Darmowe ebooki » Powieść » Macocha - Józef Ignacy Kraszewski (darmowa biblioteka internetowa .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Macocha - Józef Ignacy Kraszewski (darmowa biblioteka internetowa .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski



1 ... 42 43 44 45 46 47 48 49 50 ... 76
Idź do strony:
tam!

— Tak tylko mówi, moja Lauro, kto świata nie zna, a sobie nadto ufa, odparł Honory. Któż zaręczy, że cię nie wciągną, nie upoją, nie zepsują?...

Laura zamilkła... siedziała z brwią namarszczoną...

— Nie mówmy już o tem, bracie, odezwała się żywo; przyśpiesz twój wyjazd... Byłam ci rada, chciałam okraść chwil kilka z życia twojego, teraz się wstydzę tego i jak grzechu żałuję. Ty — jedź — jedź!

— Nie mogę... rzekł cicho chorążyc: chciałbym, odjechać cię tak nie mam siły... Nie mogę... oszalałbym myśląc co się tu z tobą dzieje...

— Ty musisz jechać! przerwała Laura... jesteś doprawdy okrutny! Wiesz, że cię kocham... z każdą chwilą swobodnie będąc tu z tobą przywiązuję się mocniej, na zawsze zostać zemną nie możesz... jedź więc... jedź!

— Ale ja też kocham ciebie... zawołał Honory.

— Nie — nie! zaprzeczyła Laura: masz inną miłość na sercu i obowiązku... nie wierzę.

— Chcesz więc ich ofiary? gwałtownie zawołał Honory.

— Nie przyjęłabym jej! na Boga! krzyknęła Laura groźnie, odprowadziłabym cię tam gdzieś być powinien! Ja — co innego! jam wolna! ja mogę kochać, szaleć — topić się i czynić z sobą co mi się podoba...

Honory ręce załamał, i z wyrazem rozpaczy począł się przechadzać po pokoju...

— Widzisz, odezwała się łagodniej Laura: jestem uparta wola moja żelazna, nie przekonasz mnie i nie złamiesz. Pozostaje ci tylko jechać i przed ojcem skłamać pobożnie... żeś nie znalazł, żem znikła, żem umarła, co zechcesz...

— Pozwól mi jeszcze powiedzieć słowo. Wszakżebyś panią swej woli mogła tu gdzieś pozostać, biorąc do towarzystwa... kogoś, tylko nie tę szkaradną kobietę, którą masz przy sobie...

Wzdrygnął się.

— To szatan! dodał, odpędzić ją potrzeba.

— Wiem o tem, spokojnie potwierdziło dziewczę... Tak, to także byłoby wyborne... i bardzo zabawne. Musiałabym wziąć jaką kaszlącą staruszkę, i siedziałybyśmy po całych dniach patrząc sobie w oczy i wzdychając... Tymczasem ktośby mnie idącą choćby do kościoła zobaczył, a nużbym go zajęła? Staruszka pobożna pośredniczyłaby... i tak dalej. Obwinęliby mnie siecią intryżek, pajęczyną plotek, nudy dokonałyby reszty... byłabym zgubiona. Tak jak ja myślę... niebezpieczeństwu stawię czoło, idę przeciwko niemu... nie lękam się, wyzywam, jest mi lepiej i o wiele zabawniej. Kuzynku, niedobry jesteś do rady...

Honory zamilkł i siadł podparty na dłoni; odpadła mu ochota od dalszego rozprawienia. Przez czas jakiś pozostali milczący oboje... potem Laura powtórzyła swoje:

— Jedziesz więc, dzisiaj, jutro... co najprędzej. Nie masz tu już co robić, a bałamucić biednej Laury się nie godzi, a powstrzymać jej niepodobna, zapomnij więc o zgubionej. Rozstańmy się tak dobrymi przyjaciołmi, jak niegdyś w Borowcach...

A dziś, na pożegnanie... co zrobimy z sobą? Trzeba ten dzień spędzić tak, aby został w pamięci jak pieczęć położona na zawartej księdze dni szczęśliwszych... Zabierzmy dla pilnowania nas tę nieoszacowaną Lassy i — jedźmy sobie gdzie w świat. Ja, dziś będę Laurą nie Wawrkiem, ubiorę się czarno jak w Borowcach, wstrzymam na ustach coby cię razić mogło... uśmiechnę ci się dawnym uśmiechem dziecięcym... abyś mnie zapamiętał godną ciebie, nie tym roztrzepańcem, jakim się tu stałam, niestety!...

