nią stosunki i uczynić królową swych sławnych wieczornych balików...
Znał szanowną Lassy z tak dobrej strony, iż sama jej przytomność przy nieznajomej, dobre mu dawała nadzieje. Spodziewał się być tylko odartym ze skóry, écorché vif, jak się wyrażał, lecz nie mieć wiele trudności w zrobieniu dobrej znajomości. Zdało mu się też, że imię i tytuł jego mogły być także przynętą.
Oczekiwał Lassy z wielką niecierpliwością. Kilka razy przed jej przybyciem posyłał zapytywać, czy nie widać? a nakazał wpuścić natychmiast jak tylko się ukaże. Wreszcie najęta dorożka wyrzuciła w ganku pałacowym straszliwie przystrojoną Lassy, w tak ciasnych trzewiczkach, iż ledwie chodzić mogła, z wytwornie utrefionemi włosami i całą zlaną wonnościami. Przychodziło jej na myśl, a nuż się książę Andrzej zachwyci jej talią i nóżką? Ze strony księcia wszystko było możliwe, nawet tego rodzaju fiksacja, gdyby wiedział tylko, że o tem wiele i głośno mówić będą.
Służący tak pośpiesznie otwierali jej drzwi i prowadzili z takim respektem, iż Lassy doprawdy spodziewać się mogła... jakiegoś cudu. Książę oczekiwał na nią w wytwornym buduarze swym chińszczyzn pełnym, ubrany w przepyszny ranny strój szyty złotem tak grubo, iż ciężki był a twardy jak skóra.
Dzieło to chińskiej cierpliwości kosztowało kilkaset dukatów, a miało ten przymiot wielki, iż nad kilka godzin nikt go w świecie dłużej nosić nie mógł.
Drzwi gabinetu natychmiast się zawarły. Książę, który nie zaniedbywał żadnej zręczności, by choć przed najmniej znaczącą istotą popisać się z czemś osłupiającem, zaczął od tego, że posadziwszy Lassy, zaprosił ją na czekoladę... Żadnego nigdy smacznego napoju ani jadła stara jejmość nie odmawiała... lecz owej czekolady — nie było... Książę Andrzej kazał jej usiąść na kanapce w kątku... Zaledwie zajęła miejsce, wnet w posadzce otworzyła się tafla i stoliczek z całym do śniadania przyborem zjawił się wychodząc czarodziejsko z pod stóp zadziwionej jejmości.
Książę spojrzał na nią, osłupienie jej pochlebiało mu.
— A widzisz! rzekł, a co?
— Cudo mości książę.
— Nigdzie tego nie ma, tylko u mnie....
To mówiąc, zasiadł z drugiej strony stoliczka...
— Mówże ty mi, moja Lassy, co to za jedna? ale — otwarcie.
Stara niepłonną mając nadzieję, że darmo mówić nie będzie, rozpoczęła historję Laury do swojego pobytu w Borowcach. Jako bardzo utalentowana improwizatorka, trochę owoców swej imaginacji przydała do wspomnień. Opowiadanie przez to tem więcej kolorytu nabrało.
Książę słuchał.
— Więc istota... niewinna, skromna, cnotliwa.... rzekł, tylko rozbujana! Ja to lubię... młodość i wielką fantazję. Lecz — czem ją przywabić? czem się jej przypodobać? jak ją sobie ująć? czy nie możnaby skłonić, aby się u mnie ukazała? Dałbym dla niej taką fetę z fajerwerkiem, illuminacją, wieczerzą w grocie... jakiej jeszcze nie widziano.
— Mości książę, odezwała się Lassy: jest to tak niezwalczony, energiczny charakter, że namówić jej na nic w świecie nie można... Niech się książę stara sam, pozna, prosi. Któż wie?
— A tak podejściem ją ściągnąć? zapytał książę Andrzej.
Lassy kiwnęła głową.
— Proś pan kasztelanowej chyba, ażeby ją z sobą przywiozła, rzekła po chwili. Wczorajsze przedstawienie może księciu dać pretekst do odwiedzenia jej.
— Z prezentem? ale jakim? zapytał książę; ja nie pożałuję!
— Ale ona i szpilki nie przyjmie! rozśmiała się Lassy.
— To źle! Cóż ma pieniądze?
— Zdaje się, że z domu ich zapas wziąć musiała, bo wcale nie oszczędza.
— Lubi wspaniałość?
Lassy potrząsła głową.
— Nie można tego wiedzieć co ona lubi, co się jej podoba a co nie. Raz przepada za czemś, potem gotowa za okno wyrzucić...
— Artystka! wzdychając rzekł książę; a czy i po dniu taka piękna?
— Po dniu świeższą i jeszcze może piękniejszą się wydaje dla tych, co tego rodzaju piękności lubią.
Stary książę przejrzał się w lustrze i rzekł z westchnieniem:
— Ja wszelkiego rodzaju piękności lubię, orjentalne, południowe, północne, byle były oryginalne...
— Więc jakże myślisz moja Lassy, będzie co z tego? nie?
— Z czego mości książę?
— Z bliższej z tą czarodziejką znajomości, tłómaczył książę; bo widzisz asindźka, całe miasto goreje ciekawością i zapałem dla niej, a jabym chciał innych wyprzedzić — i — popisać się.
Lassy się rozśmiała.
— Za nic nie ręczę; mówię jak jest; książę niech sam szuka środków...
— Ale mi pomagać będziesz, przerwał książę wsuwając jej w dłoń jakiś pakiecik, który Lassy prędko skryła pod płaszczykiem — i nikomu więcej.
— Czy się to zda na co? nie wiem; lecz że gorliwie będę popierała...
— A innych staraj się, usunąć. Któż tam jest?
— Nie ma nikogo! rozśmiała się Lassy; dzika jest. Rozkochała swego stryjecznego brata i odpędziła go precz. Oszalał dla niej chevalier Georges, wychowaniec hetmana, odprawiła go z niczem. Z hrabiego Artura w oczy się śmieje.
Książę ręce załamał.
— To okropna kobieta!
Po namyśle dołożył:
— Asindźka jej naprzód wytłómaczysz, kto i co za jeden jestem, bo gotowa i tego nie wiedzieć; potem ja będę z wizytą i przyniosę z uwielbieniem, bukiet... lub wieniec opleciony złotym łańcuchem... hę?
— Ja księciu radzić ani odradzać nie mogę; wy mężczyzni lepszy instynkt macie!
— Tak! gadanoby po całej Warszawie o tem zwycięztwie, toby mi było bardzo przyjemnie... dodał jakby sam do siebie książę.
Lassy ruszyła się na kanapce, stoliczek zaimprowizowany drgnął i poszedł się schować pod posadzkę.
Ta pierwsza sztuczka naśladowana z tysiąca nocy, nie zadowoliła księcia... Z okna gabinetu widać było ogród.
— Widziałaś mój ogródek? spytał książę.
— Dawniej...
— A! bo teraz bardzo wiele ładnych inwencji przybyło... Chcesz wyjść trochę zobaczyć, hę?
Lassy odmówić nie mogła, wiedząc jaką przyjemność czyniły księciu pochwały... Zaledwie się zgodziła, książę pocisnął guzik w ścianie od ogrodu i ściana posłuszna rozsunęła się zostawiając wolne przejście.
Tuż była galerja ostawiona kwiatami, schodki kamienne wiodły z niej ku ogrodowi najdziwaczniej pokrajanemu, na sypane wzgórki i kopane sadzawki... Na nich pływały mikroskopijne okręty, stały domki chińskie dla Lilliputów i mostki filigranowe... Drzewa
Uwagi (0)