To mówiąc zastukała we drzwi pokoju Lassy, która też niedaleko od nich stać pewnie musiała.

— Lasiu kochana, ubierz się bardzo pięknie, bo dziś jedziesz z panną Laurą; ja biegnę także trochę się przybrać... najmujemy konie do Willanowa... i tam spędzimy dzień pod staremi drzewy nad Wisłą.

Lassy kiwnęła tylko głową, dając znak, że przyzwala... Chorążyc wziął roztargniony książkę ze stołu... lecz oczy jego błądziły po niej załzawione, nie widząc nic. Laura wyszła do swego pokoju.

Bardzo prędko wróciła nazad, narzuciwszy tylko kwefik czarny... Blada była, a na pięknej jej twarzy znać było cierpienie. Świeżość jej znikła... oczy wpadły i otoczyły się pręgą ciemną, na czole marszczki jak pioruny zjawiały się za najmniejszem drgnieniem serca... w ustach zdawała się mieć łzy, które powieki spaliły. Ten ból czynił ją piękniejszą jeszcze i budził współczucie...

Dotknęła ręką ramienia Honorego.

— No, chodź... rzekła; jeszcze tylko dziś będziemy razem, proszęż cię nie zamęczajmy się bezpotrzebnie... Dzień jest piękny, powietrze, którem odetchnąć miło... rzeka płynie niosąc z sobą tyle łez pochłoniętych bez śladu... kwiaty jeszcze wdzięczą się do słońca... zapomnieć trzeba o sobie... żyć tem co otacza... Chodź!

Lassy wyszła także ze zwykłą sobie elegancją przystrojona, lecz widocznie w złym humorze. Spoglądała z ukosa na Honorego z szyderstwem i gniewem, unikając zbliżenia się do niego. Laura dała rękę bratu... wyszli. Tuż blizko znalazł się powóz... który najęli do Willanowa... Mnóztwo osób korzystając z pięknej pory dążyło tam także... Podróż odbyła się prawie milcząco.

W ogrodzie zastali pełno par przybyłych z miasta i całych towarzystw wesołych. Oni nosili z sobą smutek. Kiedy niekiedy spojrzeli sobie w oczy, rzucili słówko; dzień ten, który miał być wesoły i powinien był wyryć się w pamięci, dla nich już począł rozstanie, już się chmurzył tęsknotą. Tylko Lassy idąca za nimi z podniesioną nieco sukienką pod pozorem rosy, a w istocie dla ukazania małej nóżki, podrygiwała jak sroczka, szukając oczyma znajomych.

Jakoż wcale niespodzianie obejrzawszy się za siebie i słysząc Lassy żywo z kimś rozmawiającą, Laura spostrzegła idącego obok niej — Georges’a...

Pierwszy to raz on ją spotykał w stroju niewieścim, ubraną w cały wdzięk młodości, czarującą... Jeszcze się wahał, czy miał ją poznać i przywitać, gdy w tej chwili Honory także odwrócił się, przypomniał go sobie i skłonił.

Laura zdawała się namyślać, potem ze złośliwym jakimś uśmieszkiem, który zdawał się być przegrywką do nowej życia epoki, zawołała:

— Jak się ma pan Georges? Pan więc dotąd w Warszawie? To prawdziwie niespodziane spotkanie! A pan hetman? nie miał pan listów z domu?

Na te sypiące się zapytania, bez żadnych wstępnych porozumień, Georges zdumiony ledwie umiał odpowiedzieć niewyraźnemi kilku słowy...

Honory widząc ją tak poufale rozmawiającą z tym nieznajomym, uczuł prawie zazdrość.

Laura może właśnie to uczucie wzbudzić sobie życzyła, może się chciała okazać lekkomyślną, bo ze szczególną wesołością, wymuszoną nieco, zwróciła się do kawalera Georges’a, wypytując go gdzie bywa, co robi, jak zabawi długo, jak gdyby chciała mu dać do zrozumienia, iż znajomości i stosunków nie odpycha wcale.

Georges, dla którego było to niespodzianem szczęściem, zdumiony, szczęśliwy, ledwie odpowiadać umiał. Już był prawie stracił nadzieję zbliżenia się do niej, — odzyskiwał ją w chwili, gdy zrozpaczył. Głowa mu się zawróciła z wielkiego szczęścia.

Po chwilce rozmowy, Laura pożegnała go skinieniem i odeszła z Honorym.

— Widzisz, rzekła, oto będzie pierwsza moja ofiara i pierwszy niewolnik! Biedny chłopiec! Lecz po cóż padł pod koła młyńskie, które go zdruzgoczą... Nieszczęśliwi bawić się muszą... Widzisz... płocha jestem, zła jestem... nie masz kogo żałować, jedź do Zosi, nie myśl o mnie! zapomnij!

Były to prawie ostatnie słowa, któremi pożegnała Honorego. Milczący wrócili do miasta... Stanąwszy u siebie, Laura podała mu rękę.

— Teraz, bądź zdrów bracie, bądź zdrów, proszę cię, jedź! uciekaj!

To mówiąc, zbliżyła usta do jego czoła i uciekła zamknąć się w swoim pokoju... Honory jak obłąkany chodził chwilę jeszcze i wyszedł upojony, smutny, sam czując, że uciec powinien... Nazajutrz nie przyszedł już.

Lassy, która bardzo sobie życzyła, aby się to inaczej skończyć mogło, około południa widząc Laurę chmurną i cierpiącą, pobiegła dowiedzieć się na Marywil: Honorego już tam nie było...

IX

Zdaje się, że gdyby jutro świat miał się kończyć, korzystając z ostatniego wieczoru, we wszystkich tych szczęśliwych miastach i miasteczkach gdzie są sale balowe, danoby jeszcze tańcującą zabawę... Jest coś w naturze ludzkiej niepojętego, pędzącego do szału i rozrywek w przededniu zgonu. Historja zapisuje te stypy, całe epoki są niemi... Wiek XVIII, w którym runął świat stary... tańcował, czerwone korki swych trzewików farbując we krwi strumieniach... Koniec tego wieku u nas też odznacza się nietylko niepomiernem pragnieniem zabawy, roztargnienia, ale całą ekonomią społecznego życia wręcz przeciwną pierwszym jego potrzebom.

Wyrazy pani Kossakowskiej przy wieczerzy wyrzeczone, były niejako charakterystyką epoki. Jeden z podróżnych opowiada o królu, że w chwili najgorętszych przejść, gdy się losy kraju ważyły, malował akwarellą dla swego dworu kostiumów wzory. Coxe zaręcza, iż nietylko w Łazienkach plany, ale ornamentację ich wewnętrzną Najjaśniejszy Pan sam swą ręką i inwencją rysował...

Jeden z największych dostojników siedział zamknięty przy retorcie nad poszukiwaniem filozoficznego kamienia, drugi zakładał z passją ogrody i budował pałace, inny próbował balonów i powietrznej jazdy; Radziwiłł na wszelki przypadek, gdyby do nas kiedy morze przyjść miało, sztyftował flotę w Albie na błotnistych kanałach... Każdy naówczas miał jakiś rodzaj — bzika którym się rozrywał i bawił, nie licząc tych, co po nowe praw projekta posyłali do Mablego i Russa... Nigdy się może tak szalenie, tak zapalczywie, tak namiętnie nie bawiono, jak w ostatnich latach niefortunnego wieku, który nas uprzedził... Co chwila zjawiało się coś nowego, obiecującego doskonałą zabawkę..... Taką sztuczką wyśmienitą była masonerja, nie wzięta cale na serjo, ale interesująca formami swemi; takim kochankiem chwilowym towarzystwa był przybywający do Warszawy Cagliostro, Blanchard i lada kuglarz zręczny. Roznamiętniano się do wszystkiego na chwilę, rzucano prędko biegnąc za nowem, gorączka życia i używania trawiła wszystkich.

Była to jedyna chwila, w której też teatr, jako szlachetna rozrywka, stał się potrzebą i koniecznością. W niedostatku jego ludzie gotowi byli chodzić na hecę. Teatr obiecywał prócz tego służyć za tłómacza wielu uczuć i idei, które rozpowszechnić potrzebowano. Godzina jego wybiła — musiał się narodzić... Jedyną trudność stanowiło to, że dramatu w języku polskim nie było prawie, a to co się tem imieniem zwało, społeczeństwa smakowi nie odpowiadało...

Jedni pragnęli teatru jak we Francji, drudzy z królem marzyli może o teatrze jak Shakespeara. Wiek był zarazem nadto sceptyczny, by bardzo ukochał Corneille’a i Racine’a, zbyt deklamatorski i do patosu nawykły, aby mu Shakespeare smakował... Beaumarchais i Diderot może najlepiej odpowiadali przeczuciom...

Wyższe warstwy społeczeństwa, które podróżowały wiele, widziały wszystko, wymagały też ogromnie... gotowego nie było nic oprócz poczciwego księdza Bohomolca... Ludzi, coby pisany stworzyli dramat, gdy w ich oczach i na skórze odegrywał się żywy, trudno znaleźć było. Literat i pisarz z professji nie istniał inny tylko duchowny, a per excellentiam ex-jezuita... Sekularyzowanemu jezuicie dramat pisać było zaprawdę trudno... krępowała go suknia i pewny pudor, godny poszanowania, który przełamać było niełatwo...

W takiej to chwili, na opatrznościowego twórcę sceny nowej wybrał los Wojciecha Bogusławskiego, ubogiego chłopaka z rodziny wielko-polskiej, który już część życia przebłąkał się szukając sobie drogi. Wprost ze szkoły pijarskiej wziął go był ksiądz biskup Sołtyk za pazia do swojego dworu... Tu, wśród najwykwintniejszego towarzystwa, co tydzień prawie zabawiano się amatorskiemi przedstawieniami w języku francuzkim, próbowano nawet pono grać po polsku... Bogusławski razem z innymi: szlachtą, dworzanami księcia Siewierskiego grywał pewnie na tym teatrze i tu nabrał smaku do sceny, bo tu pierwsze zbierał oklaski... Nieszczęście dotknęło dostojnego pana, dwór się rozproszył... Bogusławski został sam... nie wiedząc co począć z sobą. Dobrzy znajomi namówili go do wojska, — wstąpił do gwardji.

W gwardji było trudniej niż na teatrze pierwsze otrzymać role: brali je protegowani, możni, ci co sami zabiegać nie umieli i o których interesa zabiegano. Bogusławski oburzony tem co było niesprawiedliwością, rzucił zawód rozpoczęty... wolał szukać innego, niż czekać jako na łaskę na to, co mu należało...

W tej chwili życia nie mając przed sobą nic, ujrzał scenę, którą miał stworzyć. Myśl tę poddał szambelanowi Wojdzie, który z razu ramionami ruszył... Scena? ale cóż na niej grać było? księdza Bohomolca? Bogdajby jego — byle grać, mówił Bogusławski; dobra gra może z najlichszego słowa, jak z kamienia iskrę, wywołać życie... artysta tworzy na najsuchszej kanwie pełne barwy kwiaty. Gdy stanie teatr, zjawią się pisarze. Potrzeba zacząć od czegoś. Z tą myślą nosząc się Bogusławski, znalazł pomoc chętną w pani kasztelanowej, która się nudziła. Nudzili się naówczas wszyscy, i ztąd rodziły się najlepsze rzeczy i najgorsze, z nudów się żeniono, rozwodzono z nudów, kochano żeby się nie nudzić... podróżowano lecząc od ziewania, rujnowano ażeby nie zdrętwieć... Kasztelanowa wzięła sprawę gorąco do serca... Szło o pisarza, coby coś — nie skleił, ale przenicował, szło o kilka osób dobrej woli, któreby zamiast deklamować po francuzku, chciały odegrać scenę po polsku...

Bogusławski miał już siebie i Laurę. Laura jako Wawrek Borowiecki znana kasztelanowej podejmowała się żeńskiej roli... Dla miłości jej, Georges, który się wcisnął do domu kasztelanowej, gotów był pracować, by swe złe wymawianie poprawić, gotów był się uczyć, słuchać, byle stanąć i zbliżyć się do czarodziejki. Powoli pierwsze gronko artystów zbierało się... Ksiądz Bohomolec z pomocą brata i dwóch ex-jezuitów pocił się nad „Polyeuktem.” Dla czego wybrano go? Głównie pewnie dla księdza Bohomolca, ażeby mu nazbyt nie dolegało sumienie, gdyby z bohaterami poganami miał do czynienia.

Tragedja też ta, jakkolwiek trudna, jakkolwiek konwencjonalna, pięknych uczuć i dramatycznych sytuacji szeroką dawała skalę, dla aktorów korzystną...

Z wielkiem podziwieniem kasztelanowej, pan Wawrek Borowiecki śmiało się podjął roli Pauliny.

— Miły mój kawalerze, odezwała się tłuściuchna gosposia z uśmiechem: ale pozwól sobie powiedzieć, że ty w sukni kobiecej chodzić nie potrafisz nawet...

— Spróbuję,

1 ... 42 43 44 45 46 47 48 49 50 ... 76
Idź do strony:

Darmowe książki «Macocha - Józef Ignacy Kraszewski (darmowa biblioteka internetowa .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz